W XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą zespołu. Dziś jednak zajmiemy się solową płytą Rogera Watersa „Is This the Life We Really Want?” z 2017 roku.  | ‹Is This the Life We Really Want?›
|
Na ten album fani czekali dokładnie 25 lat. Tyle bowiem minęło czasu od ukazania się poprzedniego studyjnego dzieła Rogera Watersa, jego solowego opus magnum „Amused to Death”. Myślę, że nawet, pomimo zapowiedzi, mało kto wierzył, że ten materiał powstanie. Artysta wielokrotnie zapowiadał jego premierę i ta wciąż była przekładana, a do słuchaczy docierały jedynie pojedyncze piosenki, które ostatecznie nie weszły na tracklistę. Dziś trudno jest stwierdzić, czemu właśnie wówczas „Is This the Life We Really Want?” ujrzał światło dzienne. Być może miała na to wpływ, dopiero co zakończona, spektakularna trasa koncertowa w czasie której Waters prezentował show na podstawie „The Wall"? A może pozazdrościł Davidowi Gilmourowi, że nie tylko udało mu się wydać jeszcze jedno dzieło Pink Floyd, czyli „The Endless River” (2014), ale dorzucił do tego swój solowy album „Rattle That Lock” (2015)? Wreszcie, być może nie wytrzymał, że Donald Trump został prezydentem USA i postanowił mu dopiec, aranżując muzyczną publicystykę, której, nawet jak na Watersa, wyjątkowo dużo na albumie. Jakkolwiek by nie było, katalizatorem przedsięwzięcia nieoczekiwanie okazał się Nigel Godrich, producent i inżynier dźwięku, znany przede wszystkim ze współpracy z Radiohead (m.in. „OK Computer”, „Kid A”). W przeszłości wspierał w studio także inne gwiazdy, jak Travis („The Invisible Band”), Air („Talkie Walkie”), R.E.M. („Up”) czy Natalię Imbruglię („Left of the Middle”). Z Watersem współpracował wcześniej przy okazji koncertówki „Roger Waters: The Wall”. Wokalista zaprezentował mu nowy utwór „Déjà Vu”, który Godrich skrytykował za fatalną produkcję. Choć były lider Pink Floyd jest czuły na uwagi pod swoim adresem, tym razem nie tylko się nie obraził, ale zaimponowało mu, że producent ma własne zdanie, którego nie waha się wyrażać. Roger Waters znany jest ze swojej pieczołowitości w podejściu do szczegółów. Do tej pory osobiście nadzorował produkcję swoich autorskich albumów, dbając o każdy detal. Tym razem jednak był wykończony trasą „The Wall” i oddał stery Godrichowi. Być może gdyby tego nie zrobił, znów nie doczekalibyśmy się ukończenia całości i zostalibyśmy jedynie z kilkoma udostępnionymi piosenkami. 20 kwietnia 2017 roku pojawił się „Smell the Roses”, pierwszy singel zapowiadający album. Został ciepło przyjęty, aczkolwiek z lekką rezerwą. Wskazywał jasno, że Waters nie zamierza odcinać się muzycznie od przeszłości. Z kolei 2 czerwca tego samego roku do sklepów wreszcie trafiła cała płyta, która ostatecznie otrzymała mocny tytuł „Is This the Life We Really Want?”. Jasno dawał do zrozumienia, że słuchacze muszą przygotować się na kolejne antywojenne songi i ostro wymierzane ciosy władcom globalnej polityki. Oczywiście z Trumpem na czele. Swoją drogą to smutne, że w czasie, jaki minął od „Amused to Death”, urodziło się i dorosło kolejne pokolenie słuchaczy, którzy w czasie koncertów z Watersem wyśpiewują ironiczny refren „Perfect Sense”, a świat niewiele się zmienił. Wciąż wszystkim rządzi pieniądz, a media robią odbiorcom papkę z mózgu. Dziś nawet większą, niż za czasów, kiedy małpa siedziała przed telewizorem, z którego wpatrywało się w nią oko. Niestety „Is This the Life We Really Want?” nie dorównuje jakością swojemu poprzednikowi. Nie tylko nie posiada takiej mocy rażenia, ale także nie do końca satysfakcjonuje pod względem muzycznym. Jest to o tyle dziwne, że w zasadzie właśnie takiej pozycji wszyscy od Watersa oczekiwali. Chyba nikt nie chciał, by ten nagle poszedł w nowoczesne bity i elektronikę. Chodziło o uchwycenie starej magii, jaka towarzyszyła nie tylko słuchaniu solowych dokonań artysty, ale także płyt, które tworzył razem z Pink Floyd. Niestety w podgrzewaniu tej nostalgii posunięto się za daleko. Praktycznie w każdym utworze można doszukać się mniej, lub bardziej widocznych nawiązań do przeszłości. I to momentami bardzo nachalnych. Już w otwierającym całość „When We Were Young” słyszymy cykanie zegara, które jednoznacznie przywodzi na myśl „Time” z „The Dark Side of the Moon”. Dalej