powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (BRE1)
Beatrycze Nowicka 2022

Rekonfiguracja
Dan Simmons ‹Triumf Endymiona›
„Triumf Endymiona” Dana Simmonsa pokazuje nader dobitnie, że jeszcze trudniejsze od stworzenia arcydzieła jest utrzymanie poziomu w następnych utworach. Dylogia o Endymionie jest ambitną i odważną próbą, lecz zamykający cykl „Triumf…” nie spełnia pokładanych w nim wygórowanych oczekiwań.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
‹Triumf Endymiona›
‹Triumf Endymiona›
„Wiesz ty, czym ty mogłeś być?” chciałoby się zapytać, czytając ostatni tom hyperiońskiego cyklu. Charakterystyczny styl Simmonsa nie pozwala wątpić, że „Triumf Endymiona” wyszedł spod tego samego pióra, co „Hyperion” i „Upadek Hyperiona” a jednak chwilami aż trudno uwierzyć, że autor, który potrafił stworzyć wyżej wspomniane pierwsze dwa tomy, nie umiał potem powtórzyć swojego sukcesu. Być może to wpływ zawartych w dylogii hyperiońskiej rozważań o poezji i poetach, niemniej czytając „Endymiona” i Triumf…” nieraz zastanawiałam się nad tym, czy może coś takiego, jak natchnienie naprawdę istnieje i niestety opuściło Simmonsa po napisaniu „Upadku…”. Zabrzmi to nieprofesjonalnie, lecz druga dylogia wydała mi się… pozbawiona duszy. Trzeba pogratulować pisarzowi odwagi – porwał się na wiele, powracając po kilku latach przerwy do wykreowanego przez siebie świata. Musiał zmierzyć się ze swoim dziełem, czekało go także niełatwe zadanie nakreślenia postaci nowego mesjasza. Zaryzykował. „Endymion” i „Triumf…” są próbą dyskursu z pierwszą dylogią. W „Hyperionie” i „Upadku…” Simmons stworzył mity. W tomach kolejnych mity te obala. Rozbija też misterną układankę, z taką pieczołowitością konstruowaną w pierwszej dylogii. Obwieszcza, że niektóre elementy mają zupełnie inny kształt i składa je w odmienny sposób. Czy udaje mu się dzięki temu dorównać samemu sobie?
„Hyperion”, nagrodzony Hugo i Locusem pierwszy tom cyklu dla mnie przynajmniej był objawieniem. To była prawdziwa eksplozja wyobraźni, olśniewająca rozmachem stworzonego świata i setkami pomysłów, które inny autor mógłby spożytkować na co najmniej kilka książek: od symbiontów, czyniących człowieka nieśmiertelnym, do SI próbujących stworzyć boga, od szczegółów w rodzaju domu, którego każdy pokój znajduje się na innej planecie, po historię cofającej się w czasie dziewczynki. Wszystko to opisane było w sugestywny, plastyczny sposób z ogromną wręcz dbałością o adekwatność treści i formy. Ta ostatnia była skomplikowana i dopracowana: szkatułkowa powieść mieszcząca w sobie osobne opowiadania różniące się konwencją, charakterem i klimatem oraz zawierające oprócz własnej fabuły elementy układanki, które czytelnik musiał sam sobie poskładać. „Hyperion” funkcjonował na wielu płaszczyznach. Na najbardziej zewnętrznym poziomie był wciągającą powieścią, posiadającą wyrazistych bohaterów i interesującą, wielowątkową fabułę. Nieco głębiej był także znakomitym przykładem postmodernizmu. Stanowił nie tylko dialog z literaturą SF, jej konwencjami i historią, lecz czerpał pełnymi garściami z całego dorobku kulturalnego: od Biblii, przez XIX-wieczną poezję, po popkulturę. Przez cały czas pozostawał przy tym książką „strawną”, którą się czyta, miast przez nią brnąć. Simmonsowi udała się rzecz niesamowita – utrzymanie napięcia i tempa akcji pomimo wplecenia w nią wierszy czy rozważań na temat sztuki, a nawet sugestii, że może wszystkie wydarzenia są „wnętrzem” dzieła jednego z bohaterów. Można było także czytać „Hyperiona”, jako metaforyczną opowieść o wędrówce człowieka ku śmierci, w czasie której próbuje on rozliczyć się ze sobą, podsumować swoje życie oraz zająć stanowisko względem nieuchronnego. W mojej pamięci szczególnie utkwiła genialna scena: korowód postaci u wrót doliny. Futurystyczny dance macabre z „przedstawicielami wszystkich stanów” i Chyżwarem w charakterze personifikacji śmierci.
