powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CCXVIII)
lipiec-sierpień 2022

Non omnis moriar: Jakżeż ważne jest to, co nosimy pod spodem
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj solowy debiut szwedzkiego pianisty Bobo Stensona, którego wspomogli dwaj Norwegowie – Arild Andersen i Jon Christensen.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Chociaż od paru miesięcy zajmuję się w tej rubryce głównie jazzem norweskim, to jednak przy tej okazji od czasu do czasu przewijają się również muzycy z innych krajów skandynawskich bądź – szerzej – europejskich. Jednym z nich był szwedzki pianista Bobo (a właściwie Bo Gustav) Stenson. Urodził się on w 1944 roku w Väseterås. Naukę gry na instrumencie rozpoczął jako ośmiolatek, a siedem lat później trafił pod skrzydła niemieckiego muzykologa i krytyka Wernera Wolfa. W 1963 roku zrobił kolejny krok w karierze, stając się akompaniatorem znanych amerykańskich jazzmanów, którzy postanowili na krótko osiedlić się na Starym Kontynencie i przy okazji zahaczyć o Skandynawię. Dzięki temu Stenson mógł później w swoim curriculum vitae wpisać współpracę między innymi z saksofonistami Sonnym Rollinsem i Stanem Getzem, trębaczem Donem Cherrym czy wibrafonistą Garym Burtonem. To była najlepsza z możliwych szkół, w jakich Bobo mógł pobierać naukę. Zdobyte w tamtym czasie doświadczenie promieniowało bowiem na całą późniejszą karierę Szweda.
Kolejnym przełomem okazał się 1971 rok, kiedy to praktycznie przeniósł się do Norwegii i w ciągu kilku miesięcy wziął udział w nagraniu czterech ważnych dla jego dorobku albumów (trzy z nich zarejestrowano w studiu Arnego Bendiksena w Oslo). W kwietniu z towarzyszeniem saksofonisty Jana Garbarka, gitarzysty Terjego Rypdala, kontrabasisty Arilda Andersena oraz perkusisty Jona Christensena pracował w norweskiej stolicy nad longplayem „Sart”, w maju – w tym samym miejscu dokonał nagrań, jakie złożyły się na jego debiut solowy, czyli krążek „Underwear” (w czym wspomogli go Andersen i Christensen), w lipcu – na zaproszenie Amerykanina George’a Russella dołączył w Kongsbergu do ekipy realizującej album „Listen to the Silence” (znaleźli się w niej między innymi wszyscy muzycy znani z płyty „Sart”), natomiast w sierpniu wrócił do Oslo na zaproszenie Rypdala, który dopinał właśnie swój nowy projekt, to jest longplay „Terje Rypdal” (przy okazji po raz kolejny zetknął się także z Janem, Arildem i Jonem).
Trudno dziwić się więc, że po tak intensywnej i udanej pod względem artystycznym kooperacji Garbarek zaproponował Stensonowi utworzenie zupełnie nowej formacji; w efekcie ich działań powstał kwartet, który pozostawił po sobie dwa niezłe albumy: „Witchi-Tai-To” (1974) oraz „Dansere” (1976). Ja chciałbym jednak dzisiaj cofnąć się do początków norweskiej misji Bobo Stensona i jego pierwszego krążka sygnowanego własnym nazwiskiem, choć na okładce jako równorzędne widnieją również nazwiska Arilda Andersena i Jona Christensena. Sesja nagraniowa zajęła muzykom dwa dni – 18 i 19 maja 1971 roku; jej owocem stała się zawierająca sześć kompozycji, wydana przez monachijską wytwórnię ECM Records płyta „Underwear”. Cztery utwory wyszły spod ręki lidera projektu, jeden („Rudolf”) dorzucił Andersen, ostatni – choć na płycie pojawiający się jako piąty – był dziełem amerykańskiego mistrza free jazzu Ornette’a Colemana („Untitled”).
