powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Pójdę po profesora i Stendala – oznajmił Grubin, kiedy już doszedł do siebie.
Lew Chrystoforowicz, przyjrzawszy się dokładnie pejzażowi za drzwiami łazienki, nie miał wątpliwości, z czym ma do czynienia.
– To wrota do innego świata – oznajmił z przekonaniem.
– Jakiego znów świata? – spytał Stendal, który pożałował właśnie, że nie miał przy sobie aparatu fotograficznego. Menadżer Ałły Pugaczowej zastrzegł jednak wyraźnie: gwieździe nie można robić żadnych prywatnych zdjęć. Gazeta miała otrzymać od piosenkarki oficjalne fotki, które mogła następnie umieścić na pierwszej stronie weekendowego wydania.
– Nie wiem, co to za świat – odparował Minc. – Ale wydaje się znajomy. Ten lasek, strumyk, niedźwiedź… Jakbym już gdzieś to widział – zamyślił się profesor.
– Jaki znów niedźwiedź? – Dziennikarz aż podskoczył na dźwięk tego słowa.
– Kręci się tam między drzewami – wyjaśnił Udałow.
– Eee, to niedźwiedzica – uściślił Gawriłow. – Szuka młodych. Taka zabawa w ciuciubabkę między matką a dziećmi. Jak byłem mały, też się tak bawiliśmy z bratem… – Chciał mówić dalej, ale Lew Chrystoforowicz uciszył go jednym gestem, przykładając palec do ust.
– Oni mogą gdzieś tutaj być – wyszeptał. – Nie zapadli się przecież pod ziemię.
Stendal rozejrzał się uważnie dokoła, jakby miał nadzieję, że gdzieś pomiędzy sosnami dostrzeże ukrytych mężczyzn w czarnych garniturach i przeciwsłonecznych okularach. Nie widząc ich, zrobił nawet krok do przodu. Już chciał postawić stopę za progiem łazienki, ale w ostatniej chwili Korneliusz chwycił go za ramiona i pociągnął do tyłu.
– Zwariowałeś?
– Dlaczego?
– A jeśli to jest tylko złudzenie? Fatamorgana? Rodzaj projekcji?
– Hologram? – dziennikarz popisał się światowym słowem. – Przecież profesor mówił, że krajobraz wydaje mu się znajomy…
– Ech, ty, żurnalisto! – Udałow powiedział to z wyraźnym przekąsem, pukając się przy okazji w czoło. – Książek się naczytałeś, a mądrości nie ma w tobie za grosz.
Gawriłow, Miszutin i Grubin zareagowali złośliwym rechotem, profesor natomiast taktownie milczał.
– A tak, naczytałem się – przyznał Stendal. – Znam całego Tołstoja, Turgieniewa, Czechowa, Gogola, Dostojewskiego…
– I co z tego – przerwał mu tę wyliczankę Kola.
– Łukianienkę poczytaj – dodał mechanik Miszutin. – Może wtedy zrozumiesz coś z tego, co cię otacza.
Dziennikarz nie podjął jednak tematu, zrezygnowany machnął ręką i wycofał się w głąb pokoju. Usiadł na krześle i zaczął bawić się pilotem do telewizora. Udałow z profesorem Mincem przez cały czas stali natomiast w drzwiach, które powinny prowadzić do łazienki i w milczeniu zastanawiali się, co dalej.
5.
Po półgodzinnej burzliwej naradzie mężczyźni doszli wreszcie do konsensusu. Postanowili podzielić się na dwie grupy: Korneliusz Udałow wraz z Frołem Miszutinem i Kolą Gawriłowem zdecydowali się przekroczyć wrota do innego świata; pozostali, czyli profesor Minc, milczący przez większość czasu Sasza Grubin oraz wciąż jeszcze oszołomiony sytuacją, w jakiej się znalazł, dziennikarz Stendal mieli pozostać w pokoju sto dwanaście i tylko w wyjątkowym przypadku, przez co rozumiano przede wszystkim zagrożenie życia któregoś z trójki śmiałków, przekroczyć granicę pomiędzy światami.
By jednak niepotrzebnie nie ryzykować zdrowiem przyjaciół, profesor Minc przeprowadził na ich oczach prosty eksperyment naukowy. Z szafy wyjął drewniany wieszak i przez szeroko otwarte drzwi przerzucił go na drugą stronę. Wieszak upadł bezgłośnie na bujną trawę. Kola głośno odetchnął z ulgą.
– To znaczy, że możemy już iść? – spytał Miszutin.
– Jeszcze nie – odparł profesor i wyszedł do kuchni. Przyniósł stamtąd metalowy kubek, którym, podobnie jak wieszakiem, rzucił we wrota do innego świata. Kubkowi też nie przydarzyło się nic przykrego, nie licząc uderzenia w konar sosny.
– Wystarczy już chyba – stwierdził Udałow. Ale Minc wciąż wydawał się niespokojny. – O co chodzi, profesorze? – zapytał Korneliusz.
– Wieszak i kubek to przedmioty martwe – odpowiedział ze smutkiem na twarzy Lew Chrystoforowicz. – A ja wolałbym mieć pewność, że żywej materii też nic złego się nie przytrafi.
– Ależ to proste – zagadał Gawriłow. – Przyprowadzimy Łożkina i potężnym kopniakiem poślemy go na tamten świat.
