powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Kolberg, cz. 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– A co mógłby mi pan powiedzieć o tym człowieku? - spytał, siadając na sofie obok Käutnera; trzymał zdjęcie tak, by on mógł je swobodnie obejrzeć.
Reżyser nie odpowiedział od razu. Z wyrazu twarzy Norwich jednak od razu poznał, że nie jest mu ona obca.
Jeśli powie, że widzi go po raz pierwszy - skłamie!
Ale Käutner nie miał zamiaru kłamać, dlatego też jego odpowiedź zaskoczyła Norwicha:
– Nie jestem pewien.
– Czego nie jest pan pewien?
– Czy się z nim kiedyś spotkałem…
– Nie rozumiem.
– Twarz wydaje mi się znajoma, ale coś mi tu nie pasuje.
– Może mundur - podsunął Norwich. - Tu jest w cywilu, a pan…
– Nie, to nie to. - Spojrzał błagalnie na amerykańskiego agenta w SS-mańskim uniformie, po czym niemal błagalnym tonem dodał: - Proszę mi jakoś pomóc. W jakiś sposób naprowadzić na ślad. - Brzmiało to tak żałośnie, że Norwich poczuł się nieswojo. Miał wrażenie, że Käutner odgrywa przed nim psychodramę, jakby chciał odwrócić uwagę od czegoś innego, znacznie dlań ważniejszego.
– Nieważne - mruknął Norwich i schował zdjęcie z powrotem do kieszeni.
– Jeśli sobie przypomnę, z chęcią pana o tym zawiadomię.
– Nie sądzę, żeby było to konieczne - odpowiedział agent. - Ten człowiek w zasadzie nas nie interesuje - stwierdził.
Teraz z kolei Käutner przestał rozumieć, jaką grę toczy z nim jego niespodziewany gość.
– Proszę się nie denerwować - Norwich starał się uspokoić gospodarza. - To nie było formalne przesłuchanie i nigdy na takowe pana nie wezwę, jeśli…
– Jeśli… - powtórzył reżyser.
– Jeśli zechce mi pan pomóc. Naprawdę pomóc!
– Staram się cały czas.
– Zapomnijmy o naszej dotychczasowej rozmowie.
– Proszę bardzo.
Norwich podniósł się z sofy i, teraz stojąc, wyraźnie górował nad Niemcem. Tamten, przygarbiony, wydawał się jeszcze mniejszy, jeszcze bardziej niepozorny, jeszcze bardziej skłonny iść na współpracę.
– Wciąż jest pan przyjacielem pani von Harbou, nieprawdaż?
Käutner wyraźnie pobladł. Nagła zmiana tematu zdecydowanie nie była po jego myśli. Niewprawnym ruchem nalał koniak do kieliszka, przelał jednak i złocisty płyn wąską strużką popłynął po blacie stołu.
– Nie chciałem pana zdenerwować - stwierdził agent.
Niemiec podniósł nań spojrzenie i odparł:
– Nie zdenerwował mnie pan. - Ale ton jego głosu wskazywał na całkiem odmienną reakcję.
Norwich stanął za jego plecami, nachylił się i wyszeptał mu wprost do ucha.
– Chcę, by napisał pan do niej list. List polecający. Przedstawi mnie pan w nim jako swego bardzo dobrego znajomego jeszcze sprzed wojny. Człowieka nader godnego zaufania. Prawda, że pan mi nie odmówi?
– Nie - odparł w pierwszej chwili, po czym wyjaśnił szerzej: - Nie odmówię panu, chociaż kompletnie nie rozumiem, czego jeszcze możecie od niej chcieć…
– To nasza sprawa, herr Käutner!
Nie czekając na inicjatywę gospodarza, Norwich podszedł do, stojącego obok biblioteczki, biurka i sięgnął po czystą kartkę papieru i wieczne pióro. Położył je na stole, przed Niemcem.
– Niech pan pisze, krótko i konkretnie!
Käutner wziął do ręki pióro i zaczął pisać.
– Jak mam pana przedstawić?
– Nazywam się Lützke. Czyżby pan zapomniał?
Pisał jeszcze przed kilkadziesiąt sekund, po czym przerwał i wykonał gest, jakby chciał podrzeć papier. Norwich jednak, przewidziawszy taką ewentualność, był szybszy. Wyrwał mu kartkę z rąk. Niemiec, zrezygnowany, opadł na sofę.
– Nienawidzę was - mruknął pod nosem. - Nienawidzę wojny i wszystkich, którzy jej służą! - Jego oczy, choć wypalone, zapłonęły niecodziennym blaskiem. Za każde wypowiedziane teraz słowo należała mu się kula w łeb, bez sądu, apelacji i odwołań. Norwich stał obok i, z odrazą myśląc o sobie, spoglądał na sponiewieranego człowieka, w sercu którego odezwała się ostatnia może nuta szlachetności.