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zawarta na krążku muzyka jest mieszanką free jazzu z obfitującym w improwizacje, typowym dla przełomu lat 60. i 70. XX wieku jazzem modalnym. Po tej samej orbicie krążyli wówczas i Jan Garbarek, i Terje Rypdal – muzyka Szweda wpisywała się więc w ogólniejszy trend skandynawski. I pewnie dlatego była tak dobra. Cała pierwsza strona jest wypełniona utworami Stensona; pierwszym na liście jest – tytułowy. „Underwear” zaczyna się od dynamicznej, ale nie szalonej, improwizacji fortepianu, którą dodatkowo podkręcają kontrabasista i bębniarz. Co jednak najistotniejsze: od pierwszych sekund czuć olbrzymią radość wspólnego grania, co zapewne wynikało także z doskonałego zrozumienia panującego między muzykami. Bobo z czasem rozkręca się więc, ale jednocześnie pilnuje się, aby nie wyjść poza granice klasycznego jazzu (nie przekracza ich również wybijający się w pewnym momencie na plan pierwszy Andersen). Ten numer jest bardzo mocno zakorzeniony w latach 60. I może dlatego także – w końcówce – tchnący tak mocno zawadiackim optymizmem.
„Luberon” to niemal całkowite przeciwieństwo „Underwear”: subtelny i nastrojowy, podniosły i romantyczny – i nie ma znaczenia fakt, czy akurat podziwiamy solówkę pianisty, czy też duet kontrabasisty z bębniarzem. Wszyscy stawiają tu na delikatność, nawet jeżeli na kilkanaście sekund podkręcają tempo, to zaraz też tonują emocje i powracają do urokliwego lejtmotywu. Stronę A winylowego krążka wieńczy krótka kompozycja o nieco zaskakującym tytule – „Test”. I rzeczywiście można odnieść wrażenie, że skandynawskie trio testuje nią wytrzymałość słuchacza, oferując mu zdecydowanie awangardowe dźwięki. Mamy tu zatem i preparowany fortepian, i zgrzytliwe tony kontrabasu, na którym Arild gra smyczkiem. Wprawdzie pod koniec sytuacja klaruje się, lecz pierwsza część „Testu” może przyprawić o rozstrój nerwowy. Zwłaszcza tych, którzy dali się ukoić poetyckiemu „Luberonowi”.
Co wrażliwsi słuchacze powinni jak najszybciej przełożyć album na stronę B, ponieważ otwierający ją utwór „Tant W.” (ostatnie dzieło Stensona) z pewnością ukoi ich nadszarpnięte nerwy. Początek jest bowiem nie tylko poetycki, ale i kontemplacyjny. Muzyka delikatnie „płynie”, co jakiś czas zyskując wprawdzie na intensywności, lecz nie do tego stopnia, aby wytrącić z lirycznego nastroju. Zrobi to natomiast „Untitled”, w którym szwedzko-norweskie trio, idąc szlakiem wytyczonym przez Ornette’a Colemana, pozwala sobie na freejazzowy odlot. Andersen i Christensen mogą sobie wreszcie pohulać, nikt ich nie strofuje, nie przywołuje do porządku. Coleman, słuchając tej wersji swego kawałka, musiał czuć się usatysfakcjonowany. A wielbiciele skandynawskich jazzmanów na pewno poczuli satysfakcję, wsłuchując się w „Rudolfa”, w którym Arild pozwolił sobie na odważną wycieczkę do świata… bluesa. Bluesowy jest tutaj zarówno „knajpiany” fortepian, jak i snujący się leniwie kontrabas, dopiero w końcówce Stenson decyduje się na dynamiczną i pełną rozmachu improwizację, która bardziej pasuje do świata free jazzu.
Jak więc widać i słychać, „Underwear” to nieodrodne dziecko swoich czasów i… miejsca, w którym powstało (trudno bowiem sobie wyobrazić, aby taki jazz powstał poza Skandynawią, może jedynie w Polsce…). I jednocześnie kolejny dowód na to, że w pierwszych latach swego istnienia wytwórnia ECM potrafiła otwierać się na muzykę nieoczywistą i nie ograniczała awangardowo-improwizatorskich zapędów artystów trzymanych w swojej stajni. W drugiej połowie lat 70. wyglądało to już trochę inaczej.
Skład:
Bobo Stenson – fortepian, muzyka (1-4)
Arild Andersen – kontrabas, muzyka (6)
Jon Christensen – perkusja, instrumenty perkusyjne



Tytuł: Underwear
Wykonawca / Kompozytor: Bobo Stenson, Arild Andersen, Jon Christensen
Data wydania: 1971
Wydawca: ECM Records
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 39:38
Gatunek: jazz
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Underwear: 07:38
2) Luberon: 09:18
3) Test: 03:37
4) Tant W.: 08:52
5) Untitled: 03:56
6) Rudolf: 06:16
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

175
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.