Miszutin zarechotał, za co Stendal zmierzył go spojrzeniem bazyliszka.
– Przecież mu się należy – dodał usprawiedliwiająco Kola.
– Wesz jest, to prawda, ale jednak swój człowiek, guslarczyk – stwierdził Udałow, zamykając dyskusję i być może tym samym ratując Łożkinowi życie. – A pan – zwrócił się chwilę później do Minca – zaryzykowałby?
– Całe ludzkie życie to jedno wielkie ryzyko – profesor po raz kolejny odpowiedział tak, że trudno było pojąć, o co mu chodzi. Korneliusz najchętniej przyłożyłby mu w czapę. Ale bić uczonego – w Rosji się nie godzi.
– Cóż, w taki razie zaryzykuję – poinformował Udałow. – A wy – dodał, spoglądając w stronę Koli i Froła – jeśli upewnicie się, że nic mi się nie stało, ruszajcie za mną.
„Alea iacta est” – pomyślał, stając twarzą w twarz z wrotami do obcego świata. Za plecami pozostawiał nie tylko sprawdzonych przyjaciół, ale i całe swoje dotychczasowe życie. I trochę było mu żal. Lew Chrystoforowicz intuicyjnie odczytał chyba jego myśli, bowiem uspokajająco rzucił:
– Niech się pan nie martwi. Gdyby coś poszło nie tak… zaopiekuję się Ksenią.
Ostatnich słów Korneliusz już jednak nie usłyszał. Przekroczył próg i jego prawa stopa dotknęła bujnej trawy, zatapiając się w niej po kostkę. Jednocześnie w jego uszy wdarł się przeraźliwy pisk, jakby sprzęgnięcie dźwięku, który na szczęście po kilku sekundach ustąpił miejsca monotonnemu szumowi strumyczka. Do Udałowa dotarł także śpiew ptaków i złowróżbny ryk odchodzącej w stronę lasu, zapewne wciąż poszukującej swoich niesfornych małych, niedźwiedzicy. Było bardzo ciepło; słońce, mimo upływu czasu, wciąż stało w zenicie. Na czole Korneliusza pojawiły się pierwsze krople potu. Starł je wierzchem dłoni.
Dopiero teraz przypomniał sobie o mających ruszyć za nim Miszutinie i Gawriłowie. Odwrócił się, ale za plecami nie dostrzegł drzwi, za którymi powinien mieścić się pokój numer sto dwanaście w hotelu o dźwięcznej nazwie „Caryca Katarzyna”. Za plecami miał ścianę niezwykle gęstego lasu. Stwierdzenie, że w tej samej chwili Udałow wpadł w panikę, byłoby czystej wody eufemizmem – niewiele brakowało, aby w tej leśnej głuszy na nie wiadomo jakiej planecie powalił go atak serca. Był już bardzo bliski omdlenia, gdy nagle ściśle zrośnięte ze sobą konary rozchyliły się i wypluły wprost w jego ramiona Kolę i Froła.
– Auuuć! – zawył Gawriłow, chwytając się za uszy. – Co za kakofonia! – jęknął.
Po chwili tak samo zareagował Miszutin. Klął jeszcze przez dłuższy czas pod nosem, starając się jednocześnie wygrzebać z objęć Udałowa.
– Daj spokój, stary. Nie jestem aż tak nowoczesny. – Mechanik nie potrafił zrozumieć, dlaczego Korneliusz uśmiecha się do niego, jakby Froł był co najmniej osiemnastoletnią top-modelką.
Kola tymczasem pozbierał się i zaczął węszyć dokoła.
– Jesteśmy na Ziemi? – zapytał. Udałow tylko wzruszył ramionami. Na to pytanie nie odpowiedziałby teraz nawet słynny profesor Lew Chrystoforowicz Minc.
Swoją drogą, Korneliusz zastanawiał się, jak to było możliwe, że z pokoju widzieli świat po drugiej stronie drzwi, a na odwrót nie dało się nic zobaczyć. Miał jednak nadzieję, że Grubin i Stendal, wespół z profesorem, będą cały czas trzymać rękę na pulsie i jeśli zajdzie taka potrzeba, nie zawahają się ruszyć im z pomocą.
– Idziemy – zakomenderował, odrywając Miszutina od skubania trawy, a Gawriłowa od oskubywania kory z drzewa.
– Dokąd?
– Poszukamy strumyczka, który nam tak pięknie szemrze – odparł Udałow, dziwiąc się sobie samemu; ostatni raz był tak romantyczny chyba kilkadziesiąt lat temu, kiedy wybrał się z Ksenią na rowerową wycieczkę za miasto. Czy to było wtedy, gdy doszło między nimi do pierwszego zbliżenia, już nie pamiętał.
– Więc nie zwlekajmy. Szybciej zaczniemy, szybciej skończymy – podsumował Kola, zostawiając wreszcie w spokoju doświadczoną przez niego i jemu podobnych sosnę. Ruszył w stronę Korneliusza, po drodze jednak kopnął coś nogą; przedmiot potoczył się i uderzył Udałowa w kostkę. Ten pochylił się i wygrzebał z trawy metalowy kubek. Choć ucieszył go jego widok, nie miał zamiaru zabierać go ze sobą. Niech zostanie tutaj, wskazując miejsce ukrycia wrót.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

64
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.