 | 27 pażdziernika 1939 r. wyborowe oddziały litewskie (Lietuvos kariuomenes rinktine) wkroczyły do Wilna. © www.lietuva.lt
|
Parę lat później sam Mackiewicz pisał na ten temat następująco: „ Ludwik Abramowicz umarł w przededniu II wojny światowej. Podjąłem próbę kontynuacji jego ideologii, zdając sobie całkowicie sprawę, że podejmuję ją niejako prywatnie, bez należnego (jak to się mówi) autorytetu, bez (jak to się mówi) poparcia szerszych warstw społeczeństwa, bez pieniędzy, prawie bez towarzyszy broni. Jedyny [Teodor] Bujnicki wydawał mi się wtedy zwolennikiem szczerym. Myślę jednak, że zarówno w życiu jednostki, jak i zbiorowisk ludzkich, ważny jest nie tylko cel idealny, gdyż ideałów nigdy się nie osiąga, a idealny kierunek, w jakim się dąży. Jesienią roku 1939 założyłem pismo pt. „Gazeta Codzienna” w Wilnie”. Dalej dodawał: „ (…) żyć i dać żyć miało być programem polityki wewnętrznej reprezentowanym przez „Gazetę Codzienną”. Zresztą przyznam, że nie znam lepszej ewangelii wewnętrznego życia politycznego, jak „Leben und leben lassen”. Na razie chodziło więc o to, by każdy mógł mówić i pisać w swoim języku i by nikt nie rzucał kamieniami w okna budynku tylko dlatego, że jest kościołem katolickim, cerkwią prawosławną, synagogą żydowską, meczetem muzułmańskim czy kenessą karaibską”. [Na marginesie: Karaimi są pochodzenia tureckiego, na Litwę trafili w końcu XIV wieku, sprowadzeni przez wielkiego księcia Witolda.] Wobec nacjonalizmu litewskiego Jak wynika z przytoczonych wyżej cytatów, sens „idei krajowej” – propagowanej na łamach „Gazety Codziennej” – wymierzony był przede wszystkim przeciwko wszelkim nacjonalizmom. Koncepcja „kraju” uważała bowiem sprawę granic i stanu posiadania danego narodu czy państwa w tym przypadku za drugorzędną, zdecydowanie mniej ważną. Granice te stawały się przeto tworem sztucznym, administracyjnym podziałem pierwotnego terytorium; mieli tu krajowcy na myśli także ostatnie granice Republiki Litewskiej. Idea ta – napisał Jerzy Malewski – „była nie do przyjęcia dla Polaków, którzy widzieli w niej jedynie zakamuflowaną zgodę na unicestwienie Rzeczypospolitej. Była także nie do przyjęcia dla Litwinów, którzy podejrzewali w niej z kolei zamach na aktualny stan posiadania Republiki Litewskiej. Mówiąc po prostu, idea krajowa wywracała tradycyjne rozumienie związku narodu z państwem”. Pojawiła się więc w momencie najmniej fortunnym. Wydawała się być jedynie mrzonką, utopią, głoszącą sielankę i szczęśliwe życie, podczas gdy na południowym-zachodzie, w podbitej Polsce, rozszalał się terror hitlerowski, zaś na wschodzie Stalin gotował się do wojny z Finlandią i podboju państw bałtyckich. Ideały były, owszem, piękne, ale niemożliwe do zrealizowania – z uwagi na sytuację zewnętrzną, jak i wewnętrzną. „Idei krajowej” nie popierali przecież ani Litwini, ani większość Polaków. Mackiewicz, trzeba powiedzieć jasno, był wyjątkiem i nawet wśród własnych współpracowników – jak wydawało mu się po latach – nie miał samych szczerych przyjaciół. Mackiewicz nie był jednak ślepy, zdawał sobie sprawę z nasilającego się i wzrastającego nacjonalizmu litewskiego, który całą jego ideę przemieniał w bezużyteczną, niepotrzebną, aż wreszcie – jawnie wrogą. „Litwa była ongiś ogromnym i potężnym państwem – pisał. – A Wilno w rzędzie pierwszych stolic Europy. Wypadki dziejowe, poprzez blaski