W ślad za książką Paksztasa w sprawie Wilna poszła nota ministra spraw zagranicznych Litwy Dorasa Zauniusa do sekretarza generalnego Ligi Narodów. Mackiewicz ocenił ją następująco: „co do treści nie przynosi ona nic nowego”, zauważył w niej jednak inne niebezpieczeństwo, któremu dał wyraz w słowach: „[nota ta] stworzy poważny precedens na przyszłość do komentowania przez czynniki międzynarodowe spraw litewsko-polskich. (…) Dlatego właśnie podkreślić należy wystąpienie ministra Zauniusa jako wysoce nie tylko śmiałe, ale ryzykowne”. W tym też czasie, być może w związku z notą Zauniusa, dojść miało – jak poinformowała prasa niemiecka – do tajnych rozmów polsko-litewskich. Pośrednikiem miał być polski ksiądz Urbanowicz z Ameryki, który przyjechał do Kowna na spotkanie z prezydentem Smetoną. Miał mu przedstawić projekt pogodzenia Polski z Litwą, po czym w tym samym celu wyjechał do Warszawy, gdzie jednak przez Marszałka Piłsudskiego nie został przyjęty. Odbył w Polsce kilka prywatnych rozmów, wrócił do Kowna, a stamtąd pojechał do Watykanu, by dla swego programu uzyskać poparcie papieża Piusa XI. Rewelacje te przedostały się także do prasy polskiej. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć, co projekt Urbanowicza przewidywał. Mackiewicz w „Słowie” powtórzył jedynie obiegowe plotki, dodając od siebie, że idzie on dalej niż projekt Paksztasa, „ale jest podobno trudny do przyjęcia dla Polski”. Całą sprawę zaciemniał dodatkowo fakt, że rządy litewski i polski do niczego się nie przyznawały. Można więc sądzić, że jeśli nawet coś takiego jak „program Urbanowicza” istniało, nigdy nie nadano mu biegu oficjalnego. W początkach 1932 roku Europę obiegły nowe plotki dotyczące porozumienia polsko-litewskiego, będące wynikiem pogarszających się stosunków litewsko-niemieckich na terenie Kłajpedy. Kwestia Kłajpedy była – obok kwestii Wilna – zasadniczym problemem odrodzonej Litwy. Jej władza na terenie miasta, zajętego zbrojnie w styczniu 1923, była ograniczona przez podpisaną w Paryżu 8 maja 1924 roku tzw. Konwencję Kłajpedzką. Mimo że była ona w zasadzie, zdaniem Mackiewicza, zwycięstwem tez litewskich, to jednak znalazł się w niej jeden niebezpieczny dla Litwy zapis (artykuł 17), na mocy którego każdy członek Rady Ligi Narodów uprawniony był do wytoczenia skargi przeciw rządowi litewskiemu o naruszenie konwencji. Z furtki tej często korzystali miejscowi Niemcy, śląc skargi do Berlina. Konflikt wybuchł, gdy aresztowany został prezes Dyrektoriatu (namiastki rządu w Kłajpedzie), Niemiec Boettcher. Prasa litewska, oczekując na kontrakcję Niemiec na forum Ligi Narodów, zaczęła pisać o możliwościach porozumienia z Warszawą, skierowanego przeciw Republice Weimarskiej. Jego spoiwem miałby być dokonany przez oba państwa rozbiór Prus Wschodnich – większa ich część przypadłaby Litwie, która jednocześnie zajęłaby łotewski port w Libawie, Polacy w zamian mieliby zatrzymać Wilno. Mackiewicz wątpił w to rozwiązanie. Polska, godząc się na taki plan, musiałaby doprowadzić do napięcia na linii Warszawa-Ryga, co nie byłoby w jej położeniu decyzją rozsądną. Poza tym, co zaznaczyli sami Litwini, zmiany zależą nie od nich, ale od Polaków, „którzy nic zmieniać nie