powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Szaleństwo kontrolowane
The Mars Volta ‹The Bedlam in Goliath›
„The Bedlam in Goliath” zespołu The Mars Volta była jedną z najbardziej oczekiwanych płyt ostatnich miesięcy. Nie bez powodu – panowie Omar Rodriguez-Lopez oraz Cedric Bixler-Zavala już kilka lat temu uznani zostali za „koło ratunkowe” współczesnego progrocka. Dzierżąc na swoich latynoskich barkach niezwykły ciężar, nagrali kolejny znakomity krążek.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„The Bedlam in Goliath” – czwarty studyjny krążek The Mars Volta – to płyta szalona. Ale to akurat nic nowego, zespół ten nie nagrywa bowiem normalnych albumów. W ich muzyce nie ma schematów, jest za to cała masa dźwięków, która spada na słuchacza z siłą lawiny. Jednak tylko pozornie na płycie króluje chaos, w tym szaleństwie jest bowiem metoda. Gdy wsłuchać się uważniej, odnaleźć można wpływy wielu klasycznych kapel rockowych – od odjazdów typowych dla King Crimson i ich spadkobierców pokroju szwedzkiego Anekdoten, poprzez twórców jazz-rockowej sceny Canterbury (głównie Soft Machine), Led Zeppelin (w warstwie wokalnej Bixler-Zavala na pewno wiele zawdzięcza Robertowi Plantowi), aż po psychodeliczno-gitarowe podróże w stylu Radiohead.
Album zaczyna się od potężnego uderzenia prosto między oczy – połączonych w jedno kawałków „Aberinkula” i „Metatron”. Czego tu nie ma! Uważny słuchacz doszuka się podziałów rytmicznych rodem z „THRAK”, których nie powstydziliby się Tony Levin do spółki z Billem Brufordem. Nie brakuje też prawdziwie awangardowo-metalowego wykopu. Nie jest to może Painkiller z okresu „Guts of a Virgin”, ale dużo do kapeli Johna Zorna panom z The Mars Volta na pewno nie brakuje. Kolejne dwa kawałki – „Ilyena” oraz singlowe „Wax Simulacra” – przynoszą odrobinę wytchnienia. Zespół nieco przyhamowuje, a spod gęstej faktury, zgrzytów i zgiełków zaczyna przebijać melodia. Początek „Goliatha” przywodzi z kolei na myśl nieco lżejsze wydanie Black Sabbath. Dalej też jest hardrockowo, choć z czasem sposób śpiewania wokalisty zaczyna kojarzyć się raczej z frontmanami amerykańskich kapel hardcore’owych z lat 80. (vide Fugazi i Bad Religion) aniżeli z Ozzym Osbourne’em. Po krótkim quasi-balladowym przerywniku w postaci „Tourniquet Man” otrzymujemy najdłuższy na płycie, ponaddziewięciominutowy „Cavalettas”. Nie powiem jednak, by utwór ten wyróżniał się czymś szczególnym. Mam nawet wrażenie, że gdyby na płycie go zabrakło, nikt by specjalnie z tego powodu łez nie ronił.
W kolejnych dwóch utworach „Agadez” i „Askepios” dzieje się tyle, że spokojnie można by im poświęcić osobne artykuły. Zmiany tempa i nastrojów, przejścia od fragmentów melodyjnych do powodzi zgiełków, wreszcie jazzrockowe wtręty w warstwie rytmicznej – wszystko to sprawia wrażenie, że kawałki te zostały ulepione z bardzo różnych, choć nad wyraz udanie połączonych ze sobą materii. Nie inaczej jest z „Ouroboros”, choć tam kontrasty są jeszcze głębsze. Niezwykły klimat tego kawałka podkreśla dodatkowo przejmujący śpiew Bixlera-Zavali. Najbardziej zaskakującym numerem na płycie jest jednak ezoteryczny „Soothsayer” – okraszona nienachalnymi arabskimi motywami opowieść o jasnowidzu. Kończą ją religijne śpiewy, stanowiące miłe dla ucha wyciszenie przed zamykającym album „Conjugal Burns” – bluesowo-psychodeliczną orgią, w której panowie z The Mars Volta po raz kolejny udowadniają, że granice pomiędzy stylami muzycznymi dla nich nie istnieją.
Faktura utworów jest bardzo gęsta. Niekiedy można odnieść wrażenie, że muzycy wręcz prześcigają się, który z nich zagra więcej dźwięków. Dwoi się i troi perkusista, chwili wytchnienia nie mają gitarzyści (a wśród nich po raz kolejny sam John Frusciante z Red Hot Chili Peppers), niekiedy nawet nakładane są na siebie ścieżki wokalne. Inna sprawa, że wokalista nie szczędzi gardła. Często śpiewa na pograniczu krzyku. Przez cały czas jednak świetnie panuje nad głosem, słychać wyraźnie, że to szaleństwo jest w pełni kontrolowane. Mimo to można momentami dostać zawrotu głowy. Utwory zlewają się do tego stopnia, że niezwykle trudno odróżnić jest jeden od drugiego – także dlatego, że muzycy w różnych kawałkach wykorzystują te same bądź bardzo podobne do siebie motywy muzyczne. Zakładam jednak, że to zabieg jak najbardziej świadomy, taka konwencja mająca przybliżyć „The Bedlam in Goliath” do formuły concept albumu. Z pozornego chaosu królującego na płycie udaje się jednak niekiedy wyłowić zgrabną melodię czy też niezwykle efektowną solówkę gitarową. Kilka numerów swą potęgą dosłownie wgniata w fotel: otwierający krążek „Aberinkula”, następujący zaraz po nim „Metatron”, skrzący się feerią pomysłów „Goliath”, rozhisteryzowany „Ouroboros” czy też nieco przystępniejszy „Conjugal Burns”. Czy to jest jednak jeszcze rock progresywny? Dla purystów – na pewno już nie, dla mnie – i owszem. Biorę The Mars Volta z pocałowaniem ręki.
Skład:
Cedric Bixler-Zavala – śpiew;
Omar Rodriguez-Lopez – gitara;
Isaiah Ikey Owens – instrumenty klawiszowe;
Juan Alderete – gitara basowa;
Thomas Pridgen – perkusja;
Marcel Rodriguez-Lopez – instrumenty perkusyjne;
Paul Hinojos – sound manipulation, gitara;
Adrián Terrazas-González – flet, saksofon tenorowy i sopranowy, klarnet basowy;
John Frusciante – gitara;



Tytuł: The Bedlam in Goliath
Wykonawca / Kompozytor: The Mars Volta
Data wydania: 29 stycznia 2008
Nośnik: CD
Czas trwania: 75:52
Gatunek: rock
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Aberinkula: 5:45
2) Metatron: 8:12
3) Ilyena : 5:36
4) Wax Simulacra : 2:39
5) Goliath: 7:15
6) Tourniquet Man : 2:38
7) Cavalettas : 9:32
8) Agadez: 6:44
9) Askepios: 5:11
10) Ouroboros: 6:36
11) Soothsayer: 9:08
12) Conjugal Burns : 6:36
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

800
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.