Można odnieść wrażenie, że meksykański gitarzysta (i nie tylko) Carlos Bolivar to bardzo niespokojny duch. Co rusz tworzy nowe projekty, z którymi nagrywa kolejne płyty. Ten najnowszy to… Klochard – trochę (neo)progresywny, trochę metalowy, w najmniejszym stopniu krautrockowy. „Mundus est Domus” na kolana nikogo nie rzuci, ale zapewni czterdzieści minut ciekawej muzycznej podróży.  |  | ‹Mundus est Domus›
|
To jest – prawdopodobnie (jeżeli pamięć mnie nie zawodzi) – mój pierwszy raz. Pierwszy raz, kiedy biorę na warsztat zespół z… Meksyku. A właśnie stamtąd – konkretnie to ze stolicy tego państwa – pochodzi duet Klochard, któremu lideruje multiinstrumentalista Carlos Bolivar. To bardzo znana postać na tamtejszej scenie rockowej, muzyk aktywny od dobrych dwóch dekad. Na koncie ma albumy nagrane pod przeróżnymi szyldami – między innymi Orfeo („Orfeo”, 2003), Hombre Perro („Lost Psychedelic Jams”, 2004), Canis Lupus („Canis Lupus”, 2008; „Hunting Season”, 2020), El Brujo („Voodoo Rock”, 2010; „Tlon uqbar orbis sonus”, 2015; soundtrack „Sinestesia”, 2017), Scenics View („Scenics View”, 2014/2021), a teraz jeszcze wspomniany Klochard. Zespół ten Carlos Bolivar – grający w nim na gitarach (solowej, rytmicznej, akustycznej i basowej), syntezatorach oraz odpowiadający za efekty elektroniczne – współtworzy z perkusistą Hectorem Chavezem. Zarejestrowany w tym roku przez obu muzyków materiał, który zatytułowany został „Mundus est Domus”, ukazał się – za ich własne pieniądze – 9 listopada. Stylistycznie lokuje się on w kręgu wcześniejszych zainteresowań lidera, co oznacza, że na płycie usłyszeć można przede wszystkim klasyczny rock progresywny, ale dochodzą do tego również elementy heavy metalu, a także – i to jest rzecz najbardziej obiecująca – krautrocka. Jeżeli więc przypadły Wam do gustu polecane nie tak dawno w tej rubryce płyty grup Electric Eye („ Horizons”) oraz Gondhawa („ Käampâla”) – wysłuchawszy „Mundus est Domus”, nie poczujecie zawodu. Przyznam, że do podobnych formacji, określanych często mianem one-man-project (czy one-man-band) pochodzę z dużą nieufnością. Często prezentowana przez nie muzyka, choć na poziomie, brzmi kanciaście, brak w niej fajerwerków, a nierzadko – zwyczajnie serca i emocji. Nawet uważane za wybitne dzieło „Dzwony rurowe” Mike’a Oldfielda nie są przecież pozbawione słabszych momentów. A co dopiero, kiedy przed podobnym wyzwaniem stają artyści znacznie mniejszego formatu. Dla Bolivara szczęściem jest to, że Klochard to jednak nie do końca taki jednoosobowy zespół. Obowiązki perkusisty Carlos powierzył bowiem innemu muzykowi. Czy to oznacza, że po wysłuchaniu „Mundus est Domus” nie ma się do czego przyczepić? Nic z tych rzeczy! Niektóre utwory rzeczywiście pozbawione są „życia”, przypominają matematyczny wzór, linię prostą wytyczoną od punktu „a” do punktu „b”. Tak jednak bywa, gdy muzyk nie czuje do końca instrumentów, po które sięga. Owszem, potrafi na nich zagrać, lecz, będąc sprawnym rzemieślnikiem, robi to co najwyżej poprawnie. Tak właśnie jest z Bolivarem. Bez wątpliwości, gdyby swoje obowiązki rozłożył na trzech dodatkowych artystów (drugiego gitarzystę, basistę i klawiszowca), brzmiałoby to ciekawiej, większy byłby rozmach i zaangażowanie. Trochę żal, bo kompozycyjnie album Klocharda nawet się broni, a kilka utworów nawet zdecydowanie wybija się ponad przeciętność. Intrygująco wypada otwarcie pod postacią „Rockadaemii”, w której heavymetalowy riff gitary wzbogaca progresywną narrację, podobnie zresztą jak wykorzystana w tym utworze elektronika i – w dalszej części – keyboardy. Tu wszystko jest na swoim miejscu i trudno do czegoś się przyczepić. Broni się również nastrojowy „Organic Deceiver”, w którym Carlos sięga po gitarę akustyczną i prowadzi dialog z… sobą samym grającym na gitarze elektrycznej. Później jednak zaczyna się czas przeciętniactwa. Neoprogresywny „Interdimensionality” (z pulsującymi syntezatorami narzucającymi rytm) ciągnie się przez osiem minut i gdyby nie wrzynające się w uszy modulowane partie syntezatorów, nie dałby się w żaden sposób zapamiętać. Nie lepiej wypada „Solar Flare”, w którym dominujące nad pozostałymi instrumentami syntezatory przyćmiewają nawet – i wcale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu – nastrojową partię gitary. Motoryczny „Unrest” wypada z pamięci od razu po zakończeniu. Za to w „Lignite Harvest” uwagę przykuwa obiecująca transowość – co z tego jednak, skoro tak obiecujący utwór kończy się po niespełna trzech minutach. A to akurat jeden z tych, którym na pewno nie zaszkodziłoby rozciągnięcie o kilka kolejnych (na przykład kosztem wspomnianego wcześniej „Interdimensionality”). Szczęściem w nieszczęściu, że końcówka „Mundus est Domus” wypada ponownie ciekawiej. Powłóczyste gitary i klawisze w „Weed Gardering” poprawią samopoczucie każdego wielbiciela rocka progresywnego. Podobnie jak nawiązujący do muzyki klasycznej niemal taneczny, ale bez przesady, „Stoneretto 666 D Moll”. Pojawia się w nim także najlepsza gitarowa solówka Bolivara. Aż żal, że częściej Carlos nie decydował się na takie inspiracje. Całość zamyka nastrojowa – niespełna dwuminutowa – miniatura „Switch Off”, będąca duetem gitary akustycznej i subtelnych perkusjonaliów. Trzeba przyznać, że Chavez popisał się tutaj sporym wyczuciem. Choć akurat i za wcześniejsze utwory nie można mieć do niego przesadnych pretensji. Z zadania, jakie postawił przed nim lider projektu, wywiązał się właściwie – jak na dobrego rzemieślnika przystało. Skład: Carlos Bolivar – gitara elektryczna, gitara akustyczna, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, efekty elektroniczne Hector Chavez – perkusja
Tytuł: Mundus est Domus Data wydania: 9 listopada 2021 Nośnik: CD Czas trwania: 42:32 Gatunek: rock W składzie Utwory CD1 1) Rockadaemia: 04:44 2) Organic Deceiver: 05:19 3) Interdimensionality: 07:58 4) Solar Flare: 04:41 5) Unrest: 03:14 6) Lignite Harvest: 02:45 7) Weed Gardering: 07:28 8) Stoneretto 666 D Moll: 04:33 9) Switch Off: 01:46 Ekstrakt: 60% |