Znacie go przede wszystkim jako lidera RPWL i Blind Ego, które to zespoły cieszą się w naszym kraju sporą popularnością. I chociaż nagrał już z nimi w sumie kilkanaście płyt studyjnych (z koncertowymi byłoby ich grubo ponad dwadzieścia), uznał, że to za mało. Pod koniec lutego tego roku Kalle Wallner zdecydował się więc wydać pierwszy album pod własnym nazwiskiem. I była to najlepsza decyzja, jaką mógł podjąć. „Voices” okazał się bowiem dziełem doskonałym!  |  | ‹Voices›
|
Nie będę ukrywał, że nigdy nie byłem szczególnym admiratorem dokonań niemieckiej formacji RPWL, która zaczynała karierę jako cover band Pink Floyd i długo nie mogła wyzwolić się z tego zauroczenia. Muzyka grupy z podmonachijskiego Freising długo raziła wtórnością i – zamiast progresywności – regresywnością. Tym większym i miłym zaskoczeniem okazał się dla mnie pierwszy solowy album sygnowany nazwiskiem gitarzysty RPWL – Karlheinza (czy też prościej Kallego) Wallnera – „Voices”. To pięćdziesięciominutowa porcja kapitalnego nowoczesnego neoprogresu w stylu norweskiego kwintetu Soup. W sam raz na nadchodzące wielkimi krokami jesienne wieczory. Choć, gwoli ścisłości, krążkiem tym możemy raczyć się już od końca lutego tego roku. Mogło jednak zdarzyć się tak, że w ferworze wydarzeń związanych z agresją rosyjską na Ukrainę – jego wydanie mogło akurat umknąć uwadze wielbicieli rocka progresywnego. Kim jest Kalle Wallner? Urodził się w 1972 roku we wspomnianym już Freising. Swój pierwszy zespół nazwany Violet District założył, będąc jeszcze szesnastoletnim uczniem szkoły średniej. Działał on przez prawie dekadę, pozostawiając po sobie tylko jedną płytą – „Terminal Breath” (1992) – po czym przepoczwarzył się w RPWL. Jak się okazało, była to decyzja ze wszech miar słuszna, zwłaszcza że kilka lat później, stopniowo odchodząc od grania własnych wersji kompozycji Rogera Watersa czy Davida Gilmoura, niemiecka formacja zaczęła zdobywać – również w Polsce – coraz większą popularność. Nie licząc kilku albumów koncertowych i składanek, do tej pory pod tym szyldem Wallner opublikował osiem pełnowymiarowych materiałów studyjnych: „God Has Failed” (2002), „Trying to Kiss the Sun” (2002), „Stock” (2003), „World Through My Eyes” (2005), „The RPWL Experience” (2008), „Beyond Man and Time” (2012), „Wanted” (2014) oraz „Tales from Outer Space” (2019).  | |
Sporo, prawda? Ale Kallemu to nie wystarczyło i w 2005 roku powołał do życia nowy projekt – Blind Ego, z którym do tej pory wydał (znów nie licząc płyt nagranych „live”) cztery studyjne longplaye: „Mirror” (2007), „Numb” (2009), „Liquid” (2016) oraz „Preaching to the Choir” (2020). Publikacja „Voices” otwiera więc kolejny rozdział w jego bogatej karierze artystycznej. Do nagrania tej płyty Wallner, który zagrał na gitarach (solowej, rytmicznej, basowej, akustycznej), instrumentach klawiszowych i zajął się programowaniem komputera, zaprosił przede wszystkim dwóch muzyków: Yogiego (czyli Jürgena) Langa – klawiszowca RPWL oraz perkusistę Marco Minnemana, najbardziej znanego z występów w The Aristocrats i triu współtworzonym przez Tony’ego Levina i Jordana Rudessa. Gośćmi specjalnymi byli natomiast wokalista Subsignal Arno Menses (śpiewający we „Three”) oraz ukrywająca się pod pseudonimem Tanyc żona Kallego, Carmen Tannich Wallner, która użyczyła swego głosu w „Six”.  | |
