powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Kazimierz Tański – świadek historii
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Dziewiętnastoletni Kazimierz Tański mieszkał wciąż u ciotki w Poznaniu (zajmując jeden z trzech niewielkich pokojów), w dalszym ciągu też pracował w dawnych zakładach Cegielskiego. Poza żmudną i męczącą pracą nie starczało czasu na wiele. Wolne godziny spędzał głównie w mieszkaniu. – Zauważyłem kiedyś, że do ciotki od jakiegoś czasu przychodzi dwóch mężczyzn. Z początku bałem się nawet, że to szpicle z gestapo, bo tak samo jak tamci się ubierali: skórzane płaszcze i takież kapelusze. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że ciotka należy do AK – uśmiecha się pan Kazimierz. Tymczasem mężczyźni ci interesowali się głównie młodym chłopakiem, siedzącym w pokoju za ścianą. Uważnie mu się przyglądali, wypytywali ciotkę. Informator w niemieckich zakładach zbrojeniowych byłby przecież dla ruchu oporu nie lada nabytkiem. Wreszcie decyzja została podjęta.
– Pewnego dnia ciotka spytała mnie wprost: „Czy nie chciałbyś należeć do jakiejś organizacji?”. Odpowiedziałem, że mogę. Przyszła kolej na spotkanie z dwoma przedwojennymi oficerami Wojska Polskiego, a teraz Armii Krajowej – kapitanem „Błyskawicą” i porucznikiem „Brzozą”. Zawsze spotykaliśmy się w tym samym miejscu, w mieszkaniu ciotki. Wypytywali mnie o wiele rzeczy, testowali moją pamięć, szkolili.
Sprawdzanie trwało pół roku. Dopiero po tym czasie dwaj oficerowie doszli do wniosku, że młodzian nadaje się do pracy wywiadowczej. Po złożeniu przysięgi ochrzczono go pseudonimem „Kanarek”. – Stwierdzili: „Ty tak ładnie śpiewasz. A kto jeszcze tak ładnie śpiewa? Kanarek”. I tak już zostało – kończy.
„Jestem szpiegiem?”
Kazimierz Tański w mundurze Ludowego Wojska Polskiego jako żołnierz żandarmerii wojskowej w Stargardzie Szczecińskim</br> Fot. Archiwum rodzinne
Kazimierz Tański w mundurze Ludowego Wojska Polskiego jako żołnierz żandarmerii wojskowej w Stargardzie Szczecińskim
Fot. Archiwum rodzinne
Młody Tański był dobrym i niezwykle cennym źródłem informacji na temat tego, co działo się w Cegielskim. AK-owców interesowało wszystko: plan zakładu, profil produkcji, dane techniczne maszyn, rozmieszczenie punktów obrony przeciwlotniczej. Świetna pamięć wzrokowa była niezbędna w szpiegowskiej robocie, nie mogła się bowiem zachować ani jedna notatka – nic, co mogłoby się stać dowodem zdrady. – Wracałem do domu, a tam prawie każdego dnia czekali obaj oficerowie. Stawaliśmy nad rozłożoną na stole mapą zakładu i ja mówiłem im wszystko, co zapamiętałem – relacjonuje pan Kazimierz.
Później informacje te trafiały do Londynu. Kiedy pewnej nocy alianci dokonali nalotu na Poznań, bomby dosięgły głównie Dworca Centralnego (gdzie naprawiano pociągi wykorzystywane również w transportach wojskowych) i właśnie zakładów Cegielskiego. – Niemcy wściekali się niesamowicie. Gestapo próbowało dociec, skąd lotnicy mieli tak dokładne informacje. A to ode mnie i od innych, takich jak ja – wyjaśnia z dumą.
