powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Trzy okupacje Józefa Mackiewicza (1939 – 1944): Okupacja niemiecka (VI 1941 – V 1944)
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Katyń: wydobyte ciała<br/>Źródło: www.lietuvos.net/istorija/communism
Katyń: wydobyte ciała
Źródło: www.lietuvos.net/istorija/communism
Data tych gazet, znalezionych przy zwłokach, tak biorąc na zdrowy rozum, uczciwie – wskazuje jednocześnie nie ulegającą wątpliwości datę mordu: wiosna 1940” – napisał, odrzucając zarazem wersję sowiecką, jakoby zbrodnia była niemiecką inscenizacją. „Żadna ludzka siła, żadna technika – dowodził – nie byłaby w mocy zrewidować, przeszukać, poodpinać kieszeni tych trupów, wyjąć z nich jakieś przedmioty, powkładać inne, ułożyć z powrotem, pozapinać, ucisnąć warstwa za warstwą! Domyślić się, aby niektórym pozawijać coś w specjalnie dobrane, co do daty, strzępy gazet, porobić im wkładki do butów!… Innemu wsadzić do kieszeni machorkę zawiniętą w Głos Radziecki, właśnie z 7 kwietnia 1940 roku!… Absurd! Zasypać na nowo i po miesiącu (tak chce wersja sowiecka) odkopywać i pokazywać ekspertom, ubiegać się o udział Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w śledztwie!”.
Z rozkazu Stalina…
Już wtedy, na miejscu w Katyniu, doszedł Mackiewicz do wniosku, że liczba odkrytych trupów nie odpowiada liczbie podanej przez Niemców. Zamiast 10-12 tysięcy ofiar, były tam tylko – według oficjalnych ustaleń – 4143 zwłoki w siedmiu grobach. (1 czerwca 1943 roku odkryto jeszcze ósmy grób – mały, mieszczący zaledwie 100 zwłok.) Niemcy informacji tej nie sprostowali, obawiając się kompromitacji, zaś Rosjanie, którzy po wojnie podtrzymywali wersję niemiecką, dotyczącą ilości trupów, robili to po to, by uniknąć pytań, co w takim razie stało się z resztą? W roku 1947, gdy Mackiewicz pisał swój szkic, było już wiadomo, że w grobach katyńskich znaleźli się jedynie oficerowie z obozu w Kozielsku. Interesująca była jeszcze dla Mackiewicza sprawa pocisków, którymi strzelano. Nic o tym nie mówili Niemcy, milczeli Rosjanie. Dlaczego? Okazało się bowiem, iż broń użyta w Katyniu była pochodzenia niemieckiego. Łuski opatrzone były podpisem: „Gustaw Genschow und Co.” (z Durlach koło Karlsruhe, Baden). Zaskoczeni Niemcy udzielili wyjaśnienia dopiero 31 maja 1943 roku, a więc już w parę dni po wyjeździe Mackiewicza z Katynia. Otóż po traktacie w Rapallo niemiecka fabryka – aż do roku 1929 – dostarczała tę amunicję Sowietom, a potem także Polsce i państwom bałtyckim. Kiedy Stalin podbił w roku 1939 wschodnie ziemie Rzeczypospolitej, a rok później – Litwę, Łotwę i Estonię, bolszewicy zagarnęli znaczne zasoby tej właśnie amunicji, tych pocisków. „Czego dowodzi zaskoczenie władz niemieckich? – pytał Mackiewicz. I odpowiadał: – Pośrednio, że – nie one były sprawcami mordu katyńskiego… Bo gdyby zbrodni dokonali sami, jak to twierdzą bolszewicy, w celach prowokacji, to albo użyliby amunicji sowieckiej, której po klęsce Armii Czerwonej mieli pod dostatkiem, albo w inny sposób zawczasu przygotowaliby wytłumaczenie, nigdy zaś nie byliby – zaskoczeni. W każdym razie Niemców o taką naiwność w dziedzinie zbrodni trudno byłoby posądzić. Oto przyczyny, dla których propaganda sowiecka sprawę amunicji użytej w Katyniu wolała pokryć milczeniem…”.
Zaskoczeniem dla Niemców była również duża ilość nazwisk żydowskich na listach pomordowanych. To ich drażniło, bo przecież w okupowanej Polsce propaganda hitlerowska mówiła o Katyniu jako „zbrodni żydowsko-bolszewickich katów”. A jednak nazwiska te publikowali. Jaki stąd wniosek? „Taki mianowicie, iż gdyby Niemcy w jakikolwiek sposób mieli fałszować dokumenty katyńskie, jak o tym twierdzi komunikat sowiecki, to nie ulega żadnej wątpliwości, iż w pierwszym rzędzie ukryliby nazwiska żydowskie. (…) A jednak nie uczynili tego i publikowali je łącznie z innymi. Nie mogli tego uczynić wobec zbyt dużej ilości świadków, których sami zaprosili. – Dowodzi to, iż zbyt dużą wagę przywiązywali właśnie do tej jawności i obiektywnego zbadania mordu katyńskiego, aby pozwolić sobie na ukrycie długiego szeregu dokumentów, które by następnie mogło rzucić cień lub podważyć zaufanie do całości śledztwa wyzyskiwanego z takim nakładem energii przez ich propagandę na cały świat”.
Wizyta w Katyniu zrobiła na Mackiewiczu piorunujące wrażenie. Być może także dlatego, że wśród pomordowanych spotkał swoich znajomych, przyjaciół, gimnazjalnych kolegów. Czytał listy pisane przez dzieci oficerów internowanych w Kozielsku, a potem „zastrzelonych wystrzałem w tył głowy z rozkazu Stalina”.
