Mężczyzna z trudem wygramolił się z wozu. Noga spuchła w kostce, co skutecznie utrudniało mu poruszanie się. Szedł, opierając się na ramieniu kobiety. Ta zaś poprowadziła go od razu do jednego z niedużych domków; składał się on z dwóch pokoi, niewielkiej kuchni i toalety. Adrian z błogością na twarzy rzucił się na miękki i wygodny tapczan. – Muszę odpocząć – mruknął, niemal niedosłyszalnie dla Rebeki. Kobieta jednak i tak zostawiła go samego i wyszła, być może załatwiać sprawy meldunkowe. Nie potrafił stwierdzić, jak długo spał. Tym samym nie był w stanie dociec, jak daleko odjechali od miasta. Na dworze już zmierzchało, ale pomny swych wcześniejszych przygód z upływem czasu, wolał nie zgadywać, ile godzin minęło od chwili, kiedy opuścili stolicę. Ziewnął i przewrócił się na lewy bok; w tej pozycji ból nogi dokuczał w znacznie mniejszym stopniu. O niczym nie marzył bardziej, niż o śnie – śnie, który przyniósłby ukojenie, zabierając go daleko, bardzo daleko od tego zakątka Wszechświata. Gdy jednak tylko zaczął się zagłębiać w objęcia Morfeusza, Rebeka ponownie szarpnęła go za ramię. Wściekły poderwał się i już chciał na nią krzyknąć, ale – na widok tego, kto przed nim stoi – głos zamarł mu w gardle. – A-ar-wena? – wystękał z niedowierzaniem. Dziewczynka miała jak zwykle bardzo poważny wyraz twarzy, ale za wszelką cenę starała się uśmiechać do niego. I jego stropioną minę rozjaśnił błysk radości. Wyciągnął do niej ręce, a ona padła w jego ramiona. – Co… co się z tobą działo? – spytał, kiedy zakończyli pokaz czułości. – Musiałam się ukrywać – odpowiedziała dziewczynka. – A jak… jak udało ci się uciec? Arwena zaśmiała się głośno i przez ten moment wydała mu się znacznie starsza niż w rzeczywistości; miał wrażenie, że już kiedyś, i to całkiem niedawno, słyszał ten śmiech. – To akurat było najłatwiejszą rzeczą, jaką udało mi się zrobić – odpowiedziała tajemniczo, a on był tak zaaferowany jej nagłym pojawieniem się, że dłużej nie drążył tego tematu. – To Rebeka ci pomogła? – Taaak, ona również – stwierdziła Arwena po chwili zastanowienia. Adrian na moment zapomniał o bólu, poderwał się z tapczanu i stanął na obu nogach. Skręcona kostka jednak natychmiast o sobie przypomniała – mężczyzna zatoczył się i niewiele brakowało, a upadłby na podłogę. Z pomocą przyszła mu Arwena. – Dziękuję – wyszeptał. Dziewczynka nic nie odpowiedziała. Krzątała się po pokoju, jakby szukając dla siebie bezpiecznego miejsca. Adrian uznał, że to syndrom człowieka, który zmuszony jest do ciągłej ucieczki i ukrywania się – obojętnie, gdzie się znajdzie, nie czuje się bezpiecznie i chciałby uciekać dalej. Obserwował ją uważnie, na co – zdawało się – wcale nie zwracała uwagi. – Co teraz zrobisz? – spytał, przerywając wreszcie trochę już nieznośne milczenie. – Nie mam możliwości opuszczenia Kserksesa… – dodał usprawiedliwiająco. – Sytuacja powinna się niebawem wyjaśnić, a wtedy będę mogła wrócić do domu. – Naprawdę jesteś córką prezydenta? Podrapała się po głowie (gdzieś już ten gest widział, ale nie mógł sobie teraz przypomnieć, u kogo), co miało zapewne oznaczać, że zastanawia się nad odpowiedzią. – Tak mówią – stwierdziła. – A ty nic nie pamiętasz? – Pamięć to najmniej istotny element tej układanki. Jest jak kochanka, która to odchodzi, to znów wraca. Niekiedy można ją nawet zmusić, aby wróciła… – Ta perora wywołała na twarzy Adriana niemałe zdziwienie. „A skąd ty to możesz wiedzieć, mała?” – pomyślał. – Co więc jest od niej ważniejsze? – Bezpieczeństwo – odparła, a po chwili uzupełniła: – Chciałbyś wrócić do domu, w którym nie czujesz się bezpiecznie? – Twój ojciec…? – nie dokończył. Z trudem stał, przenosząc cały ciężar ciała na sprawną nogę. Na jego obliczu malowało się wzburzenie. „Jakąż to tajemnicę skrywa ta poważna nad wiek dziewczynka?” – zastanawiał się. Arwena