Duński sekstet Alawari, choć właśnie wydaje swoją debiutancką płytę, nie jest wcale zespołem stawiającym niepewne jeszcze kroki na scenie jazzowej. Istnieje od sześciu lat i ma za sobą sporo koncertów. Dlaczego więc dopiero teraz ukazuje się jego pierwszy album („Alawari”)? Trzeba by o to spytać samych muzyków. Najważniejsze jednak, że się w ogóle ukazuje, bo to świetna płyta, po którą powinni z radością sięgnąć wielbiciele Sons of Kemet.  |  | ‹Alawari›
|
W poprzedniej odsłonie „Tu miejsce na labirynt…” pisałem o prowadzonym przez włoskiego pianistę Filippa Deorsolę międzynarodowym triu Anaphora, które na wydanie debiutanckiej płyty („ Lexicon I”) musiało czekać cztery lata. Sporo, ale na pewno nie jest to wynik rekordowy. Dość powiedzieć, że bohater dzisiejszej edycji cyklu, czyli duński sekstet Alawari, musiał uzbroić się w jeszcze większą cierpliwość, ponieważ od momentu postawienia przez jego muzyków pierwszych kroków na scenie do chwili publikacji krążka zatytułowanego po prostu „Alawari” minęło lat… sześć. To nie znaczy wcale, że od 2016 roku grupa nie prowadziła żadnej działalności. Nic z tych rzeczy. Wygrywała konkursy, grała koncerty (między innymi w Polsce), ale widocznie brakowało jej determinacji, aby to wszystko spuentować płytą. Aż wreszcie sprawę wzięła w swoje ręce kopenhaska wytwórnia April Records – i za jej sprawę w ostatni piątek kwietnia ukazuje się debiut duńskiej formacji. Debiut ze wszech miar godny uwagi. Ton zespołowi nadaje trzyosobowa sekcja dęta, którą tworzą: trębacz Carlo Janusz Becker Lauritsen, saksofonista altowy Asger Uttrup Nissen i saksofonista tenorowy Frederik Engell; za kwestie rytmiczne odpowiadają natomiast kontrabasista Jonathan Melby Bak i perkusista Simon Forchhammer oraz często współpracujący z nimi, choć mające także aspiracje do grania improwizowanych solówek, pianista Sune Sunesen Rendtorff. Gościnnie w sesji wziął udział jeszcze, odpowiadający za efekty elektroniczne oraz sample, Eigil Pock Steen, który miał udział w powstaniu sześciu (z jedenastu) kompozycji. „Alawari” to w zasadzie składająca się z jedenastu rozdziałów spójna opowieść, która stylistycznie lokuje się w okolicach free jazzu i awangardy, ale nie stroni także od inspiracji jazz-rockiem i afrobeatem. To nie przypadek, że wśród swoich ulubionych formacji Duńczycy wymieniają chociażby legendarną Sun Ra Arkestra czy jak najbardziej współczesny londyński kolektyw Sons of Kemet. Artystyczna wyobraźnia instrumentalistów z Zelandii podąża tym samym szlakiem. Nawet jeśli nie wykazuje jeszcze szaleństwa godnego Hermana Poole’a Blounta (przez większość życia ukrywającego się pod pseudonimem Sun Ra) czy kompozytorskiej konsekwencji Shabaki Hutchingsa (lidera drugiej z wymienionych grup) – sekstet jest na najlepszej drodze, aby w przyszłości znaleźć się na tej samej półce. Jeśli oczywiście wystarczy mu zapału i konsekwencji. Pierwszy krok został w każdym razie uczyniony. I jest to krok we właściwym kierunku! Concept-album otwiera oparty głównie na grających unisono instrumentach dętych „Flimmer”. To typowa