powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Dramat fantastycznie niezamierzony
Nik Pierumow ‹Wojownik Wielkiej Ciemności›
Moja sympatia do twórczości Nika Pierumowa maleje z każdą kolejną przeczytaną książką. Boję się już, jakie uczucia będą mną targać, gdy zakończę lekturę ostatniego tomu „Kronik Hjorwardu”. Po drugiej odsłonie tej trylogii – „Wojowniku Wielkiej Ciemności” – odczuwam bowiem ogromną złość na autora, który – choć bezsprzecznie zdolny – tworzy powieści wtórne aż do bólu.
ZawartoB;k ekstraktu: 30%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kiedy przeczytałem notkę o Pierumowie wydrukowaną na tylnej okładce książki, szczęka opadła mi aż do podłogi. Wydawca informuje nas bowiem, że „w 2004 roku [Pierumow] został uznany za najlepszego rosyjskiego pisarza fantasy, a na konwencie Eurocon – za najlepszego autora w Europie”. Jeśli faktycznie Pierumow nie miałby sobie równych, to należałoby zebrać w jednym miejscu wszystkie powieści fantastyczne wydane do tej pory w Europie (a w Rosji nade wszystko) i dokonać ich rytualnego spalenia – taki musiałby to być, przepraszam za potoczność, szajs. Swą przygodę z Pierumowem zacząłem od „Ostrza elfów” (czyli pierwszego tomu „Pierścienia Mroku” – kontynuacji Tolkiena) i nie ukrywam, że powieść ta przypadła mi do gustu. Choć wielu znajomych kręciło na nią nosem, w prywatnych rozmowach starałem się bohatersko bronić Rosjanina. Niestety, z każdą kolejną publikowaną w naszym kraju powieścią argumentów miałem coraz mniej. Wciąż jednak towarzyszyła mi nadzieja, że już nic gorszego od „Adamantu Henny” (ostatniej części cyklu) napisać nie można. I, jak się okazało, byłem w błędzie. Pierumow tak się bowiem rozpędził, że po pierwszej trylogii postanowił napisać kolejną – „Kroniki Hjorwardu”. „Wojownik Wielkiej Ciemności” jest drugą (po „Śmierci bogów”) jej odsłoną.
Prawie niemożliwością jest z czystym sumieniem napisać o „Wojowniku…” coś dobrego. W miarę interesujących jest bowiem zaledwie kilka pierwszych rozdziałów, w których autor dopiero zawiązuje akcję. Poznajemy więc królewską rodzinę, która po dokonanym w Hjorwardzie przewrocie politycznym ucieka przed zamachowcami, chcąc ocalić skórę. Król znajduje chwilowe schronienie w domu swego wiernego sługi, zastanawia się też, co począć dalej – a przede wszystkim, jak odzyskać utraconą władzę? Nie spodziewa się, że każdy jego krok śledzony jest przez wrogów, na usługach których pozostają wojowniczki tajemniczego zakonu. Wkrótce też władca zostanie przez nie zamordowany. Z rzezi ocaleją jedynie królewskie dzieci: nastoletnia Arjata i jej malutki braciszek Trogwar. Niebawem jednak i ich drogi rozejdą się – Trogwar w magiczny sposób zniknie z oczu siostry i od tej pory będzie się wychowywał, nie mając nawet świadomości, kim jest. Odtąd zaczyna się dramat pisarza – dramat niezamierzony, bo nie sądzę przecież, aby Pierumow z pełną świadomością „popełnił” dziełko tak wtórne i byle jakie. Czegóż tu bowiem nie ma? Są Widmowe Miecze i – zamiast obdarzonych magiczną mocą pierścieni – Cztery Kamienie Hallanu, które zapewnić mają panowanie nad krainą Hjorwardu. Są bohaterskie krasnoludy i sadystyczne wojowniczki. Pojawiają się postaci Białego Czarownika, który chociażby z racji koloru przywodzić musi na myśl Gandalfa, i – sprawiającego wrażenie kolejnej inkarnacji Saurona – potwornego Rakota. Jest w końcu Czerwony Zamek, przywodzący na myśl dowolną z Tolkienowskich „dwóch wież”. Nie zabrakło nawet wątku kuszenia głównego bohatera przez złe moce. Nie ma w tej powieści tylko jednego – odrobiny oryginalności. Żeby choć Pierumow potrafił żonglować motywami stworzonymi przez innych, co jest przecież typowe dla współczesnej literatury postmodernistycznej… Ale nic z tych rzeczy – on je wykorzystuje w niemal niezmienionej postaci.
Fabuła „Wojownika…” jest całkowicie przewidywalna, co powoduje, że już w połowie książki – jeśli nie wcześniej – można stracić zainteresowanie ciągiem dalszym przygód tragicznie rozdzielonego rodzeństwa. Tym bardziej że uważny czytelnik tego typu literatury z dużym prawdopodobieństwem przewidzi, jak historia ta się zakończy. I nie pomagają tu w niczym czarodziejskie moce ani magiczne artefakty, przy pomocy których autor – stosując metodę deus ex machina – stara się zatuszować własną twórczą indolencję. Czas poświęcony na lekturę „Kronik Hjorwardu” uznać więc należy za czas stracony. A gdyby ktoś, nie daj Boże, uwierzył w prymat Pierumowa na rosyjskim rynku fantasy (o europejskim nawet nie wspominając), powinien czym prędzej sięgnąć po powieści Diaczenków, Łukianienki bądź Oldiego, by przekonać się, że przytoczone na początku tej recenzji zdanie – choć mające potwierdzenie w nagrodach, jakie autor „Wojownika…” otrzymał – potraktować należy jedynie jako chwyt reklamowy. Na wyróżnienia te bowiem wcale nie zasłużył



Tytuł: Wojownik Wielkiej Ciemności
Tytuł oryginalny: Воин Великой Тьмы
Data wydania: 1 czerwca 2006
Przekład: Ewa Skórska
ISBN: 83-7469-341-X
Format: 376s. 130×200mm
Cena: 39,90
Gatunek: fantastyka
Zobacz w:
Ekstrakt: 30%
powrót; do indeksunastwpna strona

218
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.