Nie mógł jednak pozwolić sobie na wtajemniczenie go w swój plan, na uśmierzenie jego bólu. Być może do końca życia będzie musiał teraz żyć z piętnem zdrady, zdrady, o której nikt inny się nie dowie, bo przecież tak naprawdę Käutner w ogóle nie zdradził. Nie zdradził ani swej przyjaciółki pani von Harbou, ani jej nieobecnego w Niemczech męża; zdradził własne sumienie i z tym pewnie już nigdy się nie pogodzi.
Norwich odczekał, aż atrament wyschnie i złożył papier na czworo, po czym go schował. Chciał powiedzieć cokolwiek, co podniosłoby Käutnera na duchu, ale nie znajdował ani jednego słowa, którym mógłby podzielić się z Niemcem. Lecz nawet gdyby je znalazł, nie zdążyłby nic wyjaśnić, nic wytłumaczyć. Gdy rozległo się złowieszcze łomotanie do drzwi, obaj byli równie mocno zaskoczeni.
– To pańscy ludzie? - spytał Niemiec.
Norwich zaprzeczył ruchem głowy.
– Ktokolwiek to jest, nie może mnie u pana zastać. Proszę wskazać mi inne wyjście - poprosił.
– Jeżeli go nie obstawili, może pan się przedostać przez ogród na równoległą ulicę.
– Którędy?
– Do piwnicy i korytarzem do końca.
– Dziękuję - odparł Norwich i ruszył w kierunku wskazanym przez gospodarza. Käutner spoglądał za nim z wcale nie mniejszym niepokojem; potęgowało go coraz bardziej złowrogie walenie do drzwi.
– Kim pan jest? - spytał tylko.
Agent nie odpowiedział.
– Proszę otworzyć. I zapomnieć o tym, że kiedykolwiek mnie pan widział.
Nim wybiegł, cofnął się jeszcze w głąb pokoju, by sięgnąć po stojący na stole kieliszek po koniaku. Mocno trzymając go w dłoni, wybiegł z pokoju i, zgodnie z instrukcją Käutnera, odszukał drzwi do piwnicy. Nie zapalał światła. Poruszał się wzdłuż ściany, co rusz potykając się o jakieś skrzynie. Przewrócił się, ale natychmiast wstał i szedł dalej. Na końcu korytarza, odniósł wrażenie, zamajaczyła przed nim jakaś postać. Instynktownie sięgnął po broń.
– Proszę nie strzelać - usłyszał męski szept. - Co się stało na górze?
– Nie wiem. Może gestapo.
– Pan ucieka?
– Powiedzmy!
Chciał minąć nieznajomego, ale ten chwycił go za rękaw i nie puszczał. Jego dłonie były delikatne, ale silne. Próbował wyrwać się, ale mu się to nie udało.
– Co z Helmutem? - spytał nieznajomy.
– Nie wiem. - Starał się nie mówić zbyt głośno. Gestapowcy, jeśli to oni, mogli już przeszukiwać mieszkanie.
– Idę z panem - powiedział mężczyzna.
Nie było czasu do namysłu. Ani żadnego dylematu. Mogli wpaść obaj albo też obaj się uratować. Kimkolwiek był nieznajomy, mógł mu pomóc.
– Niech więc pan prowadzi!
Mężczyzna delikatnie uchylił drzwi piwnicy prowadzące do ogrodu i natychmiast poczuli na twarzach zimne, nieprzyjazne smagnięcia wiatru. Z wnętrza domu dobiegały głośne krzyki, na szczęście jednak nikt nie rzucił się w pogoń za nimi. Przedzierali się między krzewami porzeczek i drzewami jabłoni. Do płotu oddzielającego ogród od następnej ulicy było kilkadziesiąt metrów, pokonali je najszybciej jak potrafili. Przeskoczyli przez zamkniętą od lat, zardzewiałą furtkę i znaleźli się w zupełnie innym świecie. Dopiero teraz nieznajomy, w świetle ulicznej latarni, przyjrzał się Norwichowi. Na widok jego munduru zamarł.
– Niech pan się nie boi - starał się uspokoić go agent. Znacznie bardziej jednak przestraszył się on sam na widok mężczyzny. Jego twarz wyraźnie bowiem zdradzały cechy semickie.
– SS-man i Żyd, ciekawa para - wymruczał.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Pan chyba jednak nie jest SS-manem - stwierdził nieznajomy.
– Ale za to pan na pewno jest Żydem!
Szli wolno, by nie zwracać uwagi niezbyt licznych, na szczęście, o tej porze przechodniów. Nieznajomy podniósł kołnierz płaszcza, by jak najbardziej ukryć swoją twarz. Nie odzywali się do siebie przez dłuższy czas; w końcu jednak Norwich przerwał milczenie.
– Pan nie może iść ze mną - stwierdził.
– Wrócić też nie mogę. Przynajmniej dzisiaj - odparł nieznajomy.
– To zbyt duże ryzyko, abyśmy… - Norwich chciał wytłumaczyć mu swoje obawy, ale ten przerwał mu natychmiast:
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

17
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.