powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Wspomnienia ze świata umarłych
Zusman Segałowicz ‹Tłomackie 13›
Wrocławskie Wydawnictwo Dolnośląskie od kilkunastu już lat publikuje książki tworzących w jidysz żydowskich pisarzy związanych z Polską. Często są to pierwsze powojenne wydania tych – zdawałoby się – dawno zapomnianych powieści, poematów prozą czy wspomnień. Podobnie ma się rzecz z „Tłomackiem 13” – napisaną przez Zusmana Segałowicza już po wojnie (na emigracji w Stanach Zjednoczonych) książką, która znakomicie portretuje międzywojenny warszawski świat żydowskiej bohemy.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Tłomackie 13›
‹Tłomackie 13›
Wrocławskie Wydawnictwo Dolnośląskie od kilkunastu już lat publikuje książki tworzących w jidysz żydowskich pisarzy związanych z Polską. Często są to pierwsze powojenne wydania tych – zdawałoby się – dawno zapomnianych powieści, poematów prozą czy wspomnień. Podobnie ma się rzecz z „Tłomackiem 13” – napisaną przez Zusmana Segałowicza już po wojnie (na emigracji w Stanach Zjednoczonych) książką, która znakomicie portretuje międzywojenny warszawski świat żydowskiej bohemy.
Mimo że w ciągu ostatnich kilkunastu lat międzywojenna beletrystyka żydowska zaczęła w końcu trafiać na księgarskie lady, tak naprawdę wciąż pozostaje ona w świadomości Polaków wielką „białą plamą”. Poza braćmi Singerami, noblistą Izaakiem Bashevisem i Izraelem Joszuą, pewną popularność zdobyli w naszym kraju jedynie dwaj klasycy nowożytnej literatury jidysz, czyli Szołem Alejchem oraz Szalom Asz. Nazwiska Abrahama Sutzkevera, Altera Kacyzny, Ojzera Warszawskiego, Mojsze Kulbaka czy Icchaka Meira Weisenberga znane są już tylko najbardziej zagorzałym tropicielom przeszłości.
Wśród tego, nader licznego, grona „zapomnianych” znajduje się również Zusman Segałowicz. Postać to nieprzeciętna: nie tylko zajmował się – z sukcesami zresztą – poezją i prozą, ale również aktywnie działał na polu politycznym i społecznym. Jako robotnik, został członkiem żydowskiej organizacji socjalistycznej Bund. Za udział w ruchu rewolucyjnym 1905 roku trafił nawet do carskiego więzienia w Białymstoku. W tym samym czasie zaczęły powstawać jego pierwsze wiersze i poematy, które drukował zarówno w prasie rosyjskiej (początkowo zresztą pisał właśnie w tym języku), jak i żydowskiej. Kiedy wybuchła I wojna światowa, wyjechał do Odessy, skąd ściągnięto go na front. Po rewolucji marcowej 1917 roku zwolniono go z wojska. W miarę spokojną przystań znalazł w Kijowie. Pisał dużo, sporo publikował. Nie odpowiadała mu jednak atmosfera radzieckiej Rosji i dlatego postanowił – w roku 1919 – wrócić na stałe do Polski.
