powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CCXXVII)
czerwiec 2023

Królestwo Wiatrów
Michał Antosiewicz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Przytaknął. Dziewczyna naciągnęła kaptur płaszcza głębiej na głowę.
– Nie rozumiem w takim razie – wyznała po dłuższej chwili milczenia.
– Czego?
– Tego, że się nie udało. Przecież to było… takie proste. Co się stało? Sprowadziła w te strony wieczne lato i…
– Ukradła je – przerwał jej. – A to nie mogło się udać.
Dziewczyna spojrzała na niego, wyraźnie zaskoczona oschłym nagle tonem.
– Ta burza powinna była dać jej do zrozumienia. W końcu wyszło na jaw, że kryształu nikt nie zniszczył, sam pękł, rozsadzony przez rosnącą w nim skazę. Gdy do tego doszło, w murze, który Yuna zbudowała, powstał wyłom. Rozumiesz? Natura znalazła sobie wreszcie furtkę, przez którą mogła wejść i uderzyć z całą powstrzymywaną do tej pory siłą.
Odetchnął ciężko, czując jak złość ściska mu pierś. Przypomniał sobie widok ukwieconych jabłoni i grusz.
– Mówiłem jej – wycedził. – Tyle razy jej mówiłem, że w końcu wszystko zacznie się rozpadać, a wtedy przyjdą konsekwencje. No, i miałem rację. Przyszły. Bardzo tłumnie.
Kiedyś
Zarządca zdradził mu, że może znaleźć Yunę w jej lokum na szczycie północnej wieży.
– Już prawie w ogóle nie schodzi. I dobrze.
To rzekłszy, splunął na bruk dziedzińca i odszedł energicznym krokiem.
Jego ton w ogóle nie zdziwił Ceandrica. W ostatnim czasie wszyscy na zamku mówili – i czuli się – podobnie. Ponuro, niechętnie, gniewnie… Wszyscy, którzy jeszcze zostali, oczywiście.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na drzwiach prowadzących do wieży wisiała mosiężna kołatka o kształcie niedźwiedziego łba, herbu Vinderrike. Ceandric chwycił kółko zwisające spomiędzy wyszczerzonych zębów zwierza, uderzył nim ledwie raz, na co drzwi uchyliły się z przeciągłym skrzypieniem zawiasów. Nie wszedł od razu, zawahał się. To zaproszenie? Czy może wiedźma miała po prostu dość arogancji, by zostawiać swój dom otworem przed każdym, nawet teraz, kiedy na zamku wszyscy byli przeciwko niej. A może ktoś już ją…
Pokręcił głową, odganiając te myśli. Wszedł na ślimakowate schody.
Wyobrażał sobie, że komnata Yuny przypominać będzie królewską sypialnię. Ale choć faktycznie była przestronna, to urządzona raczej skromnie. Żadnych ozdób, żadnych luksusów. Tylko proste łóżko, skrzynia, biurko, kilka krzeseł i jakieś magiczne sprzęty, cudaczne aparaty. Wielu z nich druid nie był w stanie nazwać, nie mówiąc już o określeniu, do czego mogą służyć.
Magiczkę dostrzegł na balkonie. Stała nieruchomo, wpatrzona w dal. Mroźny wiatr szarpał czarne jak węgiel loki.
– Ładny widok – powiedział od progu.
Odwróciła się do niego. Nie wyglądała na zaskoczoną jego obecnością.
– Ładny. Przy dobrej pogodzie widać stąd nawet wzgórza Kaltland.
Nagle zachichotała. Nigdy nie słyszał, żeby chichotała.
– Chcesz zobaczyć? Czekaj, zaraz przegonię te chmury, zaraz znowu zrobi się widno i słonecznie… A w ogóle to wiesz, co znaczy Vinderrike? Królestwo Wiatrów. Kiedyś nazywało się Vinterrike, Królestwo Zimy. Niesamowite, co może taka malutka zmiana, prawda…? Czekaj, czekaj, już biorę się za te chmurzyska…
Stanął obok niej. Na kamiennej, szerokiej balustradzie zobaczyła pękatą butelkę z ciemnego szkła. W środku nie pozostało już wiele płynu.
– Dziękuję – odparł. – Nie ma takiej potrzeby.
– A, jak tam sobie chcesz…
Zamilkli oboje. Nie patrzyli na siebie, tylko na rozciągające się wokół zamku jeszcze niedawno złociste, teraz jednak pozbawione jakiegokolwiek koloru pola.
– Wiesz – powiedziała po chwili Yuna. – Mój ojciec pracował na roli. A twój?
– Nie wiem. Nie znałem go.
– Ach… No więc, mój robił w polu. I chyba to jest pierwsze moje wspomnienie z dzieciństwa. Jak mój staruszek robi w polu. Jak całymi dniami zasuwa, bo zawsze było coś do roboty. Wstaje o świcie, zjada kawałek chleba i zapija zsiadłym mlekiem, wychodzi z domu i wraca dopiero o zmroku. Byle tylko mieć co do garnka włożyć. Ale było ciężko. Srogie zimy, krótkie lata, gleba bogata wyłącznie w kamienie. A przecież jeść trzeba. I pić. Chcesz trochę?
