Takie zestawienia jak niniejsze zawsze są subiektywne. Wolę jednak się zabezpieczyć, na wypadek, gdyby redakcja chciała dokonać samosądu. Zwłaszcza, jeśli chodzi o miejsce pierwsze.  | ‹Digital Noise Alliance›
|
30. „Digital Noise Alliance” Queensrÿche Ostatnim albumem Queensrÿche, który zrobił na mnie potężne wrażenie był „American Soldier” z 2009 roku. Wtedy w zespole ze mikrofonem stał jeszcze rewelacyjny Geoff Tate. Niestety potem było coraz gorzej, a od momentu, kiedy Tate′a zastąpił Todd La Torre, wydawało się, że na formacji można postawić krzyżyk. Tymczasem „Digital Noise Alliance” to odbicie się od dna. I to imponujące, bo otrzymaliśmy jedno z najlepszych dokonań Queensrÿche.  | ‹Kwiat Jabłoni i goście: Wolne serca›
|
29. „Wolne serca” Kwiat Jabłoni i goście Podchodziłem do tej płyty jak pies do jeża. Choć dwa autorskie albumy Kwiatu Jabłoni bardzo sobie cenię, to jednak mam wrażenie, że duet za bardzo rozmienia się na drobne, nagrywając koncertówki i covery. I jeszcze ci goście. O tyle, o ile nie mam nic do Kuby Kawalca, Igo czy Natalii Grosiak, to już Natalia Kukulska i Kasia Lins to nie moja bajka. A jednak całość wypadła bardzo zgrabnie, a stare numery, pokroju „Wolne ptaki”, „Warszawa i ja” czy „Jutro możemy być szczęśliwi” zyskały drugie życie.  | ‹Never Let Me Go›
|
28. „Never Let Me Go” Placebo Długo, bo aż dziewięć lat, musieliśmy czekać na nowe wydawnictwo Placebo. Pierwszy singel „Beautiful James” zapowiadał, że będzie bardzo dobrze. I choć ostatecznie lekkie poczucie niedosytu pozostało, a wspomniany utwór okazał się najlepszym na „Never Let Me Go”, to jednak trzeba przyznać, że Brian Molko i Stefan Olsdal nie zapomnieli, jak się pisze świetne, gitarowe numery. Na albumie może i przeważa nuta nostalgii, ale nie brakuje także energii, która kojarzy się z nazwą Placebo.  | ‹Light / Flux›
|
27. „Light / Flux” Mythic Sunship Duńczycy z Mythic Sunship to sprawdzona ekipa, która nie zawodzi. Panowie trzymają się swojego stylu, czyli psychodeli urozmaiconej elementami space rocka i post rocka. A skoro to się sprawdza, nie ma co udziwniać. Niemniej tym razem otrzymujemy delikatny skręt w stronę jazzu. Nie jest on jednak zbyt radykalny, więc fani wychowani na rocku mogą być spokojni. Chodzi tylko o dodanie głębi i urozmaicenie całości.  | ‹Carpe Diem›
|
26. „Carpe Diem” Saxon W czasie pandemii Saxon popełnił jedną ze swoich najgorszych płyt, czyli „Inspirations” z coverami. Panowie musieli się więc zrehabilitować i im się udało. Nagrali album, który powoduje uśmiech na twarzy każdego fana klasycznego brytyjskiego heavy metalu. Kto by się spodziewał, że muzycy koło siedemdziesiątki potrafią tak dołożyć do pieca.  | ‹A Tribute to Led Zeppelin›
|
25. „ A Tribute to Led Zeppelin” Beth Hart Nie jestem wielkim fanem tribute albumów. Po co mi kopia, nawet najlepsza, skoro mogę sięgnąć po oryginał. A jednak w czasie słuchania Beth Hart, która wzięła na warsztat utwory Led Zeppelin, nie byłem w stanie zebrać szczęki z podłogi. To z jaką ekspresją wykonuje partie Roberta Planta zasługuje na najwyższe uznania. A ponieważ ma ku temu warunki, nie folguje sobie. W efekcie wypada równie efektownie, co legendarny wokalista Zeppelinów, a w „No Quarter” nawet lepiej.  | ‹Impera›
|
24. „Impera” Ghost Ghost zaczyna coraz bardziej zbliżać się do granicy obciachu. „Impera” to bowiem najbardziej dyskotekowa metalowa płyta roku. Paradoks? Owszem, ale inaczej się tego nie da określić. Album swoją chwytliwością przebija niejedną produkcję pop przeznaczoną do radia, a jednocześnie nie spodziewajcie się, by pojawił się w RMF. Papa Emeritus IV ze swoją Trupą Bezimiennych Ghuli lubią testować cierpliwość metalowej braci i jak na razie wychodzą z tego obronną ręką.  | ‹Attention: Miley Live›
|
23. „Attention: Miley Live” Miley Cyrus Okładka „Attention: Miley Live” to jeden z koronnych argumentów, dla których powinno się kupować płyty na nośnikach fizycznych (choć akurat to wydawnictwo jest jedynie cyfrowe). Ale zalet albumu jest więcej. Nigdy nie byłem fanem Miley i nie rozumiałem fascynacji Nicka Cave′a Hannah Montaną. Po niniejszą koncertówkę sięgnąłem więc bardziej z przekory, niż potrzeby doznań artystycznych. Tymczasem okazało się, że Cyrus na estradzie to niepowstrzymany żywioł. W brawurowy sposób wykonuje nie tylko swoje hity, ale bardzo przekonująco wypada, kiedy sięga po klasykę pokroju „Where is My Mind?” Pixies, „Heart of Glass” Blondie, „Jolene” Dolly Parton, „Like a Prayer” Madonny i „Nothing Compares 2 U” Prince′a.  | ‹Omega›
|
22. „Omega” Luxtorpeda Po krótkim romansie z elektroniką Luxtorpeda dołożyła do pieca. „Omega” to chyba najcięższy i najbardziej bezkompromisowy materiał w jej dorobku. Przynajmniej jeśli chodzi o warstwę muzyczną, bo pod kątem przesłania to wciąż ekumeniczny przekaz Litzy, uzupełniony refleksjami Hansa. Dla fanów pozycja obowiązkowa. Zwłaszcza tych, którzy z sentymentem wspominają czasy, kiedy gitarzysta śmiało sobie poczynał w szeregach Acid Drinkers.  | ‹From The New World›
|
21. „From The New World” Alan Parsons Swoim najnowszym albumem Alan Parsons nie zamierza ani wprowadzać rewolucji, ani podbijać list przebojów. „From the New World” to po prostu zestaw uroczych melodii, których z przyjemnością się słucha. Tworzą one niezwykły klimat i niczym wehikuł czasu, przenoszą słuchacza cztery dekady wstecz. Gdyby ten krążek ukazał się wtedy, dziś uznawany byłby za klasyczny. |