powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CCXVIII)
lipiec-sierpień 2022

Pink Floyd w XXI wieku: Rysa na murze
W XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą formacji. Dziś jednak skupimy się na koncertówce byłego lidera grupy Rogera Watersa „Roger Waters: The Wall” z 2015 roku.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po sukcesie, jakim okazała się wielka trasa koncertowa z lat 2006-2008, na której Roger Waters grał w całości materiał z „The Dark Side of the Moon”, nabrał przekonania, że jest w stanie zrobić coś większego. Wrócił więc do konceptu ogromnego spektaklu, jaki towarzyszył wydaniu albumu „The Wall” z 1979. Wtedy jednak, ze względu na skomplikowany charakter przedsięwzięcia, show wystawiono jedynie w pięciu lokalizacjach (a właściwie w czterech, bo w Londynie byli dwa razy). Co prawda w każdej grali po kilka razy, ale niedosyt pozostał.
W 1990 roku z okazji rocznicy obalenia Muru Berlińskiego, Waters wspierany przez armię gwiazd (Bryan Adams, Scorpions, Van Morrison, Sinead O’Connor, Cyndi Lauper, Marianne Faithfull ) jeszcze jeden raz wystawił spektakl. Choć nie obyło się bez wpadek, przeszedł do historii, zaś sam album „The Wall” stał się symbolem połączenia Wschodu i Zachodu.
W późniejszych latach ani basista, ani jego dawni koledzy z zespołu nie decydowali się na podobny rozmach sceniczny. Wydawało się, że nie da się zrobić tak kosztownej trasy koncertowej, trwającej trzy lata i obejmującej cztery kontynenty. Roger Waters zawsze jednak był megalomanem i dopiął swego. Show, w czasie którego zaprezentowano cały materiał z albumu „The Wall” miał charakter muzycznego spektaklu. Jego najważniejszym punktem było budowanie na scenie ogromnej ściany, która na końcu była burzona. Do tego dochodziło multum atrakcji, jak przelot repliki bombowca nad publicznością, ogromne kukły, pojedynek gitarzystów na podnośnikach i inne. Choć współczesna technika stwarzała nowe możliwości wyrazu, co skrzętnie wykorzystano, zasadniczo całość opierała się jednak na pierwotnych pomysłach inscenizacyjnych z czasów Pink Floyd. W trakcie tournée na scenie pojawili się także pozostali dwaj żyjący muzycy zespołu. 12 maja 2011 roku w londyńskim The O2 David Gilmour gościnnie zagrał solówkę w „Comfortably Numb”, a w „Outside the Wall” na mandolinie. W czasie tego drugiego utworu do niego dołączył Nick Mason, akompaniując sobie skromnie na tamburynie.
Artysta z koncertami zawitał także do Polski (po raz pierwszy od 2002 roku). W sumie zagrał trzy razy. 18 i 19 kwietnia 2011 roku w łódzkiej Atlas Arenie i 20 sierpnia 2013 roku na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Całość została upamiętniona filmem „Roger Waters: The Wall”. Wydano też osobno ścieżkę dźwiękową pod tym samym tytułem i to właśnie na niej się skupimy. Od razu muszę przypomnieć, że jest to już czwarta wersja „Ściany” (nie licząc różnych tribute albumów). Poza nią i oryginalnym albumem z 1979 roku na rynku wciąż dostępne są „The Wall: Live in Berlin” z materiałem nagranym z okazji upadku Muru Berlińskiego i „Is There Anybody Out There? The Wall Live 1980-81” z 2000 r., będący zapisem występów z czasów Pink Floyd.
Niestety muszę stwierdzić, że najnowszy zapis dzieła jest jednocześnie najsłabszym z wymienionych. W żaden sposób nie dorównał rewelacyjnej koncertówce Floydów, która momentami przebijała nawet dzieło studyjne. Nie ma także tak wielkiego historycznego znaczenia, jak nagrania z Berlina, które może i nie są bez potknięć, a dźwięk mógłby być lepszy, ale za to wciąż emanują magią chwili.
Nie wiem co się stało, ale muzycy są wyjątkowo spięci. Jedynie Roger Waters autentycznie przeżywa występ, co momentami przekłada się na jego niedyspozycję wokalną, ale to można wybaczyć. Reszta jest jak najbardziej skupiona, by odegrać wszystkie swoje partie w odpowiednim miejscu, ale robi to na poziomie rzemieślniczym, bez specjalnego uduchowienia. Jest to o tyle dziwne, że w zespole znaleźli się starzy wyjadacze, którzy towarzyszą od lat różnym członkom Pink Floyd, albo wręcz całemu składowi. Chodzi zwłaszcza o Jona Carina i Snowy’ego White’a. Być może byli już zmęczeni ciągnącą się trasą, niemniej od fachowców tej klasy zawsze wymaga się więcej.
Niezbyt trafnym był także wybór gitarzysty, który odpowiadał za partie Davida Gilmoura. Dave Kilminster wydaje się nie czuć zwiewności w jego graniu. Nie potrafi także w tak cudowny sposób przeciągać frazy. Jego gra jest o wiele twardsza i choć technicznie bez zarzutu, to jednak brakuje w niej magicznego pierwiastka. W efekcie wiele momentów, które kiedyś oczarowywały, teraz nie robi kompletnie żadnego wrażenia. Najlepszym na to dowodem jest instrumentalny „The Last Few Bricks”, utwór, który nie znalazł się na studyjnym albumie, a w czasie koncertów był potrzebny by techniczni zdążyli skończyć budowę muru na scenie. Na „Is There Anybody Out There…” robi on piorunujące wrażenie, potęgując napięcie przed tym, jak Pink – bohater concept albumu – ostatecznie odetnie się od świata ścianą w „Goodbye Cruel World”. Tymczasem tutaj panuje muzyczny chaos, z którego nic nie wynika.
Dziwna jest także produkcja tego albumu. Z niezrozumiałych powodów gitary zostały wysunięte mocno do przodu, tak bardzo, że zagłuszają sekcję rytmiczną. Weźmy za przykład hitowy „Another Brick in the Wall, Part 2”, w którym charakterystyczny, jednostajny puls ledwo przebija się przez ogólny zgiełk, a przecież stanowi on jeden z elementów charakterystycznych utworu.
Nie znaczy to, że całość wypada fatalnie. Są tu bowiem i świetne momenty, jak, tradycyjnie już, poruszający „Mother”, pełen rockowej mocy „Young Lost”, czy zwieńczony monumentalnym zgiełkiem „Waiting for the Worms”. Mamy także małą niespodziankę w postaci nowego utworu – „The Ballad of Jean Charles de Menezes”. Znajduje się między „Another Brick in the Wall, Part 2” a „Mother” i jest akustycznym protest songiem na tematy bieżące. Jean Charles de Menezes był Braylijczykiem, który omyłkowo został wzięty przez funkcjonariusza brytyjskiej policji za zamachowca i zastrzelony. Generalnie odwołań do aktualnych wydarzeń na świecie jest więcej, ale głównie sprowadzają się do wizualizacji wyświetlanych na murze zbudowanym na scenie.
Nie dziwię się, że Roger Waters opublikował to wydawnictwo. Trasa o takim rozmachu nie mogła pozostać bez pamiątki. Zakładam też, że szczęśliwcy, którzy widzieli show na żywo z przyjemnością po nią sięgną. Jeśli jednak ktoś szuka idealnej wersji koncertowej „The Wall”, lepiej zrobi jeśli zaopatrzy się we wspomnianą rejestrację koncertów z lat 1980 – 1981.
Dla laików: * * / 5
Dla koneserów: * * * / 5



