Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj pierwszy oficjalny koncertowy album grupy Hawkwind, który ukazał się wiosną 1973 roku.  |  | ‹The Space Ritual – Alive in Liverpool and London›
|
Chociaż już w poprzednich tygodniach przyglądałem się zarejestrowanym w 1972 roku nagraniom koncertowym londyńczyków z Hawkwind – vide wydane po latach albumy „ Greasy Truckers Party” oraz „ Hawkwind at the BBC – 1972” – to jednak „The Space Ritual – Alive in Liverpool and London” (tak brzmi pełny tytuł) jest pierwszym oficjalnym wydawnictwem live tej formacji. To wydany na dwóch krążkach winylowych (przez United Artists) w maju 1973 roku zapis dwóch występów zespołu podczas trasy promującej longplay „ Doremi Fasol Latido” (1972). Pierwszy koncert miał miejsce 22 grudnia w nieistniejącej już dzisiaj (zburzono ją w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku) sali bokserskiej Liverpool Stadium, drugi – w przedostatni dzień roku (wczoraj minęło pół wieku od tego wydarzenia!) w jednym z najpopularniejszych do dzisiaj klubów londyńskich, Brixton Academy. Skład nie różnił się w porównaniu z tym, w jakim zespół wystąpił na charytatywnym koncercie w klubie Roundhouse (13 lutego) czy podczas sesji dla BBC (2 sierpnia i 28 września 1972 roku). Co oznacza, że na scenie pojawili się: gitarzysta i wokalista Dave Brock, saksofonista i flecista Nik Turner, grający na syntezatorach Del Dettmar, obsługujący generator dźwięku Michael Davies (Dik Mik), basista i wokalista Ian Kilmister (czyli po prostu Lemmy) oraz perkusista Simon King. Gościnnie od czasu do czasu na scenę wychodzili także deklamujący swoją poezję Robert Calvert oraz tancerka Stacia Blake. Można się domyślać, że widowisko, jakie stworzono, należało do niezapomnianych, nie tylko dlatego, że kilka miesięcy później uwieczniono je na płycie, która przeszła do historii. W sumie oba krążki trwały niemal półtorej godziny. „Space Ritual” to bardzo reprezentatywny wybór dla Hawkwind A.D. 1972, choć fani na pewno mogli narzekać na brak utworów z dwóch pierwszych studyjnych krążków londyńczyków: „ Hawkwind” (1970) oraz „ In Search of Space” (1971). Tak, to niezaprzeczalny minus, bo kto z fanów grupy nie chciałby rozkoszować się koncertowymi wersjami „Hurry on Sundown” i „Be Yourself”, „You Shouldn’t Do That” i „Adjust Me”. Szczęście chociaż, że znalazło się miejsce dla „Master of the Universe”. Pojawiła się natomiast cała masa krótkich „łączników”, znanych tylko z rejestrowanych właśnie w tamtym czasie występów na żywo, których panowie z Hawkwind nigdy nie nagrali w studiu. Nie mogą one oczywiście zrekompensować brak najciekawszych numerów z dwóch pierwszych płyt, ale przynajmniej pozostają intrygującą ciekawostką. Takim utworem – nie tyle „łącznikiem”, co introdukcją – jest otwierający wydawnictwo niespełna dwuminutowy „Earth Calling”, zagrany jedynie przez Dela Dettmara i Michaela Daviesa. Służy on jako wprowadzenie do psychodeliczno-kosmicznego świata Hawkwind i z tej funkcji wywiązuje się udanie. Zwłaszcza że zaraz po nim pojawia się – na zasadzie kontrastu – potężnie brzmiący, motoryczny „Born to Go”: z wyeksponowaną sekcją rytmiczną Lemmy’ego i Simona Kinga, ognistą gitarą Dave’a Brocka, wreszcie z nałożonymi na siebie wokalami Brocka i Nika Turnera. Ba! zagrana w tym numerze gitarowa solówka to jeden z najlepszych fragmentów całego koncertu. Co ciekawe, nie próżnują również Del i Michael, którzy w pocie czoła wypełniają tło elektroniką. W psychodelicznym nastroju formacja utrzymuje słuchaczy także w numerze „Down Through the Night”, który ponownie swą siłę przekazu zawdzięcza nie tyle „żywym” instrumentom, ile syntezatorom i generatorowi dźwięku. W zasadzie to dopiero wsłuchując się w ówczesne występy Hawkwind na żywo, można docenić, jak wielką rolę odgrywali w zespole Dettmar i Davies. I jak ubogo brzmiałaby muzyka londyńczyków, gdyby ich zabrakło. A przecież już niedługo zabraknie…  | |
