powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CCXXVII)
czerwiec 2023

Dekada TM-Semic: Nie taki Ważniak ważny
Kingpin to jeden z głównych złych gości w Marvelu. Mimo tego, że zadarł niemal z każdym herosem, najbardziej przekonująco wypadł w czasie swojego pierwszego starcia z Punisherem, co u nas zostało zaprezentowane w pierwszym roku działalności TM-Semic. Natomiast finał całej historii przypadł na pamiętny zeszyt "The Punisher" numer 2/1991.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ależ to wówczas robiło wrażenie! Bezwzględny koleś z symbolem czaszki na piersi, niczym tornado rozwala złych gości, walcząc o to, by świat stał się lepszym miejscem. Opowieści te były bezkompromisowe i stanowiły rysowany odpowiednik amerykańskich filmów, które pojawiły się w mnożących się, jak grzyby po deszczu, wypożyczalniach wideo. Zaprezentowane w pierwszym roku swojego istnienia przez TM-Semic (wtedy jeszcze funkcjonującego, jako TM-Systemgruppen I Codem Consulting) albumy o Pogromcy wciąż się świetnie czyta, pomimo licznych niedostatków edytorskich.
Omawiany numer "Pogromcy" stanowi zamknięcie dwóch sag, które od dłuższego czasu mogliśmy śledzić na łamach serii (z czego jedną od jej początku). Ta istotniejsza, dotycząca krucjaty Franka Castle′a, związana była z chęcią eliminacji króla przestępczego półświatka - Ważniaka (chodzi o Kingpina). Punisher tym razem nie działał sam, ale zebrał wokół siebie zaufanych ludzi: Micro - speca komputerowego, Vernona Brooksa - nauczyciela, który miał dość szkolnej przemocy, Conchitę Ortiz - wojowniczą wdowę, poznaną w zeszycie nr 3/1990 i Reese′a McDowella - ucznia z klasy Brooksa, mającego ciągoty do posługiwania się bronią. Z ekipy do niniejszego albumu pozostała tylko pierwsza dwójka. Frank szczególnie przeżył zabójstwo Conchity, która ewidentnie czuła do niego miętę.
Osiągnięciem samozwańczych mścicieli było sparaliżowanie systemu finansowego Kingpina, poprzez wpuszczenie do niego wirusa. Łysy mięśniak nie był jednak z tych, którzy łatwo się poddawali. Zebrał swoją fortunę w prywatnym wieżowcu i wynajął ludzi do jej ręcznego porządkowania. Do tego zatrudnił młodego geniusza komputerowego o ksywie "Deska", który miał poradzić sobie z naprawą systemu. Jednocześnie przekonał się, że z Punisherem nie będzie łatwo, ponieważ ten wyszedł cało spod lufy każdego płatnego mordercy, którego na niego nasłał.
Nareszcie przyszedł czas by Castle i Kingpin stanęli oko w oko. W tym celu Punisher organizuje śmiały plan ataku na jego wieżowiec. Choć sprawa wydaje się jasna, to jednak w ekipie zaczynają pojawiać się wątpliwości. Brooks jest zmęczony rozlewem krwi i woli wrócić do roli nauczyciela, zaś Micro coraz dobitniej sugeruje, że wyeliminowanie Ważniaka może przynieść więcej szkody, niż pożytku. Trzyma on bowiem podziemie w ryzach. Gdy go zabraknie natychmiast rozpocznie się walka o schedę, co pociągnie za sobą kolejne niewinne ofiary.
Z dzisiejszej perspektywy, kiedy mamy za sobą długie lata, w czasie których serię o Punisherze prowadził bezkompromisowy Garth Ennis, scenariusz Mike′a Barona nie wydaje się specjalnie szokujący. Do tego główny bohater, w porównaniu ze swoim późniejszym wcieleniem, jawi się jako łagodny i miękki. Należy jednak pamiętać, że oryginalnie omawiany komiks ukazał się w Stanach Zjednoczonych w kwietniu 1989 roku (mieliśmy zatem opóźnienie dwóch lat - nieźle, jak na nasze warunki) i był dopiero 18 zeszytem serii. A jednak ten wczesny Pogromca - z ludzkimi odruchami i wyraźnym powodem do zemsty na zbrodniarzach, bardziej do mnie przemawia, niż ennisowy psychopatyczny morderca. Nie znaczy to oczywiście, że i on nie miał swoich odchyłów. W momencie, kiedy jego partnerzy starają się przemówić mu do rozumu, by nie zabijał Kingpina, ten dalej obstaje przy swoim. Mamy także scenę, w której karci Brooksa za to, że nie strzelił do nastoletniego zabójcy Deski. Z drugiej strony w poprzedzających ten numer zeszytach został zasugerowany romans Franka z Conchitą, zaś jej śmierć odcisnęła na nim piętno (widać to wyraźnie w spisywanym przez niego "Dzienniku Pogromcy"). Okazało się zatem, że posągowa postać z trupią czachą na piersiach jest jak najbardziej ludzka i ma swoje potrzeby.
