Zdaję sobie sprawę z tego, że tytuł recenzji może wydać się nieco dziwny. Nawiązuje on jednak do nazwy omawianego dzisiaj zespołu – francuskiego kwartetu DRH, który to skrót sami muzycy rozwijają jako Dark Rock Hallucinogène. Nie tak dawno wydali trzeci pełnowymiarowy materiał – „Ode to a Firework” – który powinien przede wszystkim zainteresować wielbicieli norweskiego Shining.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zaryzykuję stwierdzenie, że być może kwartet DRH nigdy by nie powstał, a przynajmniej nie grałby takiej muzyki, jaką gra, gdyby nie komercyjny sukces norweskiej (nie mylić ze szwedzką) formacji Shining („ One One One”, 2013; „ International Blackjazz Society”, 2015). To właśnie jej muzyka, będąca wypadkową jazzu i progresywnego black metalu, stała się najważniejszą inspiracją dla zespołu z Lyonu, którego początki sięgają 2010 roku (choć niektórzy z muzyków grali już ze sobą wcześniej). W pierwszym składzie DRH (skrót ten można rozwinąć jako Dark Rock Hallucinogène) stanowili: saksofonista Rémi Matrat, gitarzysta Danilo Rodriguez, basista David Depassiot oraz perkusista Josselin Hazard. W tym zestawieniu osobowym grupa zarejestrowała materiał, jaki ukazał się na wydanym własnym sumptem debiucie zatytułowanym po prostu „DRH”. Muzycy nie zdołali się jednak przebić, co doprowadziło do roszad personalnych: odszedł Depassiot, którego najpierw zastąpił Felipe Nicholls, a następnie – w 2015 roku – Alexandre Phalippon, wcześniej udzielający się między innymi w deathmetalowym Nephren-Ka („Revenge and Supremacy”, 2010; „The Fall of Omnius”, 2013), a później progresywno-postrockowym Six-Ring Circus („Six-Ring Circus”, 2017). Pojawienie się Phalippona dało zespołowi nowy impuls, na dodatek artystom udało się podpisać kontrakt z miejscową, a więc mającą siedzibę w Lyonie, wytwórnią Apathia Records, którego owocem stał się longplay „Thin Ice” (2018). Ale i po jego publikacji o DRH wcale nie zrobiło się głośno. O popularności, jaką osiągnął Shining, Francuzi mogli jedynie pomarzyć. To nie tylko wyhamowało na jakiś czas aktywność formacji, ale sprawiło też, że kolejny premierowy materiał musieli ponownie upublicznić za własne pieniądze. „Ode to a Firework” trafiał do słuchaczy na raty: w pierwszej kolejności został udostępniony na Bandcampie (w kwietniu), a dopiero dwa miesiące później można było zaopatrzyć się w nośnik fizyczny. Stylistycznie to wciąż ta sama bajka, czyli głównie mieszanka jazz-rocka z metalem, ale w porównaniu chociażby z „Thin Ice” można dojść do wniosku, że muzycy zrobili znaczący krok do przodu. Czy to otworzy im drogę do sukcesu w Europie – zależy od tak wielu czynników, że trudno wyrokować. W każdym razie pewne jest jedno: album zasługuje na uwagę! To nieco ponad czterdzieści minut muzyki niekiedy bardzo bezkompromisowej, innym znów razem stonowanej. Jak dla wielbicieli Shining (jeszcze tego sprzed krążka „Animal” z 2018 roku), będzie tu zapewne za mało metalu, ale to wcale nie oznacza, by nie dać Francuzom szansy przekonania do swojej twórczości. Zwłaszcza że pracując nad kompozycjami i aranżacjami, nie szli na skróty. Zaczyna się „Ode to a Firework” od nastrojowego, przynajmniej do pewnego momentu, „B.Scott”. Od pierwszych sekund rozbrzmiewa bowiem subtelna sekcja rytmiczna, w tle której słychać elektroniczne „plumkanie” (kto „plumka”, w opisie nie podano, podobnie zresztą jak nie podano, czyją wokalizę słyszymy w