Epiktet: rzymski niewolnik o helleńskim rodowodzie, później wyzwoleniec. Zresztą jego – do czasu – właścicielem również był zniewolony wcześniej Grek. Może dlatego mógł bohater tej notatki uczęszczać na filozoficzne wykłady Muzoniusza Rufusa, może dlatego mógł potem opuścić swego pana, by wreszcie założyć własną szkołę. Mogły też powstać przypisywane mu „Diatryby” oraz ich prostsza, krótka odsłona – „Encheiridion”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pod jednym przynajmniej względem był Epiktet bardziej platoński niż sam Platon: nie pisał, najpewniej sprzeciwiając się tej praktyce jedno-, nie zaś, jak Mistrz z Aten, dwuznacznie. Jego myśl utrwalona została przez Flawiusza Arriana. Jednak na okładkach widniało i widnieje imię nauczyciela, nie zaś ucznia – i chyba warto tego nie zmieniać. Wolno bodaj dopuścić możliwość, że gdyby Platon naprawdę się ograniczał, przynajmniej na początku tworzenia, do przekazywania treści wygłoszonych przez Sokratesa, to wczesne dialogi przypisywane byłyby temu drugiemu. Ale nie są. Z Epiktetem i Flawiuszem rzecz ma się inaczej. „Encheiridion”, czyli po polsku: „podręcznik”, a gdyby chcieć przetłumaczyć poszczególne człony: „wręcznik”, wydaje się tak prosty, jak jego tytuł. Jest króciutki – ma z grubsza kilkanaście stron. Epiktet, w odróżnieniu od wielu wcześniejszych stoików – sam należał do późnych – nie zajmował się metafizyką czy logiką, lecz właściwie niczym poza próbą odpowiedzi na wyświechtane, banalne, ale od tysiącleci budzące trudności pytanie: jak żyć? Zważywszy jednak, że inspirował między innymi cesarza filozofa, Marka Aureliusza, miał prawdopodobnie coś do powiedzenia. Twierdził przede wszystkim, co w gruncie rzeczy całkiem kontrowersyjne, żeby wyzbyć się pragnień. Żeby, zamiast próbować przeistoczyć świat ku swojej myśli, przeistaczać swą myśl ku nieuniknionym wydarzeniom. Żeby, co istotne, niczego – zdaniem Epikteta – tak naprawdę nie posiadając, nie twierdzić, że się coś straciło, bo byłoby to przyznawanie sobie nieuzasadnionej własności. Żona? Dziecko? Cóż, że rzeczywistość na parę okamgnień je udostępniła; trzeba pamiętać, że należą do siły poważniejszej niż człowiek, że to ona ma do nich prawo, a zatem nad ich odebraniem przez ową siłę użalać się nie godzi. Nie brak, rzecz jasna, rad praktycznych, a przy tym bardziej szczegółowych; a polecających działanie, nie zaś wstrzymywanie. Takie na przykład, by wykorzystywać spotykające nas pokusy albo trudności, sprawdzając, na ile możemy im sprostać, i w ten sposób ćwiczyć swoją zdolność do niepoddawania się czy to fizycznemu wysiłkowi, czy to pożądaniu. (À propos tego drugiego – współcześnie zapewne rozbawić, a pewnie i nieco przerazić może sugestia o niebezpieczeństwach, do jakich z reguły prowadzą mężczyzn kobiety już po ukończeniu lat czternastu; lecz, skoro pominąć przestrzeń i czasy, w których podręcznik powstał, należy Epiktetowi przyznać, że poradził, iżby sprowadzać je na nieco czcigodniejszą drogę). Lubię nazywać Epikteta niedoścignionym luminarzem kształcącego banału. Są oczywistości, o których warto nieustannie przypominać. Czasem, owszem, da się z nich wyciągnąć wnioski skrajne, lecz właśnie one – co prawda nie zawsze – dają do myślenia. I skoro wynikają z tego, co wątpliwości budzić nie powinno (do pewnego stopnia: wszak w niebłahym sensie wątpić wypada we wszystko), to należy próbować iść ich śladem. Najpewniej nie do końca: czy jest coś, czego niepodobna sprowadzić do absurdu – przynajmniej w tym sensie, że nie jest lub nie powinno być osiągalne? Ale znalezienie jakiegoś punktu pomiędzy codziennością a ową ekstrawagancją jawi się niekiedy jako bardzo przydatne; jako pozwalające stać się lepszym. Wzorem takiego kształcącego banału i powodem, dla którego piszę tę notatkę, są pierwsze zdania „Encheiridionu” oraz podążające za nimi konsekwencje. Proszę na nie spojrzeć: Z wszystkich rzeczy jedne są od nas zależne, drugie zaś niezależne. Zależne są od nas: sądy, popędy, pragnienia, odrazy i jednym słowem – to wszystko, co jest naszym dziełem. Niezależne natomiast są od nas: ciało, mienie, sława, godności i jednym słowem – to wszystko, co nie jest naszym dziełem. I dlatego te rzeczy, które od nas zależą, z natury są wolne i nie podlegają żadnym zakazom ani przeszkodom, te natomiast, które od nas nie zależą, nie przedstawiają żadnej wartości, spełniają służebną rolę i stanowią cudzą własność. Jaki z tego – jeden z wielu – wniosek? Jeżeli jakieś nieszczęście nie zależy od nas, to w istocie nie jest nieszczęściem. A to, czy jesteśmy smutni, to już wyłącznie nasz wybór. O cóż więc chodzi, panie Hiobie? Na cóż tyle jęków? Zrobiłeś coś złego? Zawiniłeś? Mogłeś – a co ważniejsze: czy możesz – odmienić swe pożałowania godne losy? Nie. To czemu się przejmujesz? Nie zawracaj pan sobie głowy czymś, na co nie masz pan wpływu. Chilluj.
Tytuł: Encheiridion Tytuł oryginalny: Ἐγχειρίδιον Data wydania: 1997 ISBN: 83-08-02713-X Format: 106s. 125×200mm Gatunek: klasyka |