Tom drugi okazał się równie dobry, co pierwszy. Simmons zdecydował się na zmianę formy oraz perspektywy i uczynił „Upadek Hyperiona” książką o końcu imperium. Udanie przy tym włączył losy pielgrzymów w wydarzenia o znacznie bardziej globalnym charakterze. Świat został już nakreślony wcześniej, lecz Simmons dodał sporo nowych pomysłów i – co najważniejsze, poprowadził fabułę w ten sposób, by wyjaśnienia zagadek z „Hyperiona” i rozwiązanie niektórych wątków okazały się naprawdę zdumiewające. Wprowadził także nowych bohaterów, w tym ciekawego Severna i znakomitą Meinę Gladstone. „Upadek Hyperiona” również był powieścią erudycyjną i mistrzowsko wręcz skomponowaną. Simmons wykorzystał w nim aż cztery rodzaje narracji, przeplatające się wedle określonego schematu. Narracja była przy tym ściśle dopasowana do akcji – jej tempa i przebiegu (np. gdy pielgrzymi wkraczają w zasięg wzburzonych „prądów czasu” wydarzenia przedstawiane są w poszatkowany, często achronologiczny sposób). Znalazło się także miejsce na dywagacje filozoficzne i humanistyczne przesłanie. „Upadek Hyperiona” przenikał także ogromny głód boga – przebijał z wypowiedzi i przemyśleń postaci, wplatał się w samą koncepcję świata. Pragnienie to nie pozostało nieodwzajemnione. Bóg zstąpił pomiędzy ludzi i o tym właśnie miała opowiadać druga dylogia.
Początek „Endymiona” zapowiadał się nieźle. Odważny i kontrowersyjny – widać było w nim „pazur” Simmonsa. Niestety, później nie było już aż tak intrygująco. Autor zdecydował się sięgnąć po konwencję przygodowo-awanturniczą. Wybrał tylko jeden wątek – ucieczkę Enei przed siłami Paksu, zdecydował się także na zawężenie perspektywy. Okrojenie formy i treści zwracało uwagę, nawet styl był jakby odrobinę mniej barwny. Być może miało to odzwierciedlić fakt, iż opisywane wydarzenia działy się w „nowym średniowieczu” a narrator nie był człowiekiem o szerokich horyzontach (nie miał też dostępu do datasfery, gdzie cały dorobek kulturalny ludzkości znajdował się na wyciągnięcie ręki), lecz uczyniło to „Endymiona” przede wszystkim powieścią akcji. Udany zabieg stanowiło przedstawienie wydarzeń zarówno ze strony uciekinierów, jak i ścigających (Simmons zdecydował się tutaj na dwa przeplatające się rodzaje narracji), niemniej fabuła sprowadzała się do tego, iż przez ponad siedemset stron autor obmyślał rozmaite pułapki i przeciwności czyhające na bohaterów, by później ich z tychże pułapek wyciągać. Był też „Endymion” swego rodzaju mrugnięciem do czytelnika, bo jak inaczej interpretować wypowiedzi bohaterów typu: „Nie mamy żadnego mądrego planu. Myślisz, że i tym razem w razie problemów pojawi się Chyżwar w charakterze deus ex machiny?”.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

37
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.