Psychodeliczno-spacerockowe trio The Spacelords po prawie dwóch latach milczenia przypomniało o sobie nową płytą. Krążek „Unknown Species” ujrzał światło dzienne wprawdzie na początku grudnia, ale to już i tak – w większości przypadków – za późno, by wziąć go pod uwagę przy sporządzaniu list najlepszych albumów 2021 roku. Tym bardziej należy o nim pamiętać podczas wykonywania tej samej czynności za jedenaście miesięcy.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Chociaż zespół Hawkwind wciąż ma się świetnie (to znaczy koncertuje i nagrywa nowe płyty), nie brakuje na całym świecie grup, które mogłyby zająć jego miejsce, gdyby pewnego dnia Dave Brock – obecny lider brytyjskiej formacji – zdecydował się na ostateczne zakończenie jej działalności. Jedną z nich mogłoby być niemieckie trio The Spacelords, które od 2008 roku konsekwentnie idzie drogą wytyczoną przez prekursorów i twórców progresywnego space-rocka. Przed miesiącem muzycy rezydujący obecnie w Reutlingen (ale pochodzący z dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej) opublikowali swój siódmy album studyjny (do tego należy doliczyć jeszcze dwa koncertowe). W „Esensji” przyglądamy się poczynaniom od wydanego w 2016 roku krążka „ Liquid Sun”, po którym wydali jeszcze „Water Planet” (2017), zarejestrowany na żywo „On Stage” (2019) oraz „ Spaceflowers” (2020). Ta ostatnia płyta ujrzała światło dzienne w lutym 2020 roku, co oznacza tyle, że na nowe wydawnictwo Niemców musieliśmy czekać niemal dwa lata (bez dwóch miesięcy). Ten czas nie był jednak wcale zmarnowany. Panowie z The Spacelords spokojnie pracowali nad „Unknown Species” (korzystając z prywatnego studia Far Out), a perkusista Marcus Schnitzler pozwolił sobie na kolejny „skok w bok”, wspomagając swoich przyjaciół z innej psychodeliczno-krautrockowej formacji Electric Moon: wcześniej już brał udział w realizacji „ Theory of Mind” (2015) i „ Stardust Rituals” (2017), a teraz jeszcze dorzucił co nieco do powstania „The Phase” (2021). Ciekawostką może być to, że po raz pierwszy od dłuższego czasu członkowie The Spacelords nie zaprosili do współpracy nad nowym materiałem żadnego gościa (co wcześniej było niemal stałą praktyką). Postanowili poradzić sobie we trójkę. Matthias Wettstein („Hazi”) zagrał na gitarach elektrycznych (solowej i rytmicznej) oraz akustycznej, Erhard Kazmaier („Akee”) na basie i organach, a Schnitzler na perkusji i perkusjonaliach. Choć to jeszcze nie całe instrumentarium: Marcus dodatkowo sięgnął po syntezatory, a Matthias i Erhard „pobawili” się elektroniką. To pozwoliło im znacząco poszerzyć brzmienie i uczynić utwory ciekawszymi od strony aranżacyjnej. Wydany tradycyjnie przez wytwórnię Tonzonen Records (z Krefeld) longplay „Unknown Species” nie przynosi żadnej rewolucji stylistycznej. Jeśli ktokolwiek z Was poznał jakąś z poprzednich płyt Niemców, będzie więc wiedział, czego spodziewać się po najnowszej. I nie będzie zawiedziony. The Spacelords pozostali bowiem wierni psychodelicznemu space-rockowi spod znaku Hawkwind, chociaż – jak zawsze – ubarwiają go elementami progresu i krautrocka (bycie Niemcem w końcu do czegoś zobowiązuje!).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na „Unknown Species” trafiły jedynie trzy kompozycje, każda kolejna znacznie dłuższa od swojej poprzedniczki. Zaserwowana na otwarcie „F.K.B.D.F.” (nie pytajcie, co się kryje pod tym skrótem) trwa „zaledwie” osiem minut. I jest tak monotonna, jak tylko to możliwe. Ale w tym przypadku „monotonna” wcale nie oznacza nudna czy mało ciekawa. Po mocnym syntezatorowym wstępie rozbrzmiewa klasyczny space’owy rytm, który nadaje ton utworowi aż do jego finału. Na tym tle prawdziwe harce wyczynia Wettstein – jego gitara albo sobie „plumka”, albo daje rockowego czadu, to znów raczy wpadającą w ucho melodią, by pod koniec wprowadzić motyw lekko orientalizujący. A wszystko to dzieje się na dużym poziomie intensywności, którą zapewniają efekty elektroniczne. Na podobnej zasadzie zbudowany jest prawie piętnastominutowy numer tytułowy. Z tą różnicą, że tutaj dochodzi rozbudowana stonowana introdukcja. Ponownie jednak instrumentem wnoszącym najwięcej powiewu jest gitara (w ostatniej części pojawia się nawet dynamiczna solówka Schnitzlera), aczkolwiek duży wpływ na nastrojowy charakter kompozycji mają także powłóczyste na progresywną modłę syntezatory. Opus magnum albumu jest jednak ponad dwudziestominutowy „Time Tunnel”, w którym istotną rolę – na otwarcie i zakończenie – odgrywają delikatne dźwięki gitary akustycznej. Zwłaszcza w pierwszej części suity przykuwa ona uwagę piękną melodią, którą docenić można mimo tego, że z czasem na dalszy plan spychają ją syntezatory i gitara elektryczna. Ten utwór to zresztą ponowny popis umiejętności Matthiasa, choć oczywiście nie należy umniejszać roli pozostałych muzyków. Wsłuchajcie się w niepokojące tony basu Kazmaiera, dajcie się ponieść transowej sekcji rytmicznej, a docenicie również ich wielki wkład nie tylko w „Time Tunnel”, lecz w cały „Unknown Species”. Skład: Matthias Wettstein „Hazi” – gitara elektryczna, gitara akustyczna, efekty elektroniczne Erhard Kazmaier „Akee” – gitara basowa, organy, efekty elektroniczne Marcus Schnitzler – perkusja, instrumenty perkusyjne, syntezatory
Tytuł: Unknown Species Data wydania: 3 grudnia 2021 Nośnik: CD Czas trwania: 43:29 Gatunek: rock W składzie Utwory CD1 1) F.K.B.D.F.: 08:10 2) Unknown Species: 14:53 3) Time Tunnel: 20:26 Ekstrakt: 80% |