Od roku 1938 przystąpiło „Słowo” do otwartej walki ze wszechwładzą Ozonu 4). Przodował tu zdecydowanie Cat; Józef Mackiewicz włączał się od czasu do czasu, jak miało to miejsce np. w przypadku tzw. „profanacji grodzieńskiej”, kiedy to szef grodzieńskiego OZN-u, dyrektor Państwowych Fabryk Monopolu Tytoniowego, wziął udział w odbywających się w tamtejszym teatrze uroczystościach z okazji rocznicy odzyskania niepodległości. Recytował urywki pism marszałka Piłsudskiego, stojąc przy jego popiersiu; był przy tym pijany, a kiedy z widowni rozległy się śmiechy i gwizdy, uspokajał widzów. Całe miasto zostało poruszone, nawet gazeta żydowska wyraziła swoje oburzenie. Parę miesięcy później publicysta powrócił do sprawy grodzieńskiego Ozonu przy okazji zbliżających się wyborów do rady miejskiej (w maju 1939 roku) w tym mieście. Przystąpiły do nich dwa polskie ugrupowania: endecki Chrześcijańsko-Narodowy Komitet Wyborczy oraz Polskie Zrzeszenie Gospodarcze, pod którą to nazwą ukrywał się właśnie Ozon. Czyżby się czegoś wstydzili, że się ukrywają? – pytał Mackiewicz. Swoje stanowisko w tej sprawie określił jasno: [My] […] ani w Grodnie, ani w Wilnie, ani w innych miastach nie mamy po prostu zaufania do różnych gospodarczych waszych list. Tak się już składa… Przepraszam. Zdaniem Mackiewicza do wyborów samorządowych powinna iść bowiem cała Polska pod dwoma hasłami: apolitycznej gospodarki i odżydzenia (był to okres, kiedy zarówno głosem rządu, jak i episkopatu oficjalnie wzywano do bojkotu żydowskiego handlu). Tymczasem jedyny wyłom w tym zwartym stanowisku wyczynia nam Ozon. – Taktycznie przez podszywanie się pod hasła chrześcijańsko-gospodarcze. Faktycznie przez wprowadzenie polityki do akcji wyborów samorządowych i, co za tym idzie, rozbijanie jedności państwowej. Poza tym – jak twierdził Mackiewicz – do samorządów na Kresach powinni wchodzić jedynie ludzie tutejsi, Ozon natomiast nasyłał nietutejszych, „przelotnych lokatorów”, z których więcej wynikało szkody niż pożytku. Stąd już tylko krok dzielił Mackiewicza do rzucenia hasła: O.Z.N. powinien być rozwiązany. Działo się to w drugiej połowie maja 1939 roku, już po wypowiedzeniu przez Hitlera paktu o nieagresji z Polską (28 kwietnia) i odpowiedzi udzielonej mu przez ministra spraw zagranicznych Józefa Becka (5 maja). Polacy wierzyli jeszcze w mocarstwowość swojej ojczyzny, a Ozon był tą organizacją, która ich w tym najbardziej gorliwie upewniała. Wołanie w tym okresie o jego rozwiązanie mogło narazić Mackiewicza na duże nieprzyjemności. A jednak domagał się tego, gdyż twierdził, że tak będzie lepiej. Co przy tym istotne, tak naprawdę nie wnikał w kwestie polityczne.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pozostawił Mackiewicz po sobie – na łamach „Słowa” – także kilka relacji z pobytów i wizyt w innych częściach kraju. Latem roku 1929 zwiedzał Hel (przebywał w Hallerowie); siedem lat później ponownie stanął nad brzegiem Bałtyku, tym razem, interesując się życiem Gdyni. W tym czasie (do roku 1939) nie omieszkał także odwiedzić i spisać swoich wrażeń z pobytu w przemysłowej Łodzi i w innych miastach. W Krakowie przysłuchiwał się procesowi „żołnierzy” Doboszyńskiego, oskarżanych o „najazd” na Myślenice 5), w Sandomierzu i Przeworsku badał możliwości rozwoju Centralnego