powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Kolberg, cz. 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Jechali w kierunku Berlina. Krystyna słyszała propozycję, jaką złożył Norwichowi Veit, ale nie miała śmiałości pytać agenta o jego dalsze plany. Ten dostrzegał jednak zdenerwowanie kobiety i pragnął ją uspokoić.
– Zawiozę panią do domu - powiedział. - Ale potem, jeśli pani pozwoli, choć prawdę mówiąc zrobię to nawet wówczas, gdy nie wyrazi pani na to zgody, pożyczę sobie samochód.
Proszę bardzo - odparła, znacznie już spokojniejsza.
Gdy wysiadała przed willą, w której mieszkała z Harlanem, spytała tylko:
– Pan naprawdę pomoże Veitowi po wojnie?
– Będę miał wobec niego dług do spłacenia - odparł Norwich. - I wobec pani także - dodał.
– Życzę więc panu powodzenia.
– Mam jeszcze tylko jedną prośbę - powiedział, nim zdążyła odejść.
– Słucham pana.
– Za dwie godziny proszę poinformować policję o kradzieży samochodu. To dla waszego bezpieczeństwa.
– A pan?
– Ja będę wtedy już bardzo daleko stąd - odparł.
Kwadrans później zaparkował wóz w podwórzu kamienicy, w której rano zostawił Ganza. Dochodziła dwunasta. Możliwe, że Whitely już doszedł do siebie. Jeśli tak, to niebawem ponownie może zrobić się gorąco. W nowojorskim biurze znano przecież adresy wszystkich „melin”. Ten, kto zdradził, mógł więc podać Whitely’owi również ten namiar.
Gdy Norwich stanął przed drzwiami mieszkania, w którym spędził ostatnią noc, przypomniał sobie, że klucze zostały w ubraniu robotnika, to zaś porzucił przy dwóch nieprzytomnych mężczyznach w zagajniku na terenie wytwórni. Zapukał więc delikatnie, mając nadzieję, że Ganz usłyszy. Gdy to nie przyniosło skutku, zaczął uderzać mocniej.
Zamknął się tam i siedzi jak mysz pod miotłą. Muszę go stamtąd wykurzyć!
Dobrał się więc do zamka przy drzwiach wejściowych. Włamywaczem był kiepskim i nie miał większych nadziei na ich otwarcie. Liczył jednak na to, że sprowokuje w ten sposób Ganza. I rzeczywiście: kilka sekund później drzwi otwarły się szeroko i zobaczył stojącego przed sobą Żyda w mundurze SS z bronią wycelowaną prosto w niego.
– Nie strzelaj, Albrecht - powiedział szybko. - Po prostu zapomniałem klucza - wyjaśnił, kiedy już zamknęli za sobą drzwi.
Mundur SS-mana przydawał Ganzowi powagi; Norwich w roli żołnierza Wehrmachtu wyglądał przy nim jak ubogi krewny.
– Mam tylko nadzieję, że nie zrobiłeś nic głupiego…
– Próbowałem zadzwonić do Helmuta, ale…
– Ale co?
– Nikt nie odbierał.
– Na szczęście!
Norwich obszedł pokoje i wrócił do korytarza.
– Idziemy - zakomenderował.
– Dokąd?
– Poszukamy bezpieczniejszego schronienia.
– To już nie jest bezpieczne?
– Stanie się takie lada chwila.
Ganz wpadł w panikę. Zaczął się jąkać, dopiero, przynaglony, wykrztusił:
– Muszę się przebrać.
– Wcale nie musisz, nieźle w tym wyglądasz…
– Ale… ja źle się czuję.
– Uwierz mi, że w obozowym pasiaku czułbyś się znacznie gorzej - odparł Norwich, siłą niemal wypychając go na korytarz.
Swoją misję w Berlinie agent uznał za zakończoną. Chociaż nie odniosła ona pożądanego skutku, cieszył się przynajmniej z tego, że wciąż pozostawał przy życiu. Nie oznaczało to jednak końca trosk. Czuł bowiem doskonale, iż niebezpieczeństwo, mimo że na pewien czas zostało zażegnane, wciąż istnieje - tak długo, jak długo nieznany pozostaje ten, kto zdradził.
Gdzie go szukać? Pewien był już, że w Nowym Jorku. Utwierdziły go w tym przekonaniu słowa Whitely’a: Harlan był przynętą! Miał odwrócić uwagę! Od czego?
Od tego, co przygotowywali w zupełnie innym miejscu… i w innym czasie. Nie w Londynie, ale w Stanach.
– Ukradłeś samochód? - spytał Ganz, kiedy Norwich wreszcie, grożąc mu, usadowił go na tylnym siedzeniu, tam gdzie nieco wcześniej siedziała Krystyna Söderbaum.
– Pożyczyłem.
– Pożyczyłeś?!
– Od Harlana.
– I masz zamiar mu go oddać?
