powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Z każdym przebytym metrem szum wody wzmagał się. W wyobraźni Korneliusza strumyk zamienił się najpierw w rwącą rzekę, a następnie w potężny, nieustępujący rozmiarami słynnej Niagarze, wodospad. Po kwadransie hałas był już tak duży, że chcąc się porozumiewać musieli krzyczeć do siebie.
„Coś tu jest nie tak” – myślał Udałow, ale gdyby spytano go co, nie potrafiłby sprecyzować.
Wspięli się na gęsto porośnięte krzewami wzgórze, a kiedy znaleźli się na jego szczycie, ich oczom ukazał się niezwykły widok – w dolinie serpentynami płynęła błękitna rzeka, mająca swój początek w źródle tryskającym ze skały.
– Zupełnie jak nasza Guś! – krzyknął Gawriłow.
– A zobaczcie tam – dorzucił Miszutin, szturchając swoich towarzyszy w ramię.
U podnóża skały, do pasa w wodzie, stała naga kobieta; długie włosy myła w strumieniu wypływającym spomiędzy kamieni. Korneliuszowi wydała się dziwnie znajoma. Ale to przecież nie mogła być ona. Skąd by się tutaj wzięła?
Gdy jednak podeszli bliżej, rozwiały się wszystkie wątpliwości.
– Zina! – zawołał, ale nie usłyszała go; krzyknął więc jeszcze raz, znacznie głośniej, starając się przekrzyczeć jednostajny szum wody: – Zinaida!
Dopiero teraz kobieta zwróciła uwagę na trzech mężczyzn, ostrożnie schodzących ze wzgórza. Udałow miał wrażenie, że uśmiechnęła się nawet do niego. Nieskrępowana nagością, wyszła z wody i dopiero na brzegu sięgnęła po chustę i przewiązała nią piersi i biodra.
– Znasz ją? – spytał Korneliusza zaskoczony Gawriłow.
– Chy…chyba tak. Ale nie pytaj, skąd się tu wzięła.
Udałow instynktownie przyspieszył kroku i chwilę później stał już obok, nieco spłoszonej pojawieniem się obcych mężczyzn, dziewczyny. W tym momencie pozbył się wszystkich wątpliwości – to była Zina, dziewczyna z przystani.
– Co tutaj robisz? Skąd się wzięłaś?
– Może czekam na… ciebie – odparła niepewnie.
„Nie, to musi być sen” – pomyślał i dyskretnie, aby nie zauważyła tego dziewczyna, uszczypnął się w udo. Ale Zinaida nie znikła; wciąż stała tuż obok niego, młoda, piękna i prawie naga.
– Myślałam jednak, że przyjdziesz sam… – powiedziała z lekkim wyrzutem.
– Czekałaś na mnie?
– Nie tylko ja.
– A co, jest was tu więcej? – wtrącił się uradowany własną myślą Kola Gawriłow. Zina zmierzyła go jednak takim wzrokiem, że natychmiast odechciało mu się dalszych wygłupów.
– Jest jeszcze Wołodia – wyjaśniła dziewczyna. – Wcześniej – zwróciła się do Udałowa – nie chciałeś go poznać, ale teraz chyba będziesz musiał.
Poprowadziła ich najpierw ledwo dostrzegalną w gęstej trawie ścieżynką wzdłuż rzeki, potem jednak skręcili w las. Było tak wąsko, że musieli iść gęsiego – przodem Zinaida, tuż za nią trzymał się Korneliusz, pochód zamykał Miszutin. Słońce, które wisiało nad lasem, wciąż utrzymywało się w zenicie, jakby w tym świecie nie było żadnej innej pory dnia. Grzało przy tym niemiłosiernie. Udałow pożałował, że wcześniej nie wziął przykładu z dziewczyny i nie popluskał się w wodzie, co zawsze tak bardzo lubił. Chociaż i bez tego był prawie cały mokry, pot lał się bowiem z niego strumieniami.
Roślinność była tak bujna, że można było odnieść wrażenie, iż las jest jednym wielkim żyjącym organizmem. Gałęzie drzew wbijały im się w boki, chłostały po głowie i twarzy, korzenie wyrastały nagle spod ziemi i oplatały stopy, co rusz wstrzymując marsz.
– Daleko jeszcze? – spytał Korneliusz. Zinaida jednak nie zareagowała; może nie usłyszała pytania, a może świadomie nie chciała na nie odpowiadać. – Zaraz umrę z pragnienia. – Dopiero po tej deklaracji dziewczyna przystanęła na chwilę, pogłaskała Udałowa po twarzy i czule powiedziała:
– Wytrzymasz.
I miała rację – wytrzymał.
Marsz zakończyli jakieś pół godziny później. Pół godziny według czasu ziemskiego, tutaj bowiem czas, jak podejrzewał Korneliusz, stał w miejscu.
U kresu ich pieszej wędrówki znalazła się wioska. Kilka drewnianych chatynek skleconych byle jak na leśnej polance. Jedna z nich wyróżniała się solidniejszą budową; zamiast otworu wejściowego miała umieszczone na zawiasach drzwi. Do niej właśnie poprowadziła ich Zinaida.