Tytuł: Roger Waters: The Wall
Wykonawca / Kompozytor: Roger Waters
Data wydania: 20 listopada 2015
Nośnik: CD
Gatunek: koncert, rock
EAN: 888751563827
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) In The Flesh?: 4:15
2) The Thin Ice: 2:48
3) Another Brick In The Wall, Part 1: 4:08
4) The Happiest Days Of Our Lives: 1:27
5) Another Brick In The Wall, Part 2: 3:45
6) The Ballad Of Jean Charles De Menezes: 2:54
7) Mother: 6:44
8) Goodbye Blue Sky: 3:40
9) Empty Spaces: 2:46
10) What Shall We Do Now?: 1:30
11) Young Lust: 4:02
12) One Of My Turns: 3:26
13) Don't Leave Me Now: 4:12
14) Another Brick In The Wall, Part 3: 1:23
15) Last Few Bricks: 3:15
16) Goodbye Cruel World: 1:35
CD2
1) Hey You: 4:43
2) Is There Anybody Out There?: 2:41
3) Nobody Home: 3:44
4) Vera: 1:08
5) Bring The Boys Back Home: 1:54
6) Comfortably Numb: 7:34
7) The Show Must Go On: 2:31
8) In The Flesh: 4:42
9) Run Like Hell: 6:27
10) Waiting For The Worms: 4:01
11) Stop: 0:30
12) The Trial: 6:30
13) Outside The Wall: 4:31
powrót; do indeksunastwpna strona

177
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.