chcą”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Mackiewicz dostrzegał dużą analogię między sprawą Kłajpedy i Wilna. Nie wierzył w zapewnienia Litwinów, którzy twierdzili, że w momencie oddania im Wilna oba kraje połączy przyjaźń. Odpowiadał, że nie jest to możliwe, podając właśnie przykład Kłajpedy. „Wilno w razie uzyskania od Litwy podobnej Kłajpedzie autonomii, raczej rozpali jeszcze bardziej wzajemne przeciwności”. Wilno bowiem, zdaniem dziennikarza, odczuwające ogromny separatyzm wobec Warszawy, przeciwne było wszelkiemu centralizmowi i napływowi urzędników. Gdyby zaś znalazło się w granicach Republiki Litewskiej, natychmiast zostałoby poddane nacjonalistycznemu centralizmowi, a zdecydowana większość mieszkańców Wilna nie znała nawet języka litewskiego… „Znany nam dotychczas nacjonalizm litewski nie może, w żadnym wypadku nie może, odpowiadać konstrukcji rozszerzonego na Wilno państwa” – argumentował Mackiewicz, dowodząc, że Wilno kłócące Polskę z Litwą „może się stać (…) terenem wypadowym sąsiedniego imperializmu”. W konflikcie litewsko-niemieckim dostrzegał jednak plusy dla Polski. Doszedł bowiem do wniosku, że „do proniemieckiego szablonu polityka zagraniczna Litwy nigdy już nie wróci, albo w tym stopniu, co dawniej – nie wróci”. To zaś, według Mackiewicza, mogło w przyszłości ułatwić nawiązanie dobrosąsiedzkich stosunków z Litwą. „Wodzu, prowadź na Kowno!” W lipcu 1932 roku Mackiewicz wyjechał do Dyneburga, stamtąd udał się na Litwę, zwiedził Poniewież, parę dni przebywał w Kownie, taksówką zjeździł prawie całą Litwę. Po powrocie do Wilna opisał w cyklu artykułów swoją podróż. Rozmawiał z ludźmi, zwiedzał zabytki, dostrzegał plusy i minusy polityki gospodarczej i społecznej rządu litewskiego. Chwalił gospodarność ludności, rozwój budownictwa. Krytykował jednak Litwinów za prześladowania mniejszości polskiej, na co dowody zebrał w czasie podróży. Wspominał w swoich artykułach o zamykaniu polskich szkół, o odprawianiu nabożeństw w języku litewskim nawet w tych parafiach, w których większość wiernych stanowili Polacy, o karach czekających ludność mówiącą głośno po polsku… Do tego katalogu żalów wobec Litwinów w grudniu 1933 Mackiewicz dorzucił kolejny. W tym czasie wprowadzono bowiem na Litwie tzw. „reformę nazwisk”, która miała na celu „litewszczenie” nazwisk o brzmieniu słowiańskim i „odsłowiańszczenie” nazwisk litewskich. Litewski organ rządowy „Trinitas” nazwał ustawę „otrząśnięciem się z jeszcze jednej haniebnej pozostałości słowiańskiej”, Mackiewicz natomiast skomentował ją następująco: „Żadne z dotychczasowych posunięć kowieńskich nie szło tak dalece w kierunku zerwania i przekreślenia własnych aspiracji państwowych i tradycji historycznych”. Przez parę następnych lat „sprawy litewskie” zostały w publicystyce Józefa Mackiewicza zepchnięte na margines. W stosunkach między obydwoma krajami nie działo się nic ważnego, więc i Mackiewicz na ten temat milczał. Ponownie zainteresował się tak nurtującymi go niegdyś problemami na początku roku 1938. Był już wtedy czołowym reportażystą „Słowa” – jeździł po kraju, tropiąc nieprawości państwowej administracji. Taka właśnie sprawa zawiodła go do Lidy, skąd dochodziły głosy o bezpodstawnym prześladowaniu ludności