W XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą formacji. Dziś jednak skupimy się na ostatnim, jak dotąd, solowym materiale autorskim gitarzysty grupy Davida Gilmoura „Rattle That Lock” z 2015 roku.  | ‹Rattle That Lock›
|
Może się wydawać, że po nieoczekiwanym powrocie do studia nagrań i wydaniu krążka „The Endless River” pod szyldem Pink Floyd, Gilmourowi spodobało się nagrywanie, w związku z czym ekspresowo uporał się z nowymi kompozycjami. Nic z tych rzeczy. Z zamiarem zarejestrowania nowego albumu nosił się już od 2010 roku. Ten ostatecznie pod tytułem „Rattle That Lock” ukazał się 18 września 2015 r. Wybrany do promocji utwór tytułowy był sygnałem tego, że nie będziemy mieli z powtórką „On an Island”. Mniej będzie też typowo pinkfloydowego klimatu. Dla jednych może to być zarzut, bo od czasu odejścia Watersa z zespołu, to właśnie Gilmour był jego siłą napędową. Z drugiej strony należy go pochwalić, że nie zamyka się w utartych schematach i wciąż poszukuje nowych muzycznych środków wyrazu. On już swoje zrobił, wielokrotnie udowodnił swoją wielkość i teraz nie musi schlebiać oczekiwaniom, tylko tworzyć co mu w duszy gra. A gra różnie. Całość zaczyna się tradycyjnym, instrumentalnym wstępem, który jednak wypada mniej przekonująco, niż znane z „A Memontary Lapse of Reason” czy „The Division Bell”. Nie ma jednak czasu by się nad tym zastanawiać, bo za chwilę wchodzi „Rattle That Lock”, najbardziej przebojowy numer w zestawie. Nośną melodię nakręca nieco syntetyczna produkcja, mogąca kojarzyć się z latami 80. A wszystko przez motyw przewodni zainspirowany dżinglem autorstwa Michaëla Boumendila stworzonym na potrzeby komunikatów kolejowych na francuskich stacjach. Gitarzysta zachwycił się nim, kiedy dotarł do Aix, miasta położonego niedaleko Marsylii. Szybko okazuje się jednak, że i ten ejtisowy klimat stanowi jedynie skok w bok, ponieważ chwilę później otrzymujemy zwiewną balladę „Faces of Stone”, która z kolei mogłaby się znaleźć na „On an Island”, gdyby wyciąć z niej cyrkowy walczyk. Takiego Gilmoura lubię najbardziej. Bez kombinowania, za to grającego sercem. Podobnie rzecz się ma z poruszającym „A Boat Lies Waiting”, w którym możemy w chórkach usłyszeć Davida Crosby’ego i Grahama Nasha, a także wsamplowany w tle głos Ricka Wrighta. Niestety, pomimo, że dotarliśmy zaledwie do czwartego utworu, w tym miejscu otrzymaliśmy kulminację albumu. Później już nie jest tak dobrze. „Dancing Right in Front of Me” może co prawda pochwalić się zadziorną partią gitary, ale niepotrzebnie ukrytą w miksie. „In any Tongue” to dość tradycyjne floydowanie, z tym, że bez magii, która cechuje dokonania zespołu. Choć gitarowe solo może się podobać. Podobnie jak instrumentalna kompozycja „Beauty” utrzymana w stylu „The Division Bell”. Największą niespodziankę stanowi jednak „The Girl in the Yellow Dress”, będące gilmourowską wersją smooth jazzu. Tego typu zapędów stylistycznych po gitarzyście się nie spodziewałem. I niestety nie zostałem kupiony tą woltą stylistyczną, nie tylko przez fakt, że nie jestem miłośnikiem tego typu muzyki. Wydaje mi się, że utwór ten jest niepotrzebnie rozwleczony. Mimo, że trwa zaledwie cztery minuty. Jedynym, co może do niego przyciągnąć fana Pink Floyd jest to, że zagrał w nim na gitarze Rado Klose, o którym wspominałem w zeszłym tygodniu, jako o członku zespołu, który nie doczekał publikacji pierwszych nagrań. Choć szczerze mówiąc nie mam pojęcia, która partia może być jego. Dalej mamy jeszcze dwie ścieżki – „Today” i „And Then…”, ale są tak, jakby ich nie było. Całkiem się ich nie pamięta. Jest to o tyle dziwne, że pierwsza z nich utrzymana jest w żywszym tempie, niż pozostałe utwory, ponownie przywodząc na myśl nagrania sprzed ponad trzech dekad. Podsumowując całość, można powiedzieć, że mamy do czynienia z materiałem bardzo eklektycznym i nierównym. Obok rewelacyjnych fragmentów lub co najmniej bardzo dobrych, trafiają się mielizny, świadczące dobitnie o tym, że Gilmour nie miał wyraźnej koncepcji w czasie nagrywania tego materiału. Przeszkadza także fakt, że niemal wszystko zaśpiewane jest w podobny sposób. O tyle, o ile sola gitarowe potrafią zachwycić, to pod względem wokalnym jest słabo. I nie chodzi o to, że głos Gilmoura przez lata stracił moc, co po prostu nie czuć w nim pasji. Tak, jakby teksty Polly Samson, które śpiewa nie do końca oddawały to, co chciał powiedzieć. Ci, którzy zdecydują się sięgnąć po wydanie kolekcjonerskie albumu, otrzymają kilka bonusów, w tym dłuższą i, co tu dużo mówić, lepszą wersję „Rattle That Lock”. A także DVD m.in. z zestawem wspólnych jamów. Nic wielkiego, ale jest to jeszcze jedna okazja by posłuchać gry Ricka Wrighta. Dla laików: * * / 5 Dla koneserów: * * * / 5
Tytuł: Rattle That Lock Data wydania: 18 września 2015 Nośnik: CD Czas trwania: 51:09 Gatunek: rock Utwory CD1 1) 5 A.M.: 3:02 2) Rattle That Lock: 4:55 3) Faces of Stone: 5:32 4) A Boat Lies Waiting: 4:36 5) Dancing Right in Front of Me: 6:10 6) In Any Tongue: 6:46 7) Beauty: 4:27 8) The Girl in the Yellow Dress: 5:25 9) Today: 5:56 10) And Then...: 4:20 |