JL: Co dekadę różni krytycy i nie tylko wieszczą upadek muzyki (począwszy od epoki jazzu, a pewnie i wcześniej), a ta – skubana – ciągle się rozwija i mnoży nowe gatunki. Oczywiście, jest mnóstwo ślepych zaułków, ale zawsze znajdzie się jakiś sprytny twórca, który wydepcze nową, ciekawą ścieżkę. W horrorze – przynajmniej tak wierzę – też tak będzie. Taką ciekawą zapowiedzią zmiany kierunku było „28 dni później”, dynamiczny „Świt żywych trupów” czy „Martwe mięso” i „Black Sheep”, przy czym – co ciekawe – prócz „Świtu…” są to filmy powstałe poza Ameryką. MCh: Ale wiesz chyba, że w jazzie od lat 70. naprawdę nie pojawiło się nic nowego? :-) JL: No wiesz, miałem na myśli lata międzywojenne. :-)  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
MCh: A poważnie – dawaj konkrety. Jaką zapowiedzią kierunku – nowego kierunku – były te filmy? Ja w nich – poza tym, że jedne są udane, a inne nie – nic szczególnego nie widzę. Na pewno nie widzę zapowiedzi rewolucji. Dla jasności – pewnie, że liczę na nowy talent i nowe trendy w horrorze. Tyle że chwilowo ich nie dostrzegam i mam wrażenie, że gatunek jest nieco zagubiony. To zagubienie wynika z faktu, że rozwój horroru dotychczas bardzo mocno wiązał się z przełamywaniem tabu. Horror zawsze atakował tabu, bo w ten sposób najłatwiej osiągał grozę, obrzydzenie czy sensacyjność. A dzisiaj tabu pozostało nam niewiele, a z tych niepodbitych przez horror nie pozostało nam bodaj żadne. I gatunek musi w tym momencie szukać nowej drogi. Nie muszę chyba dodawać, że jako fan też na nią czekam. Ale powtórzę – na razie jej nie widzę. JL: Z konkretów? Wspomniane „Martwe mięso” i „Black Sheep” wprowadzają na arenę zwykłe zwierzęta gospodarskie, które też mogą być zagrożeniem (podejrzewam, że bazą takiego pomysłu jest ta nieszczęsna choroba szalonych krów) – bo dotychczas bywały nim co najwyżej psy i koty. Zaś nowy „Świt żywych trupów” i „28 dni później” zlikwidowały stereotyp powolnego zombie, który – tak na logikę – nie powinien mieć żadnych szans złapać normalnego człowieka (to rzężenie, powolny chód, szuranie stopami). Pewnie, że tych filmów nie można nazwać nowym nurtem, ale przygotowują grunt dla nowych twórców, którzy będą mieli większe pole do popisu. A tabu zostało jeszcze całe mnóstwo – że wspomnę choćby kwestię Kościoła (zawsze w sumie opowiada się po stronie tak zwanego dobra) czy dzieci – które niebywale rzadko i ostrożnie są wprowadzane do horroru w innej roli niż ofiary. KW: Ejże, a „Smętarz dla zwierzaków”? Tam ewidentnie nosicielem Zła staje się dziecko. SCh: A obie „Wioski przeklętych”? A cała seria „Dzieci kukurydzy”? MCh: Tak jest. A choćby „Noc żywych trupów” Romero, z dzieckiem mordującym własną matkę? Do tego wszystkie te filmy o morderczych zwierzakach wychodzące od „Cujo” Kinga. To wszystko odgrzewane kotlety albo detaliczne zmiany. Owszem, ważne dla fanów, ale nie rewolucjonizujące gatunku. JL: Ale to jest stała śpiewka. Dosłownie kilka tytułów na całe morze horrorów. Poza tym przypomnę, że dzieci z „Wioski przeklętych” raczej nie należy traktować jako ludzkich istot. Podobnie jak Sil z „Gatunku”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
SCh: No to masz jeszcze pierwsze „Omeny”, „Podpalaczkę”, może nawet „Carrie”. JL: Ale nigdzie nie jest powiedziane, że główne bohaterki „Carrie” czy „Podpalaczki” są złe. Natomiast co do wspomnianego „Cannibal Holocaust” – nie jestem pewien, czy ten film nie robi się przerażający dopiero w momencie, w którym orientujemy się, że zwierzęta zabijane na ekranie są patroszone naprawdę. Że w związku z tym – być może – i reszta elementów fabuły jest bardzo zbliżona do prawdy. Ten film, mimo że ma na karku prawie trzy dekady, nadal jest szokujący, w przeciwieństwie do filmopodobnego „Blair Witch Project” – który i owszem, jest realistyczny (ale o ileż słabszy od katastroficznego „Ever Since