Gdyby – odpukać w niemalowane – nadeszła jakaś globalna katastrofa i ludzie rzucili się do sklepów wykupywać wszystko, a nie tylko cukier i papier toaletowy, co by nam zostało na półkach z pożywienia? No cóż, filmowcy mają w tej materii dziwne wyobrażenia…  | |
Na dzisiejszym kadrze – a w zasadzie dwóch – mamy unaocznione zakupy w realiach postapo. Cywilizacja dostała kopa między nogi i pełza z ręką w promieniejącym bólem kroczu, a w tym czasie ludzie rzucili się grabić supermarkety, wynosząc wszystko, co tylko podwyższy szansę przeżycia w świecie, w którym o żywność będzie trudno – zwłaszcza tym, którzy nie mają własnego ogródka. Do jednego z takich ogołoconych sklepów wpada grupka młodzieży, żeby zerknąć, czy nie da się znaleźć czegoś jadalnego i… zastają właśnie to, co widać na obu kadrach. Czyli mieszankę różnych chrupków, chipsów oraz ciasteczek, które nie dość, że pewnie zniknęłyby w drugiej, góra trzeciej kolejności (mogą być długo przechowywane, mają lekkie opakowania i są wbrew pozorom całkiem pożywne), to jeszcze leżą wszystkie zwalone na jeden regalik, mimo że pochodzą z rozmaitych parafii. Co najpewniej oznacza, że scenarzysta przeszedł się z koszykiem po ekipie, żebrząc o wrzucenie zachomikowanych na drugie śniadanie snacków. Co kto miał, to dał, a że każdy kupował w innym sklepie… I teraz uwaga – film, z którego pochodzi ten kadr, kosztował 34 miliony dolarów. I wszystko, na co za tę kwotę było stać twórców, to naręcze chipsów. Bo poza tym regalikiem, i to stojącym na ogólnym widoku, w sklepie nie ma praktycznie nic poza półkami.  | |
Wspomniana produkcja to „The Darkest Minds”, puszczone swego czasu do naszych kin jako „ Mroczne umysły”. Film powstał w 2018 roku i jest ekranizacją powieści Alexandry Bracken, z tak modnego wciąż nurtu młodzieżowych antyutopii. Co jest wręcz regułą dla tegoż nurtu, historia nie grzeszy mądrością. Z nieznanej przyczyny wszystkie dzieci na świecie (do 18 roku życia) nabywają zdolności paranormalnych. Dziewięćdziesiąt procent umiera w trakcie przemiany, a ci, co przeżyją, dzielą się na pięć kolorystycznych klas, wyznaczanych według błysku w oku podczas używania zdolności. Są więc zieloni (znacznie podwyższona inteligencja), niebiescy (telekinetycy), żółci (manipulacje elektrycznością), czerwoni (pirokinetycy) i pomarańczowi (z grubsza telepaci). Z pomocą łowców rząd wyłapuje WSZYSTKIE dzieci (spokojnie, chyba tylko w USA) i zamyka je w obozach, gdzie pomarańczowe są z miejsca likwidowane, czerwone ściśle trzymane na uwięzi i tresowane jako broń, a reszta zapędzona do roboty. Główna bohaterka oczywiście jest pomarańczowa, ale że zdążyła wpłynąć na umysł lekarza, udało jej się uzyskać kwalifikację na niebieską, dzięki czemu przez kolejnych SZEŚĆ LAT pobytu w obozie… SZYJE BUTY. Boć to najlepsze, jakie można sobie wyobrazić, wykorzystanie potencjału telekinetyków. Zieloni geniusze robią zresztą podobnie pożyteczne społecznie prace – i chyba dobrze, bo scenarzyście (a mam wrażenie, że i autorce powieści) absolutnie nie starczyło wyobraźni, żeby w sposób wiarygodny pokazać nadprzyrodzony geniusz dzieci z podwyższonym IQ. W pewnym momencie zdemaskowana bohaterka musi uciekać, trafiając po drodze na wspomniany na początku sklep i siedzącą w jego pobliżu grupkę niewyłapanych przez rząd dzieciaków. Film jest zbudowany niemal wyłącznie z klisz, posiada wątpliwą budowę świata (od chwili przemiany nie rodzą się dzieci?) i denerwuje niesamowicie prymitywnymi zagrywkami (żeby było wiadomo, kto ma jakie moce, postaci chodzą albo we wdziankach danego koloru, albo mają pod kolor gumowe rękawiczki). Do tego połowa postaci niczemu konkretnemu nie służy, a podwyższoną inteligencję trzeba brać na wiarę. Pod koniec zaś następuje obowiązkowy fabularny twist, o którym z przyzwoitości się nie wypowiem. Szczerze powiedziawszy – dopiero na tle filmów typu „Mroczne umysły” można się przekonać, jak wybitnymi dziełami nurtu młodzieżowych postapo były „Igrzyska śmierci” czy „Więzień labiryntu"… |