Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj drugi (i ostatni) album duńskiej formacji Iron Office Allana Botschinsky’ego.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Po wydaniu w 1976 roku pierwszego longplaya w prowadzonej przez trębacza Allana Botschinsky’ego kopenhaskiej formacji Iron Office zaszły poważne zmiany personalne. Przede wszystkim pożegnał się z nią Palle Mikkelborg (który odszedł do grupy Entrance), co jednak wcale nie oznaczało, że sekcja dęta uległa pomniejszeniu. Było dokładnie na odwrót, ponieważ na zwolnione przez Pallego miejsce Allan przyjął… czterech nowych muzyków: puzonistów Nielsa Neergaarda i Axela Windfelda, saksofonistę i flecistę Jana zum Vohrde oraz norweskiego trębacza Freda Nøddelunda. Kiedy dodamy do nich samego lidera, jak również grających w zespole już wcześniej Benny’ego Rosenfelda i Erika Tschentschera, okazuje się, że od tego momentu dęciaków w składzie będzie aż siedem. Ze starych znajomych w Iron Office pozostali jeszcze: gitarzysta Nils Tuxen, klawiszowiec Ole Kock Hansen, basista Niels-Henning Ørsted Pedersen oraz perkusjonista Bent Clausen. Kolejną nową twarzą był natomiast zastępujący Kurta Riedela – szwedzki bębniarz Lennart Gruvstedt. W tym zestawieniu w styczniu 1978 roku zespół wszedł do położonego na przedmieściach Kopenhagi studia Ivara Rosenberga, aby zarejestrować materiał na drugi (i, jak się potem okazało, ostatni) album, który zatytułowany został „Ambience”. Wydała go duńska odnoga wytwórni Sonet. Pod wieloma względami był on kopią swojego poprzednika: nie tylko dlatego, że trafiło na niego osiem kompozycji, trwających nieco ponad trzydzieści siedem minut (to zaledwie didaskalia), ale z uwagi na przynależność gatunkową utworów. Ponownie bowiem mieliśmy do czynienia z mocno podrasowanym funkiem łagodnym, pozbawionym pierwotnej zadziorności (znanej z płyt wykonawców fusion z początku dekady), jazz-rockiem. Sześć numerów wyszło spod ręki Botschinsky’ego, dwa – idealnie wpisujące się w stylistykę Iron Office – dorzucił Neergaard.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kompozycją otwierającą „Ambience” jest „Further On”. To tętniący życiem, aczkolwiek stonowany, pozbawiony improwizatorskich zapędów jazz-rock, któremu ton nadają funkująca sekcja rytmiczna i wspierający ją fortepian elektryczny oraz lekko zadziorna gitara elektryczna. I to właśnie jej właściciel, Nils Tuxen, jest autorem pierwszego popisu solowego na płycie; po nim pałeczkę przejmuje natomiast trębacz Benny Rosenfeld, którego Botschinsky delegował do grania najważniejszych partii. Kolejnym smaczkiem jest krótki, ale za to bardzo intensywny, wtręt Benta Clausena na kongach, podczas którego możemy poczuć się, jak europejscy turyści, którzy zabłądzili w afrykańskim buszu i przez przypadek trafili do tubylczej osady. W „Strunck”, będącym utworem Nielsa Neergaarda, także nie brakuje emocji ani ciekawostek: od efektów elektronicznych, poprzez majestatyczne bigbandowe dęciaki, aż po ich dialog z syntezatorem Mooga, na którym zagrał Ole Kock Hansen. To nowość w brzmieniu Iron Office. Zaskakująca o tyle, że ten akurat instrument częściej wykorzystywali artyści z grup progresywnych, nie zaś jazzrockowych (choć akurat Józef Skrzek mógłby temu stanowczo zaprzeczyć).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Krótki, bo niespełna czterominutowy, „Flowers in Bloom” przechodzi chyba największą metamorfozę spośród wszystkich kompozycji umieszczonych na „Ambience”: od leniwie snującego się jazzu modalnego (z trąbką Rosenfelda na pierwszym planie), poprzez freejazzową improwizację fortepianową Hansena, aż po powłóczyste orkiestrowe dęciaki w finale, których potężne brzmienie może przyprawić o ciarki. Stronę A zamyka „Libra” – drugi (i ostatni) utwór autorstwa Neergaarda. I ponownie sporo się w nim dzieje. Są fragmenty, w czasie których – głównie za sprawą perkusjonaliów Clausena – można puścić się w taneczny