 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zdecydowanie przeciwne stanowisko zajął dziennikarz, opisując strajk tysiąca robotników w Słonimie. „(…) wszyscy pracodawcy są żydzi i wszyscy strajkujący chrześcijanie (…)” – zaznaczył już na wstępie reportażu. Strajk zaś uznał za specyficzny, antyżydowski, oddolny, a nie podsycany przez komunistycznych agitatorów (robotnicy bowiem bojkotują 1 maja, święcić chcą 3 maja). Powodem miało być wyzyskiwanie robotników przez żydowskich właścicieli. „Jeżeli żydom ma być źle w Polsce, to chyba Słonim w jej granicach nie leży! Dobra doczesne należą tam tylko do żydów” – pisał, nie ukrywając zazdrości. Zaskakujący był również dla Mackiewicza stosunek białoruskich chłopów do Żydów, który określił nawet w tytule jednego ze swoich artykułów jako „filosemityzm”. Ale i na to zjawisko miał swoje wytłumaczenie: „Chłop rozumuje w ten sposób: Żyd jest wyzyskiwacz, ale on się Żyda nie potrzebuje bać. Żydzi na wsi są tym elementem ćwierćinteligenckim, tym sprytnym elementem, którego chłop rozumie”. Dostrzegał tu zarazem podstawową różnicę w rozumowaniu chłopów białoruskich i tych z Polski centralnej (na przykładzie mieszkańców miejscowości Przytyk). Pisał: „Różnica pomiędzy tymi dwoma objawami jest ta, że Żyd dla chłopa białoruskiego odgrywa podwójną rolę: dodatnią i ujemną, z której, w jego pojęciu, dodatnia przeważa. Natomiast dla chłopa radomskiego już tylko jednostronną rolę, tę właśnie ujemną”. W dużym stopniu wiąże się to, zdaniem Mackiewicza, z polityką państwa. W byłej Kongresówce chłop ma oparcie w polskim mieszczaninie i ziemianinie, tym samym nie musi szukać go u Żyda. Chłop białoruski, oparcia tego pozbawiony i przez administracją państwową poddawany ciągłej indoktrynacji „(…) z tego przymusowego przytułku państwowotwórczego wychowania ucieka i… trafia do Żyda”. Uspokajała jednak Mackiewicza inna myśl: „(…) należy wszakże bezstronnie stwierdzić, że specyficzny i każdemu się rzucający w oczy filosemityzm wsi białoruskiej wyrasta na podłożu sztucznym, raczej niezdrowym (…)”. Przy tej okazji polemizował Mackiewicz z Ksawerym Pruszyńskim, który – w swym artykule wydrukowanym w „Wiadomościach Literackich” – dowodził, że w ostatnim czasie wpływ na chłopów odbierają Żydom robotnicy. Dziennikarz „Słowa” był innego zdania: „Interesy robotników zbyt często wchodzą w kolizję z interesami włościaństwa, tak jak nie zawsze dadzą się pogodzić interesy miast z interesami wsi. (…) Do tego raczej predestynowana może być warstwa ziemiańska, a nie robotnicza. – Natomiast oczywistym jest, że najmniej w tym charakterze powołana, najbardziej nieodpowiadająca swej roli, jest warstwa obca rasą i religią, kupiecko-pośrednicza, warstwa żydowska”. Wielokrotnie oburzał się Mackiewicz na arogancję Żydów. Czasami oburzenie to zdawało się być w pełni uzasadnione, jak chociażby w opisanym przez niego przykładzie wydzierżawienia jeziora Popis. Do roku 1931 znajdowało się ono w rękach chłopa ze wsi, Mikaszuny Antoniego Gajdzisa, który płacił rocznie 3 tysiące. Gdy chciał odnowić umowę, pojawili się dwaj Żydzi, gotowi dać aż 8 tysięcy. I oni też wydzierżawili tę „kopalnię ryb” pod samym Wilnem. Tymczasem okazało się, że Dyrekcja Lasów Państwowych (nominalny właściciel jeziora) obniżyła dzierżawę do 4,6 tysiąca. Chłopi podnieśli krzyk, gdyż gotowi byli zapłacić nawet 6 tysięcy. Nic już jednak nie mogli zrobić, postanowili czekać cierpliwie do wygaśnięcia dzierżawy w 1934 roku; po tym terminie udali się do Dyrekcji Lasów oferując swoje 6 tysięcy. Tu dowiedzieli się, że dzierżawa Żydów przedłużona została na dalsze 9 lat za sumę 4,2 tysięcy rocznie. Chłopi odwołali się do ministra, premiera, pisali skargi, które – jak bumerang – powracały do Dyrekcji Lasów, tłumaczącej się wszem i wobec, że „poza Żydami nikt do przetargu nie stanął”; w ten sposób – jak napisał Mackiewicz – „(…) pokrzywdzono rybaków i rozdrażniono ludność – aby dwóch Żydów mogło zbijać majątek”. Czy jednak w tym przypadku winni byli tylko Żydzi? Takiego pytania autor artykułu już nie zadał… W sprawie radnego miasta Grodna, Aarona Jezierskiego, wileński dziennikarz nie miał, niestety, żadnych wątpliwości. „Winą” radnego żydowskiego było to, że podczas sesji rady nazwał on Grodno „naszym miastem”. Innym razem – po antykomunistycznym odczycie księdza Trzeciaka w teatrze miejskim i jego wezwaniu do bojkotu sklepów żydowskich – Jezierski wystąpił przeciw temu na zebraniu rady, za co go z niej wykluczono. Mackiewicz także przyłączył się do chóru piętnującego postępowanie Żyda, pisząc: „To tylko dowodzi, że sprawa żydowska dojrzewa już wszędzie do ostatecznej rozgrywki. Czym więcej aroganckich Aaronów – tym prędzej!”