introdukcja, zapowiadająca dopiero to, co czeka nas, słuchaczy, później, ale jednocześnie wprowadzająca w klimat. Jej kontynuacją jest równie niedługi, lecz tak samo stonowany i nastrojowy „Koral”, w którym subtelne dźwięki trąbki są wyeksponowane na tle powłóczystych partii saksofonów. Rozjaśnia się nieco w „Hvalen”, głównie za sprawą improwizacji, jeszcze nieśmiałych, ale sugerujących, co nastąpi za czas jakiś, czyli już w ponad sześciominutowym, pierwszym tak długim, utworze „Misundelse”. Zaczyna się on od łagodnych efektów elektronicznych i wsamplowanego głosu męskiego; rozkręca się jednak dość intensywnie, co jest w tej samej mierze zasługą sekcji rytmicznej, jak i potężnie brzmiących, wręcz przytłaczających dęciaków. Niezwykłe wrażenie pozostawia po sobie melodyjny, nawiązujący do jazzu lat 70. XX wieku, „Sunes Hit”: wpadająca w ucho trąbka, lekko kołyszący rytm – trudno opędzić się od tej kompozycji i nie wracać do niej po czasie. Za to w „Etude” Duńczycy pozwalają sobie na sporo kombinacji rytmicznych, którym podporządkowują się również saksofoniści. O odpowiedni nastrój, znów niepokojący, dba natomiast generujący elektroniczne szumy Eigil Pock Steen. „Stone” to drugi – po „Sunes Hit” – bardzo mocny akcent na „Alawari”, przede wszystkim dzięki transowemu rytmowi i improwizującym dęciakom, które zbliżają się do tego, co przed laty prezentowała Sun Ra Arkestra. Uspokojenie niesie ze sobą „Elegi”, w którym z kolei powłóczysty saksofon, oparty na jednym dźwięku, tworzy podkład pod nadzwyczaj chmurną partię solową trąbki. Składający się z dwóch odmiennych stylistycznie części „Sorg” (w sumie to zaledwie nieco ponad pięć minut muzyki) też mocno zaskakuje: „Part 1” nawiązaniami do muzyki filmowej w stylu Ennia Morriconego (ze spaghetti-westernów), a „Part 2” – pogrzebowo-elegijnymi dęciakami zahaczającymi o wpływy jazzu nowoorleańskiego. Opus magnum „Alawari” jest ponad ośmiominutowy utwór „Revolution”. Czy zaprawdę rewolucyjny – tego bym nie powiedział. Ale bez najmniejszych wątpliwości wielowątkowy i intrygujący, niestroniący od improwizacji, mieszający klasykę jazzu (Sun Ra Arkestra) z jego najnowszym obliczem (Sons of Kemet, niekiedy Angles 9). Im bliżej końca, tym bardziej robi się majestatycznie i zajmująco. Jeśli w tym właśnie kierunku muzycy z Kopenhagi chcieliby podążyć w najbliższym czasie – wielu wielbicieli jazzu byłoby chyba wielce uradowanych. Włącznie z piszącym te słowa! Skład: Sune Sunesen Rendtorff – fortepian Carlo Janusz Becker Lauritsen – trąbka, skrzydłówka Asger Uttrup Nissen – saksofon altowy Frederik Engell – saksofon tenorowy Jonathan Melby Bak – kontrabas Simon Forchhammer – perkusja
gościnnie: Eigil Pock Steen – efekty elektroniczne, sample (2-4,6-8)
Tytuł: Alawari Data wydania: 29 kwietnia 2022 Nośnik: CD Czas trwania: 43:35 Gatunek: jazz W składzie Utwory CD1 1) Flimmer: 02:47 2) Koral: 02:11 3) Hvalen: 03:30 4) Misundelse: 06:34 5) Sunes Hit: 03:50 6) Etude: 02:53 7) Stone: 03:55 8) Elegi: 04:10 9) Sorg, Part 1: 03:37 10) Sorg, Part 2: 01:44 11) Revolution: 08:24 Ekstrakt: 80% |