mamy wspomniany „Déjà Vu”. To już klimat „The Final Cut”, czyli melodeklamacja długiego tekstu, której głównie towarzyszy gitara akustyczna i fortepian, wspierane smyczkami i efektami dźwiękowymi. Podobny nastrój utrzymuje „The Last Refugee”. „Picture That” natomiast przenosi nas w okolice albumu „Animals” i utworu „Sheep”. Rządzi tu podobny, rwany gitarowy motyw i nawet głos Watersa jest tak samo sztucznie przekształcany. Przy „Broken Bones” wracamy do „The Final Cut” i mniej melodyjnego, histerycznego śpiewu (choć równie dobrze można w tym miejscu przywołać „Empty Spaces” z „The Wall”). Zaryzykuję stwierdzenie, że najlepszy w zestawie jest kawałek tytułowy, ponieważ trudno doszukać się w nim jakichś konkretnych odwołań. Może, gdyby się uprzeć, dopatrzylibyśmy się dalekiego pokrewieństwa z albumem „Wish You Were Here”. Choć akurat ten zostaje przywołany przy okazji kolejnego numeru, czyli „Bird in a Gale”, będącego skrzyżowaniem „Welcome to the Machine” z „On the Run”. „The Most Beautiful Girl” to jeszcze jedna wycieczka w stronę „The Final Cut”. Natomiast singlowe „Smell the Roses” to nieodrodne dziecko „Dogs” z „Animals”. W środkowej, syntezatorowej części pojawia się nawet szczekanie. Od tych nawiązań, inspiracji i kalek stara się uciec końcowa minisuita, na którą składają się trzy utwory. Dotyczy to zwłaszcza początkowego, pięknego „Wait for Her” i ostatniego „Part of Me Died”. To po prostu watersowski styl, a nie żadna kopia. Jedynie „Oceans Apart” ponownie może skojarzyć się z „Animals”, zwłaszcza z początkiem, ale w tym wypadku jest to na tyle luźne podobieństwo, że zupełnie nie przeszkadza. A jednak w tej dość odtwórczej muzyce, która jednak czerpie ze szlachetnych wzorców, czegoś brakuje. Nie ma tej magii, która sprawia, że „Amused to Death” w dalszym ciągu słucha się z zapartym tchem. W głosie Rogera Watersa brak tego żaru, co kiedyś. Wiadomo, wiek robi swoje, niemniej mam wrażenie, że nie o to chodzi. Brzmi tak, jakby nie do końca przeżywał swoje teksty. Niestety nie towarzyszy mu również żaden wybitny instrumentalista. Są takie momenty, że aż by się chciało, by załkała gitara Davida Gilmoura, Erica Claptona lub Jeffa Becka. Wiadomo, że żaden z nich raczej nie dałby się namówić na gościnne występy, ale przydałby się ktoś bardziej rozpoznawalny, niż sesyjny wyjadacz Jonathan Wilson. Dotyczy to także innych instrumentów. Na przykład perkusja jest tak mało charakterystyczna, że w ogóle się na nią nie zwraca uwagi. Gdy tymczasem są momenty, kiedy powinna wysunąć się na pierwszy plan. Dlatego też żałuję, że za produkcję nie zabrał się ktoś, kto, po pierwsze, kocha Floydów, a po drugie, rozumie wizję Watersa. Bo Nigel Godrich w obu tych aspektach wypada blado. Owszem, na przełomie wieków potrafił wyczynić czary za konsoletą, ale potem już mu tak dobrze nie szło. Nawet ostatnie krążki Radiohead, za które też odpowiada, brzmią dość ciężko. Niezbyt podoba mi się również jego praca w ramach „Roger Waters: The Wall”, którą to płytę położyła właśnie źle zbalansowany dźwięk poszczególnych instrumentów.. Po ukazaniu się „Is This the Life We Really Want?” nie zapałałem miłością do tego tytułu. Niemniej należy cieszyć się każdym przejawem aktywności twórczej Rogera Watersa, zważywszy na to, że kolejnego krążka z pełnoprawnym materiałem możemy się nie doczekać (swoją drogą ktoś mógłby zebrać do kupy jego porozrzucane pojedyncze piosenki w ramach jakiś zgrabnej kompilacji). Ostatecznie bowiem nie jest tak źle, jak wygląda z powyższego opisu. I jedynie szkoda, że ostatnimi, nieprzemyślanymi, czy po prostu głupimi, wypowiedziami muzyk za wszelką cenę stara się zdyskredytować ponad pół wieku swojej twórczości, w której wątek antywojenny zawsze wybijał się na pierwszy plan. Dla laików: * * * / 5 Dla koneserów: * * * * * / 5
Tytuł: Is This the Life We Really Want? Data wydania: 2 czerwca 2017 Nośnik: CD Czas trwania: 54:06 Gatunek: rock EAN: 889854364823 Utwory CD1 1) When We Were Young: 1:39 2) Déjà Vu: 4:27 3) The Last Refugee: 4:12 4) Picture That: 6:47 5) Broken Bones: 4:57 6) Is This The Life We Really Want?: 5:55 7) Bird In A Gale: 5:31 8) The Most Beautiful Girl: 6:09 9) Smell The Roses: 5:15 10) Wait For Her: 4:56 11) Oceans Apart: 1:07 12) Part Of Me Died: 3:14 |