W mieszkaniu panował mrok; firany zasłaniały niemal całe okno. Widocznie Rebeka zapomniała rano je odsłonić, a może gdy wychodziła z domu, na dworze było jeszcze ciemno i nawet nie przyszło jej to do głowy. „Gdzie ona się podziewa, kiedy nie chodzi do pracy do hotelu? – zastanawiał się, zasiadłszy na tym samym co wczoraj fotelu. – I dlaczego nie było jej w pracy już od tylu dni?” Korzystając z okazji, postanowił rozejrzeć się nieco po mieszkaniu. Nie czuł się z tym najlepiej, ale doszedł do wniosku, że to być może jedyny klucz do poznania tożsamości kobiety. Klucz okazał się fałszywy. W szafach, szafkach i szufladach nie znalazł nic, co mogłoby wskazywać na pochodzenie Rebeki: ani jednego zdjęcia, listu, jakiegokolwiek zapisanego szpargału. Jakby w ogóle tu nie mieszkała! – Zresztą, kto ją wie? – mruknął. – W rzeczywistości może mieszkać zupełnie gdzie indziej! W kuchni, w staroświeckiej lodówce na prąd znalazł skondensowane mleko w puszce. Spojrzał na datę przydatności do spożycia. Minęła rok temu. Wstawił puszkę do zamrażalnika i ze złością zatrzasnął drzwiczki. Nie znalazł nie tylko nic do picia, ale również do jedzenia. Najmniejszych śladów czyjejkolwiek bytności w tym mieszkaniu. A jednak był tu wczoraj z nią! I dzisiaj także kazała mu – w wyjątkowej sytuacji – tutaj przyjść. A sytuacja była wyjątkowa, co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. Stanął przy oknie, skryty za firaną, i obserwował podwórze. Szybko mu się to znudziło, bo na zewnątrz nic się nie działo. Na ławce nie przesiadywali staruszkowie, w piaskownicy nie bawiły się dzieci, psy nie przeganiały ze śmietników bezpańskich kotów. „Czy w tej kamienicy w ogóle ktoś mieszka?” – zaczął się zastanawiać. Przeszedł do przedpokoju i lekko uchylił drzwi na korytarz, bo przez moment wydało mu się, że dochodzi stamtąd jakiś dźwięk, może strzęp rozmowy. Ale na korytarzu panowała absolutna cisza; nie było słychać nawet bzyczenia much ani komarów. Mocno, aż do bólu, ścisnął w dłoni klucz, którym wcześniej otworzył drzwi, jakby chciał się przekonać, że to mieszkanie, ten dom, kamienica, jednak istnieją. Wrócił do pokoju. Za oknem nie zmieniło się nic. Tylko słońce, odległe i nieprzyjazne, świecące niemal idealnie białymi promieniami wzniosło się jeszcze wyżej na nieboskłonie. Z jego pozycji wywnioskował, że dochodzi już południe. Czas, wbrew pozorom, płynął niesłychanie szybko. Działo się coś, czego nie rozumiał, ale w czym – całkowicie niezależnie od siebie – brał udział. Ponownie przespacerował się po całym mieszkaniu: zajrzał do kuchni, łazienki, przedpokoju, wyjrzał na korytarz; zajęło mu to nie więcej niż dziesięć minut, ale w tym czasie na dworze zdążył już niemal zapaść zmierzch. Ktoś wciągnął go w pułapkę, a tą pułapką był uciekający czas. Nie zastanawiając się dłużej, wybiegł z mieszkania, nie zamykając nawet za sobą drzwi. Potknął się na schodach, upadł kilka stopni w dół, lecz natychmiast wstał i pomimo ogromnego bólu w kolanie biegł dalej, teraz już mocno trzymając się poręczy. Gdy wybiegł na ulicę, przywitały go świecące prosto w oczy promienie słońca. „Ja zwariowałem!” – pomyślał. Spojrzał przez lewe ramię za siebie i dopiero wtedy zdrętwiał, dosłownie zamurowało go, bo za jego plecami nie było już żadnej kamienicy. Nie było nawet śladu po niej, tylko wielki wyasfaltowany plac, jakby gigantyczny parking, tyle że pusty. – Zwątpiłeś w swoje zmysły? – usłyszał za sobą delikatny kobiecy głos. Odwrócił się powoli, jakby obawiał się, że i tam czeka go jedynie złudzenie, rodzaj psychicznej fatamorgany. Przed nim stała Rebeka. Ale czy mógł być pewien, że to była ona? – C-co się s-stało? – wystękał. – Sztuczka, trochę prymitywna. – Prymitywna? – Oddziaływająca jedynie na zmysły – wyjaśniła. – Rodzaj narkotyku? – zapytał, na co kobieta obruszyła się. – Nie aż tak prostacka. Kulejąc, doszedł do placu; postawił stopę na wyasfaltowanej powierzchni. To miejsce istniało! Ale przecież wcześniej równie realne wydawało mu się istnienie kamienicy, jej klatki schodowej i mieszkania, w którym spędził – nie wiedział już – kilkanaście minut czy godzin. Rebeka stanęła obok; położyła mu dłoń na ramieniu. – Czekałem na ciebie – powiedział. – Musiałem uciekać… – Wiem, co się stało – przerwała mu. – Byłaś blisko? Widziałaś? – Raczej: przeczułam! „Dobre sobie: przeczuła!” – warknął w myśli.