zwycięskich książąt i królów, i hetmanów, doprowadziły ją w cień wewnętrznego rozkładu, upadku, a następnie odrodzenia w granicach etnograficznej, nacjonalistycznej Republiki”. Dalej dodawał: „(…) nie mogę się pogodzić z tym odłamem, zwłaszcza wśród młodego pokolenia społeczeństwa litewskiego, który za absolutny ideał politycznej Litwy traktuje jednojęzyczną zwartość, a stawia ten ideał ponad wszelkie inne, a raczej odrzuca te – inne”. Postępowanie władz litewskich przypomniało Mackiewiczowi działania Mustafy Kemal-Paszy, młodotureckiego władcy, który poprzez swoje reformy i swój nacjonalizm doprowadził w latach 20. do upadku mocarstwowości Turcji, uczynił z niej małą, nacjonalistyczną republikę. Z Litwą jest, zdaniem Mackiewicza, podobnie. „Nie dlatego przeciwstawiam koncepcję wielkiej Litwy – pisał w dalszym ciągu – koncepcjom Litwy małej, żebym dziś dostrzegł realne możliwości jej rozszerzenia ku politycznej wielkości, a dlatego, że zadziwia mnie często nasilenie niechęci do wszystkiego, co z tą wielkością było związane. Zarówno do ruskiego charakteru Litwy po Witoldowej, jak do niektórych fragmentów historii, do jej wielkich sojuszów, różnojęzyczności, wewnętrznej struktury denacjonalnej, niechęć do słów takich, jak mocarstwo albo od morza do morza (to właśnie była Litwa!), które są wyszydzane, a stanowiły o zupełnie odmiennej racji stanu, której symbolicznym kwiatem stało się Wilno jako stolica”. Rozrachunek z przeszłością  | Wilno – widok ogólny, w oddali wieża Gedymina © www.szukamypolski.com/gap
|
Opozycyjny zarówno do Litwinów, jak i krajowców „Kurier Wileński” przyjmował artykuły drukowane w „Gazecie” zdecydowanie wrogo. Było to bowiem pismo, które stało się „głosem polskiej ortodoksji, wyznawanej przez większość polskiego społeczeństwa: dla niej przynależność Wilna do Litwy była po prostu litewską okupacją”. Miał więc Mackiewicz przeciwko sobie tę „większą część polskiego społeczeństwa”. Nastawił ją wrogo wobec własnej osoby nie tylko poprzez propagowanie „idei krajowej”. O wiele gorzej odbierane były w społeczeństwie refleksje nad przyczynami klęski wrześniowej, które pojawiały się w „Gazecie” jesienią 1939 roku wielokrotnie. Janusz Minkiewicz robił gorzki obrachunek z polskim dowództwem uchodzącym za granicę, a także z całym politycznym establishmentem, który nie sprawdził się, jego zdaniem, podczas wrześniowej próby. Jeszcze ostrzejsze słowa pod adresem przedwrześniowych władz posyłał Konstanty Szychowski. Nie milczał też sam Mackiewicz. Na krytyczne polemiki zamieszczane w „Kurierze Wileńskim” odpowiadał: „Dlatego w oczy tym wszystkim, którzy po stronie nie szargać, wysuwają główny argument, co o tym obcy powiedzą!, odpowiedzieć możemy, iż jest to argument najgłupszy z liczby możliwych. (…) Otóż obowiązkiem każdego myślącego człowieka jest zastanawianie się nad przyczynami zjawisk, czy wydobywanie prawdy przez oddzielenie ziarna od plew, a nie mieszanie wszystkiego w jeden bezmyślny korzec. I to nie tylko Polaka, ponieważ tu o Polskę chodzi, ale każdego inteligentnego Litwina, Rosjanina, Rumuna itd., który chciałby naprawdę wiedzieć, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. – Tylko właśnie w tym wydobyciu prawdy na wierzch, w tym wskazaniu na istotę przyczyny najbardziej pomocny może być naród zainteresowany, który swej żywotności i potencji dowodzi nie wtedy, gdy