powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CCXXVII)
czerwiec 2023

Królestwo Wiatrów
Michał Antosiewicz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– To ona? – spytała Isbel. – Musieli ją tu lubić, skoro stawiali jej pomniki.
– Tak było – odparł Ceandric, również przyglądając się kamiennej figurze na szczycie dawno wyschniętej fontanny. – Przynajmniej do czasu.
– Co się z nią stało?
– Kto to wie… Może odebrała sobie życie, a może ukryła gdzieś na odludziu…
Wiatr zadął gwałtowniej, jakby dając do zrozumienia, że sami muszą znaleźć schronienie przed nadchodzącym wieczorem. Nie sprawiło im to żadnego problemu. Domy otaczające plac z fontanną co do jednego stały otworem, zamieszkałe wyłącznie przez myszy i robactwo.
– Przykre to – odezwała się Isbel, kiedy już urządzili się w jednym z nich. Na zewnątrz zapadł zmrok, wiatr zelżał, deszcz cały czas spokojnie bił w dach.
– Co?
– No, to wszystko. Starała się zrobić coś dobrego dla swoich ludzi…
– Kosztem innych – mruknął druid, łamiąc pod butem stare meble i dorzucając drewniane ułomki do kominka. – Za wszystko, co zrobiła cenę zapłacili inni. W końcu przyszli odebrać to, co ich.
– Nie mogła wiedzieć, że to się tak źle skończy – odparła dziewczyna. – No, bo skąd niby? Komu by przyszło do głowy, że taka mała rzecz, zmiana kierunku głupiego wiatru skończy się w taki sposób? Najpierw plaga szkodników wielkich jak psy, potem kataklizmy i zniszczone wioski, a na koniec wojna, która pustoszy cały kraj…
– Mnie przyszło. Ale nikt nie słuchał.
– Może gdybyś nie mówił półsłówkami i zagadkami, ktoś w końcu by posłuchał.
Odwrócił wzrok od płonącego ognia.
– Nie ma w tym żadnych zagadek. Zasada jest tylko jedna i bardzo prosta: we wszystkim musi być równowaga. Nie można zabić krowy i dalej ją doić. Yuna próbowała wymusić zmianę klimatu w tej dolinie wbrew naturalnemu porządkowi rzeczy. Udało jej się, prawda, jej lud zaczął wreszcie żyć w dobrobycie, nikt nie cierpiał głodu, kraj zaczął się rozwijać. I wszyscy byli tak tym zachwyceni, że nikt nie zwrócił uwagi, że głód i bieda nie zniknęły ze świata, a po prostu przeniosły się gdzie indziej. Yuna wierzyła, że dzięki swemu intelektowi i artefaktom będzie w stanie utrzymać porządek, który stworzyła. Jak to się skończyło – już wiesz…
Wrzucił do ognia kolejny kawałek drewna.
– Jesteś niesprawiedliwy – powiedziała dziewczyna.
– Może i tak – zgodził się.
– Na pewno. Co twoim zdaniem miała robić? Patrzeć tylko, jak jej ludzie męczą się w nędzy i w nędzy umierają? Bo taki jest naturalny porządek rzeczy? Miała nie robić nic, tylko snuć się po całej okolicy i zaszczycać wszystkich swoimi mądrościami o tym, jak to źle czynią?
– Może i tak – powtórzył ponuro i dużo ciszej.
– A, idź do diabła.
Położyła się na swoim posłaniu, owinęła płaszczem i ostentacyjnie odwróciła do niego plecami. Znowu zapadła cisza, którą wypełnił już tylko ogień, deszcz i wiatr.
– Wiesz, czemu tu jesteśmy? – spytał po długim milczeniu. – Czemu chciałem, żebyś to wszystko zobaczyła i usłyszała?
– Jak cię znam – burknęła, nie ruszając się – płynie z tego jakaś nauka. Zgadłam?
– Zgadłaś…
– Dobranoc, druidzie.
– Dobranoc. Czarodziejko.
Karaluchy, przestraszone obecnością obcych, nie nękały ich w ogóle. Mimo to i mimo zmęczenia, Ceandric nie mógł zasnąć. Leżał na swoim posłaniu, wsłuchany w cichnący już trzask ognia w palenisku. W głowie wciąż tłukły mu się wspomnienia, obudzone w czasie całodniowej wędrówki. Nigdy tych wspomnień nie lubił, tym bardziej, że choć minęło tyle lat, one wciąż pozostawały nieznośnie żywe.
Isbel miała rację. Wprawdzie nie zgadła, że przeprowadził ją przez Królestwo Wiatrów, a raczej to, co zostało z tej nieszczęsnej krainy, z deszczem sączącym się przez wiatr i wiatrem dmuchającym w twarz; że rozmawiał z nią o przeszłości wiedziony wyłącznie chęcią skonfrontowania swojej pamięci z prawdą, oczyszczenia się z dręczących go wyrzutów sumienia. Ale i tak miała rację, mała wiedźma.
Płynęła z tego wszystkiego nauka. Nauka dla niego. I bardzo mu się ona nie podobała.
Zmęczony leżeniem, wstał i ostrożnie stąpając po wypaczonej, skrzypiącej podłodze, wyjrzał na zewnątrz. Z wolna wstawał świt, bryły domów i drzew poczęły już rysować się w szarości, w dali zaś, na wciąż mocno zachmurzonym niebie, pojawiły się jasne pasma światła. Ceandric wyszedł z domu, niegdyś pewnie pięknej gospody, zbliżył się do fontanny na środku rynku.
– Burzę trzeba przeczekać – mruknął, spoglądając w kamienne, nieruchome oczy o kształcie orzechów. – Aż znowu wyjdzie słońce.
Jeszcze niedawno wiedział, że to prawda. Teraz nie był już tego pewien.
powrót; do indeksunastwpna strona

12
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.