Późną jesienią roku 1944 poznańscy Niemcy, cywile i wojskowi, zaczęli przewidywać nadchodzący powoli koniec, rozpoczęły się przygotowania do ucieczki. – Od swoich przełożonych dostałem rozkaz wyjazdu z Poznania i ukrycia się w bezpiecznym miejscu – mówi pan Kazimierz. Dowództwo Armii Krajowej obawiało się nie tylko Niemców, którzy mogli próbować wykwalifikowanych robotników ciągnąć za sobą do Rzeszy, ale także Sowietów, których współpraca z AK na wcześniej już wyzwolonych terenach nie układała się pokojowo. A chodziło o to, by struktury Armii Krajowej pozostały nietknięte.
– Musiałem znaleźć sobie kryjówkę. Dom rodzinny nie wchodził w rachubę, bo tam szukano by mnie, uciekiniera z pracy przymusowej, w pierwszej kolejności. Mieszkała jednak w Mieścisku dziewczyna, która się we mnie od lat mocno kochała – opowiada starszy pan. Regina Pech była wnuczką rodowitego Niemca, z tego też względu kryjówka wydawała się jeszcze bardziej bezpieczna. Wraz z samotną matką i dziadkiem dziewczyna mieszkała w przybudówce w podwórku domu, którego fronton wychodził na rynek. Przed wojną mieściła się w tym budynku restauracja i sala teatralna, wynajmowana przez właścicieli, państwa Przyborskich, na przeróżne uroczystości. Kryjówkę urządzono Kazimierzowi w suterenie pod salą restauracyjną. Wchodziło się do niej przez niewielkie drzwi na co dzień zasłonięte szafą. W razie wsypy była tylko jedna droga ucieczki – po drabinie na górę, na teatralną scenę.
Lato 1945 roku – Tański został przeniesiony do szkoły oficerskiej w Lublinie</br> Fot. Archiwum rodzinne
Lato 1945 roku – Tański został przeniesiony do szkoły oficerskiej w Lublinie
Fot. Archiwum rodzinne
Bohater Mieściska
W kryjówce u Pechów Tański spędził święta Bożego Narodzenia i sylwestra 1944 roku. Obserwując uciekających z Mieściska niemieckich cywilów, czekał na dalsze rozkazy. Trzy tygodnie po Nowym Roku przybyli do Mieściska kapitan „Błyskawica” i porucznik „Brzoza”. Był 21 stycznia 1945 roku. Około szóstej rano na rynek miasteczka wjechały oddziały SS i gestapo. Fakt ten nie wróżył nic dobrego. Niemcy wysiedli z aut i wyraźnie zaczęli przygotowywać się do jakiejś akcji. – Widzieliśmy wszystko z naszej kryjówki i gorączkowo zastanawialiśmy się, co zrobić. Udało im się w końcu namówić starego Jana Pecha, by przeszedł się przez rynek wśród żołnierzy i podsłuchał, o czym mówią. Starzec bał się, ale jemu i tak groziło najmniejsze niebezpieczeństwo, był przecież Niemcem. Wreszcie dał się namówić. Kiedy wrócił, był blady ze strachu. Niemcy przywieźli ze sobą zwoje drutu kolczastego i kanistry z benzyną. Chcieli aresztować wszystkich mężczyzn, umieścić ich w drewnianej stodole Niemca Golkego i żywcem podpalić – mówi pan Tański. Czasu zostało niewiele, trzeba było coś przedsięwziąć. – Poszliśmy szybko na strych i stamtąd zaczęliśmy strzelać przez okienko wentylacyjne w powietrze. Echo było tak wielkie, że Niemcy mieli wrażenie, iż to cały oddział naciera w ich kierunku. Dopisało nam szczęście: niemal w tym samym momencie na dworcu kolejowym, nie tak daleko wcale od rynku, ruszyły wagony.
