Event „Wojna światów” to zakończenie wielkiej epopei autorstwa Jasona Aarona, związanej z marvelowską wersją skandynawskich mitów. Ziemia staje się miejscem ostatecznej bitwy między ludźmi, bogami, mrocznymi elfami, wojowniczymi anielicami, lodowymi olbrzymami i wszystkim innym, co tylko sobie wymyślicie.  |  | ‹Wojna światów›
|
Ci, którzy na bieżąco śledzą wydawnictwa Marvela, ukazujące się w naszym kraju, od dawna widzieli, jak czarnoksiężnik Malekith Przeklęty, owładnięty chęcią podbicia całego świata, sukcesywnie realizuje swój plan. Przy pomocy spisków, podstępów albo tradycyjnej, brutalnej siły najeżdżał kolejne z dziewięciu światów. Wszędzie, gdzie się pojawiał, wprowadzał chaos i zniszczenie. Wreszcie został mu do zdobycia jedynie Midgard, czyli Ziemia. Wraz z Sindr, królową ognistego Musphelheimu, Laufeyem, władcą lodowych olbrzymów, wojowniczymi anielicami i Daro Aggerem, prezesem korporacji Roxxon, przeprowadzaja wielką ofensywę. Avengers i inni bohaterowie, wspierani przez uchodźców z Asgardu, nie zamierzają jednak łatwo się poddać. Tylko, czy to wystarczy, by pokonać króla mrocznych elfów? Zwłaszcza, że Thor wpadł w pułapkę, a na dodatek nie może liczyć na pomoc swojego młota Mjolnira, zniszczonego w samym sercu Słońca. Jason Aaron, jako długoletni scenarzysta serii poświęconych Gromowładnemu, bardzo starannie przygotowywał grunt pod „Wojnę światów”. Mając dużo czasu i spory kredyt zaufania od szefostwa Marvela, mógł spokojnie, bez pośpiechu, przez lata snuć swoją opowieść, która cały czas ewoluowała. Przypomnijmy, że w międzyczasie Odinson stał się niegodny miana Thora i jego rolę przejęła Jane Foster. A ponieważ scenarzysta równolegle pracował nad innymi seriami, między innymi nad „Avengers”, mógł swobodnie kształtować wydarzenia, które ostatecznie doprowadziły do epickiej bitwy o Midgard. I jest to dobra wiadomość, ponieważ dzięki temu mieliśmy do czynienia z bardzo spójną historią, w której rozmnożone wątki mogą wreszcie się ze sobą połączyć. Imponuje także przygotowanie merytoryczne autora, ponieważ sięgnął do mitologii skandynawskie głębiej, niż tylko po osoby Thora, Odyna i krainy Asgardu. Choć powyższe upatruję jako zalety, jednocześnie stanowią one wadę „Wojny światów”, która stanowiąc kulminację wielkiego komiksowego przedsięwzięcia, jest mało czytelna dla osób, nie znających poprzednich wydarzeń. A ponieważ od samego początku mamy do czynienia z mordobiciem wszystkich ze wszystkimi, rozgrywającym się w różnych miejscach na Ziemi, nawet ci, którzy są na bieżąco, mogą mieć małe problemy z ogarnięciem wszystkich wydarzeń. Sam Aaron nie zamierza im tego ułatwiać, ponieważ w pewnym momencie zaczyna mieszać ze sobą zdarzenia obecne z przeszłymi, co wymaga większego skupienia. Inną sprawą jest, że tak po prawdzie nie mamy do czynienia z niesamowitymi zwrotami akcji, czy niespodziewanymi wydarzeniami. Choć siły zła zdają się od początku przeważające, chyba nikt nie spodziewa się, że Midgard upadnie. W związku z tym „Wojnę światów” czyta się sprawnie, ale bez większych emocji. Do tego w pewnym momencie zaczyna się mieć dość tych całych pojedynków i kolejnych starć. Na kartach widzimy bowiem istną menażerię marvelowskich postaci, które jednak, poza byciem malowniczym tłem, niewiele wnoszą. Na pierwszym planie bezustannie pozostają Thor i inni Asgardczycy. Tymczasem z ziemskich herosów zabłysnąć mogą co najwyżej Daredevil i Jane Foster, choć o tej drugiej trudno powiedzieć „superbohaterka”. Z drugiej strony są też dziwaczne wątki, jak wykorzystanie przez Malekhita symbionta Venoma – czy Punisher, prujący do olbrzymów z broni coraz większego kalibru, co ostatecznie wypada komicznie. Jego posępna mina i niewzruszona postawa względem magicznych stworów sprawiają wrażenie, że został wycięty z całkiem innego komiksu. Tym razem za cały, sześciozeszytowy event odpowiada jeden rysownik i jest to akurat dobra wiadomość, ponieważ sprzyja to spójności. Russell Dauterman jest sprawnym grafikiem, który udowodnił już, że czuje klimaty Thora. Od lat bowiem współpracuje z Aaronem przy jego przygodach. Tym razem jednak chyba postanowił przebić sam siebie i momentami wprowadza na stronach taki chaos kompozycyjny, że ciężko cokolwiek z tego wyłowić. Tak, jakby chciał w kadrach upchnąć jak najwięcej wybuchów i postaci. Ostatecznie można się do tej maniery przyzwyczaić, ale jednak miał on lepsze momenty w swojej bibliografii. „Wojna światów” to kolejny marvelowski event, którego celem jest pokazanie tylu superbohaterów, ile się da i zaprezentowanie kolejnego spektakularnego zniszczenia Nowego Jorku. Mnie to męczy i wolałbym coś bardziej finezyjnego, ale wiem, że są zwolennicy takiego podejścia. Doceniam epickość – z tym, że zupełnie mnie ona nie porywa.
Tytuł: Wojna światów Data wydania: 1 czerwca 2022 ISBN: 9788328154711 Format: 180s. 167x255 mm Cena: 59,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 60% |