– Zdaję sobie z tego sprawę. – Przydzielę panu swojego człowieka… – Czy to będzie jeden z tych dwóch? – Adrian odruchowo wskazał głową drzwi, za którymi przed chwilą zniknęli pomocnicy oficera, milczący, nieprzyjaźni. Zdecydowanie wolałby nie mieć żadnego z nich u swego boku. – A co, spodobali się panu? – spytał z lubieżnym uśmieszkiem na ustach. – Ludzie o mentalności rzeźników – stwierdził na to bez ogródek Adrian – a ja… – Pan potrzebuje prawdziwego fachowca i… – oficer na moment zawiesił głos, po czym dodał: – …dostanie go! – Włączył interkom i wezwał kogoś o nazwisku Burke. Czekali w milczeniu, aż ktoś delikatnie zapukał do drzwi. „Jak nie facet – zdążył pomyśleć Adrian, nim drzwi uchyliły się i stanęła w nich kobieta. – No, no! – Z wrażenia aż zagwizdał”. – Przedstawiam panu kapitan Burke – powiedział oficer. – Choć, jak sądzę, państwo się już znają. – Znamy? – odparł Adrian. – Owszem, można tak powiedzieć – dodał, kiedy już, uścisnąwszy dłoń… Alisie, opadł z powrotem na krzesło. Alisa Burke – kapitan policji na Kserksesie, kto by pomyślał? Kobieta obeszła biurko dokoła i stanęła obok okularnika. W mundurze była nie mniej zgrabna niż w erotycznej bieliźnie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Zawsze byłem fetyszystą” – skonstatował Adrian, przyglądając się niecodziennemu, jak uważał, ubiorowi niedawnej kochanki. – Kiedy już przestaniesz rozbierać mnie wzrokiem, możesz pokusić się o zadanie kilku pytań, które na pewno cię nurtują – stwierdziła Alisa, bezbłędnie odgadując jego spojrzenie. – I tu cię zaskoczę – odpowiedział głosem nie zdradzającym żadnych emocji; długo nad tym pracował, ale cel udało się osiągnąć. – Nie mam zamiaru o nic pytać. – I nie jesteś zdziwiony? – Zacznę się dziwić, kiedy coś z tego wszystkiego zrozumiem. Oficer przysłuchujący się dialogowi Adriana i Alisy, podszedł w tym czasie do okna i ze spokojem obserwował parking przed siedzibą policji. Kobieta usiadła na biurku i założyła nogę na nogę. Czubkiem buta niemal dotykała uda pilota. – Powiem ci, kogo szukamy – stwierdziła, szturchając go lekko. – Wiem kogo – odparował – zabójcy prezydenta. Ku jego zaskoczeniu, pokręciła przecząco głową. – Prezydent żyje i ma się dobrze – oznajmiła to takim tonem, jakby właśnie informowała męża, że kupiła paczkę soli kuchennej. Za to na twarzy Adriana musiało odmalować się ogromne zdziwienie, o czym pośrednio świadczyły uśmiechy Alisy i jej szefa. – Kt-kto w takim razie zginął? – spytał, kiedy już odzyskał mowę. – A czy to ważne? – Dla niego, chyba tak! Okularnik znów spojrzał w rozłożone na stole papiery i odczytał: – Humbert Lasagne, podrzędny aktor, statysta w stołecznym teatrze. – To wy tu macie teatr? – zdziwił się Adrian. Alisa zignorowała jawną impertynencję pilota, ale w oczach okularnika przez moment zatańczyły ogniki. Z trudem powstrzymał się przed złośliwym komentarzem, zdając sobie sprawę, iż niekontrolowany wybuch gniewu zapewne tylko by ucieszył aresztowanego. Kiedy sytuacja wróciła do normy, pilot zwrócił się do kobiety: – Możesz mówić! Alisa odruchowo delikatnie przesunęła dłonią po udzie i zawiesiła ją na swoim biodrze. – Dawno już dotarły do nas pogłoski, że szykowany jest zamach na prezydenta. Nie wiedzieliśmy jednak, kto i kiedy go dokona, wzięliśmy się więc ostro do roboty i udało nam się ustalić termin. Ale… – na moment zamilkła – tylko termin. – To już sporo – wtrącił Adrian. – Wiedząc kiedy to się stanie, mogliście zamiast prawdziwego prezydenta podstawić jego sobowtóra, czy tak? – Tak sądziliśmy – w tej chwili do rozmowy włączył się oficer śledczy. – I taką informację puściliśmy w obieg, zakładając, że w końcu dotrze ona do tych osób, do których jest adresowana… – Czyli do organizatorów zamachu? – upewnił się Adrian. Alisa przytaknęła. – Tu jednak pojawił się problem – dodał okularnik. – Nie znaleźliśmy na Kserksesie nikogo, kto choćby w najmniejszym stopniu przypominałby fizyczną budową i wyglądem prezydenta – wyjaśniła kobieta. – Poza tym byliśmy przekonani, że poufna