Nie gonili jej. Nie byli przygotowani na walkę z jej strony, przynajmniej nie na tak dziką i błyskawiczną. I to ją ocaliło, bo po wyczerpującym, szaleńczym biegu po prostu padła na mech i przespała cały dzień i ponad pół nocy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przy ognisku zapadła cisza. Jak zawsze w tym punkcie opowieści, nikt nie ośmielił się zadać jakiegokolwiek pytania, czy choćby chrząknąć lub kaszlnąć. Historia Quarany zahipnotyzowała słuchaczy. Ich nawykłe do snutych przy ogniu podań umysły czekały na ciąg dalszy, ich sin-ra podsycały wewnętrzny strach i bezradność. Nie przygotowały ich jednak na prawdziwą grozę tego, co mieli usłyszeć. Kobieta napiła się wina z podsuniętej jej tykwy. Przetarła usta dłonią. Patrzyła w ogień lekko się kiwając, zbierając siły. Gdy podjęła opowieść, ledwo ją słyszeli. – Obudziłam się niedługo przed świtem następnego dnia… Nie wiedziała, gdzie się znalazła. Przez chwilę cieszyła się prostymi wrażeniami – dźwiękiem ptasiego ćwierkania, zapachem mchu i kwiatów, dotykiem chropowatej kory drzewa, o które się oparła. Odetchnęła pełną piersią i o mało się nie zakrztusiła. Powróciły wspomnienia poprzedniego dnia. Quarana zgięła się wpół i zwymiotowała. Oparła dłonie na kolanach, wbijając nieprzytomny wzrok w korzenie wystające spomiędzy mchu. Przed jej oczyma od nowa rozegrała się scena z szałasu. Co się wydarzyło? Przecież osiągnęła pewne porozumienie z wodzem obcych… A jeśli on nie był ich dowódcą? Jeśli to kobieta miała władzę, a tamten mężczyzna jedynie zabawiał ich rozmową do jej powrotu? Czyżby był kimś takim jak ona, tłumaczem, badaczem? Uspokoiła oddech i myśli. Spróbowała odtworzyć w pamięci ich nieskładną wymianę zdań. Jej biedny, ranny symbiont nie mógł pomóc. Z zapamiętanych fragmentów wywnioskowała, że Gertrand pytał głównie o sin-ra. Wtedy złożyła to na karb ich obcości, faktu, że sami nie posiadali symbiontów, ale teraz… Przecież jedynym, co interesowało morderczynię, były one, larwy na ciałach Ekkotli! O bogowie, pomóżcie mi sobie przypomnieć! O co on pytał? Usiadła na ziemi i pogrążyła się w płytkim transie. Wspomnienia powoli wypływały z mgły zapomnienia, stawały się coraz wyraźniejsze, choć nadal pocięte. – Mieszkacie nad jeziorem, tak? – zapytał Gertrand. – Tak. – Daleko? – Dzień i pół drogi stąd. – Tam, skąd przyszliście? – Nie, bardziej na północ. To nie to, chyba dopiero później pytał o sin-ra. O, wtedy. – Słyszałem, że macie takich… – spojrzał na swoich ludzi, zadał pytanie w szorstkim, urywanym języku. Ktoś mu odpowiedział, z wahaniem. Gertrand przeniósł spojrzenie na Quaranę. – Nie wiem, jak opisać waszych… towarzyszy? Patrzyła na niego z ciekawością, próbując zrozumieć. Widząc swoją porażkę, uniósł dłoń i wskazał na swoją klatkę piersiową, po czym odsunął połę koszuli i zakreślił dłonią krąg, jakby masując skórę. – Tutaj? – dodał. – Barwne? – Sin-ra – przyznała, nagle rozumiejąc. – Nasi towarzysze, tak. Uchyliła połę odzienia na tyle, by mogli przyjrzeć się pulsującej pod skórą, w rytm jej serca, bursztynowej larwie. Gestem zachęciła towarzyszących jej myśliwych, by zrobili to samo. Rener nosił purpurową, a Gerez seledynową istotę. Obcy pochylili się, by lepiej widzieć niecodzienne zjawisko. Rozległy się pomruki i westchnienia tak zaskoczenia, jak i zachwytu. Po chwili Quarana zawiązała z powrotem troczki tuniki. Pozostali Ekkotli poszli w jej ślady. Gertrand siedział chwilę w ciszy, jakby coś rozważając. – Niesamowite – powiedział w końcu. – I przepiękne. My takich nie mamy. Szkoda. – Wasi poprzednicy próbowali, ale sin-ra was nie akceptują. Mężczyzna uniósł brwi w geście zaskoczenia