Dla kogo jest ta płyta? Dla każdego wielbiciela rocka progresywnego, który wychowany został na Marillion ze Steve’em Hogarthem (i zespołach nawiązujących do stylistyki „Brave”), ale również dla tych, którzy nie stronią od klasyki w stylu Genesis. Aczkolwiek byłoby dobrze, gdyby słuchający nie miał także uczulenia na ambient i współczesną muzykę elektroniczną. Jeśli jednak tego typu wtręty pojawiają się na „Voices”, to pełnią przede wszystkim funkcję „smaczków” brzmieniowych. Dominują natomiast nad wszystkimi innymi instrumentami gitary i klawisze. Wallner decydując się na realizację – z jednym tylko wyjątkiem – albumu instrumentalnego (w przypadku „Six” wokaliza Tanyc pełni rolę służebną), otworzył szeroko furtkę do popisów gitarowych. I trzeba przyznać, że była to najlepsza decyzja, jaką mógł podjąć. O czym dobitnie przekonuje już otwierający cały krążek „One” (nie ma co ukrywać, w kwestii tytułów Kalle się specjalnie nie wysilił) – motoryczna kompozycja zagrana z iście progresywnym rozmachem, w której na plan pierwszy najpierw wybija się gitara Wallnera, a następnie keyboardy Langa. I tak do końca na przemian. W „Two” daje o sobie z kolei znać Marco Minneman, który już wcześniej niejednokrotnie udowodnił, że jest wielkim perkusistą. Jak mało który bębniarz, potrafi grać zarówno mocarnie, jak i subtelnie jednocześnie. Wydaje Wam się takie założenie wewnętrznie sprzecznie – to wsłuchajcie się w tę kompozycję, w której trio bardzo płynnie przechodzi od rockowej dynamiki do nostalgii. Nośnikiem tej pierwszej jest przede wszystkim gitara, drugiej – klawisze, a bębny usłużnie wspierają oba te instrumenty, przydając całości należytego rozmachu. W jedynej piosence na płycie, czyli we „Three”, śpiew Mensesa z miejsca przywodzi na myśl Hogartha; dzięki temu też cały utwór utrzymany jest w klimacie Marillion – z kolejną znakomitą solówką Kallego Wallnera, jakiej nie powstydziłby się Steve Rothery. Dla odmiany w „Four” w pierwszych sekundach rozbrzmiewa elektronika, która zresztą klamrą spina całość również w zakończeniu. Środek jest jednak jak najbardziej progresywny, tyle że tym razem w wydaniu poetycko-lirycznym, choć w końcówce nie brakuje także czysto rockowej partii gitary.  | |
„Five”, chociaż najkrótsze w całym zestawie, jest mocno zróżnicowane: po motorycznym wstępie ze zmiękczającymi nieco brzmienie keyboardami dochodzimy do stonowanej części środkowej, w której Wallner leniwie snuje swoją opowieść na gitarze, by dotrzeć do nadzwyczaj melodyjnego i zapadającego w pamięć zakończenia. „Six”, w którym wokalnie udziela się Tanyc, to najdelikatniejszy rozdział tej historii, miejscami wręcz „pościelowy”, co jednak nie powinno być zaskoczeniem dla nikogo, kto miał okazję wysłuchać solowego krążka pani Wallner. By nie zniechęcać Was całkowicie, dodam uczciwie, że w utworze tym nie brakuje również ostrzejszych fragmentów, choć na pewno – w porównaniu ze wszystkimi wcześniejszymi kompozycjami – są one tutaj w mniejszości. Całość zamyka numer najdłuższy, ponad jedenastominutowy „Seven. Out”. Ileż jest w nim dźwiękowych atrakcji! Obok pulsujących klawiszy i elektroniki – majestatyczna gitara, obok momentów subtelnych – zadziorne i energetyczne. Każdy fan progresu znajdzie to coś dla siebie. Jak i na całym „Voices”, który – nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości – jest najlepszym krążkiem, w powstaniu którego miał udział Kalle Wallner. Skład: Karlheinz „Kalle” Wallner – gitara elektryczna, gitara akustyczna, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, programowanie, muzyka Jürgen „Yogi” Lang – instrumenty klawiszowe, programowanie Marco Minneman – perkusja
gościnnie: Arno Menses – śpiew (3) Carmen Tannich „Tanyc” Wallner – wokaliza (6)
Tytuł: Voices Data wydania: 25 lutego 2022 Nośnik: CD Czas trwania: 49:50 Gatunek: rock W składzie Utwory CD1 1) One: 05:16 2) Two: 07:55 3) Three: 05:57 4) Four: 06:02 5) Five: 03:54 6) Six: 09:32 7) Seven. Out: 11:14 Ekstrakt: 80% |