„Feast of Blood” Robina Lowa to zdecydowanie zbyt przekombinowana, jednorazowa przygoda rozgrywająca się na obrzeżach Sylwanii. Wampirów i innych stworów nie zabraknie, choć całość cierpi na niedostatek klimatu.  |  | ‹Feast of Blood›
|
Nie jest tu może aż tak źle jak w „ To Twój pogrzeb”, bo bohaterowie są kluczowym elementem, a nie tylko dodatkiem do fabuły. Co jednak wcale nie oznacza, że historia jest dobra. W dość staromodny sposób postaci zostają „poproszone” przez lokalnego kapłana Taala o pomoc w odnalezieniu białej łani w pobliskim Pajęczym Lesie. I nie jest to tylko zwyczajowa nazwa – miejsce faktycznie pełne jest mniejszych i większych pająków. Po bliższym przyjrzeniu się tej przygodzie wychodzi na jaw, że bohaterowie nie będą tam mieli zbyt wiele do roboty: fabuła jest dość liniowa i biegnie bez większych komplikacji od punktu A poprzez punkt B (i kilka kolejnych) aż do cokolwiek zaskakującego finału. Poszczególne pomysły (sam las i zamieszkujące go stwory, nie taki znowu zły wampir i jego goście) należą do całkiem ciekawych, ale nad wszystkim unosi się duch Halloween, który narzuca całej przygodzie klimat znacząco odmienny od typowo warhammerowego. Niby jest mrok i niebezpieczne przygody, ale – o ile bohaterowie sami nie zdecydują się prowokować walk – całość można „przejść” zupełnie bezboleśnie. I słowo „przejście” nie jest tu przypadkowe, bo „Feast of Blood” przypomina świąteczną przygodę rodem z jakiejś gry komputerowej. Są nawet upiorne dynie. Można traktować tę przygodę jako jednorazową zabawę (bo dostajemy też zestaw wygenerowanych bohaterów), ale podstawowe pytanie powinno brzmieć: po co? Kilka dobrych pomysłów to zdecydowanie zbyt mało, żeby uratować tę wyraźnie pisaną pod dyktando historyjkę.
Tytuł: Feast of Blood Data produkcji: 20 października 2021 Info: 25s. Ekstrakt: 30% |