powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Kolberg, cz. 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Nie proszę cię o pomoc w uwolnieniu - mówił dalej, widząc, iż trafił na podatny grunt. - Nie pozwól mu tylko zabić mnie do czasu przyjazdu marszałka.
Teraz oczekiwanie na odpowiedź żołnierza trwała kilka sekund dłużej. Wahał się, ale ponownie kiwnął potakująco głową.
Wyszli z hangaru i skierowali się w stronę oddalonego o kilkaset metrów zagajnika. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała odpoczynkowi aktorów na świeżym powietrzu.
Norwich ważył w myślach szanse ucieczki i z tej perspektywy przyszłość nie rysowała mu się w różowych barwach. Whitely zdania nie zmieni - był tego pewien. Agent stanowił dlań realne zagrożenie. Poza tym, dopóki by żył, dopóty zagrożony mógł się czuć także ten, kto… zdradził. Ktokolwiek to był - stwierdził Norwich.
Zawiał mocniejszy wiatr i eskortujący obu Amerykanów, w tym świecie jednak udających Niemców, żołnierz zaklął pod nosem.
Ten dopiero musi być skołowany - pomyślał agent, dostrzegając w całej sytuacji promyczek nadziei.
Doszli do brzegu zagajnika. Whitely pchnął Norwicha tak mocno, aż ten potknął się i upadł. Gdy przyklęknął, aby się podnieść, zauważył wycelowany w swoją głowę pistolet.
– Herr hauptmann, jeśli to zdrajca, nie powinniśmy go zabijać - zaprotestował żołnierz. - Za kilka minut zjawi się tu marszałek Göring…
– Właśnie dlatego musimy się go pozbyć - odparł twardym, nie znoszącym sprzeciwu tonem Whiely. - Ten człowiek zagraża bezpieczeństwu marszałka Rzeszy - wyrecytował po chwili zapewne już wcześniej przygotowaną formułkę.
– Nawet gdy nie jest uzbrojony?… - spytał żołnierz z niedowierzaniem.
Norwich co chwila przenosił wzrok z jednego na drugiego swego adwersarza. Nie spodziewał się, że o jego życiu może decydować pryncypialność zapewne w miarę uczciwego, ale również mocno ograniczonego żołnierza Wehrmachtu. Doskonale jednak potrafił wyczuć moment wahania swoich wrogów, to już niejeden raz ratowało go z opresji.
– Myślę, że marszałek Göring z chęcią by mnie wysłuchał. Miałbym mu do przekazania wiele ciekawych rzeczy - powiedział nienaturalnie głośno Norwich, nie adresując w zasadzie tych słów do nikogo. Nadał swemu głosowi władczy ton; tylko w ten sposób mógł przekonać żołnierza, by ten nie pozwolił Whitely’owi go zabić.
– Słyszy pan, co on mówi… - stwierdził żołnierz, spoglądając wyczekująco w stronę Whitely’a.
Haczyk chwycił!
– Łże! - zawyrokował renegat.
– Co nam jednak szkodzi? Jeśli próbuje tylko ratować w ten sposób skórę, zyska co najwyżej godzinę, dwie życia. A może jednak?…
Co za piorunująca logika! - pomyślał Norwich, błogosławiąc matkę Niemkę, która wydawała na świat tak rozsądnego syna.
Na twarzy Whitely’a odmalowało się zniecierpliwienie. Wolałby mieć już tę sprawę za sobą. Trup Norwicha nie byłby dla nikogo przydatny. Przekazanie go w ręce marszałka mogłoby natomiast odwlec wszystko w czasie. W czasie, którego on zapewne nie miał.
– Proszę nie zapominać, że jestem oficerem SS. - Chwycił się ostatniej już deski ratunku Norwich. Wiedział doskonale, jak złą reputacją cieszą się SS-mani i miał nadzieję, że w ten sposób wystarczająco nastraszy żołnierza.
Pomogło.
Kiedy Whitely ponownie wycelował weń broń, Niemiec skierował lufę swego karabinu w jego stronę.
– Nie mogę panu pozwolić go zabić - powiedział drżącym głosem. - Przynajmniej nie teraz…
– To rozkaz! - ryknął Whitely.
– Pan nie może mi rozkazywać, herr hauptmann.
– Zejdź mi z drogi, głupcze! - Whitely chciał odepchnąć żołnierza, gdy jednak poczuł lufę karabinu wżynającą mu się w brzuch, zamarł w miejscu. Norwich czekał na ten właśnie moment. Spuszczony z oczu, podskoczył go do Whitely’a i potężnym ciosem w potylicę pozbawił go przytomności, po czym wyrwawszy mu pistolet z ręki, wycelował weń w żołnierza. Ten, zdezorientowany, nie zdążył nawet zareagować. Na żądanie Norwicha położył karabin na ziemi.
– Rozbieraj się natychmiast! - nakazał Norwich.