podeszła do niego i pogłaskała po głowie. – Usiądź – poprosiła. Posłuchał jej prośby. Teraz posłuchałby jej, nawet gdyby wydała mu rozkaz. – Nie porwano mnie, ja sama uciekłam i związałam się z tymi ludźmi – wyjaśniła. – To znaczy… z Alisą? – upewnił się. – Alisa mnie odnalazła po dwóch tygodniach nieobecności w domu. Chciała mnie odwieźć do ojca, ale się sprzeciwiłam… – Dlaczego? – Bo to jest zły człowiek! – powiedziała to z taką agresją w głosie, że aż ciarki przeszły mu po plecach. – Ta kobieta, którą pokazała ci Rebeka, nie jest moją macochą, jest… moją matką. Kolejny pozór, kolejna gra! Ile jeszcze czeka go niespodziewanych odkryć kart? – Co jej się stało? – To ojciec doprowadził ją do takiego stanu, a potem rzucił, odbierając prawa rodzicielskie – wyjaśniła Arwena. – Kiedy zaczął robić karierę polityczną, a jego znaczenie rosło, postarał się, aby matkę zamknięto w szpitalu psychiatrycznym. To, co widziałeś, to jej królestwo. Świat stworzony tylko i wyłącznie na jej potrzeby. Świat, który w rzeczywistości nie istnieje. Nigdy nie miała takiego domu i takiej rodziny… Dziewczynka stała przy oknie. Patrzyła na złowrogie pustkowie, za którym – takie można było odnieść wrażenie – nie kryło się nic. „Może tak właśnie wygląda piekło? – pomyślał Adrian. – Pustka, cisza i nieskończona nuda. – Jeśli tak, to właśnie zaczął tęsknić za spędzeniem kilku dni w takim miejscu!” – Co się potem działo? – pytanie mężczyzny pchnęło ich rozmowę na nowe tory. – Pierwotnie nie wiedziałam, co oni planują – Arwena mówiła o Alisie i stojących za nią oficerach wywiadu i policji bezpieczeństwa. – Nie mówili mi wszystkiego, ale ja nie jestem taka głupia – to, co powiedziała dziewczynka, zabrzmiało bardzo hardo, ale przecież, Adrian złapał się na tej myśli, miała absolutną rację. – Oni zaplanowali zamach, w którym miał zginąć mój ojciec. A na to nie mogłam pozwolić… – I pomieszałaś im szyki… Arwena drgnęła, bo ktoś zapukał do drzwi. – To pewnie Rebeka – zauważył Adrian. – Nie, raczej nie – odparła dziewczynka i poszła otworzyć drzwi. W progu stał starszy, mocno zarośnięty mężczyzna; w ręku trzymał tacę, a na niej gorące jeszcze jedzenie. Rozejrzał się ciekawie po pokoju. Gdy dostrzegł Adriana, poczuł się raźniej, wszedł do środka i postawił tacę na stoliku. – Ta pani, pańska żona – na myśli miał zapewne Rebekę – prosiła o kolację. – Dziękujemy – odpowiedziała Arwena. – A właśnie – zagadnął Adrian – nie widział pan, dokąd poszła? Staruszek zamyślił się. – Owszem, wychodziła. – stwierdził – Ale żeby wracała, to rzeczywiście nie widziałem. Na spacer może poszła… „A gdzie tu można spacerować?” – pomyślał Adrian, głośno zaś podziękował. Chciał, żeby starzec już sobie poszedł, głodny bowiem był nie tylko dalszego ciągu historii Arweny, ale i mięsa, które parując na półmisku wyglądało bardzo apetycznie i swym zapachem drażniło wyczulone nozdrza. Staruszek życzył smacznego i rakiem wyszedł z domku. – Zjedzmy – zaproponowała dziewczynka. – Na pewno jesteś bardzo głodny. – Konia z kopytami bym zjadł – powiedział z uśmiechem. – Konia? – zdziwiła się. – To takie… ziemskie zwierzę. – Smaczne? – W zasadzie to… – zamyślił się – koni się nie je. To tylko powiedzenie, którego używa się, kiedy się jest bardzo, ale to bardzo głodnym. – A ty jesteś? – Jestem! Jedzenie szybko znikało z półmiska. Dopiero gdy niemal do cna ogołocili przyniesione przez starca talerze, Adrian przypomniał sobie o Rebece. „Gdzie ona się szwenda? Wszystko jej wystygnie!” Chociaż miał jeszcze ogromną ochotę na kawałek kotleta (wolał jednak nie dopytywać się, co to za mięso), odsunął talerz daleko od siebie. Arwena spojrzała na niego ze zdziwieniem, na co odparł: – Rebeka też na pewno jest głodna… Reakcja dziewczynki zaskoczyła go niepomiernie. Roześmiała się bowiem tak głośno, że aż szyby w okiennicach zadrżały. |