litewskiej przez polską administrację. Odkrył, że na terenie województw wileńskiego i nowogródzkiego pozamykano większość czytelni litewskich, a ich dyrektorów, oskarżonych o działalność antypaństwową, postawiono przed sądem. Ostry ton artykułu i krytyka władz doprowadziła do jego ocenzurowania. Nie mógł się bowiem Mackiewicz pogodzić z tym, że o tak ważnych i drażliwych sprawach, jakimi są stosunki narodowościowe na terenie Wileńszczyzny (zawsze był przeciwnikiem określania tych ziem mianem „Kresów Wschodnich”), decydują ludzie nietutejsi, przysłani z centrum kraju, którzy na dodatek na tych sprawach wcale się nie znają. Artykuł mógłby wydać się zaskakujący – skąd bowiem ta nagła zmiana, obrona Litwinów mieszkających w Polsce? Nie ma w tym jednak nic dziwnego, od jakiegoś czasu bowiem Mackiewicz w swych reportażach stawał po stronie uciskanych przez administrację ludzi „tutejszych”, bez względu na to, czy z pochodzenia byli Białorusinami, Polakami czy też Litwinami. W marcu 1938 roku w stosunkach polsko-litewskich zapanował niebezpieczny kryzys. Rankiem 11 marca na granicy z Litwą został śmiertelnie postrzelony polski żołnierz, który przekroczył granicę litewską pod wsią Trasnykai koło Merecza. W Polsce natychmiast rozpoczęto nagonkę na Litwę. W pobliżu granicy rozpoczęła się koncentracja wojsk, w całym kraju natomiast wszczęto antylitewską propagandę – między innymi urządzano demonstracje, wzywające Naczelnego Wodza marszałka Rydza-Śmigłego do marszu na Kowno. W dniu 17 marca 1938 rząd polski wystosował do Litwy ultimatum, w którym domagał się tylko jednego – bezwarunkowego nawiązania stosunków dyplomatycznych do końca marca. Odpowiedź litewska miała być udzielona przed upływem 48 godzin. Ultimatum przyjęto i już 19 marca oba rządy wymieniły noty dyplomatyczne, w których zapowiadały ustanowienie swych przedstawicielstw w Warszawie i Kownie. Wileńskie „Słowo”, jak można się było spodziewać, w tych gorących marcowych dniach nie pozostało obojętne. Pismo przyłączyło się do zgodnego chóru całej krajowej prasy, wychwalającej wielki sukces dyplomatyczny Polski. Mackiewicz jednak milczał i nie wygłaszał hymnów na cześć marszałka Rydza-Śmigłego ani ówczesnego ministra spraw zagranicznych, pułkownika Józefa Becka. Parę dni po wymianie not wsiadł do samochodu i ruszył w stronę granicy litewskiej tradycyjnym szlakiem na Kowno. Z radością obserwował, jak ten – do tej pory opustoszały – trakt, powracał powoli do normalnego życia. W maju wyjechał na Łotwę, w drodze powrotnej zatrzymał się jeszcze na parę dni w Kownie. Z rozmów z przedstawicielami różnych partii wnioskował, że większość społeczeństwa litewskiego zdaje się być zadowolona z nawiązania normalnych stosunków dyplomatycznych. Na pytanie zaś, dlaczego nie doszło do wojny, odpowiadał, że Litwa i jej armia były po prostu do niej nieprzygotowane. Ultimatum polskie było w Kownie całkowitym zaskoczeniem, wywołało wśród ludności panikę, którą dodatkowo podsycali Żydzi. Poza tym sytuacja międzynarodowa, według Mackiewicza, Litwie nie sprzyjała. Opinia państw europejskich była raczej przychylna Polsce. Ich zdaniem, konflikt polsko-litewski dawno już powinien być rozwiązany i kiedy szansa taka się pojawiła, poparły ją. |