powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CCXX)
październik 2022

Z filmu wyjęte: Ale dlaczego się nie świeci?
Reżyser perfekcjonista potrafi czasami potknąć się w swojej pracy zawodowej o zupełnie trywialną sprawę.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dziś proponuję kadr z rodzaju humorystycznych – w tym innym, mniej przyjemnym dla reżysera znaczeniu. Na zdjęciu widzimy parę policjantów dokonujących zatrzymania pieszego, co akurat nie ma dla nas żadnego znaczenia. Znaczenie ma natomiast widoczny na pierwszym planie samochód z policyjnym kogutem. Otóż podczas kręcenia sceny kogut najwyraźniej był wyłączony i już w postprodukcji – uwaga, rekonstrukcja – reżyser nagle zacharczał w zaskoczeniu i gniewie, po czym złapał się za głowę i zakrzyknął: „Ale dlaczego się nie świeci!?”. Prędziutko więc ktoś pobiegł na komendę i nagrał kilka chwil działającego policyjnego koguta, a następnie wyciął samego koguta i wkleił w miejsce tego nieruchomego. A że całość nieprzesadnie dawała się nałożyć i ciągle tu czy tam zostawały niepożądane luki, pociągnięto obrys klosza lampy czarnym flamastrem. Wciąż co prawda widać, że światełko chodzi niezależnie od reszty obrazu, ale teraz przynajmniej coś tam w lampianym czesiu mryga.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że scena była nieistotna dla biegu fabuły, a sam film przedstawia sobą dno kinematograficznego wysiłku. Był bowiem nieprzyzwoicie tani, a realizacyjnie niemal każdy jego element – zwłaszcza nieumiejętna reżyseria pedanta-chałturzysty – woła o pomstę do nieba. Mowa tu o nakręconej w 1976 roku produkcji „The Astrologer”, czyli po naszemu po prostu „Astrolog”. Film sprzedawano jako science fiction, ale płakać będzie rzewnymi łzami ten, kto się na to nabierze. W rzeczywistości jest to rozwłóczony, fatalnie wyreżyserowany dramat ze znaczną częścią fabuły tłumaczoną przez narratora.
Młodociany bohater, który próbował zarabiać na życie kradzieżami, po odsiedzeniu wyroku zaczyna pracować jako wróż w wesołym miasteczku. Tam też poznaje kobietę, ale że w końcu nic z kariery wróża nie wychodzi, daje się wciągnąć w awanturę z kradzieżą i przemytem klejnotów w Kenii. Tamże traci przewodnika (ukąszony przez węża) i wspólniczkę (utonęła w ruchomych piaskach), dochrapuje się zarzutu o morderstwo (zabił handlarza, który zażądał żywej jeszcze wówczas wspólniczki w zamian za łódź), ale klejnoty w końcu sprzedaje na jednej z wysp tropikalnych. Wreszcie bogaty, robi w USA karierę jako wyjątkowo akuratny astrolog, któremu za wróżby – ponoć bardzo trafne (to chyba właśnie te wróżby mają robić za SF, co jest zwyczajnie bez sensu) – płaci nawet tamtejsza marynarka wojenna. Następnie wchodzi w biznes filmowy i przy okazji odszukuje byłą wspólniczkę z cyrku, obecnie narkomankę i prostytutkę, natychmiast biorąc z nią ślub.
W dalszej części fabuły wszystkie poczynania bohatera zaczynają się sypać, co wzbudza u widza równie wielkie zainteresowanie jak wspomnienie bobu ugotowanego na jesieni 2006 roku. Film jest po prostu dramatycznie bezcelowy, ma irytująco poszatkowaną fabułę i mnóstwo pustych scen (nurkowanie, pływanie na jachcie), a jedyną dobrą rzeczą jest muzyka (utwory m.in. The Moody Blues). Kłopot w tym, że kradziona, w związku z czym film nigdy nie trafił do szerszej dystrybucji. A żeby było jeszcze bardziej głupio – „The Astrologer” miał być… zaczątkiem serialu.
I tak się tylko zastanawiam – co dało to wklejanie świecącej lampy policyjnego koguta w gotowy film? Przecież jego ogólna jakość to i tak dno Rowu Mariańskiego…
powrót; do indeksunastwpna strona

58
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.