pojawiającym się jako czwarty utworze „Rage”). Można się nawet rozmarzyć, lecz… w pewnym momencie pojawia się pełna rozmachu partia saksofonu, a tuż za nim włącza się do narracji gitarzysta z ostrym, metalowym riffem. I tak mijają kolejne dwie minuty, po których zespół daje wreszcie słuchaczom odrobinę wytchnienia. Korzysta z tego Matrat, który rozpoczyna swoją improwizację, z czasem coraz bardziej nawiązującą do stylistyki free jazzu. Nie mniejszą intensywność przekazu kwartet zachowuje w drugim w kolejności „Dips”, którego powolny i ciężki początek może kojarzyć się z doom metalem. I znów: do czasu. Ponieważ Francuzi założyli sobie, że każdą z kompozycji będą urozmaicać zmianami tempa i nastroju. Jeśli więc otwarcie jest metalowe (jak w „B.Scott”), możemy spodziewać się, że w części środkowej nastąpi wyhamowanie tempa. I na odwrót. Dlatego właśnie po energetycznym początku w dalszej części „Dips” słyszymy… balladową gitarę i klimatyczny saksofon. Choć finał ponownie dostarcza dreszczyku emocji.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W utworze tytułowym mamy do czynienia z bliską współpracą saksofonisty i gitarzysty, którzy jak echo powtarzają po sobie melodyjny lejtmotyw. I ma to miejsce przez całe sześć minut: zarówno wtedy, gdy czający się za plecami solistów Phalippon i Hazard dorzucają do pieca, jak i w momentach, w których zwalniają bieg. We wspomnianym powyżej „Rage” intryguje introdukcja z zadziorną wokalizą i klawiszami (nie dowiadujemy się jednak, kto śpiew i kto gra na syntezatorze), z których partii z czasem wykluwa się subtelny motyw gitary wspomaganej nie mniej nastrojowym saksofonem. Możemy być jednak pewni, że po takim wyciszeniu emocji pojawi się potem fragment sprawiający, iż ponownie poczujemy przestrach (tytuł też do czegoś zobowiązuje!). Więcej zaskoczenia przynosi „Save Us”, w którym pojawiają się nieco radośniejsze brzmienia (to sprawka Matrata), które jednak znikają w mgnieniu oka, kiedy do akcji wkracza gitarzysta. Wyróżnikiem „U.N.K. (U Need Korn)” jest z kolei pierwsza z prawdziwego zdarzenia solówka Danilo Rodrigueza, która przechodzi w melodyjną codę saksofonu. A po niej następuje długa, naprawdę długa cisza. I kiedy większość słuchaczy jest już zapewne przekonana, że płyta dobiegła końca – rozbrzmiewa finałowy (należy go chyba traktować jako bonus?) „Zorgan”. Dlaczego wyróżniono go w ten sposób? Po kilkukrotnym przesłuchaniu rzeczywiście można odnieść wrażenie, że numer ten, choć stylistycznie pasujący do reszty, pochodzi z innego okresu działalności grupy. Mniej w nim kombinacji, znacznie więcej przewidywalności. Czego brakuje nowemu albumowi DRH? Chyba przede wszystkim konsekwencji i wewnętrznego przekonania muzyków, że to właśnie chcą grać. Podobna konstrukcja utworów sprawia, że przy trzecim czy czwartym zaczyna brakować niespodzianek. Owszem, Francuzi starają się różnicować kompozycje poprzez dorzucenie różnych „smaczków”, ale to okazuje się trochę za mało. Skład: Rémi Matrat – saksofon Danilo Rodriguez – gitara elektryczna Alexandre Phalippon – gitara basowa Josselin Hazard – perkusja
Tytuł: Ode to a Firework Wykonawca / Kompozytor: DRHData wydania: 11 kwietnia 2022 Nośnik: CD Czas trwania: 41:52 Gatunek: jazz, metal, rock W składzie Utwory CD1 1) B.Scott: 06:00 2) Dips: 04:56 3) Ode to a Firework: 06:08 4) Rage: 06:40 5) Save Us: 05:52 6) U.N.K. [U Need Korn]: 05:52 7) Zorgan: 06:24 Ekstrakt: 70% |