We wnętrzu chaty panował przyjemny półmrok i chłód. Mężczyźni przez chwilę musieli przyzwyczajać wzrok do szarości. Kiedy odzyskali ostrość widzenia, ich oczom ukazał się, siedzący na wiklinowym taborecie gospodarz. Chociaż Udałow widział go tylko przez chwilę i to z daleka, nie miał wątpliwości, że jest nim Wołodia, ukochany Ziny.
– Przyznam, że nie wiem, czy uznać was za gości, czy za intruzów – powiedział, wstając.
Nie podał im ręki na powitanie, obszedł jedynie dokoła, patrząc spode łba, jak wilczur pilnujący swego domostwa. Korneliusz obawiał się, że zaraz ich dopadnie i pogryzie. Napiętą atmosferę starała się łagodzić Zinaida.
– Przestań, Wołodia. Przecież oni o niczym nie wiedzą.
– I nigdy nie powinni się dowiedzieć! – Chłopak wyraźnie się wściekał. I to tak bardzo, że nawet działający na innych jak balsam aksamitny głos dziewczyny nie był w stanie ukoić jego gniewu. – Jeśli trafili tu oni, to znaczy, że mogą trafić też inni. – Zatrzymał się przy Gawriłowie i pociągnął go za bródkę. – Mów, ktoś jeszcze wie, że tutaj jesteście?
Kola spojrzał niepewnie na Udałowa, nie mając pewności, czy może zdradzać ich tajemnice. Gdy jednak ten nieznacznie przytaknął głową, odparł:
– W pokoju, w hotelu, zostawiliśmy trójkę znajomych.
– Więc jednak – Wołodia zwrócił się do Zinaidy. – Co za cholerna fuszerka! – ryknął chwilę później, ale tym razem trudno był osądzić, pod czyim adresem. – Po jaką cholerę przyplątał się pan wtedy na przystani? – Wbił w końcu swój oskarżycielski wzrok w Korneliusza.
Udałow nie odpowiedział, spuścił tylko głowę, kontemplując nierówność klepiska.
– Najpiękniejsza idea rozbija się o niedopracowane szczegóły – podsumował chłopak, z rezygnacją siadając z powrotem na taborecie. Wodził spojrzeniem po stojących przed nim w szeregu na baczność mężczyznach. Miszutin był przekonany, że właśnie w tej chwili decyduje się ich dalszy los. – Najgorsze jednak jest to – odezwał się wreszcie po długim milczeniu Wołodia – że pewnie nawet nie macie pojęcia, w co wdepnęliście.
Korneliusz, chcąc nie chcąc, musiał przyznać mu rację.
– Według profesora Minca, przeszliśmy przez wrota do innego świata – stwierdził Kola Gawriłow. Bardzo nie lubił, kiedy traktowano go jak idiotę, szczególnie więc zależało mu na tym, aby powiedzieć coś mądrego. Reakcja Zinaidy szybko jednak wyprowadziła go z błędu. Dziewczyna zaśmiała się głośno. Na tyle głośno, by w ciągu sekundy znaleźć się w obozie jego największych wrogów.
– W pewnym sensie mają rację – zgodził się Wołodia. – To jest inny świat. Zupełnie inny świat.
– Inna planeta? – zainteresował się podekscytowany Miszutin.
Chłopak zaprzeczył ruchem głowy, a w kącikach jego ust zagościł złośliwy uśmieszek.
– Wciąż jesteśmy na Ziemi? – wtrącił się do rozmowy Udałow. Był przekonany, że kochanek Zinaidy próbuje ich wykpić. Że bawi się z nimi w ciuciubabkę.
– Owszem – potwierdziła dziewczyna.
– Gdzie? – spytał Gawriłow.
– W Wielkim Guslarze – wyjaśnił Wołodia. – A raczej w miejscu, do którego za tysiąc lat dotrze kniaź Gabriel Łagodny, by wybić niepokornych mieszkańców wioski i założyć nową osadę.
– Czytałem o tym w „Kronice Andriana” – potwierdził Korneliusz. – Od tamtej pory miasto zacznie się rozwijać, stanie się ważnym węzłem komunikacyjnym, tędy prowadzić będą szlaki handlowe na Ural i jeszcze dalej, aż na Syberię.
– Brawo! – Wołodia zaklaskał, ale jakoś tak sztucznie, nieszczerze.
Tymczasem Kola Gawriłow podrapał się po łepetynie i nieśmiało zapytał:
– Czy to znaczy, że… cofnęliśmy się w czasie?
Usłyszawszy to, Froł Miszutin szeroko rozdziawił gębę za zdziwienia. Głowa zaczęła mu latać od Udałowa do Gawriłowa. Spojrzeniem błagał o jakiekolwiek wyjaśnienia.
– Który teraz mamy rok? – spytał w końcu nieśmiało.
Wołodia jednak nie kwapił się z odpowiedzią. Tymczasem Korneliusz, przypominając sobie podstawowe daty z dziejów miasta, szybko dokonał obliczeń i stwierdził: – Możliwe, że mamy właśnie początek trzeciego wieku po Chrystusie. – Po czym pytającym spojrzeniem prześwidrował Zinaidę i jej ukochanego.
– Jesteśmy dokładnie w dwieście dwudziestym drugim roku naszej ery – wyjaśnił Wołodia. – Na ulicy Puszkina, jeśli ta informacja na coś się panom przyda.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

65
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.