the World Ended”), ale zostanie zapamiętany raczej jako piękny przykład twórczego wykorzystania Internetu w promocji tytułu niż jako ponadczasowe dzieło filmowe. Tak na dobrą sprawę był to łut szczęścia, że twórcom udało się trafić na właściwy czas, miejsce i metodę. To tak jak z komunistami w 1917 roku – nie mieli prawa wygrać, ale jednak im się udało. PD: Podpisuję się pod słowami Jarka. Tym bardziej, że odnoszę wrażenie, iż Michał przeczy tu sam sobie. Bo z jednej strony twierdzi, że „pokazano już wszystko i doszliśmy do ściany”, ale kilka akapitów wyżej mówił, że przykłada „większą wagę nie do tego, kto co wymyślił, tylko jak to zastosował”. Czyli skoro „Blair Witch Project”, nakręcony niemal dwie dekady po „Cannibal Holocaust”, ruszył Cię, Michale, o wiele mocniej niż klasyk (?) Deodato, dlaczego zakładać, że za kilka lat nie pojawi się coś podobnego w paradokumentalnej formule, co ruszy Cię jeszcze mocniej niż „Blair Witch”?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
MCh: Mnie nie rusza paradokumentalność sama w sobie. Rusza mnie po pierwsze idea, a po drugie, jej realizacja. Idea w „Blair Witch” była czysta jak łza – zgubiłeś się w lesie, w którym jest coś wrogiego, czyli koncepcja stuprocentowo atawistyczna. Realizacja ją wspierała. Koniec. Oczywiście nie ma sensu nad tym dyskutować, bo albo kogoś to straszy, albo nie. Natomiast, Piotrze popierając zdanie Jarka o filmie Deodato, strzelasz sobie przecież w stopę, bo odrzuciłeś „Blair Witch” z powodów pozafilmowych (marketing), a wspierasz pochwały dla „Cannibal Holocaust” z powodów równie pozafilmowych (patroszenie jest naprawdę). To mówcie od razu panowie że was ciągnie po prostu obietnica snuffu, czyli faktycznej śmierci na planie, i w niej czujecie prawdziwą grozę. Dla jasności: macie takie prawo. W końcu horror obietnicą złamania tabu żyje od zawsze, a snuff wykorzystuje tabu wyjątkowo silne. Dla jasności 2: no pewnie, że mam nadzieję, że pojawi się coś w przyszłości, co mnie mocno ruszy. Inaczej po co nadal oglądałbym nowe horrory? Rzecz jednak w tym, że od dość dawna nic nowego mnie w gatunku nie ruszyło i stąd moje twierdzenie o dreptaniu w miejscu. Ale dobra, okopaliśmy się na swoich pozycjach, więc może idźmy dalej. SCh: A dalej jest między innymi… muzyka. Zwróćcie uwagę, że jak do tej pory, to temat ten nam umyka. A przecież nierzadko to właśnie ścieżka dźwiękowa podkreślała jakość filmu, potrafiła zafrapować i zbudować ów niesamowity klimat. Włoskie horrory z lat 70. mają w sobie to coś właśnie dzięki muzyce. Dzięki chwytliwym – zapętlonym jak w rondzie – motywom, które świetnie kontrastowały z obrazami grozy na ekranie. A zobaczcie, co robią dzisiejsi twórcy horrorów. Soundtracki z nich to najczęściej składanki hitów z okolic „ciężkiego rocka” i industrialu. Nawet jeśli trafiają tam dobre kapele i fajne numery, to mimo wszystko sam pomysł jest wtórny. Muzyka przestaje być integralną częścią filmu, jest do niego dodatkiem. MCh: Kurczę, cieszy mnie to zamiłowanie do Włochów. Duch smakoszy dziwacznych dań w narodzie nie ginie. :-) Kręcę teraz nad głowa marynarą i krzyczę: „Goblin! Goblin!”. Anchor Bay wydał w swoim czasie taki kilkupłytowy pakiet z „Suspirią” Argento, gdzie jedną z płyt było CD z muzyką Goblin. Chyba muszę tego zaraz poszukać wśród kościotrupów na strychu…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
