powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Kšatrápavan
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Będzie na ciebie czekał rano – odparła. – Klucze odbierzesz w recepcji. Jeśli jednak… – przerwała na moment, jakby zastanawiała się, czy na pewno powinna powiedzieć to, co jej przyszło na myśl – sądzisz, że uda ci się zbiec, to… – Niemal pogroziła mu palcem jak kilkunastoletnia dziewczynka chłopcu, który jej zdaniem brzydko się bawi.
– A teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym się położyć!
Podszedł do drzwi prowadzących na korytarz i otworzył je szeroko, zapraszając Alisę do opuszczenia pokoju. Ta, mocno urażona, przemaszerowała przed nosem Adriana, kręcąc biodrami i niemal ocierając się o jego uda.
– Nie zapomnijcie napełnić baku – rzucił jeszcze do pleców kobiety, po czym głośno zatrzasnął drzwi.
Zostawszy sam, z barku wyjął butelkę miejscowej wódki, przechylił ją i wypił spory łyk; mocny alkohol palił gardło, ale też dodawał sił. Z kieszeni kurtki wyciągnął zdjęcie w ramce, które pod nieuwagę Rebeki zabrał z pokoju jej siostry.
Arwena. Rebeka i Arwena – tak podobne do siebie, że musiały być siostrami. Nietrudno było prześledzić losy młodszej z nich. To „złe towarzystwo”, w które wpadła, musiało doprowadzić ją w jakiś sposób do Alisy. Nurtowało go jednak zupełnie inne pytanie: czy nieoczekiwane spotkanie obu sióstr w hotelowym korytarzu rzeczywiście było przypadkiem?
„Nie, tej nocy – był tego pewien – na pewno nie zasnę. Szkoda więc tracić czas na jałowych rozmyślaniach” – stwierdził, rzucając okiem na tapczan, na którym i tak nie byłby w stanie się wyspać.
Postanowił zejść na dół, do hotelowego baru. Tam przecież spotkał pierwszego dnia pobytu na Kserksesie Alisę; kogóż więc może spotkać teraz?
Przechodząc przez hol, spojrzał w stronę recepcji. Rebeki nie było; widocznie po ostatniej nocce ma teraz dwa dni wolne. Znudzona wieczorno-nocnym nic-nie-robieniem, zmienniczka jego niedawnej jeszcze kochanki bezmyślnym wzrokiem gapiła się w ekran telewizora; mógłby teraz przemaszerować nago tuż przed nią na rękach, a najprawdopodobniej wcale by nie zwróciła na niego uwagi. Wolał jednak tego nie robić, nie będąc pewnym, jaka mogłaby spotkać go za to kara.
Bar wypełniony był w połowie. Adrian usiadł w odległym kącie i przyglądał się uważnie pozostałym klientom. Nie było nikogo znajomego; żadnej osoby, której twarz mignęłaby mu choć przez chwilę – gdziekolwiek: na ulicy, w hotelu czy na lotnisku – w ciągu ostatnich dni. Nie spieszył się z zamówieniem; poczekał, aż podejdzie do niego kelnerka. Czekać musiał dość długo, bowiem miejsce, jakie zajął, chroniło go nie tylko przed spojrzeniami innych bywalców baru, ale i jego obsługi.
Kiedy już młoda dziewczyna – oczywiście, co było tu chyba standardem, bardzo atrakcyjna – odnalazła jego stolik, zamówił od razu dwa duże piwa.
– Jest pan naszym gościem? – spytała, wróciwszy z kuflami wypełnionymi spienionym złocistym płynem.
Mruknął pod nosem coś, co od biedy można byłoby uznać za potwierdzenie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Podoba się panu u nas? – Kelnerka, nie wiedzieć czemu, nie dawała za wygraną.
Adrian przyjrzał się jej dokładniej. Krótka spódniczka odsłaniała niemal całe uda. „Jak mogłoby mi się tutaj nie podobać…?” – pomyślał, ale głośno odpowiedział:
– Niczego sobie miejsce.
Widząc, iż klient nie zdradza większej ochoty do pogawędki, kelnerka ukłoniła się grzecznie i znikła. Wróciła nieproszona po pół godzinie. Na tacy miała kolejne dwa kufle tego samego piwa.
– Pomyślałam, że z chęcią się pan jeszcze napije…
Adrian przesunął na bok opróżnione już szkło, by zrobić miejsce na nowe.
– Zna pani Rebekę? – spytał, kiedy kelnerka szykowała się już do odejścia. – Tę dziewczynę z recepcji.
– Wpadła panu w oko?
– Powiedzmy.
– A co chciałby pan wiedzieć?
– Najlepiej: wszystko.
Kobieta pochyliła się nad Adrianem tak nisko, że niemal mógł zajrzeć jej w dekolt; to, co tam zobaczył, przyprawiło go natychmiast o szybsze bicie serca.
– Pan z obyczajówki? – wyszeptała mu do ucha. – Bo jeśli tak, to źle pan trafił. Żegnam! – Ostatnie słowo powiedziała takim tonem, jakby dawała mu w twarz.
Znów pudło! W ciągu następnej godziny z trudem zmęczył dwa piwa i chwiejnym krokiem wyszedł z baru.
„Ja się po prostu nie nadaję do tej roboty” – stwierdził, kładąc się spać na podłodze.

8.
