Choć „Płomień” to powieść sf, najważniejsze wątki nie mają tu z fantastyką naukową zbyt wiele wspólnego. A przynajmniej nie w sposób, jakiego moglibyśmy się spodziewać. Magdalena Salik zadaje pytania o moralność w świecie, w którym technologia wykracza daleko poza rzeczy, które śniły się filozofom.  |  | ‹Płomień›
|
Po odkryciu niedalekiego (w skali kosmicznej oczywiście) układu planetarnego, w którym znajduje się planeta bardzo podobna do Ziemi, ludzkość decyduje się na niecodzienny międzynarodową pracę nad okrętem kosmicznym – tytułowym „Płomieniem”. Jego zadaniem, jakże by inaczej, będzie dostarczenie do nowego świata garstki śmiałków, którzy utworzą tam przyczółek dla dalszej kolonizacji. Powieść Salik nie jest jednak opowieścią o kolejnej wyprawie i zasiedlaniu nowej planety, ale o długotrwałych przygotowaniach do niej. Samo przesunięcie ciężkości z wartkiej akcji na moralne i etyczne dyskusje nie musiało być czymś złym, ale niestety – forma, w jakiej te wątki są przedstawiane zupełnie nie wciąga. Zabrakło tu wszystkiego: dobrze nakreślonych bohaterów, wciągającej akcji, ciekawego świata czy wreszcie przekonującej otoczki, która uczyniłaby z głównego tematu książki coś więcej niż czysto akademicką zabawę myślową. Jak na powieść sf przystało, także „Płomień” zmusza nas do zawieszenia naszej wiary i przyjęcia świata i technologii takimi, jakimi są. Największy problem polega jednak na tym, że najtrudniej uwierzyć nie w kwestie technologiczne (silnik mikrofalowy, tokamak, cyfrowe kopiowanie umysłów), ale właśnie we wszystko, co dotyczy zagadnień całkiem nie-fantastycznych. Cały projekt – międzynarodowy, łączący ludzkość jak nic dotychczas – jest bowiem zarządzany przez jedną osobę, Alberta Townsenda, będącego postacią łączącą w sobie cechy Zuckerberga, Muska, Gatesa i Jobsa. Jeśli istnieje jakakolwiek kontrola zewnętrzna nad poszczególnymi elementami projektu, przemyka ona gdzieś na marginesie głównej historii, przez co jedyne wrażenie jakie pozostaje, to że wszystkie decyzje są w rękach jednego człowieka. Co widać doskonale w jednej z pierwszych scen, gdy na scenę (niemal dosłownie) wprowadzona zostaje druga osoba całego dramatu – doktor Evelyn Brin Autorka bez dwóch zdań odrobiła zadanie domowe i odwołuje się do licznych naukowych badań. Szkoda tylko, że robi to w formie dialogów i monologów wygłaszanych albo przez Townsenda, albo przez Brin. W efekcie całość jest zdecydowanie zbyt przegadana, a bohaterowie stają się jedynie pretekstem do tego, by przedstawić taki czy inny koncept naukowy. Co jest tym bardziej dziwne, że redaktorem książki był sam Michał Cetnarowski, który ponoć u wielu młodych autorów krytykuje takie brzydkie tendencje. Ale nawet gdyby wiedza o świecie była przedstawia w sposób lepiej przyswajalny, to wątpię, czy można by było powiedzieć o parze głównych bohaterów cokolwiek ponad to, że są parą drewnianych, pozbawionych fantazji, życia osobistego i zainteresowań ludzi. Wierzę, że naukowcy potrafią żyć swoimi badaniami, ale nie wierzę, że to wszystko, co robią ze swoim czasem – a właśnie w taki sposób Salik prezentuje nam te postaci. Townsend jest rozwodnikiem w pełni poświęconym zarządzaniu projektem. Brin może i ma męża, ale nie łączy jej z nim praktycznie nic, skoro nie jest on w stanie nawet zapamiętać, jaką kawę pija. Być może ten brak życia osobistego miał uzasadniać to, dlaczego z taką werwą oboje zaangażowali się w rozmaite aspekty prac nad „Płomieniem”, ale odbiera im to jakąkolwiek wiarygodność. Nie mówiąc już o tym, że ciężko do takich osób czuć jakakolwiek sympatię, o przejmowaniu się ich losami nie wspominając. Jest też inny wątek – a właściwie dwa, oderwane od siebie i niewyjaśnione aż do samego finału, aczkolwiek z różnych niedopowiedzeń możemy domyślać się, o co w nich chodzi. I choć rozumiem, że miał to być twist, ukłon w stronę transhumanizmu i potencjał na ciąg dalszy, to jednak trudno mi uznać kolejne epizody za przystające do całej reszty powieści. Co ciekawe, to właśnie w nich Salik zdecydowała się na unikanie oczywistych odpowiedzi na pytania o świat. Gdyby nie zakończenie można by je nawet uznać za całkiem dobre i do pewnego stopnia niezależne historie. Uważny czytelnik dostrzeże w „Płomieniu” inspiracje innymi powieściami eksplorującymi podobne wątki fantastycznonaukowe. Nie trzeba zbyt wiele uwagi, by zauważyć również, w których miejscach autorka parafrazuje artykuły naukowe na różne tematy związane z zagadnieniami poruszanymi w swojej książce. Choć profesjonalizmu nie sposób Salik odmówić, to jednak sposób przedstawienia odkryć naukowych dokłada się do ogólnej drętwoty książki i bardziej zniechęca niż zachęca do lektury. Po powieści uhonorowanej Nagrodą im. Jerzego Żuławskiego i Zajdlem oczekiwałem czegoś więcej.
Tytuł: Płomień Data wydania: 10 września 2021 ISBN: 978-83-66178-56-4 Format: 352s. 135×205mm; oprawa twarda Cena: 42,– Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 50% |