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Miał już jej powoli dosyć; obrzydła mu nie mniej niż pewna siebie Alisa, której nienawidził podwójnie, bo to ona przecież wciągnęła go w całą tę aferę, z której nie potrafił się wygrzebać od kilku dni, a która zamieniła spokojny, niemal turystyczny, pobyt na nieznanej mu wcześniej planecie w najprawdziwsze pasmo udręk. – Czekałam tu na ciebie – powiedziała delikatnie, jakby wiedziała, że tylko w ten sposób może go uspokoić, wyciszyć. – Dlaczego nie weszłaś na górę? – Na górę? – spytała ze zdziwieniem, rozglądając się dokoła. Niedaleko stał jej samochód, granatowy dorsay. Ten sam, którym pojechali odwiedzić jej „matkę”. Z trudem dokuśtykał do wozu, ale jeszcze więcej bólu kosztowała go operacja umoszczenia się we wnętrzu samochodu. – Czego chciała Alisa? – zapytała go Rebeka, kiedy już rozsiadł się wygodnie na tylnym fotelu, by móc wyprostować obolałą nogę. – Zabrać mnie do swego szefa. – Tego nie przewidziałam – stwierdziła, drapiąc się w zamyśleniu po głowie. Taki zwykły ludzki odruch zdecydowanie do niej nie pasował, dlatego tak bardzo zaskoczył Adriana. – Dobrze zrobiłeś uciekając – dodała po chwili. – Skąd wiesz, że… że uciekłem? – W przeciwnym wypadku przecież by cię tu nie było, głuptasie – odparła, posyłając mu przez ramię wyjątkowo rozkoszny uśmiech. Granice jego cierpliwości stopniowo pękały. Nie miał już sił ani ochoty na dalsze śledztwo. Na stawianie kolejnych pytań, na które – jak sądził – nikt nie byłby w stanie udzielić racjonalnych odpowiedzi. Powoli pogrążał się w szaleństwie. Bo jeśli nie, to by znaczyło, że cały ten świat wokół niego dawno już zwariował… Rebeka odpaliła samochód i ruszyli. Krajobraz zmienił się w ciągu kilku sekund. Ponownie znaleźli się na zatłoczonej ulicy. Nie pytał, dokąd jadą, nie spodziewał się bowiem prawdziwej odpowiedzi. Nie spoglądał już nawet na idących chodnikami ludzi; skąd miał mieć pewność, że są oni realni? Przejechali obok hotelu, w którym mieszkał. Uznał to za ryzykowne przedsięwzięcie, ale było mu już wszystko jedno, w czyje łapy wpadnie – Alisy czy Rebeki. A może upomni się o niego jeszcze sam prezydent? – Nie musisz się bać, że nas rozpoznają – powiedziała, jakby czytając w jego myślach, Rebeka. – Włączyłam kamuflaż. Podniósł się na łokciach. Przed wejściem do hotelu roiło się od gliniarzy w mundurach, a i w cywilu zapewne kręciło się ich po okolicy sporo. – Dlaczego jestem dla nich taki cenny? – Podejrzewają, że coś wiesz – odparła kobieta. – W przeciwnym wypadku nie miałbyś powodu uciekać… – A wiem coś? – zainteresował się. – Niewiele – stwierdziła bez ogródek. – Nawet gdyby zastosowali wobec ciebie tortury, nie dowiedzieliby się zbyt dużo. „Tortury! – wzdrygnął się na sam dźwięk tego słowa. – Przeżywam je od kilku dni i nie mam nawet pojęcia, z jakiego powodu.” – A jest ktoś, kto wie wszystko? – Może Bóg – powiedziała Rebeka sentencjonalnie. – Myślałem, że wy tu wszyscy jesteście ateistami…? Posłała mu litościwy uśmieszek, którego nie potrafił rozszyfrować, a wolał dłużej nie drążyć już tego tematu. – Dokąd teraz mnie wieziesz? – zainteresował się po kilku minutach absolutnej ciszy między nimi. – Czas w końcu, abyś spotkał Arwenę – powiedziała od niechcenia, na co on zareagował niezwykle impulsywnie: poderwał się z siedzenia i głową wyrżnął w sufit wozu. – Wiesz, gdzie ona jest?! Na to pytanie jednak odpowiedzi już się nie doczekał.
Wyjechali za miasto. Adrian, z powodu zmęczenia i wielu wrażeń, zdrzemnął się na tylnym siedzeniu. Obudziła go Rebeka, lekko szturchając w ramię. – Jesteśmy na miejscu – poinformowała. Z trudem odemknął powieki i nieprzytomnym jeszcze wzrokiem rozejrzał się po okolicy. To, co zobaczył, nie napawało nadzieją. Z jednej strony szosy ogromne, ciągnące się hen aż po horyzont pustkowie, z drugiej natomiast kilka zabudowań. Nad jednym z domków widniał neon informujący, że mieści się tutaj motel. |