powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CCXVIII)
lipiec-sierpień 2022

Non omnis moriar: Siły zmierzone na zamiary
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyna płyta niezwykłego norweskiego kwartetu stworzonego przez Håkona Grafa, Sveinunga Hovensjø, Jona Ebersona oraz Jona Christensena.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Omawiając w poprzednich tygodniach płyty norweskiego gitarzysty jazzrockowego Terjego Rypdala, wielokrotnie przywoływałem nazwę Moose Loose. Tak bowiem nazywał się działający efemerycznie w połowie lat 70. ubiegłego wieku zespół, który regularnie dostarczał Terjemu zdolnych akompaniatorów bądź do którego trafiali muzycy mający już wcześniej na koncie współpracę z Rypdalem. Liderował mu gitarzysta i kompozytor Jon Eberson – jedyny, który, przynajmniej dotąd, nie miał zaszczytu współpracować z twórcą „Waves”. Eberson (rocznik 1953) w bardzo młodym wieku zaczął profesjonalną karierę muzyczną. Był głównie muzykiem sesyjnym i jako taki nagrywał między innymi z pianistą Ketilem Bjørnstadem („Åpning”, 1973; „Berget del blå”, 1974) oraz wokalistą Finnem Kalvikiem („Nøkkkelen ligger under matta”, 1974; „Fyll mine seil”, 1976; „Nederst mot himmelen”, 1977). Przy tej okazji poznał skandynawskich jazzmanów tej miary, co Arild Andersen, Palle Danielsson, Pål Thowsen, Jon Christensen, Bobo Stenson, Svein Christiansen, Brynjulf Blix oraz Sveinung Hovensjø. Grając z nimi można uwierzyć, że własną dobrą kartę. I Eberson uwierzył, czego dowodem powołanie do życia Moose Loose.
Grupa pozostawiła po sobie jedynie dwie płyty długogrające, ale obu krążkom należy się poczesne miejsce w historii fusion, chociażby z uwagi na to, kto na nich zagrał. Na debiutanckim longplayu „Elgen er løs” (1974) usłyszeć można na przykład klawiszowca Brynjulfa Blixa (patrz: „Odyssey” Rypdala), basistę Sveinunga Hovensjø (u boku Terjego od „What Comes After”) oraz perkusistę Påla Thowsena (który z Terjem zarejestrował później album „No Time for Time”). Na drugim (i zarazem ostatnim) „Transistion” (1976) pojawiają się z kolei bębniarz Espen Rud (vide psychodeliczno-rockowy projekt Min Bul) oraz klawiszowiec Håkon Graf, który w tym samym czasie udzielał się również w progresywnych formacjach Ruphus („New Born Day”, 1973; „Ranshart”, 1974; „Let Your Light Shine”, 1976) oraz Vanessa („City Lips”, 1975), a niebawem zasili także szeregi Terje Rypdal Group.
Zanim jednak do tego doszło, trzech muzyków związanych uprzednio z Moose Loose powołało grupę, która w kwietniu 1977 roku w studiu należącym do Rogera Arnhoffa (w Oslo) nagrała longplay zatytułowany „Blow Out”. Byli to: Eberson, Graf i Hovensjø; tym czwartym okazał się natomiast perkusista Jon Christensen, stary kompan nie tylko Terjego Rypdala, ale również Jana Garbarka. W trzech utworach wspomógł ich jeszcze na kongach pochodzący z Gambii, ale mieszkający na stałe w Norwegii Momodou „Miki” N’Doye. Płyta ukazała się jeszcze w tym samym roku nakładem zbliżającej się do kresu swojej działalności norweskiej wytwórni Compendium Records (1974-1977). Aż żal: i tego, że niebawem firma przestanie istnieć, i tego, że projekt Blow Out, jak czasami nazywa się kwartet, zakończył swoją działalność na wydaniu zaledwie jednej, ale za to świetnej, publikacji. Cóż, czasami tak bywa…