Hitlerowcy wpadli w panikę, podniosły się głosy, że to Sowieci idą od strony Gniezna. Nie namyślając się długo, wsiedli w samochody i uciekli w stronę Wągrowca. Jeden wóz terenowy nie chciał im odpalić, więc zostawili go na rynku. Dwa dni później do miasteczka wkroczyli Sowieci – „komandir” Andriej Paszkow ofiarował mieszkańcom Mieściska wolność. Sytuacja nie była jednak pewna. Ciągle trwały walki na Wale Pomorskim – tak zaciekłe, że aż w Mieścisku słychać było kanonadę artylerii. – Wciąż żyliśmy w strachu, że Niemcy wrócą. Ale było to już łatwiejsze do zniesienia, bo wiedzieliśmy, że gdyby co, to będziemy uciekać pod osłoną Rosjan – mówi starszy pan.
25 stycznia miasteczko mogło przeżyć wielką tragedię. Pozostawiony przez hitlerowców w rynku samochód z przyczepą wypełniony był amunicją i pociskami artyleryjskimi. – Tego dnia rano, około dziewiątej, kilka metrów obok niego zaparkował radziecki wóz dostawczy z beczkami pełnymi benzyny. W pewnej chwili z szoferki wyskoczył i rzucił się na bruk kierowca, kufajka na nim płonęła. Rzuciłem mu się na pomoc, gasząc ogień. Ale samochodu już się nie dało uratować. Płonęła szoferka, lada chwila mogły zająć się ogniem beczki. A obok stała przyczepa z bronią. Szybko skrzyknęliśmy kilku mężczyzn i w ostatnim dosłownie momencie zepchnęliśmy wóz z górki w stronę drogi na Wągrowiec. Za naszymi plecami eksplodowały już beczki, płonąca benzyna spływała rynsztokami – wzdraga się pan Kazimierz. Po paru dniach na miejscu zdarzenia pojawiła się specjalna komisja złożona z radzieckich oficerów (w tym NKWD). Przebadała sprawę, przesłuchała świadków i doszła do wniosku, że gdyby akcja się nie powiodła, cały rynek w Mieścisku zostałby doszczętnie zniszczony, pochłaniając wiele ofiar.
Niemcy nie wrócili, Rosjanie ruszyli na zachód. Nad porządkiem w mieście czuwała dopiero co utworzona Milicja Obywatelska. – Po tygodniu na rozkaz przełożonych z AK wstąpiłem do milicji. Był w niej już mój wuj i to on pomógł mi się zaciągnąć. Oczywiście nikt z milicjantów nie miał pojęcia, że jestem jednocześnie żołnierzem Armii Krajowej… – wyjaśnia pan Tański.
„I pod tytanem stęknął ziemi padół…”
Order od komunisty
Od lata 1944 roku na wyzwolonych przez Armię Czerwoną polskich terenach sukcesywnie instalowała się nowa ludowa władza. Powstawały oddziały Milicji Obywatelskiej, tworzono wojskowe zarządy, od podstaw budowano zalążki lokalnych Urzędów Bezpieczeństwa, nad których działalnością sprawowali kontrolę specjaliści z NKWD. Nie inaczej było w Mieścisku. Członkowie Armii Krajowej bądź innych, podległych rządowi londyńskiemu organizacji szli do lasu, ukrywali się przed aresztowaniami albo też szukali schronienia w paszczy lwa, zaciągając się do MO lub wstępując do Ludowego Wojska Polskiego. Wtedy jeszcze, z uwagi na wciąż otwarty front, rzadko pytano o okupacyjną przeszłość. Dwudziestojednoletni Kazimierz Tański otrzymał od swoich przełożonych z AK rozkaz wstąpienia do Milicji Obywatelskiej: – Dostałem opaskę, karabin. Do naszych zadań należało pilnowanie porządku w Mieścisku i okolicach. Często chodziliśmy na patrole. Bywało, że gdzieś tam nabroili sowieccy żołnierze. Wtedy wraz z nami na interwencję udawali się funkcjonariusze NKWD. Ze swoimi obchodzili się równie ostro jak z innymi. Bili kolbami karabinów, trzymali w piwnicach.
Wszędzie, którędy przechodziła Armia Czerwona, scenariusz był podobny: gwałty, rozboje, kradzieże. A na dodatek jeszcze niemieckie niedobitki wałęsające się po lasach.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

851
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.