powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CCXXI)
listopad 2022

Non omnis moriar: Ambitna muzyka dla „jesieniar” i „jesieniarzy”
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny solowy album norweskiego saksofonisty (o polskich korzeniach) Jana Garbarka.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W latach 70. XX wieku norweski saksofonista Jan Garbarek przeszedł zaskakującą muzyczną ewolucję. Jeszcze niespełna dekadę wcześniej z zamiłowaniem grywał free jazz z elementami ethno (vide „Afric Pepperbird”), nie stronił również od jazzowej awangardy i muzyki tak zwanego „trzeciego nurtu” (czego dowodzą chociażby albumy nagrane z amerykańskim pianistą George’em Russellem: „Electronic Sonata for Souls Loved by Nature”, „Othello Ballet Suite / Electronic Organ Sonata No. 1”). Ale od czasu, kiedy na dobre związał się kontraktem z monachijską wytwórni ECM Records, twórczość Skandynawa, którego ojciec był Polakiem, z czasem stawała się coraz mniej odkrywcza i poszukująca, a coraz więcej było w niej bezpiecznych powłóczystych (a niekiedy wręcz „pościelowych”) dźwięków. Co oczywiście w wydatny sposób wpłynęło na popularność Garbarka. Im łatwiejszą grał muzykę, tym więcej zdobywał fanów. Ale taka prawidłowość odnosi się nie tylko do świata jazzu, prawda?
Na wybór nowej drogi artystycznej Jana Garbarka bez wątpienia miała także wpływ jego kooperacja z pochodzącym zza Atlantyku pianistą Keithem Jarrettem, który w pierwszej połowie lat 70. zaczął robić również karierę na Starym Kontynencie. Za sprawą szefostwa ECM Records drogi obu panów przecięły się, co zaowocowało longplayami „Belonging” (1974) oraz „My Song” (1978). Nie mniej delikatny i subtelny jazz Norweg prezentował też na krążkach zarejestrowanych z towarzyszeniem amerykańskiego gitarzysty Ralpha Townera (z zespołu Oregon): „Solstice” (1975) i „Sound and Shadows” (1977). Czy może zatem dziwić fakt, że podobna, stonowana i kontemplacyjna muzyka zaczęła wypełniać także solowe produkcje saksofonisty?
Na wydanej w 1978 roku płycie „Places” Garbarek zaprezentował swój zupełnie nowy, na dodatek międzynarodowy zespół, w którym – obok kompozytora całości materiału i lidera grającego na saksofonach tenorowym, sopranowym i altowym w jednym – znaleźli się: zmarły przed siedmioma laty brytyjski pianista i organista John Taylor (stojący na czele licznych własnych formacji), amerykański gitarzysta Bill Connors (znany między innymi ze współpracy z Chickiem Coreą i jego Return to Forever) oraz jego rodak, perkusista Jack DeJohnette (którego niebawem „przejmie” także dawny kompan Garbarka, Terje Rypdal – vide „Terje Rypdal, Miroslav Vitouš, Jack DeJohnette” i „To Be Continued”). Ta czwórka w grudniu 1977 roku spotkała się w studiu Talent w Oslo, nagrywając za jednym zamachem dwa longplaya: właśnie „Places” oraz sygnowany nazwiskiem Connorsa „Of Mist and Melting” (jedyną zmianą w składzie było zastąpienie Taylora kontrabasistą Garym Peacockiem).
Na „Places” trafiły cztery rozbudowane kompozycje, które – biorąc pod uwagę ówczesne możliwości techniczne – niemal do maksimum wypełniły miejsce na winylowym krążku. Każda ze stron płyty trwała bowiem zdecydowanie ponad dwadzieścia minut; zresztą już samo otwarcie – utwór „Reflections” – rozpisano na nieco ponad piętnaście. I trudno dziwić się temu, skoro jedną czwartą tej kompozycji wypełnia sam wstęp, oparty na lirycznym duecie saksofonu i organów (po nie Taylor sięga znacznie częściej, fortepian akustyczny wykorzystuje w zasadzie „od święta”). Nowy wątek opowieści zaczyna się w momencie, kiedy do solistów dołączają Connors i Jack DeJohnette; ten ostatni robi to na tyle subtelnie, że w pierwszej chwili może to nawet umknąć słuchaczom. Zwłaszcza że szybko na plan pierwszy wybija się powłóczysty saksofon. Choć nie da się ukryć, że mimo wszystko liderowi projektu show w dalszej części kradnie gitarzysta, serwując tak urokliwą i intymną solówkę, że długo nie sposób jej zapomnieć (inna sprawa, że nie ma najmniejszego powodu, aby w ogóle zapominać). Powracający co jakiś czas saksofon, któremu również niczego nie brakuje, świeci jednak światłem odbitym.
Ośmiominutowy „Entering” klamrą spinają organy Taylora, które zresztą przez cały czas albo wypełniają tło, albo intensywnie wspomagają grających tym razem znacznie mniej refleksyjnie, za to dużo bardziej optymistycznie saksofonistę i gitarzystę. Ten ostatni pozwala sobie nawet na bluesowo-jazzową solówkę, jakiej nie powstydziłby mistrz nad mistrze John Abercrombie (przez lata współpracujący zresztą z Jackiem DeJohnette’em). Otwierający stronę B „Going Places” odwraca nieco proporcje: pierwsze sekundy należą bowiem do perkusisty i pojawiającego się na dalekim planie Connorsa, natomiast główny motyw narracyjny – odpowiednio kontemplacyjny – wprowadza w zaskakująco długiej partii Garbarek. W dalszych fragmentach mamy do czynienia z częstymi zmianami: w jednej chwili organy Taylora wypełniają tło, by jakiś czas później wybić się na plan pierwszy w duecie z bębniarzem. To, co w tym utworze najistotniejsze, pojawia się jednak dopiero w ostatnich minutach – to będąca na „Places” wyjątkiem intensywna improwizacja całego zespołu, zwieńczona dźwiękami fortepianu akustycznego.
W zamykającym całość „Passing” John Taylor ponownie siada do organów, które przez ponad jedenaście minut tworzą niepowtarzalny klimat tej nostalgiczno-smutnej historii. To Brytyjczyk narzuca formułę, której podporządkowują się jego koledzy z zespołu, a przede wszystkim odpowiedzialni za partie solowe Connors i Garbarek. Podsumowując „Places”, można stwierdzić, że to idealna płyta na złotą jesień. Słuchanie jej z jednoczesnym podziwianiem mieniących się różnymi barwami liści na drzewach (z tym ostatnim trzeba się chyba pospieszyć, bo zaraz wszystkie spadną) może sprawić osobom upoetycznionym i uwznioślonym sporo radości. Jest tylko jeden problem: praktycznie każdy dźwięk na tym albumie jest w stu procentach przewidywalny. Jan Garbarek nie potrafi niczym zaskoczyć. Dlatego tak istotna przy odbiorze tego krążka jest odpowiedź na pytanie: Ale czy musi?
Skład:
Jan Garbarek saksofon tenorowy, saksofon sopranowy, saksofon altowy, muzyka
John Taylor – organy, fortepian
Bill Connors – gitara
Jack DeJohnette – perkusja



Tytuł: Places
Wykonawca / Kompozytor: Jan Garbarek
Data wydania: 1978
Wydawca: ECM Records
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 48:25
Gatunek: jazz
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Reflections: 15:07
2) Entering: 07:55
3) Going Places: 14:15
4) Passing: 11:18
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

120
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.