Na „Blow Out” trafiło siedem kompozycji: cztery wyszły spod ręki Jona Ebersona, trzy – Håkona Grafa. Nie ma więc najmniejszych wątpliwości, kto w tym kwartecie grał „pierwsze skrzypce”. Słychać to też wyraźnie w poszczególnych utworach. Na dobry początek muzycy wybrali krótki i mający potencjał przeboju „Watching Everybody Else”. Czegóż tu nie ma?! Pojawia się i gitara akustyczna (na której zagrał oczywiście Eberson), i wtręty etniczne (głównie za sprawą perkusjonaliów N’Doye), i wypełniające tło syntezatory (o co zadbał Graf). A wszystko świetnie się rozkręcające, na dodatek zaaranżowane na bogato w stylu rasowego amerykańskiego fusion. Trudno wyobrazić sobie bardziej przyciągającą uwagę introdukcję. A to dopiero początek podróży. Jej ciąg dalszy również obfitować będzie w atrakcje. W drugim w kolejności „Flandyke” pojawiają się na przykład klimaty bluesowe. Na plan pierwszy wybija się gitara elektryczna, a syntezatory starają się za nią nadążyć, by ostatecznie zrównać z nią w zagranym unisono melodyjnym wątku.
Håkon płynnie jednak przechodzi od jednego instrumentu do drugiego, w efekcie czego w jednej chwili rozbrzmiewa rockowy Moog, a zaraz potem pojawia się jazzowy fortepian elektryczny. Nie próżnują też oczywiście członkowie sekcji rytmicznej, którzy bliżej finału pozwalają sobie na funkową pulsację, przydającą całości dodatkowego smaczku. „Paper Flowers” to pierwszy z trzech numerów Grafa. Zaskakuje nieco – na tle poprzedników – swoją subtelnością i duetem syntezatorów z gitarą akustyczną. Niemal sześć minut Håkon-kompozytor przeznacza na rozbudowę jednego motywu, ale trzeba przyznać, że dzięki swej cierpliwości i skrupulatności wyciska z niego tyle, ile tylko się da. Ostatnim utworem na stronie A jest tytułowy „Blow Out”. I rzeczywiście: od pierwszych sekund mamy do czynienia z prawdziwą eksplozją, za co odpowiadają rozpędzeni Christensen i wspomagający go N’Doye. Po perkusyjnym wstępie mamy uderzenie rockowe (vide gitara i organy), po czym w części trzeciej Graf za sprawą swych syntezatorów przeprowadza słuchaczy przez kilka gatunków: od popu i soulu po rock.
Graf nie tylko zamknął swoim utworem stronę A, ale także otworzył stronę B. „Alive Again” ma bardzo luźną konstrukcję i jest numerem, który podczas koncertów świetnie nadawałby się na przedstawienie całego zespołu. Nie brakuje w nim bowiem popisów solowych wszystkich instrumentalistów: zaczyna Christensen, później objawia się Eberson, który po kilkudziesięciu sekundach zwalnia miejsce dla Hovensjø, by następnie ponownie wrócić do obowiązków solistów na przemian z Håkonem. Jakby tego było mało, wszystko odbywa się w szybkim tempie i w mocno pulsującym rytmie. Dwie ostatnie kompozycje ponownie są dziełem gitarzysty. „Tømmerløken” po „pościelowym” syntezatorowym wstępie z czasem na szczęście płynie w stronę klasycznego fusion (w czym zasługa duetu gitarowo-pianistycznego), za to w finałowym „Electric Bird” mamy do czynienia z fantastycznym, skrzącym się wieloma barwami jazz-rockiem i dobrego wrażenia nie psują nawet pojawiające się w ostatnich sekundach zahaczające o klimaty dyskotekowe syntezatory.
Dlaczego „Blow Out” nie doczekał się kontynuacji? To proste. Każdy z muzyków miał swoje zobowiązania, a ten najważniejszy, czyli Jon Eberson, myślami był już przy projekcie swojej nowej grupy, z którą ostatecznie wystartuje kilka lat później.
Skład:
Jon Eberson – gitara elektryczna, gitara akustyczna, muzyka (1,2,6,7)
Håkon Graf – fortepian elektryczny, syntezator, organy, muzyka (3-5)
Sveinung Hovensjø – gitara basowa 4- i 6-strunowa
Jon Christensen – perkusja, instrumenty perkusyjne, oklaski

gościnnie:
Momodou „Miki” N’Doye – kongi (1,4,5)
Frode Holm – oklaski (4)



Tytuł: Blow Out
Data wydania: 1977
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 43:35
Gatunek: jazz, rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Watching Everybody Else: 03:27
2) Flandyke: 06:09
3) Paper Flowers: 05:46
4) Blow Out: 05:42
5) Alive Again: 08:19
6) Tømmerløken: 06:17
7) Electric Bird: 07:55
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

169
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.