Jak tylko ktoś w końcu skonstruuje urządzenie umożliwiające odczuwanie wirtualnej rzeczywistości wszystkimi zmysłami, nastąpią złote lata branży pornograficznej. Póki co wielu – z jednej i z drugiej strony szkła – może tylko o tym marzyć. Jak nadmieniłem w zeszłym tygodniu, dzisiaj drugi kadr z uroczo kiczowatego pornosa o wszystko mówiącym tytule: „Virtual Sex”. Ponieważ fabułę i scenografię pokrótce wówczas opisałem, pozostaje mi jedynie dorzucić dwa słowa o zamieszczonym wyżej obrazku. Otóż widzimy na zdjęciu siekacze… To jest – chciałem powiedzieć – nieco pulchną na twarzy damę, która zażywa cielesnego szczęścia w wirtualnej rzeczywistości. Nie, nie mam na myśli wizyty w ustronnym miejscu po szesnastogodzinnej podróży autobusem z zepsutą toaletą. Owe doznania – nie bójmy się użyć tego słowa – seksualnej natury zapewniają jej okulary podłączone kablem do skrzyneczki mieszczącej serce malutkiego komputera. Okulary te emitują obraz na siatkówkę oka i… No właśnie. Jeśli uważniej spojrzeć, możemy zauważyć, że eksplorująca tajniki elektronicznego seksu kobieta ma jak najbardziej zamknięte oczy. Jak więc w tej sytuacji wirtualna rzeczywistość miałaby działać? Otóż to. Wcale. Zdaje się po prostu, że nikt nie wytłumaczył aktorce, że wzniesienia to może i powinna przeżywać, ale – w odróżnieniu od klasycznych pornosów – oczu bynajmniej zamykać nie należy, bo w ten sposób odcina się od zapewnianych przez sztuczną inteligencję bodźców. Oczywiście, wiem, dziwny jestem, że oglądając film dla dorosłych mam ochotę patrzeć, co się dzieje z oczami aktorki, zamiast skupić się na tym, co istotne, ale tak to już jest, gdy nie dbają o detale i puszczają do dystrybucji film z jawnymi potknięciami logicznymi. No ale – jak już wspomniałem – to pornos bez zauważalnych ambicji, więc kto by się tam przejmował… |