powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Kolberg, cz. 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Przyniosłem panu kawy. Do jedzenia, niestety, nic nie mogłem zrobić, bo w kuchni nic nie znalazłem - powiedział przepraszającym tonem, jakby to on był winien tego, że spiżarnia stała pusta.
Norwich odrzucił kołdrę i wstał. Ganz sprawiał wrażenie wypoczętego i zadowolonego z życia, co dla agenta było czymś wielce abstrakcyjnym. Przez moment poczuł się nawet jak w rodzinnym domu. Berlin roku 1944 wydał mu się w tej chwili nie tylko odległym wspomnieniem, ale wręcz jedynie złym snem, który nie wiedzieć dlaczego przyśnił się właśnie jemu.
– Niestety, nie ma też cukru - powiedział Ganz, stawiając filiżankę czarnej aromatycznej kawy na stoliku.
– Czy pan w ogóle zasnął? - spytał agent, biorąc łyk gorącego płynu. Od razu poczuł się rześki i gotowy do działania.
– Ja wszędzie śpię spokojnie - odparł Żyd.
W obozie koncentracyjnym na pryczy też byś tak spał? - chciał spytać Norwich, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język.
Kwadrans później siedzieli już, ubrani i umyci, przy jednym stoliku.
– O której godzinie zazwyczaj Käutner wyjeżdża do wytwórni?
– Musi tam być na siódmą. Kierowca przyjeżdżał zazwyczaj czterdzieści minut wcześniej. - Ganz spojrzał na zegarek. - W tej chwili w domu nie powinno być już nikogo.
– A gosposia?
– Przychodzi dwa razy w tygodniu. We wtorki i piątki, a dzisiaj jest - czwartek…
Norwich sięgnął po stojący na kredensie telefon i przeniósł go do stolika, stawiając przed Ganzem.
– Mam do niego zadzwonić?
– To konieczne!
– Co, jeśli odbierze?
– Powie mu pan coś, cokolwiek, co go uspokoi. Proszę jednak pamiętać, że telefon może być na podsłuchu.
Ganz wolno wykręcił numer i przez dziesięć sekund czekał na połączenie. Kiedy usłyszał w słuchawce nieznajomy głos, rzucił ją na widełki.
– To nie był głos Helmuta - stwierdził.
– Poznał pan, kto to?
– Nie.
– Jest pan pewien, że to żaden z jego znajomych?
– Jestem.
– Czyli poszczególne części układanki zaczynają do siebie pasować… - mruknął pod nosem Norwich.
– Co pan ma na myśli? - spytał Ganz.
– Za wcześnie, by o tym mówić - odparł agent. - Teraz moja kolej!
Podniósł słuchawkę i połączył się z informacją na poczcie, by poprosić o numer pani von Harbou w Poczdamie. Nie spotkał go zawód. Literatka, wbrew jego obawom, nie miała zastrzeżonego numeru.
– Chce pan ją uprzedzić o swoim przyjeździe? - zdziwił się Żyd.
– Tak… ale tylko w pewnym sensie.
Norwich wykręcił numer, który wcześniej zapisał na kartce. Po drugiej stronie natychmiast podniesiono słuchawkę.
Jakby spodziewano się tego telefonu - pomyślał.
– Tu sturmbahnführer Lützke z Berlina, chciałbym rozmawiać z panią von Harbou!
– Już proszę - odpowiedział mu głos młodej dziewczyny; chwilę później, znacznie już starszy i stateczniejszy, zapytał:
– Czym mogę służyć?
Przedstawił się powtórnie i chwilę odczekał, chcąc przekonać się, jakie to zrobi wrażenie. Starsza kobieta nie wyraziła jednak żadnego zdziwienia ani dezaprobaty. Potraktowała swego, nieznanego sobie, rozmówcę jak dobrego znajomego. To wzbudziło podejrzenia Norwicha, ale tego się przecież spodziewał.
W ciągu następnej minuty poprosił panią von Harbou o spotkanie, a gry ta wyraziła zgodę bez żadnych oporów, zapowiedział swoją wizytę na godzinę czternastą.
Tyle powinno mi wystarczyć - stwierdził, odkładając słuchawkę.
– Pan naprawdę chce tam pojechać? - zapytał Ganz.
– Nie! Ale chcę, żeby oni myśleli, że przyjadę do Poczdamu - wyjaśnił zaskoczonemu i niewiele rozumiejącemu Albrechtowi.
– Oni, to znaczy kto?
– Wczorajsi goście Käutnera!
Zaczął ubierać buty. Po chwili poszedł do swego pokoju i wyjął spod poduszki broń. Ganz przyglądał mu się ze zdziwieniem, lecz nie miał odwagi o nic pytać.
– Kim pan jest z zawodu? - spytał nagle Norwich; pytanie to przywróciło Albrechta światu żywych.