Nie należy zapominać, że świetne wrażenie, jakie robi ten komiks nie wynika jedynie z solidnego, sensacyjnego scenariusza, ale także z rewelacyjnej oprawy graficznej. Odpowiada za nią Whilce Portacio, który stworzył staranne, dynamiczne kadry, nadając całości filmowego sznytu. Nie tylko świetnie odwzorował postać Pogromcy, ale także doskonale oddał potęgę Ważniaka. Podczas, gdy wielu rysowników widzi w nim tylko łysego grubasa, Portacio postarał się, by masywna postura złoczyńcy nie wynikała jedynie z jego zamiłowania do amerykańskiej kuchni, ale była także wynikiem morderczych treningów. Ponadto artysta nie stronił od ukazywania przemocy, ale nie traktował jej instrumentalnie, w celu szokowania dla samego szokowania, niczym Steve Dillon, wieloletni współpracownik Gartha Ennisa. Sekwencja poderżnięcia gardła Desce to prawdziwy kompozycyjny majstersztyk, a jednocześnie jeden z bardziej dramatycznych momentów albumu.
Ciekawostkę stanowi fakt, że co bystrzejsi czytelnicy na pierwszej stronie mogę dostrzec ówczesny skład X-Men. Deska mija bowiem m.in. Wolverine′a, Colossusa, Storm, Rogue i Longshota.
Zgodnie z panującą w 1990 roku i na początku roku 1991 zasadą, album "The Punisher" podzielony był na dwie części. Pierwsza (ta ciekawsza) dotyczyła Franka Castle′a, zaś druga zwierała miniserię "Shadowmasters", poświęconą japońskim (choć z elementem amerykańskim) Wojownikom Cienia. Z dzisiejszej perspektywy mocno się zestarzała, ale już w czasie swojej premiery potrafiła zirytować młodocianego czytelnika spragnionego akcji, dużą ilością dialogów i powolnym tempem, rozgrywającym się na przestrzeni kilku dziesięcioleci.
Szczęśliwie omawiany numer zawiera nie tylko finałową rozgrywkę z Ważniakiem, ale także ostatnie spotkanie z „Shadowmasters”. Jesteśmy więc świadkami kulminacji dywersyjnego ataku Sojina i Yuriko - dzieci Shigeru Ezaki oraz Filipa (w niektórych wcześniejszych zeszytach nazywanego Philiphem), syna kapitana Jamesa Richardsa, na bazę Stowarzyszenia Wschodzącego Słońca. Jeśli więc ktoś zarzucał miniserii, że miała swoje dłużyzny, to tym razem od samego początku, do samego końca otrzymuje wybuchową (dosłownie) akcję. Mamy więc mnóstwo strzelaniny, pojedynków wręcz i rozlewu krwi. Rysownik Dan Lawlis, pomimo hołdowania dość archaicznej i statycznej kresce, wyjątkowo dobrze poradził sobie z zaprezentowaniem tego wszystkiego.
Ciekawostki oferują także strony przeznaczone do kontaktu z czytelnikami. Redakcja ogłosiła bowiem powstanie Klubu KomiKsów. By jego członkowie lepiej się poznali i nawiązali między sobą relacje listowne, opublikowano ich imiona, nazwiska i adresy. Dziś, w czasach RODO, jest to rzecz nie do pomyślenia. Swoją drogą ciekaw jestem, czy korespondencja między młodymi klubowiczami faktycznie kwitła i czy w ten sposób zawiązały się przyjaźnie trwające do dziś?
Należy także podkreślić, że na redakcji wrażenie zrobiła wiedza na temat świata Marvela jednego z czytelników. Był nim Arkadiusz Wróblewski, który za chwilę rozpocznie współpracę z TM-Semic i zasłuży sobie na miano polskiego odpowiednika Stana Lee w podtrzymywaniu więzi wydawnictwa z czytelnikami, zyskując sławę, jako Marvel-Arek.
Komiks uzupełniają dwie grafiki Punishera, z czego jedna została stworzona przez czytelnika - Marka Choroszczucha z Białegostoku. Natomiast na drugiej i czwartej stronie okładki możemy trafić na charakterystyczne dla komiksów TM-Semic z tamtego okresu reklamy, całkowicie niezwiązane z branżą historyjek obrazkowych: kartek pocztowych z melodyjką i hurtowni kalifornijskich rodzynek.



Tytuł: Punisher #8 (2/1991): Odwrót; Wojownicy cienia: Cienie przeszłości
Scenariusz: Mike Baron, Carl Potts
Data wydania: luty 1991
Wydawca: TM-Semic
Cykl: Punisher
Gatunek: superhero
Zobacz w:
powrót; do indeksunastwpna strona

115
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.