W porozumieniu z AK
Wracając z Katynia, zatrzymał się Mackiewicz na parę dni w Warszawie, gdzie złożył stenograficzne sprawozdanie na ręce dwóch przedstawicieli podziemia w lokalu przy ulicy Dąbrowskiego. Jeszcze w maju 1943 roku, po powrocie do Wilna, spotkał się z zastępcą komendanta AK i jemu również złożył sprawozdanie z pobytu na miejscu zbrodni. Jednocześnie, na życzenie Niemców i z przyzwolenia wileńskiego AK, udzielił wywiadu „Gońcowi Codziennemu”, który potem został przez niego przejrzany i autoryzowany. Szczegółowo opisywał w nim swoje wrażenia, relacjonował stan badań. „W marcu, kwietniu 1940 roku na stację Gniezdowo koło Smoleńska, o cztery kilometry od Katynia, codziennie przybywał pociąg, złożony z trzech wagonów i parowozu – opowiadał jednemu z redaktorów „gadzinówki” Mackiewicz. – Z wagonów tych wyładowywano oficerów polskich. Wyładowywano do samochodów więziennych, znanych zarówno w Smoleńsku, jak całej Rosji, pod nazwą czernyj woron (czarny kruk). Samochody pochodziły ze Smoleńska, których tamtejsze NKWD posiadało cztery sztuki. Do Katynia chodziło ich trzy. Przodem jechała ciężarówka z rzeczami, za nią czernyje worony, karawanę zaś zamykał samochód osobowy z urzędnikami NKWD. Ponieważ oficerowie przywożeni byli z rzeczami, wynika z tego, że do ostatniej chwili nie wiedzieli, co ich czeka. Po pewnym czasie auta zawracały na stację i w ten sposób kursowały cały dzień tam i z powrotem. Nazajutrz przychodziły nowe wagony, nowy transport. Ilu w ten sposób tracono dziennie, ustalić trudno”.
Na pytanie dziennikarza „Gońca”, czy istnieje jakakolwiek wątpliwość, że oficerowie polscy nie zostali zamordowani przez bolszewików, Mackiewicz bez wahania odpowiedział: „Nie, ja osobiście nie mam najmniejszej wątpliwości, żadnej absolutnej wątpliwości, że zamordowani zostali przez bolszewików. Przekonałem się naocznie na miejscu zbrodni w Katyniu. (…) byłem obecny przy pracy wydobywania zwłok i następnej identyfikacji. (…) widziałem również na własne oczy, jak się to robi”. Dalej zaś opisywał: „Mianowicie robotnicy miejscowi wkraczając do dołów, w których spoczywają zabici, oddzielają pojedyncze zwłoki, często przy tym zmuszeni je odrywać, tak bardzo spłaszczone i sprasowane są warstwy trupów. Układają je na nosze i niosą na wolną przestrzeń, gdzie zostają złożone na ziemi. Inna grupa robotników, pod ścisłym kierownictwem członków i funkcjonariuszów Polskiego Czerwonego Krzyża wydobywa wszystko, co się przy zwłokach znajduje. Widziałem stan zwłok i stan mundurów. Gleba piaszczysto-gliniasta sprzyja częściowo mumifikacji znanej w nauce pod nazwą tłuszczowosk. Mundury są oczywiście sprasowane, zlepione, kleiste, bezbarwne, o odpinaniu guzików mowy być nie może. Operuje się nożami. Rozcina się więc kieszenie i kieszonki, nawet cholewy butów, aby wydobyć wszystko, co człowiek ten nosił przy sobie za życia”.
I tak wydobywano zgniecione zapałki, nie wypalone papierosy, pieniądze, medaliki, legitymacje, ordery, portmonetki, strzępy gazet sowieckich, świadectwa szczepienia w Kozielsku, pamiętniki, fotografie, listy. Opisy te – udzielone dziennikarzowi „Gońca”, a potem zamieszczone w szkicu „Dymy nad Katyniem” – przejmują grozą, są niezwykle plastyczne i sugestywne, przemawiają do czytelnika.
Dlaczego wspomniałem wcześniej, iż sprawa wyjazdu do Katynia wiąże się pośrednio ze „sprawą Mackiewicza”? Oskarżyciele pisarza widzieli bowiem w jego wyjeździe (na zaproszenie Niemców) kolejny dowód kolaboracji z okupantem. Przemilczali – i to często świadomie – fakt, że wyjechał on za zgodą wileńskiej AK. To by nie pasowało do całości oskarżeń. Podobnie udzielenie wywiadu „Gońcowi” rozpatrywali jedynie w kwestiach kolaboracji i ciągłej – nieprzerwanej od lipca 1941 roku – współpracy z tą niemiecką „gadzinówką”. Katyń stał się tym samym kolejnym dowodem „bezspornej” winy Mackiewicza. Nie trzeba chyba dodawać, iż najbardziej na zdyskredytowaniu pisarza zależało „sojusznikowi naszych sojuszników”, który w szeregach AK musiał mieć – i jak chyba udało mi się wcześniej dowieść, miał – swoich agentów. Mackiewicz ze swoją wiedzą o Katyniu był dla nich bardzo niebezpieczny, zatem wyeliminowanie go – poprzez doprowadzenie do wykonania wyroku śmierci, który ciążył na nim od 1942 roku i całkiem niedawno został odwołany – byłoby im na rękę. Do tego, na szczęście, nie doszło. Mackiewicz zaś, znalazłszy się na emigracji, w dalszym ciągu badał okoliczności tej nie mającej precedensu w historii ludzkości zbrodni ludobójstwa.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

397
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.