– Nie mam zamiaru zabierać go na własność.
Ruch na ulicach Berlina był o tej porze dnia nieznaczny. Tym większym niebezpieczeństwem było zbyt długie korzystanie z zabranego żonie Harlana wozu. Nawet jeśli pani Söderbaum zawiadomi policję o kradzieży dopiero za półtorej godziny, co do czego wątpliwości Norwich nie miał, Whitely mógł zacząć szukać go już na własną rękę. Nadepnął więc pedał gazu, by jak najszybciej przejechać przez centrum miasta.
– Dokąd mnie wieziesz? - spytał Ganz.
– Do miejsca, w którym nikt nie będzie cię już prześladować za to, że jesteś Żydem.
– Chcesz jechać aż do Szwajcarii?! - krzyknął wprost do ucha Norwicha. - Ale my przecież nie mamy paszportów, żadnych dokumentów. W jaki sposób chcesz przekroczyć granicę? To niedorzeczne!
– Zamknij się! - warknął Norwich. - Bo mi bębenki w uszach popękają.
Ganz przestał się odzywać. Obrażony, do końca drogi siedział z nosem przyklejonym do szyby samochodu. Wciąż na nowo odkrywał Berlin; ulice, po których nie chodził już od czterech lat. W pewnym momencie westchnął tylko, ale na pytające spojrzenie Norwicha nie raczył zareagować.
Kres drogi wyznaczyła ślepa ulica, na końcu której znajdował się budynek z zewnątrz wyglądający na opuszczony.
– Przed wojną był tu magazyn artykułów chemicznych - wyjaśnił Norwich.
– Do kogo należał?
– Do Żyda, który zdołał w 1938 wyjechać do Francji.
– Przynajmniej jeden, któremu się udało.
– Tyle że wyjechał dopiero po tym, jak jego żona i jedyny syn zostali zamordowani w Mauthausen.
Ganz skrył głowę w ramionach.
– Jak mogliśmy aż do tego stopnia zatracić instynkt samozachowawczy? - ni to spytał, ni stwierdził.
Norwich nie czuł się zobowiązany do szukania odpowiedzi na to pytanie, więc je przemilczał. Żal mu było Ganza, ale nie chciał okazywać Żydowi nadmiernego współczucia, obawiając się, że może on to odebrać za litość.
Drzwi frontowe do magazynu były zamknięte, ale agent znał inne wejście. Na dodatek wiedział, gdzie ukryty jest klucz do bocznych drzwi. Choć wszystko to dziwiło Ganza, nie zadawał już więcej pytań. Tak mało wiedział o świecie, w którym - choć szczelnie odeń odizolowany - żył. Tak mało, że przestał się dziwić czemukolwiek.
W pustym magazynie panował półmrok. Ganz poruszał się z trudem, ale Norwichowi ciemność nie sprawiała żadnych problemów. Szedł pewnie, ciągnąc za sobą mężczyznę w SS-mańskim mundurze.
Gdyby mnie teraz Helmut zobaczył… - pomyślał Ganz i z trudem powstrzymał się przed wybuchem śmiechu. A potem przypomniała mu się matka i ojciec; oboje nie doczekali końca wojny. Ale kto wie, czy i jemu będzie dane go doczekać.
Norwich kolejnym kluczem otworzył jeszcze jedne drzwi. Prowadziły one do niewielkiego pomieszczenia, w centrum którego stał mebel przypominający oszkloną ze wszystkich stron kabinę prysznicową. Z jednym tylko wyjątkiem: wewnątrz umieszczono pulpit sterowniczy.
– Nie będziemy się chyba teraz kąpać - powiedział Ganz.
– Kąpać nie, ale spróbujemy wejść tam razem.
Miejsca było mało, więc na nadmiar wygody narzekać nie mogli. Norwich odwrócił się tyłem do Ganza, by wprowadzić dane do teleportera. Jednocześnie uruchomił procedurę autodestrukcyjną. Po wykonaniu zadania maszyna miała ulec zniszczeniu.
– Nie mam zamiaru już nigdy tu wracać - stwierdził agent. - A ty, Albrechcie?
Ten nie odpowiedział. Bo cóż miał odpowiedzieć na takie pytanie?
– Pożegnaj się z tym światem - poradził Norwich. - Widzisz go po raz ostatni.
Jeśli prawdą jest, że najdłużej zapamiętuje się ostatni widok, do końca życia Ganz nie wyrzuci z pamięci malutkiej, śmiertelnie wystraszonej, szarej myszki, ogłuszonej przez nagły wybuch ogromnej energii.
• • •
Z niebytu wyrwał ich rozbłysk światła i powolne, mocno stłumione, odliczanie: Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem… trzy, dwa, jeden. Norwich, przyzwyczajony do tego niezwykle irytującego efektu ubocznego podróży w czasie, przez dłuższą chwilę nie otwierał jeszcze oczu. Obok Ganz kulił się z bólu.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

23
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.