pląs, ale i takie, które zmuszają do uważnego słuchania (solówki na puzonie, trąbce oraz fortepianie). Jeśli więc komuś nie przeszkadzają momenty będące ewidentnym ukłonem w stronę wielbicieli muzyki dyskotekowej – powinien poczuć się ukontentowany. W tytułowym „Ambience”, który Botschinsky wybrał na otwarcie drugiej strony winylowego krążka, też pojawiają się pewne nowinki, rodem z rodzących się wówczas ambientu i synth-popu. Z tym pierwszym mogą kojarzyć się awangardowe syntezatorowe szumy, z tym drugim – wykorzystanie przez Tuxena tak zwanego talkboxa, czyli procesora efektów wokalnych sterowanego sygnałem gitary. Jeżeli więc będziecie się zastanawiać, skąd ten syntetyczny głos, to już wiecie. Ale poza tym nie brakuje tu również ani klasycznego jazzu (z grającymi unisono pełnymi funkowego groove’u dęciakami), ani mocnego rocka (gitara Tuxena, tym razem już bez żadnych „wspomagaczy” elektronicznych). Po tych muzycznych ekscesach bardzo przydaje się subtelnie funkowy „Smile”, który jest miłym przerywnikiem przed intrygującą dwuczęściową kompozycją zatytułowaną… „Niels”. Część pierwsza oparta jest na delikatnym dialogu puzonu Neergaarda z fortepianem elektrycznym, w drugiej – do powłóczystego dęciaka dołączają perkusja i syntezator gitarowy. Trzeba przyznać, że Nils Tuxen, którego fantazja i umiejętności wykorzystane zostały na „Ambience” w znacznie szerszym stopniu, niż miało to miejsce w przypadku „ Iron Office” – należycie odwdzięczył się Botschinsky’emu za zaufanie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Także w finałowym „Fanfare, w którym z chęcią dołączył do bigbandowo zaaranżowanych dęciaków i tradycyjnie funkowej sekcji rytmicznej. Dodatkową atrakcją tego utworu jest zaś fakt, że wreszcie możemy w nieco większym zakresie wsłuchać się w grę saksofonisty Jana zum Vohrde oraz nacieszyć solówką prezentowaną przez sprowadzonego z Norwegii trębacza Freda Nøddelunda. Skoro oba longplaye Iron Office były udanymi produkcjami, dlaczego Allan Botschinsky nie kontynuował tej przygody? Powody były bardzo konkretne. Po pierwsze: miał swoje zobowiązania wobec Big Bandu Radia Duńskiego (DR Big Bandet), z którym związany był od połowy lat 60. XX wieku. Po drugie: w 1979 roku publiczny nadawca (Danmarks Radio) zaoferował mu etat dyrygenta i aranżera pracującego przy Dansk Melodi Grand Prix oraz odpowiadającego za duńskie eliminacje do Eurowizji (przez cztery kolejne lata). Nie oznacza to jednak, że w tym czasie Botschinsky całkowicie zrezygnował z ambitniejszych konceptów. Przeczy temu chociażby jego zaangażowanie – razem z Holendrem Jasperem van ’t Hofem (klawisze), swoim rodakiem Bo Stiefem (kontrabas) oraz Szwedem Lennartem Gruvstedtem (perkusja) – w ambitny jazzrockowy projekt Apocalypse („ Twilight Music”, 1980). Skład: Allan Botschinsky – trąbka, trąbka elektryczna, skrzydłówka, syntezator, muzyka (1,3,5-8), aranżacje Benny Rosenfeld – trąbka, skrzydłówka Erik Tschentscher – trąbka, skrzydłówka Fred Nøddelund – trąbka, trąbka elektryczna, skrzydłówka Niels Neergaard – puzon, muzyka (2,4) Axel Windfeld – puzon basowy, tuba Jan zum Vohrde – saksofon altowy, flet Nils Tuxen – gitara elektryczna, gitara akustyczna, syntezator gitarowy, talkbox Ole Kock Hansen – fortepian elektryczny, fortepian, syntezator Niels-Henning Ørsted Pedersen – gitara basowa Bent Clausen – kongi, instrumenty perkusyjne Lennart Gruvstedt – perkusja, instrumenty perkusyjne
Tytuł: Ambience Data wydania: 1978 Nośnik: Winyl Czas trwania: 37:23 Gatunek: funk, jazz, rock W składzie Allan Botschinsky, Benny Rosenfeld, Erik Tschentscher, Fred Nøddelund, Nils Tuxen, Ole Kock Hansen, Niels-Henning Ørsted Pedersen, Gert Rostock Jensen, Bent Clausen, Niels Neergaard, Axel Windfeld, Jan zum Vohrde Utwory Winyl1 1) Further On: 03:39 2) Strunck: 04:54 3) Flowers in Bloom: 03:42 4) Libra: 05:55 5) Ambience: 05:38 6) Smile: 04:14 7) Niels: 04:27 8) Fanfare: 04:54 Ekstrakt: 70% |