jej bezpośredniością. – Skoro tak… – skomentował. – To trudno. Łapiecie je gdzieś? – Nie. Same nas znajdują. Gnieżdżą się niedaleko, na klifach. Tam składają jaja, z nich wychodzą gąsienice. Gdy są gotowe, dorosłe sin-ra przynoszą je do nas, one wgryzają się w nasze ciało i rosną w nas. Aż do czasu, gdy uformuje się dorosły osobnik. Wtedy odlatują. – A co z wami? – Umieramy. Milczenie, coś jak niedowierzanie. – I godzicie się na to? – Nie rozumiem. – Sin-ra, tak je nazywacie, prawda? Skinęła głową. – No więc – kontynuował. – Sin-ra znajdują was, rosną w was, a odchodząc zabijają. To niedobrze dla was. Gwałtownie zaprzeczyła. – To nie tak! Dają nam zdrowie, siłę, wytrzymałość i jedność. A odchodzą, gdy jesteśmy gotowi. I starzy. Jeśli giną wcześniej, jesteśmy kalecy. Jeśli my giniemy wcześniej, sin-ra też umierają. – Nie bierzecie następnego, jeśli poprzedni umrze? – Nie. – Potrząsnęła ze smutkiem głową. – Sin-ra i Ekkotli łączą się na całe życie. Rozmówca westchnął ciężko. – To przykre – rzekł, a po chwili zastanowienia dodał: – Czym jest jedność? Wybacz moją ciekawość, to tak odmienne. – Nie przepraszaj. Jedność to dzielenie obecności, emocji, wrażeń. – Myśli? – Nie – zaśmiała się. – Myśli nie. Pokiwał głową. – Czy sin-ra zawsze są takie piękne? – zapytał. – Mieliśmy okazję podziwiać lot dorosłych osobników, teraz ujrzałem larwy. Co z pośrednimi stadiami? Czy też tak oszałamiają swoim wyglądem? – Nie tak. – Przez chwilę szukała słów. – Gąsienice są zielone, by kryć się w trawie. Jaja… chyba można je uznać za ładne, choć nudne w porównaniu do feerii barw dorosłych sin-ra. Po złożeniu są czarne, z czasem zyskują białe żyłki, wzdłuż których pękają, by wypuścić gąsienicę. – Masz może jakieś ze sobą? Chciałbym je zobaczyć. – Nie! – wykrzyknęła zszokowana. – Nie wolno ich ruszać. Zabrane z gniazda kamienieją i nigdy się nie przeistoczą. – Wybacz mi – poprosił. – Nie wiedziałem. Musimy uważać. Pozwól, że opowiem o tym moim towarzyszom, zanim zapomnę szczegółów. Rozejrzał się wokół, po czym zaczął szybko mówić do otaczających ich osób. Od czasu do czasu dało się słyszeć głosy zaskoczenia i niedowierzania. Padło kilka pytań, na które odpowiedział bez wahania. W końcu większość słuchaczy odeszła do swoich spraw. Pozostali usiedli w pewnej odległości. Z perspektywy czasu Quarana zrozumiała, że zrobili to po to, by ich pilnować. Przecież z rozmowy i tak nie byli w stanie nic pojąć. Wspomnienie odpłynęło, wypchnięte przez przeczucie nieszczęścia. Jeszcze nie wiedziała, jakiego. Rozejrzała się ponownie. W panice uciekła w złym kierunku. Musiała ostrzec mieszkańców wioski przed niebezpieczeństwem, powiedzieć im o ataku na ich małą delegację. Czego obcy mogli chcieć od Ekkotli, czy od samych sin-ra? Zrozumiałe, że ich specyficzna symbioza wydała im się interesująca, może nawet nie uwierzyli, że nie jest możliwa w ich przypadku. Prawdopodobnie spróbują złapać kilka dorosłych osobników, może nawet zapędzą się na klify w poszukiwaniu gąsienic. Ludzie z wioski im pomogą. W końcu Gertrand był przyjacielski, zaoferował im jadło i nocleg. Nie otruł ich, nie zabił we śnie. Może tamta kobieta działała przeciwko niemu, może był między nimi rozłam? Quarana maszerowała na tyle szybko, na ile pozwalało jej poszycie lasu. Znajdowała ścieżki wydeptane przez zwierzęta. Instynkt sin-ra prowadził ją w kierunku domu. Zorientowała się, że jednak nie uciekła w przeciwnym kierunku, że odbiegła pod kątem. Wieczorem, najpóźniej w nocy powinna dotrzeć do swojej wioski. Sama, idąc skrótami przez las, nie musiała poświęcać półtora dnia na wędrówkę. Wróciła myślami do poprzedniego ranka. |