powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CCXVIII)
lipiec-sierpień 2022

Pink Floyd w XXI wieku: Oko z monitora wciąż patrzy
W XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą formacji. Dziś jednak skupimy się na reedycji solowego dzieła byłego lidera grupy Rogera Watersa „Amused to Death” z 2015 roku.
‹Amused to Death (reedycja 2015)›
‹Amused to Death (reedycja 2015)›
"Amused to Death” pierwotnie ukazał się w 1992 roku i praktycznie przepadł na rynku. Stając się w ten sposób jednym z najbardziej niedocenionych albumów w historii muzyki rozrywkowej. A to dlatego, że o ile „The Wall” stanowił opus magnum Watersa w czasie, kiedy był członkiem Pink Floyd, to ten krążek jest jego największym artystycznym osiągnięciem w solowym dorobku. Dobrze, że po latach zaczyna być odkrywany przez kolejne pokolenia słuchaczy. W niczym bowiem nie ustępuje największym dziełom słynnego zespołu.
Tradycją stało się już, że solowe albumy basisty przybierały formę konceptualną. Jednak „Amused to Death” w przeciwieństwie do „The Pros and Cons of Hitch Hiking” jest o wiele bardziej czytelny i nie tak przegadany, zaś w odróżnieniu od „Radio K.A.O.S.” nie uległ obowiązującym wówczas muzycznym trendom, dzięki czemu wciąż brzmi potężnie i ponadczasowo. Do tego jego warstwa liryczna pozostaje wciąż aktualna. Być może dziś nawet bardziej, niż trzydzieści lat temu.
Waters skupił się bowiem na krytyce kultury masowej z naciskiem na telewizję, która wszystko rozwadnia, goniąc jedynie za kolejnymi sensacjami. Dziś tę funkcję przejął internet, więc gdyby przerobić utwór „Watching TV” na „I’m online”, nikt by się nie zorientował, że mamy do czynienia z problemami sprzed trzech dekad. Oczywiście Waters nie byłby sobą, gdyby nie poruszył tematów antywojennych. Tym razem jednak nie traktuje tego jako rozliczenia osobistej traumy po stracie ojca, a podkreśla komercyjną stronę wyścigu zbrojeń. W efekcie otrzymaliśmy zjadliwy i bezkompromisowy przekaz słowny, który, pomimo kilku osobistych wycieczek (patrz „It’s a Miracle”), niesie w sobie sporo uniwersalnych treści i niewesołych refleksji. Z dzisiejszej perspektywy aż nieprawdopodobne wydaje się, że człowiek, który napisał tak mocne frazy unika jednoznacznego potępienia napaści Rosji na Ukrainę.
Od strony muzycznej również sporo się dzieje. Watersowi dopisała wena i skomponował całą masę nośnych tematów, które same wchodzą do głowy („What God Wants”, „Perfect Sense”), ale także kilka subtelnych utworów, urzekających swoim pięknem („It’s a Miracle”, „Three Wishes”). Jednym z najważniejszych muzyków, którzy pracowali nad płytą okazał się Jeff Beck, który idealnie wpasował się w klimat albumu ze swoją brudną grą na gitarze. Dotyczy to zarówno partii solowych, jak i riffów. W pewien sposób nawiązał do tego, co z Watersem tworzył David Gilmour za czasów Pink Floyd, ale jednocześnie zrobił to po swojemu.
Jak już wspomniałem „Amused to Death” w momencie wydania poznali jedynie wtajemniczeni. Z tego też powodu tytuł ten ze wszech miar zasługiwał na efektowną reedycję. Taka ukazała się w 2015 roku. Waters w czasie jej przygotowywania nie ograniczył się jednak tylko do poprawy brzmienia, ale także pozmieniał to i owo.
