powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Instytucjonalny obrońca pokrzywdzonych, czyli Józefa Mackiewicza przygody z reportażem, część 1
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Dyżurnym niejako tematem reportaży Mackiewicza były nadużycia przedstawicieli władz miejskich nasłanych na Wileńszczyznę z centrum kraju, dorobkiewiczów, karierowiczów, traktujących najczęściej swoje posady jako środek do wzbogacenia. By zbadać jedną z takich „karier”, udał się Mackiewicz do Mołodeczna. Mołodeczno to typowe nasze miasteczko – pisał później. – Z jego państwowotwórczą, wstrętną konkurencją, urzędnikami, ambicjami […] typowe w systemie zakulisowej polityki personalnej, protekcjonizmie, narzucaniu obcych ludzi i bezapelacyjnej decyzji dygnitarzy. W takim to miasteczku w 1928 roku urzędnikiem powiatowym został przyjezdny Tadeusz Rylski, pijak, dziwkarz i oszust w kartach. Ta „czarna eminencja” pięć lat później objęła nawet urząd burmistrza (dla dokończenia kadencji burmistrza, który ustąpił). Gdy w 1934 roku odbywały się nowe wybory, przyjechał do Mołodeczna sekretarz wojewódzki BBWR Birkenmayer i nakazał radnym jednogłośnie wybrać Rylskiego. Wyboru dokonano i choć wysłano potem memoriał, aby go nie zatwierdzać, na nic się to zdało. Burmistrz tymczasem brał łapówki i często awanturował się po pijanemu. Wszystkie skargi (między innymi do odpowiedniego ministra) wracały nierozpatrzone, w prasie zaś nie chciano o tym pisać, aby nie nadszarpywać autorytetu władzy.
Mackiewicz, uczulony na takie przejawy arogancji władzy, nigdy nie dawał za wygraną. Starostę lidzkiego Czuszkiewicza krytykował za sprowadzenie do wsi Bastuny junaków z Polski centralnej, aby budowali niepotrzebną nikomu drogę. Junacy zaś, ciesząc się poparciem władz i bezkarnością, dawali się chłopom we znaki, kradnąc im ziemniaki, zabierając bezprawnie ziemię pod budowę drogi itp. Pisał o dyrektorze Komunalnej Kasy Oszczędności w Grodnie Neumannie i staroście grodzieńskim Robakiewiczu, podejrzanych o podkradanie weksli w KKO i próbę zrzucenia winy na kasjera Ramlę. Kasjer, który stanął przed sądem, oczyszczony został ze wszystkich zarzutów, ale umarł – chorował bowiem na zapalenie płuc i plewryt – na 20 dni przed końcem procesu. Ot zabili człowieka – skomentował Mackiewicz, pytając zarazem: – A co będzie dalej? – Współczesne życie powiatowego miasta pisze powieść. Ponurą.
W początkach roku 1938 bohaterem reportaży Mackiewicza stał się ponownie starosta Robakiewicz, oskarżony – tym razem w Stanisławowie – o wyłudzenie pieniędzy miejskich na cele polityczne. Mackiewicz z góry tłumaczył ten precedens następująco: Uważam, iż sam fakt pociągnięcia do odpowiedzialności Robakiewicza, starostę, nie tyle podrywa autorytet władz, ile podnosi autorytet sądu polskiego; dalej zaś zastanawiał się: […] jak nazwać rzeczywistość, która prowadziła starostę Robakiewicza przez kariery, odznaczenia, ordery, bramy triumfalne współczesnej Polski. Gdy w czasie procesu skazany on został na cztery lata więzienia, nie miał Mackiewicz wątpliwości, że stało się słusznie. To co wyrabiał starosta Robakiewicz w Grodnie – pisał – działo się również z wielką szkodą miejscowej ludności. Ale wina jest wyraźna. Jego bankiety i biesiady pochłaniały grosz publiczny. Nieodpowiedzialni ludzie na kierowniczych stanowiskach byli, zdaniem Mackiewicza, plagą Wileńszczyzny, jak i całego zresztą kraju. Przysłowiowym stał się dla niego starosta Świątkiewicz z Wysokiego Mazowieckiego. Takim samym typem człowieka był (tym razem niewymieniony z nazwiska) starosta lidzki, który w sierpniu 1938 potrącił samochodem chłopa Cieszkę i odjechał, nie udzieliwszy mu pomocy. Chłop zmarł, rodzina jego nie otrzymała żadnej zapomogi, starosta zaś starał się wywinąć od odpowiedzialności. Z początku cała sprawa nie dostała do prasy, dopiero Mackiewicz wykrył ją (po paru miesiącach) i opisał.
Publicysta zajmował się również sprawami mniej spektakularnymi, choć nie mniej ważnymi dla ludności. W czerwcu 1936 roku udał się do Wołożyna. W tamtejszej szkole (do której uczęszczały dzieci katolików, prawosławnych i Żydów) powstał zatarg między dwoma nauczycielami: uczącym od roku panem Maliszewskim z Lidy i uczącym od lat czternastu panem Głuchowskim z Wołożyna. Ten pierwszy oskarżył swego starszego kolegę o to, że wychowuje dzieci w duchu antypaństwowym. Urażony Głuchowski oddał sprawę do sądu, jego obrony zaś podjęli się dwaj znani adwokaci wileńscy (Andrejew i Jasiński). Będąc formalnie oskarżycielem [Głuchowski] faktycznie bronić się musi przed najcięższym dla obywatela państwa zarzutem – pisał Mackiewicz. Oskarżenie opierało się na tym, że Głuchowski (będący prawosławnym) wyrzucił z modlitwy po lekcjach werset: Maryjo, Królowo Korony Polskiej oraz czasami mówił w szkole do dzieci po rosyjsku. Tymczasem okazało się, że – zgodnie z przepisami – ów werset musiał być odmawiany przed lekcjami, zaś po lekcjach już nie. Głuchowski trzymał się tylko przepisów. Z drugą częścią oskarżenia rozprawił się adwokat Andrejew mówiąc, że o antypaństwowym charakterze przemówienia decyduje nie to, w jakim się języku mówi, ale co się mówi. Choć Mackiewicz był rzadko skłonny do kompromisów, tym razem jednak stwierdził: Nie widzę w całej tej sprawie winy p. Głuchowskiego, skłaniam się również, aby jej nie widzieć ze strony p. Maliszewskiego, człowieka młodego, nauczyciela od roku i politycznie być może niewyrobionego, a najlepszymi chęciami przepojonego.