Stronę A pierwszej płyty zamyka jeden ze wspomnianych przeze mnie powyżej „przerywników” w postaci „The Awakening”. Podobnie jak kolejne, czyli „Black Corridor” (z tekstem zaczerpniętym z powieści brytyjskiego pisarza science fiction i fantasy Michaela Moorcocka), „10 Seconds of Forever”, „Sonic Attack” i zamykający całość „Welcome to the Future” – to recytacja Calverta, która służy przede wszystkim temu, aby dać odetchnąć muzykom przed kolejnymi bardzo intensywnymi rockowymi wymiataczami. Aczkolwiek w jednym numerze Robert udziela się jako klasyczny wokalista – to otwierający stronę C „Orgone Accumulator”. Ale do niego dopiero dojdę… Na razie jestem przy stronie B winylowego krążka, która zaczyna się od „Lord of Light”. W wersji koncertowej to z jednej strony bardzo mocny, ale z drugiej – nastrojowy kawałek, oparty na transowej elektronice, wspartej partiami solowymi saksofonu Turnera. Do tego dochodzi „gęsta” partia gitary. W podobnym klimacie utrzymany jest „Space is Deep”. „Podobnym” nie oznacza jednak „takim samym”. Tutaj nowościami są duet wokalny Dave’a i Lemmy’ego oraz… pojawiające się w drugiej części nawiązania do boogie. Co prawdopodobnie było żartem ze strony Iana. Stronę B wydawnictwa zamyka krótki instrumentalny „Electronic No. 1”, w którym ponownie udzielają się jedynie Dettmar i Davies. Potem przychodzi czas na przywołany już wcześniej „Orgone Accumulator”, który w tytule nawiązuje do (nienaukowej) idei przedwojennego żydowsko-austriackiego psychiatry Wilhelma Reicha na temat ezoterycznej energii, siły życiowej. W muzycznej wersji tej historii energii rzeczywiście nie brakuje; to czadowy spacerockowy kawałek z rozbudowaną środkową częścią instrumentalną i niemal hardrockowym zwieńczeniem w postaci niespełna trzyminutowego „Upside Down”. Na finał strony C pojawia się dobrze znany fanom Hawkwind „Brainstorm”, a zaraz po nim – znany z wydanego w 1972 roku singla – „Seven by Seven”, w którym po raz kolejny Brocka wspomaga wokalnie Lemmy. O wartości tego utworu decydują jednak przede wszystkim „kosmiczne” syntezatory Dettmara. Z pełnoprawnych kompozycji londyńczyków na stronie D wydawnictwa pojawiają się jeszcze dwie (nie licząc „Sonic Attack” i „Welcome to the Future”) – to „Time We Left This World Today” (znów ze śpiewającym w duecie Lemmym, który przy okazji postanawia podrażnić uszy słuchaczy przesterowanym basem) oraz – zaczerpnięty z longplaya „ In Search of Space” – „Master of the Universe”, który za sprawą rozbudowanej solówki gitarowej Dave’a Brocka okazuje się być bardzo mocnym akcentem finałowym. Owszem, potem jeszcze rozbrzmiewa „Welcome to the Future” – z recytacją Calverta i wejściem całego sekstetu na zakończenie – ale to już tylko dokładka, wisienka na bardzo smakowitym torcie. Skład: Dave Brock – gitara elektryczna, śpiew (2,3,5,7,10,13,15,16) Nik Turner – saksofon altowy, flet, śpiew (2) Del Dettmar – syntezatory Michael Davies (Dik Mik) – generator dźwięku, syntezatory Ian Kilmister (Lemmy) – gitara basowa, śpiew (6,7,13,15) Simon King – perkusja
oraz Robert Calvert – głos (4,6,9,11,14,17) Stacia Blake – taniec, sztuki wizualne
Tytuł: The Space Ritual – Alive in Liverpool and London Data wydania: 11 maja 1973 Nośnik: Winyl Czas trwania: 88:25 Gatunek: rock W składzie Utwory Winyl1 1) Earth Calling: 01:45 2) Born to Go: 09:57 3) Down Through the Night: 06:16 4) The Awakening: 01:24 5) Lord of Light: 07:21 6) Black Corridor: 01:51 7) Space is Deep: 08:13 8) Electronic No. 1: 02:26 Winyl2 1) Orgone Accumulator: 09:59 2) Upside Down: 02:42 3) 10 Seconds of Forever: 02:06 4) Brainstorm: 09:20 5) Seven by Seven: 06:11 6) Sonic Attack: 02:53 7) Time We Left This World Today: 05:47 8) Master of the Universe: 07:37 9) Welcome to the Future: 02:03 Ekstrakt: 80% |