– Co to za towar? – zapytał. – Towar? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Byłeś zdolny pomyśleć, że zajmuję się kontrabandą? – Jej mina sugerowała skrajne obrzydzenie. – Więc co to jest? – Teraz udało się jej już zaintrygować go na dobre. – Dziecko. – Dziecko?! – Niewiele brakowało, aby udławił się własną śliną. – Chcesz z mego statku zrobić przytułek dla sierot?! – Jeszcze jeden zbędny komentarz, a rozstaniemy się w ciągu kilku sekund! – zagroziła, płynnym ruchem podrywając się z fotela. Jej głos w niczym nie przypominał szczebiotania, jakim obłaskawiała go przez kilka nocnych godzin. Adrian ruszył za nią, chwycił za rękę i poprowadził z powrotem na fotel. – Po prostu chciałem dać ci do zrozumienia, że gdybym lubił dzieci, miałbym własne – wytłumaczył. – Jedyne, co masz zrobić, to wywieźć ją z Kserksesa. – T-to j-jest dziewczynka?! – te trzy słowa ledwo przeszły mu przez gardło. – Chyba nie jesteś pedofilem? – zainteresowała się Alisa. – Na naszej planecie nie jest to wprawdzie karalne, ponoć nawet prezydentowi zdarzało się zaciągać do łóżka nieletnich chłopców, ale na pewno moralnie naganne! Adrian powiódł wzrokiem w stronę okna, przez które widać było piękne rozgwieżdżone niebo. – Gdzie tkwi haczyk? – spytał. – W pochodzeniu dziewczynki – odpowiedziała brunetka. – To znaczy? – Jest w linii prostej ostatnim żyjącym potomkiem Założyciela Cesarskiego Rodu – wyjaśniła Alisa. Adrian podrapał się po głowie. O czymś podobnym wspominał mu wprawdzie robotnik na lądowisku, ale słuchał go wtedy bardzo nieuważnie. – Przecież to prezydenta mają ogłosić cesarzem, czy jakoś tak… – próbował sobie co nieco z tamtej rozmowy przypomnieć. – Jeżeli Dariusz zdecyduje się jutro, w dniu święta narodowego, na koronację, życie Arweny zawiśnie na włosku. „Więc dziewczynka ma na imię Arwena” – zanotował w pamięci. Swojej córki na pewno by tak nie nazwał. Ale to przecież dziecko z cesarskiego rodu… – A wy, kimkolwiek jesteście, chcecie zachować ją przy życiu jako kartę przetargową…? – próbował dociec przyczyn propozycji, jaką przed chwilą mu złożono. Alisa nie musiała potwierdzać. Nie musiała go też dłużej przekonywać. Wystarczyło, że położyła na stoliku mieniącą się najprzeróżniejszymi barwami kartę bankomatową – jego elektroniczny klucz do prawdziwego szczęścia! Nim odeszła, zapytał jeszcze: – Dlaczego ja? – Bo i tak nie masz zamiaru już tu wrócić – odpowiedziała szczerze. Został sam. Noc zbliżała się dopiero do połowy, więc postanowił z pożytkiem wykorzystać godziny, które pozostały do świtu, więc z powrotem, tym razem jednak już się nie rozbierając, wszedł do łóżka. Budzik zadzwonił znacznie wcześniej, niż Adrian zwykł wstawać– czy to na statku, czy też podczas dni, kiedy odpoczywał na stałym lądzie. Wyrwany ze snu, zaklął głośno i przewrócił się na drugi bok. Nie wstałby zapewne, gdyby nie zaskakujące przeczucie, że w pokoju poza nim jest ktoś jeszcze. Kto? Otworzył oczy i przez dłuższą chwilę przyzwyczajał wzrok do panującego w pomieszczeniu mroku. W kącie pokoju – nie mógł się mylić – majaczyła czyjaś postać. Dyskretnie sięgnął po broń ukrytą pod poduszką. Nigdy nie rozstawał się ze swoim przyjacielem magnum 0.38, nawet w tak intymnych miejscach i sytuacjach. Zachowując się najciszej, jak potrafił, zrzucił z siebie lekką puchową kołdrę i usiadł, stopami dotykając chłodnej podłogi. Jeszcze dwie, trzy sekundy i stanie oko w oko z tajemniczym i nieproszonym gościem. Jakież było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że osobą, do której wycelował właśnie ze swojej armaty, była młoda – „na oko” czternasto- albo piętnastoletnia – dziewczyna. – Cholera! – zaklął, nie zważając na wiek „gościa”. – To ty? – A kogo pan się spodziewał? – odpowiedziała pytaniem, starając się jednocześnie nadać swemu głosowi ton pewności. – Matki Boskiej Ostrobramskiej! – rzucił. Miał ochotę ustroić swoją wypowiedź jeszcze kilkoma słownymi „kwiatkami”, ale tym razem, choć