Pochodzące z dalekich Indii „Opowieści o duchach” to interesujący powiew egzotyki, nawet jeśli składające się nań nowelki grozy niezupełnie odpowiadają tytułowi.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Gdy Netflix dotarł do Indii, nagle okazało się, że również i tam da się kręcić regularne, klimatycznie zbudowane horrory, w których nie króluje kicz, śpiew i tańce. Oczywiście te dwa ostatnie elementy występują w indyjskim kinie grozy wbrew pozorom dość rzadko, ale wizualna strona i specyficzna gra aktorska niewiele się zmieniły na przestrzeni lat. A tu proszę – dostajemy dość świeże, pochodzące z 2020 roku „Opowieści o duchach” skrojone tak, jak kino zachodnie. Oczywiście do ideału droga daleka, o czym świadczy m.in. zawartość filmu. Składa się on bowiem z czterech nowelek, z których tylko dwie można określić mianem ghost stories. Pozostałe dwie są… no… dziwne. Co nie znaczy, że niewarte uwagi, zwłaszcza że twórcy starali się straszenie traktować jako uzupełnienie, czy wręcz uwypuklenie problemów społecznych i psychologicznych, z jakimi borykają się bohaterowie (strach przed samotnością, obawa przed zepchnięciem na dalszy plan, strach przed nieznanym, niepewność pozycji w nowym domu). Zresztą z tej też przyczyny „Opowieści o duchach” z miejsca plasują się na wyższym szczeblu horrorowej drabiny, dystansując jasełkowe kino hollywoodzkie, w którym bohater i jego pozycja społeczna oraz zdrowie psychiczne są często jedynie dodatkiem do czegoś, co tupie po korytarzach, zagląda zza winkla czy drze mordę prosto w obiektyw kamery. Pierwsza nowela – pozbawiona tytułu jak i pozostałe, oznaczona jedynie imieniem i nazwiskiem reżysera – jest chyba najbardziej klimatyczna z zestawu i najbliższa klasycznej opowieści grozy. Młoda, urocza dziewczyna, nie mogąc się doczekać, aż luby porzuci żonę z dzieckiem (co obiecywał od dwóch lat) i oficjalnie się z nią zwiąże, podejmuje się pielęgniarskiej opieki nad starszą kobietą po wylewie. Praca jest spokojna, choć wymaga przestrzegania reżimu leków i szeregu dodatkowych procedur. W nocy jednak zaczyna być nieciekawie, bo coś szura po korytarzu i ogólnie czuje się dodatkową obecność. Nie mniej niepokojące są narzekania kobiety, że jej dorosły syn ukrywa się gdzieś w domu, a także informowanie o stojących pod drzwiami gościach – po czym rzeczywiście rozlega się dzwonek do drzwi. Cała opowieść znajduje eleganckie ukoronowanie w ostatnich scenach. To prawda, nowela nie posiada bardziej namacalnego dreszczu grozy, jednak potrafi stworzyć duszną, niepokojącą atmosferę z przewrotnym zakończeniem. A o to przecież chodziło u zarania literackiego horroru… Druga nowela jest czymś w rodzaju psychologicznego dramatu grozy, trudnego do oceny i jednoznacznej interpretacji. Brzemienna kobieta, dokarmiająca pisklaka na poddaszu i dostająca codziennie do opieki mniej więcej dziesięcioletniego bratanka, który uwielbia z nią przebywać, zaczyna mieć problemy z ciążą. Na wzmożoną bolesność brzucha nakładają się nieprzyjemnie realistyczne koszmary (kilka scen – np. ta z pływającym w podpasce krwistym błotem – jest wręcz odstręczających), w których dominuje motyw poronienia oraz postępującej przemiany w ptaka. A wszystko ku uciesze bratanka, który wolałby pozostać tym jedynym, ukochanym dzieckiem cioci. Narracja chwilami gubi widza, ale tę niedogodność rekompensują sceny i efekty, których nie powstydziłoby się żadne zachodnie kino. Trzecia opowieść jest z jednej strony najsłabsza ze względu na jasełkowość i niedopasowanie do reszty, z drugiej natomiast potrafi z raz czy dwa przyspieszyć bicie serca, co już samo w sobie jest niezłym osiągnięciem. Do położonej na uboczu wioski przybywa nowy nauczyciel, zastając tam tylko dwójkę dzieci ukrywających się przed… ojcem jednego z nich. Bo ten krąży w pobliżu i pożera ludzi. Dosłownie. Niestety, z biegiem czasu nowelka robi się coraz bardziej absurdalna, bo ani nie wiadomo, kim w zasadzie stał się ojciec (ma futro, ale jednocześnie gdzieś tam trafia się ni z gruszki, ni z pietruszki wampir), ani nie sposób zgadnąć, na ile opisywane zdarzenia miały miejsce w rzeczywistości. Ot, próba zmierzenia się przez Hindusów z tematem monster movie. Antologię zamyka kolejna w miarę klasyczna opowieść grozy, znacznie jednak lżejszego kalibru, z wyjątkowo długo i mozolnie tworzącym się klimatem. Jej bohaterką jest młoda żona, która dopiero po ślubie – cudownie wystawnym i kolorowym – odkrywa, że mąż bardziej niż ją szanuje babkę. Nieżyjącą. Co wieczór z nią rozmawia, niekiedy wręcz bawiąc się z nią w ciuciubabkę. Kobieta początkowo próbuje się zorientować, co jest na rzeczy, ale że nikt nie śmie jej wtajemniczać w sprawę, zaczyna się buntować. Finał – przyznam – jest dość zaskakujący i nietuzinkowy, i ładnie wpisuje się w ogólną koncepcję pomysłu. Jak by nie patrzeć, „Opowieści o duchach” nie mają potencjału na hit sezonu, ale z pewnością warte są uwagi choćby ze względu na powiew egzotyki – taki w sam raz dla sympatyka grozy, który w przypadku klasycznego horroru indyjskiego mógłby dostać zawału w momencie, w którym aktorzy ruszyliby do grupowych pląsów w takt kiczowatej piosenki. O miłości, bo o czymże innym. Tutaj jednak to nie grozi.
Tytuł: Opowieści o duchach Tytuł oryginalny: Ghost Stories Rok produkcji: 2020 Kraj produkcji: Indie Czas trwania: 144 min Gatunek: groza / horror Ekstrakt: 50% |