Zamieszkał w Warszawie, gdzie natychmiast, nie zapominając przy tym wcale o karierze literackiej, poświęcił się działalności społecznej. Przez kilka kadencji pełnił funkcję prezesa Żydowskiego Związku Literatów i Dziennikarzy, działał także w żydowskiej sekcji PEN-Clubu, która – co było ewenementem na skalę światową – funkcjonowała niezależnie od sekcji polskiej, chociaż de facto istniała przecież na terenie Polski (formalnie jej siedzibą było Wilno). Był więc Segałowicz postacią doskonale znaną w światku żydowskiej bohemy, łatwo rozpoznawalną i szanowaną. Po latach – ocalawszy z Holokaustu (wojnę spędził kolejno w Wilnie, Kownie, a następnie poprzez Bułgarię, Turcję i Syrię, trafił do Palestyny) – znalazł się w Stanach Zjednoczonych. I tam przystąpił do spisywania wspomnień. Ich efektem stała się pozycja poświęcona kolegom-artystom – nie tylko pisarzom czy dziennikarzom, lecz również aktorom, malarzom, rzeźbiarzom. Pełen tytuł książki, doskonale oddający jej charakter, brzmi: „Tłomackie 13 (Z unicestwionej przeszłości). Wspomnienia o Żydowskim Związku Literatów i Dziennikarzy w Polsce (1919-1939)”. Z perspektywy czasu wydaje się więc, że nie było wówczas – w drugiej połowie lat czterdziestych – człowieka, który miał większe prawo do upamiętnienia na kartach książki losów twórców, którzy w zdecydowanej większości stali się bezbronnymi i niemymi ofiarami niemieckiej polityki eksterminacyjnej. Segałowicz, pisząc „Tłomackie 13”, postanowił oddać im swój głos, krzyknąć w ich imieniu, że – mimo iż odeszli na zawsze – pozostaną w ludzkiej pamięci.
Skąd taki tytuł? Od miejsca, w którym mieściła się siedziba Związku. Jak wspomina Segałowicz, była to niewielka uliczka (liczyła zaledwie trzynaście numerów), biegnąca pomiędzy Bielańską a Lesznem. Znano ją jednak na całym świecie – nie z uwagi na fakt, iż w kamieniczce pod trzynastym spotykali się tworzący w jidysz pisarze i dziennikarze, ale kilkanaście metrów wcześniej – pod numerem dziewiątym – mieściła się „najpiękniejsza świątynia żydowska w Polsce”, czyli Wielka Synagoga. Ta sama, którą 16 maja 1943 roku wysadził w powietrze generał SS Juergen Stroop, co miało stanowić potwierdzenie ostatecznego stłumienia powstania w warszawskim getcie. Siedziba Związku miała zatem wyjątkowe sąsiedztwo. I wszyscy, pracujący czy też tylko odwiedzający Związek, musieli mieć tego świadomość – także jego prezes. Książka Segałowicza nie jest jednak, jak można by sądzić, kroniką tej organizacji, nie ma nawet takich ambicji. Często są to tylko luźne, nie powiązane ze sobą w jakiś szczególny sposób wspomnienia. Łączy je jedno: miejsce, czyli kamienica przy ulicy Tłomackie 13, gdzie przecinały się drogi i losy setek ludzi. Ale nie przypadkowych osób, wręcz przeciwnie: osób wyjątkowych, tworzących podwaliny jednej z najbardziej fascynujących kultur świata. Kultury, której już nie ma. Która przestała istnieć zaledwie kilka, kilkanaście lat później od opisywanych wydarzeń, spopielona przez hitlerowskich barbarzyńców w komorach gazowych i piecach krematoryjnych Oświęcimia-Brzezinki, Chełmna, Bełżca i Sobiboru.
Wspomnienia Segałowicza są więc przede wszystkim próbą ocalenia od zapomnienia tamtych ludzi i ich dzieł. Nie oznacza to jednak wcale, iż były prezes Związku buduje swoimi wspomnieniami spiżowy pomnik pomordowanym. Książka, choć opowiada o świecie zmarłych – co zresztą autor bardzo często podkreśla – nie drażni kombatanctwem czy cierpiętnictwem. Oczywiście, minorowych tonów nie dało się uniknąć, zważywszy finał całej historii, jednakże „Tłomackie 13” skrzy się najprawdziwszym bogactwem różnorodnych i nieodmiennie intrygujących opowieści oraz wzruszających do łez anegdot, których bohaterami nierzadko są wybitni żydowscy pisarze. Segałowicz ze swadą opisuje na przykład perypetie Szaloma Asza, który – choć uznawany za wielkiego pisarza i przyjmowany w Związku z wyjątkową atencją – często popadał w konflikty z innymi pisarzami, którzy nie mogli mu darować dystansowania się od własnej żydowskości. Wiele z tych konfliktów miało zabawny przebieg i reperkusje, więc kiedy dzisiaj o nich czytamy, nie sposób nie uśmiechnąć się z pobłażliwością dla przywar autora „Jezusa z Nazaretu”.