Okręgu Przemysłowego (tzw. „trójkąta bezpieczeństwa” i „Polski C”); w Miechowie (nieopodal Racławic) rozmawiał z chłopami demonstrującymi swoje poparcie dla przebywającego na emigracji Wincentego Witosa. Zwiedził też największe polskie więzienie w Drohobyczu, śledził nieprawidłowości i nadużycia władzy w Katowicach i Grudziądzu, w drodze z Cieszyna (zajmowanego wówczas przez wojska polskie) do Zakopanego przeżył katastrofę kolejową, w Zakopanem przyglądał się natomiast przygotowaniom do lotu balonu stratosferycznego „Gwiazda Polska”. Udał się jeszcze do Warszawy na pogrzeb Romana Dmowskiego, w Bydgoszczy zastanawiał się nad tajemnicami życia publicznego w Polsce, w Krościenku zaś ujmował się za pustelnikiem z Pienin, którego Dyrekcja Lasów Państwowych postanowiła usunąć z parku narodowego. Był w międzyczasie jeszcze – w maju i lipcu 1939 roku – dwukrotnie w Gdańsku. Te wizyty miały jednak związek z pogarszającymi się stosunkami polsko-niemieckimi na terenie Wolnego Miasta. W latach 1936 i 1937 napisał Mackiewicz cykl reportaży i artykułów piętnujących wywrotową, jak twierdził, politykę Związku Związków Zawodowych na terenie Wileńszczyzny. Było to dla niego o tyle zaskakujące, że ZZZ były związkami państwowymi (na ich czele stał przecież Jędrzej Moraczewski), a mimo to – przy poparciu lokalnych władz – prowadziły politykę i działania jawnie wrogie państwu, propagujące – zdaniem dziennikarza – ideę komunistyczną. Tego zrozumieć nie potrafił. Niechże czytelnik zdobędzie się sam na odwagę szukania odpowiedzi, co to jest ZZZ i kto go u nas popiera? Bo naprawdę nam jej w pewnych zagadnieniach braknie – przyznawał się kompletnie zdezorientowany. Parę dni później już z większym przekonaniem pisał na temat ZZZ: Głównym zaś jego zadaniem jest walka o wpływy w masach robotniczych, drogą przelicytowania innych ugrupowań proletariackich w demagogii, terrorze, wichrzeniu i hasłach wywrotowych, oraz postulował: Z popieraniem ZZZ należy raz na zawsze skończyć. Gdy to nie pomagało, perswadował dalej: Idea ZZZ jest mętna i nienamacalna. W praktyce zaś niebezpieczniejsza dlatego, że komunistów sadza się u nas za kraty, zetzeciaków za zielony stół konferencji. Skłonny we wszystkim, co wrogie, dopatrywać się wpływów agitacji komunistycznej, tym razem jednak Mackiewicz zapewne się nie mylił, choć sprawa ZZZ nie była taka prosta, jaką chciałby ją widzieć. IV. Droga ku wojnie (rok 1939) Wbrew panującemu po wojnie przekonaniu Józef Mackiewicz nigdy nie był germanofilem. Być może sądzono tak z powodu szacunku, jakim bezgranicznie obdarzał znanego działacza Władysława Studnickiego 6) i być może dlatego, że w latach 50. XX wieku (gdy jeszcze nikt nie miał odwagi powiedzieć o tym głośno) nawoływał do przezwyciężenia wśród Polaków antyniemieckich kompleksów, w których ugruntowywała ich władza komunistyczna w Warszawie i tzw. „polrealiści” na emigracji. Przedwojenna publicystyka Mackiewicza nie dostarcza jednak żadnych dowodów na jego „filogermanizm”. Przeciwnie nawet – na temat polityki Niemiec (i weimarskich, i hitlerowskich) nader często wypowiadał się bardzo negatywnie. Gdy przebywająca w początkach 1924 roku w Berlinie Sojusznicza Komisja Rzeczoznawców, kontrolująca z ramienia Ligi Narodów wykonanie postanowień Traktatu Wersalskiego względem