. Zamiast cieszyć się z asymilatorskich zapędów radnego, dziennikarz „Słowa” oburzał się na „żydowską aneksję”, jakby ludność ta – zamieszkująca te ziemie od setek lat – nie miała żadnych praw. Razi niepomiernie ten krótkowzroczny antysemityzm; bo tym razem był to właśnie – choćby i nieświadomy – antysemityzm! Gdzie dwóch się bije… Przy innej znów okazji Mackiewicz ponownie wziął w obronę białoruskich chłopów („rodziny chrześcijańskie”), wykorzystywanych – jego zdaniem – przez Żyda, Pinkusa Graubarda, właściciela tzw. Hrybiszek pod Wilnem. Graubard podniósł czynsz do 50 zł z 1 ha, domagając się także natychmiastowego spłacenia wszystkich długów. Jak sądził Mackiewicz, miało to na celu pozbycie się starych mieszkańców (ich eksmisję i postawienie przed „nieomal śmiercią głodową”) i osiedlenie nowych – Żydów. Gdyby jednak Mackiewicza bronić, trzeba by wspomnieć, że w takich sytuacjach zawsze brał stronę chłopów, bez względu na to, czy poszkodowani byli przez „żydowskich despotów”, czy też administrację państwową II Rzeczypospolitej. Czasami jednak posuwał się zbyt daleko. Zwracając uwagę na niewłaściwe używanie i nadużywanie w publicystyce polskiej lat 30. słowa „ghetto”, pisał: „Bo wygląda tak, jakbyśmy chcieli Żydów zepchnąć istotnie na dno jakiejś nieludzkiej nędzy (…) Nieprawda. Życzymy im smacznych pomarańcz Jaffy, kąpieli w Jordanie, stoków Libanu i słońca Palestyny”. Czemu miała służyć ta ironia?… Nie wystarczyłoby samo stwierdzenie: „Po co nam ghetto? Żeby się miała tam lęgnąć ikra bolszewizmu! Bo dawniejsza nazwa włoska z odgraniczonego miasta dla żydów straciła bezpowrotnie swe pierwotne znaczenie”. Mackiewicz nieczęsto mylił się w swoich przypuszczeniach – tym razem jednak pomylił się srodze. Polityka eksterminacyjna prowadzona w stosunku do ludności żydowskiej w czasie II wojny światowej przez Hitlera nadała „ghettu” (tej „dawniejszej nazwie włoskiej”) jeszcze jedno, straszne znaczenie: przedsionek piekła, korytarz do gazu. Mackiewicz był na bieżąco z antysemicką propagandą niemiecką. Przyznał się kiedyś, że czytał wydaną w Lipsku książkę Hermana Fehsta „Bolszewismun und Judentun”. I choć uznał ją tylko za paszkwil („[…] ani omawiać, ani polemizować z tą książką nie mam zamiaru”), to przyznał otwarcie, że „świetnie organizuje Hitler swą agitację antyżydowską”. Do podobnych wniosków doszedł, odwiedzając w 1937 roku w Berlinie – przy okazji wizyty na Wystawie Łowieckiej – „włosko-niemiecki montaż w Reichstagu”, będący „wielką, międzynarodową już dziś, antysemicką propagandą”, mającą na celu udowodnienie tezy, że cała historia Żydów to „taktyka rozsadzania państw od wewnątrz”. „Montaż” ten zrobił na nim wrażenie, czego zresztą nie ukrywał: „Plastyka tej propagandy jest rzeczywiście urządzona technicznie doskonale”. Jednak czy zgadzał się z jej tezami? Z tekstu trudno wywnioskować, gdyż wprost im nie zaprzecza. Osobne miejsce w publicystyce Mackiewicza, dotyczące spraw ludności żydowskiej, zajmują reportaże ze Zbąszynia – miasta, w którym rząd polski umieścił Żydów, obywateli polskich deportowanych w końcu 1938 roku przez hitlerowską III Rzeszę. Sprawą tą zainteresował się stosunkowo późno. Wyjaśnił to następująco: „Może gdyby wybuchł od razu wielki skandal, nie trwałby przynajmniej tak długo. I jeszcze jak długo to będzie trwało? Ponieważ nikt w Polsce nie umie dać odpowiedzi na to pytanie, pojechałem do Zbąszynia. A nuż… a może coś się z tego wglądu na miejscu da wyłuskać, przewidzieć…”. Zaskakujący był dla Mackiewicza panujący w tej sprawie chaos, galimatias, brak konsekwencji rządu polskiego, który – wystawiając na szwank swoje dobre imię – uginał się pod naciskiem to Żydów, to rządu niemieckiego. „Głosami Żydów popycha się kandydatów Ozonu do Sejmu, a jednocześnie izoluje Żydów w Zbąszyniu. Mówi się o konieczności emigracji żydowskiej z Polski, a jednocześnie ma się przyjąć na łono Rzeczypospolitej 8 tys. nowych izraelitów – pisał Mackiewicz. – Do tego dochodzą niby to dobre stosunki z Niemcami i jednocześnie grube psikusy z ich strony, w rodzaju przepędzenia pod bagnetami na naszą stronę kilka tysięcy niepożądanych osób bez porozumienia, bez uprzedzenia, bez zachowania form dyplomatycznej grzeczności”. |