Podniósł dłoń, pokręcił głową. Yuna wzruszyła ramionami i sama przytknęła butelkę do ust.
– Pamiętam też – mówiła dalej – jak starsi z osady wspominali, że za ich czasów było lepiej, ludzie tak nie głodowali. Słuchałam ich, patrzyłam na mojego ojca i tak powoli, powoli w głowie zakiełkowała mi myśl, że kiedyś coś z tym zrobię. Że naprawię to jakoś, sprawię, by było jak dawniej, lepiej… Bo nie może być przecież tak, że człowiek wypruwa z siebie flaki, goni jak jakieś zwierzę, a i tak ledwie żyje, żywi się suchym chlebem, kiedy inni opływają w bogactwa, nie muszą się martwić co włożyć do gara na następny dzień. I to tylko dlatego, że mieli szczęście i urodzili się w innym miejscu, nie na tym skrawku martwej ziemi na końcu świata… To niesprawiedliwe, cholera.
– Po co mnie wezwałaś?
– Powiedz, jak myślisz? Zgadzasz się ze mną, że to niesprawiedliwe?
– To, co myślę, jest bez znaczenia.
– No proszę, a to nowość. Od miesięcy przecież raczysz mnie wyłącznie tym, co myślisz, czyż nie?
– Po co mnie wezwałaś ? – spytał ponownie. – Bo chyba nie po to?
Spojrzała na niego, jakby dopiero teraz zauważyła, że stoi tuż obok, zaraz jednak jej twarz się rozjaśniła.
– A tak, tak, tak. Istotnie, wzywałam. Dobrze się mój kruk spisał, co? Chwilunia…
Pociągnęła kolejny, solidny łyk z flaszki, skrzywiła się.
– Zabawne – rzekła, odzyskawszy oddech. – Wybacz, ale gdy jeszcze byłam trzeźwa, wydawało mi się, że proszenie cię o pomoc, to dobry pomysł. A teraz, kiedy tu jesteś i kiedy… no… – Uniosła butelkę i potrząsnęła nią. Na dnie chlupotały już wyłącznie resztki. – odnoszę wrażenie, że jednak niepotrzebnie cię fatygowałam… Mam rację?
– Masz.
Yuna zaśmiała się, ale w jej oczach zalśniły łzy.
– Cóż, nie mogę powiedzieć, żeby mnie to dziwiło… – burknęła po chwili.
– To nic osobistego – powiedział. – Nie pomogę ci, ponieważ to nie jest możliwe. Ze wszystkich rzeczy, które są w mojej mocy, żadna niczego nie naprawi, może tylko zaszkodzić. Albo jedynie odwlec nieuniknione. A tego, czego ode mnie oczekujesz, nie mógłbym zrobić, nawet gdybym chciał.
– Rozumiem.
Przyłożyła butelkę do ust, gwałtownie przechyliła ją do końca, równie gwałtownie opuściła, kiedy w środku nie zostało już nic. Przez chwilę wyglądała, jakby miała zamiar roztrzaskać naczynie o podłogę lub cisnąć daleko, gdzieś w wijące się w dole uliczki grodu, odstawiła je jednak na balustradę.
– Rozumiem – powtórzyła. Łzy ciekły jej teraz po bladych policzkach grubymi strumieniami, ale twarz nie wyrażała smutku, czy nawet gniewu. Nie wyrażała właściwie niczego. – Dziękuję, że przyszedłeś, mimo wszystko.
– Żal jest jak burza – powiedział Ceandric cicho.
Yuna zamrugała oczami, zaskoczona tym dziwnym zdaniem.
– Bo niszczy wszystko?
– Nie. Bo kiedyś mija. Trzeba tylko poczekać, aż znowu wyjdzie słońce.
– Bywaj, druidzie.
– Bywaj, czarodziejko.
Opuścił balkon i komnatę. Odprowadzany jedynie echem własnych kroków na kamiennych schodach, zszedł z wieży. Przebył dziedziniec, mijając po drodze kilka osób, nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi, nikt o nic nie pytał, wszyscy ponurzy i zajęci własnymi, pilnymi sprawami. Na podgrodziu kilkukrotnie ktoś go zaczepiał, czyjeś ręce wyciągały się ku niemu, prosząc o grosz albo cokolwiek do jedzenia, nie zatrzymywał się jednak, nie rozglądał na boki. Nie zwalniając kroku ani na chwilę, przeszedł przez bramę miasta i długo szedł traktem, przez podupadające bądź już całkowicie opustoszałe osady.
Dopiero kiedy przed oczami zostały mu już tylko rozległe łąki, las i pasmo odległych gór, przystanął, usiadł na przydrożnym pniu. Odetchnął ciężko, poruszył barkami, jakby chciał zrzucić z nich jakiś niewidzialny ciężar. Odpoczywał tylko kilka zdrowasiek, po czym westchnął jeszcze raz, klepnął się w kolana i wstał. Miał zamiar dotrzeć na południe tak szybko, jak to możliwe. Tęsknił za latem. Prawdziwym latem.
Teraz
Dwoje dużych, przypominających orzechy oczu wpatrywało się nieruchomo w niebo. Burza długich loków okalała gładką, dostojną twarz. Mimo rwącego wiatru, ani oczy, ani włosy nie poruszały się.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

11
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.