ja utrwalam smutki dyktowane wiatrem cienkim pędzelkiem dymu rozpisane na ścierniska kruk drzwi Jesieni otworzył nieszczęścia i wiatru śląc nić – pustą drogą nie zdążył został trwać kochać pić mrok Listopad po kątach mgła skrzętnie doliny zasnuwa odległa Nadzieja zbyt mądra wie – teraz się tu nie bywa grudnia dwadzieścia i cztery godziny w drogę pełną śniegiem błądzi niepewne czy jutro cerkwią i świec przebaczeniem
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Początek zimy przychodzi tu później według prawosławnego kalendarza nie ma do czego się śpieszyć nie przejdzie nikt drogą do cerkwi – milczy złote krzyże tną mroźny błękit wilki schodzą z gór omijają całkiem odruchowo bojkowskie wsie
smętny diabeł rozparł się na witrażu stół przed nim pusty znowu nikt z Biesem napić się nie chciał Anioły pióra czyszczą na połoninach. Na Wigilię. Bies smutnieje. Kiedyś stanął po złej stronie. Wspomina. Praczasy. I świeższe historie. skrzypnęły drzwi. kapelusz plecak trochę śniegu na barkach styczniowy człowiek usiadł naprzeciw smutnego Biesa grzanym winem i herbatą z prądem oswajają sobie Samotność
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
* * * – Mistrzowi patrzysz w moją jesień zza skrzydeł żurawi Twój uśmiech już marzy o wiośnie ja utrwalam smutki dyktowane wiatrem cienkim pędzelkiem dymu rozpisane na ścierniska pod przymkniętą powieką śmieją wspomnienia gra gitara pamięć recytuje wiersze a rozmowy są w czas otwieram oczy pustka knajpy pustka cmentarza gdy nie wiadomo dokąd wracać |