Dwie minuty później miał już na sobie mundur Wehrmachtu. Rozebrany do bielizny, żołnierz trząsł się z zimna jak osika. Błagalny wzrok wbijał w agenta.
– Niech pan mnie nie zabija - poprosił.
– Nie mam takiego zamiaru - odparł Norwich, posyłając mu po chwili równie silny cios w tył głowy.
Zaciągając ciała obu mężczyzn głębiej w las, zyskał w ten sposób mniej więcej godzinę.
Tyle mi potrzeba, by zwiać stąd, gdzie pieprz rośnie! - doszedł do wniosku. By jednak bezpiecznie opuścić teren wytwórni, potrzebował pani Söderbaum.
Zastał ją w hangarze, siedzącą w samotności na tyłach pustego atelier. Aktorzy prawdopodobnie cały czas przebywali w stołówce, omawiając między sobą ostatnie zajścia. W pierwszej chwili go nie poznała. Dopiero gdy odezwał się do niej, podniosła głowę. Może mu się zdawało, ale na twarzy aktorki pojawił się przelotny uśmiech.
– Ma pan zadziwiający dar wracania z piekieł - stwierdziła.
– Nie skomentował, powiedział tylko:
– Muszę stąd zniknąć. Najlepiej w ten sam sposób, w jaki tu przyjechałem.
– Chce mnie pan odwieźć do domu?
– Nie inaczej… - odpowiedział. - Wcześniej jednak chciałbym jeszcze udać się do montażowni.
Prośba ta wcale jej nie zdziwiła.
– Gdzie to jest?! - ponaglił kobietę.
Krystyna wiedziała, że ma broń, wolała więc nie doprowadzać go do ostateczności. Poprowadziła go bez słowa do pomieszczenia, w którym poza Harlanem Norwich zastał jeszcze dwóch mężczyzn. Pakowali właśnie do aluminiowych pojemników taśmy filmowe.
Norwich bez słowa podszedł do skrzyni. Miał przed sobą przynajmniej część materiałów do „Kolberga”.
– To wszystko, co nakręciliśmy w ciągu ostatnich trzech dni - wyjaśnił Harlan.
– A reszta?
– Jedna kopia w sejfie Göringa.
– Więc on jedzie tu po to?
– Czasami zawoziliśmy mu sami, czasami on fatygował się do nas…
Norwich był bliski wściekłości. Powinni to przewidzieć. Nie on, ale analitycy w Nowym Jorku i Londynie.
– Zniszczenie tych materiałów nic panu nie da. Cofnie wprawdzie naszą pracę o kilka dni, ale to przecież dla nas żaden problem…
Najgorsze, że Harlan miał rację. Spojrzał na zegarek. Ile czasu mogło zostać do momentu, kiedy prób montażowni przekroczy marszałek Rzeszy? I czy ma sens narażanie życia dla tego skrawka taśmy filmowej?
– Niech pan schowa broń i pójdzie za mną - zaproponował reżyser.
Wyszli na korytarz, za nimi fräulein Söderbaum.
Nie wiem, kim pan jest, ale jestem coraz bardziej skłonny uwierzyć w tę pańską fantastyczną historię - powiedział Harlan, gdy znaleźli się na korytarzu sami. - Zbyt dużo dziwnych rzeczy wydarzyło się ostatnio, bym miał je potraktować jako coś normalnego…
– Do czego pan zmierza? - spytał Norwich. Jego czas kurczył się coraz bardziej.
– Niech pan wsiada do samochodu i wyjeździe stąd z Krystyną. Jeśli to będzie konieczne, jedźcie nawet do szwajcarskiej granicy. Tylko proszę nie zrobić jej krzywdy.
Krystyna, stojąc obok, przysłuchiwała się słowom męża i nie protestowała.
Wiem, po co pan tu się znalazł - kontynuował reżyser. - Obaj już wiemy także, że pańska misja się nie powiodła. Niemcy wojnę przegrają, „Kolberg” zostanie ukończony, ale wszyscy przeżyjemy, prawda? Tak pan mówił? - upewnił się Harlan.
Norwich przytaknął głową.
– Niech więc pan odnajdzie mnie po wojnie i zrewanżuje się tym samym.
– To znaczy czym?
– Życiem, panie… sturmbahnführer Lützke czy kim pan tam jest…
8.
Wartownicy przy bramie tak byli zaaferowani kolejną wizytą marszałka Göringa, że wcale nie zwrócili uwagi na samochód wyjeżdżający z wytwórni. Nie podpadł im również tym samym fakt, iż kierowca, który przywiózł panią Söderbaum zaledwie godzinę wcześniej był cywilem, natomiast ten, który ją odwozi, ma na sobie mundur.
– Czy pan go zabił? - spytała Krystyna po kilku minutach jazdy w milczeniu.
– Kogo?
– Tego hauptmanna z Abwehry?
– Nie. Chociaż po odzyskaniu przytomności może się czuć jak w piekle.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.