powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CCXV)
kwiecień 2022

Non omnis moriar: Co czeka nas „po”?
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny studyjny album Terjego Rypdala z udziałem Barrego Phillipsa i Jona Christensena.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po rozstaniu z saksofonistą Janem Garbarkiem i kontrabasistą Arildem Andersenem, jakie nastąpiło po nagraniu płyt „Sart” (1971) i „Terje Rypdal” (1971), norweski gitarzysta zabrał się za kompletowanie nowego składu. Zaczął skromnie – od tria, w którym znaleźli się perkusista Jon Christensen (jedyny muzyk ze starej ekipy) oraz amerykański kontrabasista Barre Phillips. W tym składzie wiosną 1973 roku Rypdal zagrał na terenie Europy serię koncertów (udokumentowanych między innymi wydawnictwem pirackim „Live in Bremen”), ale gdy parę miesięcy później postanowił wejść do studia, rozejrzał się za dodatkowymi instrumentalistami. I tak do zespołu trafili jeszcze oboista i kornecista Erik Niord Larsen oraz basista Sveinung Hovensjø, wcześniej udzielający się w rockowej formacji Wentzel, a w tym samym mniej więcej czasie w jazzrockowym Moose Loose (longplay „Elgen or løs” z 1974 roku).
Sesja nagraniowa do trzeciego solowego – po mocno jeszcze psychodeliczno-rockowym debiutanckim „Bleak House” (1968) i „Terje Rypdal” (1971) – krążka „What Comes After” miała miejsce w doskonale znanym muzykowi studiu Arnego Benediksena w Oslo i trwała zaledwie dwa dni, 7 i 8 sierpnia 1973 roku. Jak widać, niewiele trzeba było czasu, aby zarejestrować kolejny doskonały album. Ale też trudno się dziwić, bo przecież – mimo wciąż młodego wieku – Rypdal miał już wielkie doświadczenie, zarówno w pracy w studiu nagraniowym, jak i na scenie. A zdobył je, kooperując z George’em Russellem, „Janem Garbarkiem, wreszcie nadzorując efemeryczny projekt Min Bul. Poza tym mógł liczyć na wsparcie nie mniej zaprawionych w bojach kompanów (Phillips, Christensen), przy których nawet młodzi muzycy pokroju Larsena i Hovensjø uczyli się fachu w przyspieszonym tempie.
Tak się złożyło – i zapewne był to przypadek – że kolejne solowe wydawnictwa Rypdala, podpisane jego nazwiskiem, ukazywały się w trzyletnich odstępach. To długi czas, w którym artystyczna wyobraźnia norweskiego gitarzysty mocno ewoluowała, stąd odmienne stylistyki, w jakich utrzymane są płyty: na „Bleak House” przeważa rockowa psychodelia, „Terje Rypdal” to przede wszystkim mieszanka jazzu improwizowanego i fusion, z kolei „What Comes After” otwiera zupełnie nowy kierunek poszukiwań – mocno nasycony klasyką nordic-jazz. Na to ostatnie, co związane było także z pewnym złagodzeniem brzmienia, wpływ na pewno miały kontrakt z monachijskim ECM Records i producencka ręka Manfreda Eichera. Co ciekawe, w podobny sposób Niemiec wpłynął na dalszy rozwój kariery Jana Garbarka, co słychać już bardzo wyraźnie na longplayu „Belonging” (1974). Czy były to zmiany w pożądanym kierunku – wielbiciele obu artystów mogą się długo spierać, lecz pewne jest, że zapewniły im one ogromną popularność w świecie jazzu.
