powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CCXVI)
maj 2022

Pink Floyd w XXI wieku: Sfery ambientowych dźwięków
W XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą zespołu. Dziś jednak skupimy się na kooperacyjnym albumie Davida Gilmoura i duetu The Orb „Metallic Spheres” z 2010 roku.
‹Metallic Spheres›
‹Metallic Spheres›
Może i początek XXI wieku nie rozpieszczał fanów Pink Floyd nową muzyką, ale za to koniec jego pierwszej dekady należała do Davida Gilmoura. Nie tylko nagrał wyśmienity album „On an Island”, ale dał też koncert w Stoczni Gdańskiej, upamiętniony fenomenalnym wydawnictwem „Live in Gdańsk”. W 2010 roku natomiast niespodziewanie ukazał się owoc jego studyjnej współpracy z duetem The Orb pod tytułem „Metallic Spheres”.
Choć już na początku lat 90. XX wieku The Orb określano jako Pink Floyd muzyki elektronicznej, zespół odżegnywał się od tych porównań. Muzycy cały czas podkreślali, że ich twórczość jest odległa od progresywnego rocka. Co najwyżej Alex Paterson (współzałożyciel duetu) wspominał, że duży wpływ miał na niego krążek „Meddle” i ewentualnie tutaj można doszukiwać się jakiś punktów wspólnych. A jednak powoli ciągnęło The Orb w stronę okołofloydowej załogi. Już w 1996 roku zespół zremiksował utwór Ricka Wrighta „Runaway”, pochodzący z jego solowego dzieła „Broken China”. Niestety było to wydawnictwo promocyjne, które nie trafiło do szerszej dystrybucji.
Współpraca z Davidem Gilmourem okazała się jednak czymś o wiele poważniejszym. Panowie w czerwcu 2009 roku spotkali się w studiu The Dreaming Cave i w ekspresowym tempie nagrali podstawowy materiał. Głównie były to luźne improwizacje, które stały się podstawą dla producenckich czarów. W sesji wzięli udział także Youth, czyli Martin Glover znany z Killing Joke, Tim Bran (poza The Orb udzielał się gościnnie na płytach wielu wykonawców, jak chociażby Dreadzone, czy Moby), Marcia Mello, która zagrała na gitarze akustycznej i Dominique Le Vac, odpowiedzialna za drugie głosy.
Całość przybrała formę blisko 49 minutowego materiału, na który składają się dwie kompozycje „Metallic” (o czasie trwania ponad 28 minut) i „Spheres” (ponad 20). Choć tak po prawdzie, gdyby nie przeskok ścieżki, trudno byłoby wskazać miejsce, w którym kończy się jedna i zaczyna druga. Niemniej ciężko mówić w tym wypadku o wewnętrznej spójności. Nie znajdziemy tu bowiem melodii, które stanowiłyby bazę pod improwizacje. Trudno także o zapamiętywalne motywy. To bardziej zlepek różnych dźwięków i wątków, które łączy specyficzny, oniryczny klimat. Czasem towarzyszy im wyraźny, mocny beat, a innym razem są porozrzucane samopas, rezonując z ciszą.
W tym miejscu należy zaznaczyć, że choć gitara Gilmoura stanowi znaczący element całości, nie jest najważniejsza. Służy przede wszystkim jako urozmaicenie i wypełnienie tła. Czasem tylko sprawia wrażenie motorycznego sampla. I to też jedynie na moment. Nie spodziewajcie się zatem charakterystycznych solówek. Jeśli takowe zostały odegrane, to pocięto je w czasie produkcji i pomieszano z innymi efektami ilustracyjnymi. A jednak tego brzmienia nie da się podrobić i z miejsca wiadomo spod czyich palców wydobywane są te łagodne dźwięki. Choć zasadniczo mamy do czynienia z dziełem instrumentalnym w kilku fragmentach pojawia się głos Gilmoura, który jednak traktowany jest jako jeszcze jeden element ubarwiający tło. Wiadomo, że to nie to samo, co regularna płyta mistrza, ale całości bardzo przyjemnie się słucha. Jeśli weźmie się poprawkę na ambientowy charakter płyty i nie szuka przebojów, może się ona podobać. Choć przyznaję, że trafiają się na niej miejsca mniej przekonujące. Dotyczy to zwłaszcza fragmentów pozbawionych gitary Gilmoura, kiedy niesprecyzowane, elektroniczne efekty stają się tak bardzo muzyką tła, że przestaje się na nie zwracać uwagę.
„Metallic Spheres” dostępny jest też w wersji deluxe z drugą płytą zawierającą cały materiał w miksie 3D. Na pewno jest on bardziej przestrzenny od standardowego, a w czasie słuchania albumu na słuchawkach, czy na dobrym sprzęcie stereo, można poczuć się otoczonym przez dźwięki. Osobiście jednak wolę podstawową edycję. Choć nie da się ukryć, że muzyka falująca między kanałami, czy odgłosy raz brzmiące, niczym z dalekiej oddali, a raz, jakby ktoś szeptał za uchem, przy pierwszym przesłuchaniu robią wrażenie, to jednak same kompozycje wydają się dziwnie puste w środku, tak, jakby w pogoni za jak najbardziej widowiskowym zaprezentowaniem detali, zapomniano o tym, że są one jedynie ozdobami, a nie sensem nagrania. W efekcie, paradoksalnie, zwykłe stereo wydaje się bogatsze brzmieniowo.
Wspólne dzieło Gilmoura i The Orb na pewno nie jest tym, po które sięga się często, bez względu na nastrój. Tu trzeba się wczuć i mieć głowę wolną od natrętnych myśli. Jeśli zabierzemy się do jego słuchania tak przygotowani, materiał ten potrafi przynieść chwilę ukojenia, pozwalając zanurzyć się w dźwiękową krainę łagodności. Stanowi też dobre wprowadzenie do zapoznania się z ostatnią studyjną produkcją sygnowaną marką Pink Floyd, czyli „The Endless River”. O tym jednak opowiemy kiedy indziej.
Dla laików: * * * / 5
Dla koneserów: * * * * / 5



Tytuł: Metallic Spheres
Wykonawca / Kompozytor: David Gilmour, The Orb
Data wydania: 12 października 2010
Nośnik: CD
Czas trwania: 48:53
Gatunek: elektronika, rock
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Metallic Side: 28:42
2) Spheres Side: 20:12
powrót; do indeksunastwpna strona

112
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.