– Jestem… historykiem sztuki.
– A Ganz?
– Także - odparł Żyd. - Był moim przyjacielem z czasów studenckich. Zmarł w trzydziestym siódmym na suchoty. Jego rodzice, dobrzy Niemcy, sprzedali mi jego metrykę. Na jej podstawie wyrobiłem sobie aryjskie papiery - wyjaśnił.
– Sprzedali?
– Tak, to byli bardzo biedni ludzie. Pieniądze były im naprawdę potrzebne.
– Dużo pana kosztowała ta nowa tożsamość?
– Życie ludzkie jest bezcenne - odpowiedział filozoficznie Albrecht.
– A ile pan weźmie za odsprzedanie tych papierów mnie?
– Panu?!
– Czyżbym miał jakąś wadę wymowy, którą mój logopeda przeoczył w dzieciństwie?
Ganz bez słowa sięgnął do kieszeni spodni, wyjął stamtąd dokumenty i położył je na stole. Norwich otworzył dowód i spojrzał na datę urodzenia i zdjęcie. Był zaledwie dwa lata starszy od świętej pamięci Albrechta Ganza. Zdjęcie w dowodzie przedstawiało Wildsteina - Żyda, którego rodzice zginęli zamęczeni w Dachau.
Na pierwszy rzut oka jednak ujdzie - stwierdził Norwich. - Zresztą… nie mam wyboru.
– Ile? - spytał.
Ganz uśmiechnął się tylko i odparł:
– Uratował mi pan życie. Jestem panu coś winien.
– Dziękuję - odparł agent, chowając dokumenty do kieszeni płaszcza skradzionego nieznajomemu robotnikowi ubiegłego wieczora.
– Jeśli to jednak będzie możliwe… - zagaił Albrecht.
– Tak?
– Chciałbym, żeby mi je pan zwrócił.
– Słowo honoru! - By nadać swej obietnicy jeszcze większe znaczenie, powiedział to, kładąc dłoń na sercu. - Ale to nie ostatnia prośba, jaką do pana mam.
Ganz był tyleż zaskoczony, co mile połechtany faktem, że może się na coś jeszcze przydać.
– Jeżeli nie wrócę do godziny czternastej, proszę zadzwonić pod ten numer - ręką wskazał leżącą na stole kartkę z zapisanym nań numerem telefonu pani von Harbou. - Poda pan jakiekolwiek zmyślone nazwisko i stopień i powie, że dzwoni w imieniu sturmbahnführera Lützke. Przeprosi pan za moje spóźnienie, które - proszę zapamiętać - wynikło z przyczyn ode mnie niezależnych. Może uda się panu zmyślić jakąś historię, czasu jest dużo.
– To wszystko?
– W zasadzie tak.
– W zasadzie?
– Rozmowa ma być oczywiście jak najkrótsza. Wolałbym, żeby nie zdążyli ustalić numeru telefonu, z którego pan dzwonił. Dla dobra nas obu…
– Ma mnie pan za idiotę? - odparł, obruszony, Albrecht.
Norwich uśmiechnął się w duchu. Choć poznali się zaledwie kilka godzin temu i to na dodatek w raczej niesprzyjających okolicznościach, poczuł doń sympatię. Na tyle dużą, że odważył się zaryzykować powodzenie misji, aby - niejako przy okazji - ocalić tego człowieka.
Krystyna Soederbaum - postać autentyczna
Krystyna Soederbaum - postać autentyczna
– I jeszcze jedno - odezwał się po chwili namysłu agent. - Gdyby coś poszło nie tak i ziemia zaczęła się panu palić pod nogami, niech pan skorzysta z mojego przebrania - dłonią wskazał na leżący obok kanapy plecak, w którym wczoraj wieczorem Norwich upchnął SS-mański mundur. - I tyle - dodał. - Wypada mi jeszcze życzyć panu powodzenia. Nie sądzę bowiem, żebyśmy się jeszcze kiedyś spotkali…
Powiedziawszy to, ukłonił się grzecznie i, pozostawiwszy nieco skonsternowanego Ganza samego w pokoju, wyszedł na korytarz.
• • •
By dostać się do Babelsbergu, musiał użyć podstępu. Nie miał bowiem większej nadziei na to, że uda mu się dostać na teren wytwórni w cywilnym ubraniu bez żadnego oficjalnego pisma stwierdzającego konieczność jego obecności w tym miejscu właśnie tego dnia. Gdyby mógł skorzystać z munduru Lützkego, problem rozwiązałby się samoistnie, ale paradowanie przezeń w mundurze sturmbahnführera w sytuacji, gdy jest zapewne jednym z najpilniej poszukiwanych ludzi w Berlinie, zakrawałoby na wyjątkową bezczelność. I głupotę!…
Ułożył sobie jednak w głowie plan, który - przy odrobinie szczęścia - mógł się powieść.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

19
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.