się solidaryzuje z twórcami własnej klęski, a ich wytyka palcem, od nich się odżegnuje i – przeklina. Im bardziej głośno, im bardziej publicznie, tym z większą korzyścią dla własnej propagandy”. Tymi osobami, od których Mackiewicz chciał się odżegnać, byli przede wszystkim przedstawiciele ostatniego rządu II Rzeczypospolitej i Naczelny Wódz armii. Jeśli chodzi o ocenę klęski wrześniowej, „Gazeta Codzienna” „reprezentowała kierunek demaskatorski”. „Kurier Wileński” zaś bronił stanowiska, że nie jest to czas ani miejsce na publiczne rozdrapywanie ran. Replikował też ostro na szkalujące wypowiedzi „Gazety”. Artykuł Mackiewicza poświęcony śmierci pisarza Tadeusza Dołęgi-Mostowicza określony został jako paszkwil „opublikowany w chwili, kiedy nie pora na obnażanie ran wzorem żebraków, żebrzących jałmużny lub dziewek, urągających swym bezwstydem, lecz gdy serce zranione uzbroić należy w puklerz przetrwania i wytrwania. – Nie znaczy to bynajmniej, aby osad brudu miał pozostać w duszy polskiej, a nieznani sprawcy nie zostali przykładnie ukarani – dodawano dalej. – Wypierzemy kiedyś te brudy, ale we własnej pralni, a sąd będzie należał do Sądu”. Trudno nie przyznać racji tym argumentom. Ale i druga strona ją miała. Mackiewicz zawsze wzdrygał się na stwierdzenie, że o czymś nie należy głośno mówić; zazwyczaj czynił wówczas na przekór – mówił głośno, krzyczał, piętnował. Czasami jednak, jak robili to jego oponenci, należało przemilczeć. Traktowano go więc często jedynie jako „niefortunnego i samozwańczego kontynuatora tradycji Cata” oraz histeryka. „P. Józef Mackiewicz od dawna posługiwał się w publicystyce stylem Mniszkówny – pisano w nieprzychylnych mu publikacjach. – Od czasu zaś, jak go wypadki zmusiły do przespacerowania się w błotną pogodę jesienią z Wilna do Kowna (jeden dzień forsownego marszu z ostatniej wojny), ani na chwilę nie może wypaść z tonu płaczki wynajętej na pogrzeb bogatego sąsiada. – P. Józef Mackiewicz jest dzieckiem szczęścia w porównaniu z tymi, którzy postawili wszystko na jedną kartę i wszystko stracili, którzy przeszli piekło walki, hańbę niewoli i nędzę tułaczki. Takich nie brak i wśród jego kolegów. Mimo to nerwy trzymają na wodzy”. Nie zapomnieli też Mackiewiczowi, kim był i jakie stanowisko zajmował przed wojną. „Dawniej był współpracownikiem pisma swego brata Stanisława, służącego reżimowi pomajowemu w Polsce wówczas, kiedy zakładano jego fundamenty. Potem był współpracownikiem tego pisma, gdy stało się ono supernarodowe i antyrządowe. Dziś już jako krajowiec – wykorzystuje każdą okazję, aby walić w pamięć niedawnej przeszłości polskiej, choć tragicznej, ale dla wielu Polaków drogiej. W ten sposób usiłuje zrzucić z siebie cząstkę odpowiedzialności, którą wszyscy w mniejszym lub większym stopniu ponosimy i od której nie powinniśmy uchylić się”. Zgoda, był Mackiewicz dziennikarzem „reżimowego” „Słowa”, ale „reżimowego” jedynie do roku 1935. Później przecież także pozostawał w składzie redakcji, gdy gazeta stała się „antyrządowa”. Nigdy jednak nie było „Słowo” „supernarodowe”. To już insynuacja. Nieprawdziwe było również stwierdzenie, że Mackiewicz służył temu „reżimowi”. Jego przedwojenna publicystyka przeczy temu w całej okazałości. „Krajowcem” także był od lat; nie został nim – jak próbował o tym przekonać swoich czytelników dziennikarz „Kuriera” – jesienią roku 1939. |