Oczywiście teraz materiał posiada krystaliczną czystość i dobrze słychać wszystkie smaczki, których tu nie brakuje. Choć tak szczerze mówiąc, oryginalny materiał świetnie znosi próbę czasu i zupełnie się nie zestarzał. Dla mnie te wszystkie producenckie sztuczki przy remasteringu nie stanowią wielkiego przełomu, bo zwyczajnie nie były potrzebne. Jeśli zatem polecałbym sięgnięcie po tę edycję, to ze względu na ewidentne zmiany. Tą najważniejszą jest podmiana utworu „The Bravery of Being Out of Range”, w którym oryginalnie królowały organy Hammonda. Tymczasem w edycji z 2015 roku zastąpiono to nagranie wersją z udziałem Jeffa Becka. Jak łatwo się domyślić, na pierwszym planie mamy więc ostrą gitarę. Choć już poprzednio był to dynamiczny, rockowy numer, to teraz po prostu rozsadza głośniki swoją mocą. Inną sprawą jest, czy nie lepiej było dodać do zestawu płyty z odrzutami i tam wstawić tę wersję, ponieważ mi, jako osobie od lat przyzwyczajonej do Hammonda, trochę go jednak brakuje.
Reszta to już kosmetyczne zmiany, sprowadzające się do dodania dodatkowych odgłosów. Choć i tu możemy wskazać jeden istotny szczegół. Na początku „Perfect Sense, Part I” pojawił się bowiem sampel z filmu „2001: Odyseja kosmiczna”, prezentujący ostatnie słowa komputera HAL 9000. Podobno już wcześniej Roger Waters kontaktował się ze Stanley’em Kubrickiem w kwestii możliwości wykorzystania tej kwestii, ale ten się na to nie zgodził. Twierdził, że doprowadzi to do tego, że wszyscy zaczną korzystać z tego sampla, choć nie można nie wziąć pod uwagę możliwości, że po prostu chciał się odegrać na byłym muzyku Pink Floyd za to, że zespół nie udostępnił mu fragmentu „Atom Heart Mother” w czasie kręcenia „Mechanicznej pomarańczy”. Po śmierci reżysera basista zaczął wykorzystywać fragment tekstu w czasie koncertów i wreszcie umieścił go na płycie.
Pozamuzyczną zmianę stanowi natomiast całkowite przerobienie grafiki zdobiącej album. W oryginale mieliśmy stary telewizor i wpatrującego się w niego szympansa, którego z kolei śledziło wielkie oko z ekranu. Choć przesłanie zdjęcia wydaje się oczywiste, zawsze trącało mi pewnego rodzaju topornością. W nowej edycji telewizor został uwspółcześniony, stając się płaskim, ogromną na pół ściany plazmą. Małpę zaś zastąpiono dzieckiem. Tylko oko wciąż niewzruszenie wszystkiemu się przypatruje. Tak więc teraz wreszcie wygląda to efektownie i jeszcze bardziej przerażająco, niż kiedyś.
„Amused to Death” jest pozycją obowiązkową dla każdego, nie tylko najwierniejszych fanów Pink Floyd, którzy chcą poznać wszystkie dokonania członków zespołu. A czy to będzie wersja z 1992 roku, czy reedycja, nie ma takiego znaczenia. Natomiast w przypadku posiadaczy oryginalnego wydania, te nowe nie jest aż tak atrakcyjne, by się nie dało bez niego żyć.
Na koniec podzielę się jeszcze małą anegdotką. Wiele lat temu w epoce kamienia łupanego, kiedy to telefony komórkowe nie były taką powszechnością jak dzisiaj i dzwoniło się na aparaty stacjonarne, po 12 w nocy całą moją rodzinę obudził dźwięk takiego telefonu. Wszyscy zerwaliśmy się, ponieważ o tej porze mogła to być albo pomyłka, albo coś się stało poważnego. Okazało się, że to mój przyjaciel, któremu pożyczyłem „Amused to Death”. Tak się w nim zasłuchał, że stracił poczucie czasu, a chciał mi koniecznie opowiedzieć o swoich wrażeniach. Takich doznań życzę wszystkim, którzy sięgną po ten album.
Dla laików: * * * * * / 5
Dla koneserów: * * * * / 5



Tytuł: Amused to Death (reedycja 2015)
Wykonawca / Kompozytor: Roger Waters
Data wydania: 24 lipca 2015
Nośnik: CD
Czas trwania: 72:45
Gatunek: rock
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) The Ballad of Bill Hubbard: 4:19
2) What God Wants, Part I: 6:00
3) Perfect Sense, Part I: 4:16
4) Perfect Sense, Part II: 2:50
5) The Bravery of Being Out of Range: 4:43
6) Late Home Tonight, Part I: 4:00
7) Late Home Tonight, Part II: 2:13
8) Too Much Rope: 5:47
9) What God Wants, Part II: 3:41
10) What God Wants, Part III: 4:08
11) Watching TV: 6:07
12) Three Wishes: 6:50
13) It's a Miracle: 8:30
14) Amused to Death: 9:06
powrót; do indeksunastwpna strona

170
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.