informacja o zamianie osób wystarczy, aby zamach został odwołany. – Ale nie został – stwierdził Adrian. – Czy to znaczy, że…? – chciał spytać po chwili, ale nie znalazł w sobie tyle odwagi, żeby dokończyć to pytanie. – Że prezydent, którego o niczym wcześniej nie poinformowaliśmy, pojawił się jednak na trybunie, a zamach został dokonany – przyznał się wreszcie oficer, rozpaczliwie załamując ręce. – Humbert Lasagne tak naprawdę nigdy nie istniał, mimo że nasi specjaliści przez miesiąc tworzyli jego legendę… – Stąd wyciągnęliśmy wniosek – kontynuowała Alisa – że za zabójstwem stoi ktoś z najbliższego otoczenia prezydenta… – Niekoniecznie – przerwał jej Adrian. – Z tego, co mówicie, wnioskuję, że wystarczyłoby, aby osoba ta posiadała swoją wtyczkę w tym budynku. – Taką ewentualność także bierzemy pod uwagę – przyznał, choć z dużym ociąganiem i niezadowoleniem w głosie, okularnik. – Jaki więc cel miało wciąganie mnie w tę grę? – Miałeś być tylko i wyłącznie zasłoną dymną! Naszym ubezpieczeniem! Mordercą, którego mieliśmy złapać, gdyby w ogóle było konieczne jego szukanie – wyjaśniła Alisa. – A Arwena? Kim jest dziewczynka? – W linii prostej ostatnim żyjącym potomkiem Założyciela Cesarskiego Rodu – odparła kobieta, a Adrian nie mógł pozbyć się wrażenia, że już kiedyś – całkiem niedawno – słyszał to zdanie. – Nie kłamiesz? – W całej tej mistyfikacji, ta jedna rzecz była akurat od samego początku znana – stwierdził okularnik. – My naprawdę chcieliśmy się pozbyć jej z Kserksesa. – A więc to tak! – starał się objąć swym rozumem całość intrygi Adrian. – Do zamachu miało nie dojść, a Arwena, jako potencjalny pretendent do władzy, miała zostać przeze mnie wywieziona, by nigdy już tu nie wrócić? – Zgadza się – przytaknęła Alisa. – Prezydent, który o niczym nie został przez was poinformowany, wziął udział w uroczystości, podczas której ktoś jednak do niego strzelił i zabił go. Ktoś, kto nie dał się nabrać na bajeczkę o sobowtórze i miał pewność, że strzał zostanie oddany do właściwej osoby. – Zaskakujesz mnie swoją inteligencją – stwierdziła kobieta w ściśle opinającym jej ciało mundurze policjanta. – De facto więc to wy jesteście odpowiedzialni za jego śmierć! – podsumował Adrian. Alisa i okularnik spojrzeli na siebie znacząco, ale nic nie powiedzieli. Pilot kontynuował: – Jeżeli chcieliście pozbyć się dziewczynki, dlaczego nie pozwoliliście nam odlecieć? – Po zabójstwie sytuacja zmieniła się diametralnie – zauważył oficer. – Wyobraź sobie, że doszliśmy do podobnych wniosków, co i ty – dodała Alisa. – Że za całą sprawą stoi wysoko postawiona osoba, która na dodatek przez cały czas może nas mieć na oku. Dlatego… – …stwierdziliśmy, że może nam się pan przydać w nieco innym charakterze – ostatnie słowa okularnik powiedział już niemal przymilnie. – Ja mam go dla was odnaleźć! Lekkie szturchnięcie w udo przekonało Adriana, że i tym razem przeczucie go nie myliło.
Gdy odwozili go nieoznakowanym policyjnym wozem na lotnisko, by mógł z pokładu statku zabrać to wszystko, co uznał za stosowne i potrzebne do spełnienia powierzonej mu misji, Adrian nie był w stanie pozbyć się wrażenia, że postanowili go wystawić. Albo jedynie wprowadzając go do gry, odwrócić czyjąś uwagę od własnych działań. W każdym razie, nie łudził się – został przeznaczony na odstrzał! Miał odegrać rolę przynęty, kozła ofiarnego czy jak to tam jeszcze nazwać. Kogóż bowiem miał szukać? I gdzie? Na obcej planecie, w zupełnie nie znanym mu środowisku… Policjant, który mu towarzyszył, nie odezwał się doń ani razu. Inna sprawa, że i Adrian nie próbował nawiązać z nim kontaktu. Patrzył na gliniarza spode łba, próbując jedynie odczytać z jego tępej twarzy, czy posiada on jakiekolwiek informacje, które okazałyby się mu przydatne. Szybko doszedł do wniosku – który to wniosek okazał się zresztą zbawienny dla nic niepodejrzewającego mężczyzny – że nie. Kiedy dotarli na miejsce, Ponury (tak zdążył go już Adrian określić) zerwał plomby z drzwi wejściowych, umożliwiając obu wejście do środka. |