z dużym trudem, powstrzymał się. – Niech pan da spokój – stwierdziła beznamiętnie dziewczynka. – Obywatele Kserksesa są urodzonymi ateuszami. – Nawet to jej słownictwo, takie wyszukane, zaczęło go drażnić. – Teraz rozumiem, dlaczego szanowna panienka tak bardzo pragnie stąd wyjechać – wyznał. Ateizm nie mieścił się bowiem w jego światopoglądzie; na tyle niewytłumaczalnych rzeczy napatrzył się w swoim życiu, że istnienie Boga traktował jako dogmat. Dziewczęca trzpiotowata wesołość ustąpiła teraz miejsca powadze i zadumie. – To nie jest kwestia mojego widzimisię, ale racji stanu – odparła Arwena. Adrian dopiero teraz zdał sobie sprawę, że do tej pory przez cały czas trzymał magnum wycelowane w Arwenę. Uczynił przepraszający gest ręką i odłożył broń na łóżko. Jednocześnie zabrał się za staranne zapinanie guzików koszuli. Paradowanie z nagą, mocno owłosioną klatką piersiową przed – nawet jeżeli nieoficjalną – cesarzową planety, na której gościł, na pewno nie zostałoby uznane za przejaw dobrych manier. – Usiądź – zaproponował, wskazując fotel, na którym kilka godzin temu siedziała Alisa. Dziewczynka skwapliwie skorzystała z propozycji. Adrian dopiero teraz, ubrawszy się do końca, zapalił nocną lampkę wmontowaną w tylne oparcie łóżka. Wreszcie mógł przyjrzeć się dziewczynce dokładniej. Sprawiała wrażenie nad wiek rozwiniętej. „Ile w rzeczywistości ma lat? – zastanawiał się. – Dwanaście, trzynaście… – szacował”. Arwena widziała jego taksujący ja wzrok, ale dzielnie zniosła to upokorzenie, z którym często nie radzą sobie nawet dojrzałe kobiety. – Masz jakieś bagaże? – zapytał, kiedy już obejrzał ją od stóp do głowy. Pokręciła głową, że nie. – To tylko niepotrzebnie wzbudziłoby podejrzenia kontrolerów lotu – wyjaśniła i aż głupio mu się zrobiło, że to ona, niedoświadczona gówniara, musiała mu zwracać uwagę na podstawowe przecież sprawy w jego zawodzie. Podciągnął nieco kołdrę i prześcieradło, by usiąść swobodnie na brzegu łóżka. Minę miał zasępioną. – Jakiś problem? – spytała Arwena. – Nie będziemy mogli skorzystać z mojego statku – odparł. – Macie dziś podobno jakieś święto, dzień wolny od pracy. Musiało ją urazić słówko „jakieś”, bowiem na jego dźwięk spurpurowiała na swojej młodziutkiej, delikatnej twarzyczce. – Owszem, święto – potwierdziła z naciskiem. – Alisa doszła do wniosku, że właśnie tego dnia nikt z kontroli naziemnej lotów nie będzie sobie zaprzątał głowy jednym niesubordynowanym pilotem z dalekiej planety. Telewizja będzie w tym czasie nadawać bezpośrednią transmisję z koronacji Dariusza. Wszyscy obywatele Kserksesa zasiądą przed odbiornikami… „Problem jest w czym innym, mądralo – pomyślał Adrian. – Jeśli ten kretyn na lotnisku odłożył tankowanie do jutra, nie wzniesiemy się nawet sto metrów nad ziemię”. Ale głośno wolał tego nie mówić, dochodząc chwilę później do wniosku, że nie ma takiej ślepej uliczki, z której on nie znalazłby wyjścia.
„Arwena – cóż to w ogóle za imię?” – zastanawiał się Adrian w drodze na lotnisko. Jeszcze przed wyjściem z hotelu postanowił, że pojadą osobno, dwiema taksówkami. Nie bezpośrednio na terminal jednak, aby nie zostawiać za sobą śladów, ale do centrum handlowego. Teoretycznie tam właśnie powinno być najłatwiej się ukryć, kto jednak mógł wiedzieć, ilu mieszkańców stolicy zechce wziąć udział w uroczystościach, których – stało się to już tajemnicą poliszynela – największą atrakcją miała być koronacja urzędującego prezydenta na cesarza Kserksesa. Obawy Adriana okazały się uzasadnione. Miasto było niemal wymarłe. Nawet taksówkarz, słuchający w radiu transmisji z uroczystości, nie był początkowo zbyt chętny do wzięcia kursu. Dopiero gdy w dłoni pasażera dostrzegł całkiem imponujący zwitek szeleszczących banknotów, postanowił na pół godzinki odesłać swoje patriotyczne uczucia do lamusa. – Dokąd pan sobie życzy? – spytał uniżenie. – Do centrum! – odparł Adrian, próbując grać nieco roztrzepanego turystę. – Na zakupy? |