Równie barwnych, chociaż już nie tak znanych postaci na kartach „Tłomackiego 13” jest znacznie więcej. Autor książki z rzadko spotykanym talentem kreśli ich obrazy – krótkie, ale na długo zapadające w pamięć. W zdecydowanej większości zwieńczone są one jednak stwierdzeniami typu: „zginął w komorze gazowej”, „został zamordowany”, „nie doczekał wyzwolenia”. Prawdziwymi perełkami są zwłaszcza portrety publicysty Hileła Cejtlina (który stał się bohaterem getta, gdy rozniosła się mocno przesadzona plotka, iż w obronie własnej godności uderzył niemieckiego żołnierza), prozaika Hersza Dawida Nomberga (będącego jednym z uczniów „ojca” literatury żydowskiej, Icchaka Lejba Pereca) oraz dwójki nierozłącznych przyjaciół, korektora Menachema Mendla Hurwicza i kompozytora oraz dyrygenta Sznejura (niestety, Segałowicz nie podaje jego imienia), w których to historiach śmiech nieodłącznie przeplata się z grozą życia. Fakt, iż w takiej sytuacji udało się autorowi uniknąć zbędnej patetyczności i ckliwości, zapisać należy niewątpliwie na konto jego nieprzeciętnego literackiego talentu. Często bywa on w swych sądach ironiczny, ale nigdy złośliwy, zawsze zachowuje dla portretowanych przez siebie osób życzliwość. Ale to dziwić nas nie powinno – przecież i w naszej kulturze obowiązuje zasada, że o zmarłych nie należy mówić źle.
„Tłomackie 13” ma wielu bohaterów. Są nimi nie tylko wspominani przez Segałowicza artyści i kamienica, w której mieścił się Związek (zwana przez jego członków pieszczotliwie „Budą”). Bardzo ważnym bohaterem, chociaż występującym jedynie w tle, jest również… żydowska Warszawa i jej mieszkańcy. Pewnym zaskoczeniem dla współczesnego czytelnika może być fakt, iż we wspomnieniach Segałowicza prawie w ogóle nie ma Polaków. Czasami nadmienia autor o kłopotach żydowskiej prasy z państwową cenzurą, niekiedy bąka o pokrewnym Związku Literatów Polskich, ale zawsze czyni to na marginesie głównego nurtu opowieści. Dlaczego tak się dzieje? Znakomicie obrazuje to anegdota opowiadająca o wielkim bankiecie, jaki na cześć Szaloma Asza zorganizował polski PEN-Club. Zaproszono nań także delegację żydowskich pisarzy, w tym również Segałowicza. Po kilku kieliszkach wina, kiedy rozwiązały się już nieco języki, zafascynowani twórczością Asza oraz urodą i klasą jego żony polscy pisarze mieli wyrazić następujące uwagi: „Zupełnie was nie znamy” (Juliusz Kaden-Bandrowski), „Jacy wy właściwie jesteście?” (Zofia Nałkowska), „Żyjemy razem na jednej ziemi już osiemset lat i nic o was nie wiemy” (Leopold Staff). Cytaty te obrazują stan świadomości Polaków (więcej: polskiej elity intelektualnej) sprzed lat kilkudziesięciu. Ale czy tylko? Dzisiaj właściwie moglibyśmy powtórzyć to samo. Z tym wyjątkiem, że – nawet gdybyśmy bardzo tego pragnęli – dziś nie mamy się już od kogo uczyć. Jedyne, co nam pozostało, to literatura. I książki takie jak wspomnienia Zusmana Segałowicza.



Tytuł: Tłomackie 13
Data wydania: 1 czerwca 2001
Przekład: Michał Friedman
ISBN: 83-7023-846-7
Format: 232s. 130×200mm, oprawa twarda, obwoluta
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

142
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.