Rano pękała mu głowa, zaczął więc dzień od dwóch tabletek przeciwbólowych. Najlepiej w ogóle nie opuszczałby hotelowego pokoju, ale nie mógł pozwolić sobie na stratę całego dnia. Poza tym Alisa otrzymała wyraźne polecenie dostarczenia samochodu i był bardzo ciekaw, czy je wypełniła. Sięgnął po telefon i połączył się z recepcją.
– Tak, klucze czekają na pana – odpowiedział mu damski głos, w którym jednak nie dostrzegł żadnego podobieństwa do głosu Rebeki.
Umył się, ubrał i choć szło mu to wyjątkowo opornie, już po kwadransie zameldował się w recepcji po odbiór kluczy.
– Czy może mi pani jeszcze powiedzieć, kto te klucze przyniósł? – zapytał od niechcenia recepcjonistkę, której nie było mu jeszcze dane poznać.
– Ja ich nie odbierałam – poinformowała usłużnie kobieta. – Widocznie nie było to na mojej zmianie…
Chciał jeszcze coś dodać, ale w ostatniej chwili zrezygnował.
– Parking jest tam? – wskazał ręką kierunek, gdzie, jeśli nie myliła go pamięć, znajdował się hotelowy dziedziniec.
– Czerwony laserjack, kabriolet – dodała jeszcze recepcjonistka, czytając z kartki.
Kiwnął głową, co kobieta, przy odrobinie dobrej woli, mogła odczytać jako gest podziękowania. Parking, znajdujący się w podziemiach, mieścił kilkadziesiąt wozów, ale tak charakterystyczny był tylko jeden.
„Zrobiła to specjalnie” – pomyślał, podziwiając dowcip Alisy. Samochód był tak charakterystyczny, że ukryć go, wtopić się w tłum innych pojazdów graniczyłoby nieomal z cudem. Jaskrawa czerwień karoserii kłuła w oczy przy sztucznym świetle, a co dopiero w promieniach słońca. Poza tym, tego też był pewien, musieli mu gdzieś zamontować sygnalizator, który informowałby ich o każdym wykonanym przezeń kroku. Może jeszcze do kompletu podsłuch…
Usiadłszy za kierownicą, najpierw sprawdził stan paliwa. Bak był pełen, co znaczyło, że na upartego mógł przejechać dzisiaj kilkaset kilometrów. Ale tak daleko akurat się nie wybierał. Jedyna podróż, jaką sobie zaplanował, nie powinna mu zająć więcej niż dwie, góra trzy godziny. Oczywiście jeżeli po drodze nie pomyli trasy i gdzieś nie zabłądzi. Na szczęście pamięć okazała się nad wyraz łaskawa i zawiodła go prosto do celu. Tyle że cel nie był już tym samym miejscem, co dzień wcześniej. Miast starego drewnianego domku, mieściła się tam nieprzyjazna, otoczona drutem, zapewne pod napięciem, betonowa dwupiętrowa budowla.
Zaklął pod nosem. Wszystko się przecież zgadzało: droga, las, dolina, tylko dom nie ten.
„Znów wystrychnęli mnie na dudka, racząc hologramową wizją” – doszedł do wniosku, zawracając samochód. Postanowił przyjrzeć się bliżej budowli, ale nie chcąc rzucać się w oczy, zawrócił wozem do lasu. Stamtąd w kwadrans doszedł do miejsca przeznaczenia – przynajmniej tak mu się wydawało. Z zewnątrz nie dostrzegł żadnych oznak życia. A jednak tam w środku ktoś być musiał; w przeciwnym razie nie przedsięwzięto by takich środków ostrożności.
W bunkrze mogło mieścić się dosłownie wszystko. Na wszystko więc powinien być przygotowany. Z wewnętrznej kieszeni kurtki sięgnął swój ulubiony miotacz i zaczepił go za pasek spodni. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru zdobywać bunkra szturmem, czyli nie pozostało mu nic innego, jak czekać na rozwój sytuacji i jakąkolwiek sprzyjającą okoliczność.
Po dwóch godzinach niemal błogiej bezczynności zaczął doskwierać mu głód. Nie spodziewał się, że przyjdzie mu spędzać czas w takich okolicznościach. Trzymając się w bezpiecznej odległości od drutów, obszedł budynek dokoła; szukał sadu, który przylegał do domu, ale nie było po nim, podobnie zresztą jak po drewnianym parterowym domku, nawet malutkiego śladu. Ze złością przełknął ślinę, przeklinając siebie samego pod nosem, że nie wpadł rano, od razu po przebudzeniu, na genialny pomysł zjedzenia śniadania.
O zmroku na zewnątrz budynku zapaliły się światła. Nie wiedział, czy zrobił to człowiek, czy jedynie zaprogramowana przezeń maszyna. Budowla nie posiadała okien, przez które mógłby spróbować chociaż zajrzeć do środka. Uzbroił się więc w cierpliwość i czekał dalej. Minęła kolejna godzina, którą spędził przewracając się to z lewego na prawy bok, to znów z pleców na brzuch, skryty za rachitycznymi krzakami. Tym razem jednak oczekiwanie zostało uwieńczone sukcesem; wprawdzie tylko połowicznym, ale zawsze to coś. Właz bunkra otworzył się bowiem, a z wnętrza budynku wyjechał duży terenowy samochód. Było jednak ciemno, a poza tym wóz posiadał przeciwpancerne przyciemniane szyby, więc nie dało się dostrzec, kto znajdował się w środku. Dla Adriana ważna jednak była informacja, że w ogóle ktoś tam był – że nie czekał tylu godzin na marne.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

89
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.