Mołodeczno, dworzec kolejowy, 1916<br/>© Tomasz Wiśniewski<br/>Fot. za www.szukamypolski.com
Mołodeczno, dworzec kolejowy, 1916
© Tomasz Wiśniewski
Fot. za www.szukamypolski.com
Przy okazji skandalu wynikłego z powodu niedotrzymania przez Powiatowy Komitet Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego obietnicy poszerzenia kanału w Landwarowie, co doprowadziło do obniżenia poziomu wody w dotychczasowym kanale i postoju w pracy młockarni, tartaków i młynów położonych wzdłuż kanału, pisał Mackiewicz wprost: To jest niedopuszczalny system, który zakorzenił się u nas właśnie jako system. Na imię ma lekceważenie. Lekceważenie grosza publicznego i lekceważenie praw indywidualnego obywatela. Z lekceważeniem takim przyszło się Mackiewiczowi spotkać jeszcze niejednokrotnie. Chociażby gdy opisywał perypetie chłopa Konstantego Pawłowskiego ze wsi Okmiany koło Trocka, który oskarżony został – bez żadnych widocznych powodów – o przemyt bydła z Litwy. Urzędnikom państwowym wydało się podejrzane, że miał on zdrowego, rasowego, pięknego byka; ich zdaniem byk ten był „za ładny”. U nas takich byków nie ma! – dowodzili oskarżyciele chłopa. Bezprawnie zabrano mu zwierzę i – jeszcze przed wydaniem wyroku sądowego – powołując się na odpowiednie paragrafy, sprzedano je na licytacji. W ramach tych hieroglifów – pisał dziennikarz „Słowa” – zamknięta jest norma życiowa naszego chłopa, o uszczęśliwieniu którego ciągle się mówi.
Kolejnym przykładem lekceważenia obywateli była dla Mackiewicza prowadzona na Kresach akcja osadnicza. Narzekał on, że zwozi się na Wileńszczyznę osadników z zachodniej części kraju, dla nich rezerwuje władzę, subsydia, ulgi, kredyty, zapomogi, odsuwając tym samym (i niejako prześladując) autochtonów – i szlachtę, i chłopów. Osadnicy ci często trafiali do sądów za przestępstwa – kogoś okradali, coś defraudowali. Wpływało to na wzrost wzajemnej nieufności, podsycało konflikty. Takie osadnictwo na Kresach posiadało zdaniem Mackiewicza same minusy. Szansę na wyjście z sytuacji widział on tylko w natychmiastowym działaniu: [należałoby] może wyłonić jakąś extra komisję, czy coś w tym rodzaju, do zbadania osadnictwa i oczyścić atmosferę na gwałt. Przede wszystkim wydobyć osadników spod wpływów politycznych mafii, siejby politycznych chwastów. Jakże inaczej spoglądał na ten sam problem Melchior Wańkowicz w cyklu swoich reportaży drukowanych w „Wiadomościach Literackich” – pt. „Siejemy w Polsce B”. Mackiewicz, polemizując z nim, dowodził, że – owszem – sieją, ale… chwasty.
Buntował się Mackiewicz przeciwko sprawom wielkim i małym, buntował się przeciwko wszystkiemu, co – w jego rozumieniu – było bezsensowne i szkodliwe. Kiedy starosta wileński powołał Spółkę wodną dla regulacji Wilenki, podniósł na łamach „Słowa” larum o to, że chce się zniszczyć jeden z najpiękniejszych rezerwatów naszych pejzaży. Oburzał się faktem, że najczęściej decyzje o sprawach Wilna i regionu podejmują ludzie z miastem tym niezwiązani. Wilenka jest piękna jak rusałka z baśni, silna jak młodość – pisał. – Można na niej stawiać młyny, fabryki, wykorzystywać jej potencję wodną, ale pływać po niej nie można było nigdy. Ani tratwą, ani łodzią, ani kajakiem nawet – dowodził w dalszej części artykułu. – I otóż nagle uznano tą naszą Wilenkę za rzekę pławną […]. Rzeka w myśl odnośnych przepisów ma być uregulowana. Straci się pieniądze, a co zyska w zamian? Tylko zepsuje krajobraz. […] straty nie tylko moralne, ale i materialne z oszpecenia Wilenki nigdy nie wyrównają mglistych i nierealnych korzyści regulacji – przekonywał czytelników. Jednakże i w tej drobnej, z pozoru mało ważnej sprawie dostrzegał Mackiewicz o wiele większe i groźniejsze niebezpieczeństwo. Dał mu wyraz w następującym fragmencie: Natomiast obserwujemy u nas fatalną metodę rozplanowania pracy, opartą mniej na celowości, a bardziej na szablonie z pominięciem specyficznych właściwości kraju, jego charakteru i naturalnych potrzeb. Ileż wspólnego ma ta „fatalna metoda” ze wspomnianym wcześniej „lekceważeniem”.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

406
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.