W dalekiej Tajlandii duchy też muszą zarobić jakoś na swoje utrzymanie. Szczególnie łatwo mają te posiadające wyuczony (za życia) zawód – na przykład dentyści.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dzisiejszy kadr przedstawia młodą kobietę poddającą się zabiegowi dentystycznemu. Dwaj asystenci unieruchamiają pacjentkę (jeden trzyma ją za ramiona, drugi rozwiera usta), podczas gdy dentystka przymierza się dłonią wyposażoną w naturalne szpikulce do wykonania medycznej czynności, zapewne zakończonej wyrwaniem duszy z korzeniami. Scena, w zasadzie przyjemnie oryginalna, budząca faktyczny dreszcz grozy (w końcu duch wkłada nie tylko brudne paluchy w usta dziewczyny, ale wręcz całą dłoń), jest o tyle zaskakująca, że pozostała część filmu – a mówimy tutaj o nakręconym w 2017 roku w Tajlandii horrorze „Ghost House”, czyli „Dom duchów” – jest raczej zmontowana z doskonale znanych klisz. Parka jedzie na zaręczynową wyprawę do kraju egzotycznego, gdzie wskutek splotu wydarzeń dziewczyna zostaje opętana przez wyjątkowo wrednego ducha. Mają trzy dni, żeby coś z tym zrobić. Fabuła może wygląda tuzinkowo i średnio ciekawie, ale tym, co czyni z „Ghost House” opowieść wartą obejrzenia, jest sposób, w jaki film został zrealizowany. Ma świetne zdjęcia, ciekawe lokacje, realistyczne dialogi i ogólnie zachowania bohaterów, a przede wszystkim naturalnych bohaterów – ani po hollywoodzku głupich, ani nad wyraz inteligentnych. A ponieważ przy tym dziewczyna – Scout Taylor-Compton – jest wyjątkowo urocza, zwłaszcza jak się uśmiecha, a miejscowy Taj-przewodnik w sposób sympatyczny przełamuje schemat cwanego lotniskowego taksówkarza (owszem, początkowo się narzuca, ale później z całego serca stara się pomóc parze), historię ogląda się ze sporą przyjemnością. Nawet w chwilach, gdy na ekran wyskakuje pomarszczona twarz duszycy… |