JL: Sebastianie, nie myl oryginalnej ścieżki dźwiękowej z filmu (OMPS – Original Music Picture Score) od komercyjnego soundtracku (dla odmiany OMPS – Original Music Picture Soundtrack). To pierwsze to rzeczywiście ścieżka dźwiękowa z filmu, którą często bardzo trudno dostać (pamiętam, ile się kiedyś nachodziłem po Warszawie, żeby zdobyć muzykę z „Matrixa”), a to drugie to coś w rodzaju składanki inspirowanych – bądź częściej losowo dobieranych – utworów popularnych w danej chwili zespołów muzycznych. Wystarczy zwrócić uwagę, że większość tych ciężkich, zahaczających o metal kawałków nie występuje w filmie nawet na napisach końcowych, zaś na płycie częstokroć nie ma ani jednej muzycznej frazy z filmu. Innymi słowy – horrory nadal mają swoją tradycyjną, ilustracyjną brzdąkajco-smyczkową muzykę, choć nie da się ukryć, że jest ona zauważalnie mdła i wtórna i tak doskonale wtapia się w tło, że nie sposób jej zapamiętać. Najwyraźniej przeminęły już czasy, kiedy muzyka w filmie była sztuką sama w sobie i kiedy poszczególne frazy były w stanie żyć – na przykład w radiu – samodzielnym życiem. MK: No, ale jeszcze czasem zdarza się taka fraza. Ot, choćby temat przewodni Marka Snowa i cała muzyka z serialu „Z Archiwum X”, który przynajmniej na początku był w dużej mierze serialem grozy. Równie przejmujący jest zarówno score, jak i soundtrack (z filmem pełnometrażowym już tak dobrze nie wyszło). Udało się uniknąć tej losowości, o której mówisz, Jarku, dlatego, że piosenki z soundtracku częściowo pojawiały się podczas poszczególnych odcinków serialu (wystarczy tu wspomnieć „Red Right Hand” Nicka Cave’a i Bad Seeds wykorzystane podczas ucieczki manipulowanego Duane’a Barry’ego czy „Frenzy” Screamin’ Jaya Hawkinsa) lub przynajmniej miały tematykę i klimat zbliżone do serialu („Unmarked Helicopters” Soul Coughing, „Down in the Park” Foo Fighters). Score z kolei zawierał także dialogi z serialu, ale nie jako skity, tylko obudowane muzycznie i splecione z niepokojącymi dźwiękami w jedną przerażającą całość. JL: Chciałbym tylko przypomnieć, że „Z Archiwum X” ma już na karku 15 lat (a przynajmniej muzyka do serialu) i trudno brać je za reprezentatywny przykład współczesnego horroru, o jakim dyskutujemy. Z ostatnich paru lat jedyna muzyka filmowa, jaka zapadła mi w pamięć, to – o zgrozo! – ścieżka przewodnia z „Gotowych na wszystko”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
MK: Ponadto znam jeszcze jeden świetny soundtrack do filmu grozy: „Long Time Dead”. Ale w sumie nie jest to dobry przykład, bo samego filmu nie widziałem. :-) PD: To ja podam nazwę jedynego soundtracku (do horroru, który widziałem) z ostatnich lat, jaki zapadł mi w pamięć: „Dom 1000 trupów” Roba Zombiego. Kapitalny przykład, jak tworzyć nastrój nie standardowo mroczną muzyką, a skocznym country i słodką muzyką wokalną z lat 20. Na mnie taka psychodelia działa chyba jeszcze bardziej niż charakterystyczne dla gatunku minimalistyczne kompozycje. MK: Czasem jednak nie trzeba przejmującej muzyki, wyrafinowanej techniki filmowej. Czasem sam klimat wystarcza. Wiem, co mówię. Kiedyś oglądałem z obecną małżonką samiutki początek „Egzorcysty” – czyli widoki Iraku, oślepiające słońce, żadnego rzygania owsianką. Do tego światło w pokoju było zapalone, a telewizorek był czarno-biały i miał ekran o przekątnej może 9 cali. Ale wystarczyła świadomość, że oto oglądamy horror, aby moja dziewczyna podskoczyła z wrzaskiem, kiedy siedząc obok, położyłem jej rękę na ramieniu. PD: To jest bardzo trafne spostrzeżenie. Horror (i thriller) jest gatunkiem, którego odbiór bodaj w największym stopniu zależy od okoliczności. Komedia i dramat na małym czy dużym ekranie, w dzień czy w nocy, sprawdzają się podobnie. W horrorze już rozmiar ekranu i siła głośników, a także czas projekcji mają niebagatelne znaczenie. Ale nie tylko to. Nie należę do osób szczególnie strachliwych (w kinie, w realu bynajmniej), a najbardziej na wyobraźnię działa mi oczywiście Niewiadome, ale również to, na ile wydarzenia oglądane na ekranie pokrywają się z moją obecną sytuacją w rzeczywistości. Dlatego nawet po piątej projekcji „Candymana” boję się, szczególnie o 2 w nocy, wejść do łazienki i spojrzeć w lustro. KW: Przyznajcie się, kto z Was pięć razy wypowiedział do lustra słowo „Candyman”? Ja się nie odważyłem. Kolega spróbował, ale po czwartym