Niemiec, dopatrzyła się, że w chwili obecnej Niemcy wydają na wojsko więcej niż Francja, Anglia czy Ameryka oraz że utrzymują armię liczniejszą, niż zostało to postanowione w Wersalu, Mackiewicz skomentował te doniesienia następująco: […] fakt znamienny, jak trudno jest temu państwu rozstać się z zakorzenionym głęboko militaryzmem. Rok później, analizując sytuację wewnętrzną Niemiec (po śmierci prezydenta Friedricha Eberta) przed nowymi wyborami prezydenckimi, zapowiedzianymi na 26 kwietnia, rozważał możliwości poszczególnych kandydatów: socjalisty (byłego kanclerza) Marxa, monarchisty Jarresa i jeszcze jednego kandydata lewicy, Brauna. 1. Polityczne dylematy W obliczu podpisania paktu gwarancyjnego w Locarno Mackiewicz zastanawiał się, który z kandydatów byłby „lepszy” dla Polski: Francja i Anglia – rozmyślał – życzą sobie zwycięstwa Marxa, gdyż ten wybór gwarantowałby kompromis i ustępstwa w sprawie paktu; wybór Jarresa wprost przeciwnie. Konkludował zatem: […] my, Polacy powinniśmy sobie życzyć zwycięstwa nie Marxa, ale Jarresa. Układne, pogodne dojście do skutku paktu gwarancyjnego pomiędzy Anglią, Francją a Niemcami – to najgorsza ewentualność dla Polski. Dostrzegał wyraźnie wynikające z ewentualnego podpisania paktu zwrócenie się Niemców na wschód – przy jednoczesnym braku zainteresowania Francji Polską jako sojusznikiem – ku polityce eksploatacji Rosji. Polska zaś w tej sytuacji stałaby się jedynie przeszkodą do bezpośredniej niemiecko-rosyjskiej granicy. Przyszłość rozwiała obawy Mackiewicza co do zwycięstwa Marxa – wybrany został bowiem Paul von Hindenburg; nie rozwiała natomiast obaw dotyczących paktu w Locarno. W 1928 roku, pisząc o prześladowaniach Litwinów w Prusach Wschodnich przez Niemców, stawał Mackiewicz całkowicie po stronie prześladowanych: […] w każdym razie postępowanie Niemców względem Litwinów nie godne jest wielkiego narodu. Omawiając dwa lata później stosunki litewsko-niemieckie na terenie Kłajpedy, pisał, że Niemcy za dużo sobie pozwalają, choć – zaszachowani przez Kowno możliwością sojuszu z Warszawą – pójdą na kompromis, ponieważ mają w tym rejonie dużo więcej do stracenia, Litwa zaś niewiele (gdyż Wilna i tak nie posiada). Poza tym Niemcy (ciągle pomni Grunwaldu) nie zechcą – zdaniem dziennikarza – doprowadzić do odrodzenia polsko-litewskiej przyjaźni. Do sprawy Kłajpedy Mackiewicz powrócił w lutym 1932 roku, gdy konflikt litewsko-niemiecki wybuchł z całą ostrością. Zrelacjonował jego przebieg, ale powstrzymał się od komentarzy i przewidywań rozwoju sytuacji. 2. Naziści widziani z Polski W listopadzie 1937 roku przebywał Mackiewicz przez parę dni w Berlinie. W trzech artykułach opisał dokładnie wygląd Wystawy Łowieckiej (w której także Polska uczestniczyła) oraz wybrał się na wielką, urządzoną przez Włochów i Niemców, wystawę antysemicką. Żadnych komentarzy politycznych, żadnych reportaży z życia III Rzeszy. Aż zadziwiające! Gdziekolwiek Mackiewicz pojawiał się, opisywał sytuacje konfliktowe, naruszanie i nieposzanowanie prawa, gdy bywał za granicą (głównie w państwach bałtyckich), interesował się położeniem tamtejszej mniejszości polskiej; a w Berlinie, w Niemczech – nic! W państwie, które dla dziennikarza takiego jak on mogło być kopalnię tematów. Przyczyn tego stanu rzeczy trudno dociec. |