Nowa płyta Rypdala jest bardzo spójna pod względem przekazu – wysublimowana i nastrojowa, przekraczająca granicę subtelnego fusion i muzyki klasycznej (ale bez charakterystycznego dla tak zwanego „trzeciego nurtu” awangardyzowania). Można by rzec w uproszczeniu: mocno skandynawska. Tego chciał Eicher i to dostał – najważniejsze, że na najwyższym światowym poziomie. Co intrygujące: w tym stylu utrzymane były nie tylko kompozycje samego Terjego (cztery pierwsze), ale również dwa zamykające krążek utwory Barrego Phillipsa, który doskonale wczuł się w północnoeuropejskiego ducha. Niektóre z numerów obecnych na „What Comes After” Rypdal – jeszcze w składzie trzyosobowym – prezentował na koncertach (vide „Live in Bremen”). Były to na przykład „Bend It”, „Icing” czy „Back of J.”. W studiu nadano im jednak nieco inną, łagodniejszą, uszlachetnioną formę.
Zaskakiwać może, że Rypdal zdecydował się na powiększenie sekcji rytmicznej do trzech osób: grającego na kontrabasie Phillipsa wsparł bowiem wykorzystujący elektryczną gitarę basową Sveinung Hovensjø. Jest to jednak o tyle zrozumiałe, że Amerykanin bardzo często sięga tu po smyczek i gra na swoim instrumencie jak na wiolonczeli. Tak jest już chociażby w otwierającym longplay dziesięciominutowym „Bend It”, który otwierają miarowe, ale delikatne uderzenia perkusji i subtelna gitara basowa. Trochę niepokoju wprowadzają akordy gitary elektrycznej Rypdala, która przygotowuje grunt pod partię kontrabasu i, gdy tylko Barre sięga po smyczek, nawiązuje z nim intensywny dialog. Terje poczyna tu sobie jak rasowy rockman, ale myśli jak jazzman. Co z tego wynika? Kapitalna gitarowa solówka, w której nie brakuje ani mocy, ani nastroju. Drugi w kolejności „Yearning” to przykład nowego otwarcia w twórczości Norwega: stonowany jazz przenika się w nim z osiemnastowieczną muzyką klasyczną – vide partia gitary i rożka angielskiego, który przydaje całości przestrzennej zwiewności.
W „Icing”, którego współkompozytorem jest Christensen, rozbrzmiewa natomiast obój (z czasem brzmiący wręcz kołysankowo), którego ścieżka prowadzi obok klimatycznej gitary. Wkładem Jona jest zaś, jak można mniemać, leniwie snująca się opowieść kontrabasu i perkusji, których wkład w budowę nastroju jest nie do przecenienia. Tak kończy się strona A longplaya; drugą otwiera utwór tytułowy – najdłuższy w całym zestawie. I najbogatszy pod względem aranżacyjnym. Szczególnie przejmująco brzmią w nim grające unisono dęciaki (obój, rożek, flet Rypdala), którym akompaniuje gitara, a potem także przemieniony w wiolonczelę kontrabas. Po popisie Terjego kwintet zatacza koło i wraca do punktu wyjścia, ponownie eksponując instrumenty dęte. Pojawiają się one także w „Sejours” (to już dzieło Phillipsa), którego organowe tło zapewnia… Christensen. Nie mniej odniesień do klasyki jest też w zamykającym longplay „Back of J.” (Barre po raz drugi!), który – za sprawą gitary lidera i bębnów Jona – staje się również najmroczniejszym fragmentem płyty. Tak, to już jest ta droga, jaką Rypdal będzie podążał przez kolejne dekady, aż po – jak na razie ostatnią w dyskografii – płytę „Conspiracy” (2020).
Skład:
Terje Rypdal – gitara elektryczna, flet, muzyka (1-4)
Erik Niord Larsen – obój, rożek angielski
Barre Phillips – kontrabas, piccolo bass (5), muzyka (5,6)
Sveinung Hovensjø – gitara basowa
Jon Christensen – perkusja, organy (5)



Tytuł: What Comes After
Wykonawca / Kompozytor: Terje Rypdal
Data wydania: 1974
Wydawca: ECM Records
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 40:37
Gatunek: jazz, rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Bend It: 10:00
2) Yearning: 03:27
3) Icing: 07:55
4) What Comes After: 11:03
5) Sejours: 03:55
6) Back of J.: 04:18
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

115
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.