razie skoczyła na niego… żona i odciągnęła od lustra. PD: Dlatego, kiedy byłem mały, po obejrzeniu „To” musiałem spać z rodzicami, bo pod moim łóżkiem widziałem klowna. Chyba właśnie to lubię w horrorze najbardziej – rzadko kiedy jest mnie w stanie przerazić podczas seansu, ale jego faktyczna wartość ujawnia się dopiero później, gdy zostaję w pustym domu sam na sam z myślami. Albo weźmy taką serię jak „Piątek trzynastego” – same w sobie te filmy szczególnie straszne przecież nie są, natomiast spróbujcie je obejrzeć w ciemną noc, w małym gronie znajomych, w drewnianym domku na Mazurach, gdy wichura świszczy za oknem, a deszcz łomocze w szyby… MCh: No, z tego cyklu to najfajniejsze przeżycie, jakie znam, miał mój kumpel. Wiedział, że w nocy miał być w programie jakiś horror, ale spóźnił się na czołówkę. W związku z tym nie zdawał sobie sprawy, że zmieniono program. Opowiadał później, że przez pół godziny oglądał jakiś obyczaj i siedział na skraju fotela, przerażony niby normalną atmosferą opowieści i przekonany, że zaraz coś straszliwie w tej historii pierdyknie. Dopiero po godzinie zaczął podejrzewać, że coś jest nie tak z samym filmem. Czyli znowu – strach siedzi w nas samych. JL: No wiesz, jeśli siadamy do oglądania horroru, to CHCEMY się bać. Teraz i w tej chwili. I jesteśmy nastawieni na coś, co nas przerazi. I jeśli nic takiego się nie dzieje – to coś jest bardzo nie w porządku. Nie każdy jednak potrafi w takiej sytuacji potęgować w sobie poczucie zaniepokojenia. Ja pamiętam seans „Od zmierzchu do świtu”, gdzie byłem po prostu wkurzony tym, że ktoś mi to rekomendował jako horror, a to zwykła sensacja. Oczywiście do czasu. ;) PD: No nie, „Od zmierzchu…” to przecież horror komediowy, który strachu bynajmniej nie wywołuje, a jedynie uciechę (oczywiście jeśli komuś sprawiają frajdę flaki fruwające w powietrzu). Ktoś, kto rekomendował Ci to jako horror, na którym powinieneś się bać, powinien dostać bęcki. :-)
Tytuł: Gra wstępna Tytuł oryginalny: Ôdishon Data premiery: 1 lipca 2005 Rok produkcji: 2000 Kraj produkcji: Japonia, Korea Południowa Czas trwania: 115 min Gatunek: groza / horror
Tytuł: Świt żywych trupów Tytuł oryginalny: Dawn of the Dead Data premiery: 11 czerwca 2004 Rok produkcji: 2004 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 100 min Gatunek: groza / horror
Tytuł: Egzorcyzmy Emily Rose Tytuł oryginalny: The Exorcism of Emily Rose Data premiery: 28 października 2005 Rok produkcji: 2005 Kraj produkcji: USA Gatunek: dramat, groza / horror
Tytuł: Shutter: Widmo Tytuł oryginalny: Shutter Data premiery: 3 lutego 2006 Rok produkcji: 2004 Kraj produkcji: Tajlandia Czas trwania: 97 min Gatunek: groza / horror
Tytuł: Mulholland Drive Tytuł oryginalny: Mulholland Dr. Data premiery: 11 stycznia 2002 Rok produkcji: 2001 Kraj produkcji: Francja, USA Czas trwania: 145 min Gatunek: dramat, thriller
Tytuł: Blair Witch Project Tytuł oryginalny: The Blair Witch Project Data premiery: 3 marca 2000 Rok produkcji: 1999 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 86 min Gatunek: groza / horror
Tytuł: Od zmierzchu do świtu Tytuł oryginalny: From Dusk Till Dawn Data premiery: 8 listopada 1996 Obsada: Harvey Keitel, George Clooney, Quentin Tarantino, Ernest Liu, Salma Hayek, Juliette Lewis, Cheech Marin, Danny Trejo, Tom Savini, Fred Williamson, Michael Parks, Kelly Preston, John Hawkes, Tia TexadaRok produkcji: 1996 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 108 min Gatunek: groza / horror, komedia
Tytuł: 28 dni później Tytuł oryginalny: 28 Days Later... Data premiery: 30 maja 2003 Rok produkcji: 2002 Kraj produkcji: Francja, USA, Wielka Brytania Czas trwania: 113 min Gatunek: groza / horror
Tytuł: The Ring – Krąg Tytuł oryginalny: Ringu Data premiery: 15 listopada 2002 Rok produkcji: 1998 Kraj produkcji: Japonia Czas trwania: 95 min Gatunek: groza / horror |