Po śmierci ciało staje się lżejsze o 21 gramów, a przynajmniej tak mówią niektóre teorie. Zdaje się jednak, że niekiedy to nie dusza odchodzi, a spory kęs ciała.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dzisiaj proponuję obrządek pogrzebowy, w którym owinięte w bandaż zwłoki wojownika – może nie jakoś specjalnie umięśnionego, ale i nie zupełnego cherlaka – odpływają gdzieś wgłąb jeziora unosząc się na powierzchni niby styropian, z pośladkami zanurzonymi w wodzie chyba nawet nie na pięć centymetrów. Żeby nie było – trup był świeży, więc trudno stwierdzić, gdzie podziała się cała mięsista zawartość doczesnego zewłoku… Taką partaninę – porównywalną z klasycznymi obrazkami hollywoodzkich podróżnych, którzy są obładowani pękatymi walizami ważącym po pół kilo każda – można zobaczyć w paskudnie pretensjonalnym, silnie nużącym filmie „The Veil” (nie sposób zgadnąć, jak miałoby to być po polsku – załóżmy, że „Zasłona”). Powstał w 2017 roku i w założeniu miał urzekać malowniczą, nietuzinkową wizją obcego globu, na którym toczy się bezpardonowa walka o dominację nad łąkami i stepami. W rzeczywistości wyszło jednak coś dziwnego, co w zasadzie należy rozpatrywać jako liche fantasy. Fabuła rozgrywa się na jakiejś planecie, która może być – ale nie musi – Ziemią przyszłości. W pewnym momencie na orbicie zaparkowała druga planeta, która spowodowała grube zaćmienie (bo na grawitację zdaje się nie miała najmniejszego wpływu), to zaś przyczyniło się do rozpadu królestwa dobrego i sprawiedliwego króla, któremu jego własny brat wbił miecz w plecy, przejmując rządy i zabierając się za krwawe podbijanie kolejnych księstewek i królestewek. Sto lat później syn jednego ze znaczniejszych wojowników zostaje dźgnięty podczas pacyfikacji kolejnego plemienia przez księżniczkę, której dopiero co zamordował ojca, i praktycznie konający dociera na brzeg ukrytego w gąszczu jeziora. Tam jego rana znika, a on sam budzi się nazajutrz zdrów jak ryba w komunie ludzi-kwiatów, od lat czekających na znak z niebios, który wskazałby im czas wyjścia z ukrycia i rzucenia się w wir walki z siłami złego władcy. Nasz bohater zabiera się więc za ich szkolenie militarne, jednocześnie robiąc podchody do rządzącej enklawą księżniczki. Streszczenie fabuły brzmi może niewinnie, ale film ma dychawiczną, fatalnie poprowadzoną akcję, jest bardzo marnie zagrany, ma kuriozalnie nieporadne walki, a do tego wrzucono do scenariusza kilka zdumiewających pomysłów, jak choćby magiczny worek, który po narzuceniu delikwentowi na głowę obezwładnia go i przenosi w wymiar duchowy. Śmieszy też topornością odniesień magiczny miecz, który – ponieważ film miał bardzo mikry budżet – trzeba samemu wyłowić z jeziora, bo zabrakło pieniędzy na kobietę, która mogłaby go wysunąć nad wodą i rzucić na brzeg. A jeśli na to nałożyć niezrozumiałe artystyczne aspiracje twórców, topiące film w specyficznej atmosferze i tonacji kolorystycznej zdjęć, a także dorzucić wyjątkowo mętny, niczego nie koronujący finał, otrzymamy film, który lepiej omijać z daleka. |