Dzieła Wesa Andersona często wymykają się wszelkim kryteriom. Tak jest i w przypadku „Asteroid City” – trochę to romans, trochę komedia z naleciałościami Monty Pythona, a wszystko stylizowane na film z lat 50., ze śmiesznymi dla dzisiejszego widza efektami specjalnymi. Do tego szkatułkowa kompozycja, wysmakowanie wizualne… tylko czy za tym wszystkim nadąża fabuła?  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dzięki – zapewne – iście kosmicznemu użyciu filtrów i przeróbek, sceny kręcone w słońcu wyglądają jakby w ogóle nie miały cienia, a ich barwy są specyficzne: zarazem jaskrawe i w jakiś sposób stonowane. Momentami wygląda to jak wyblakłe slajdy na taśmie Kodaka, momentami jak niewprawnie pokolorowany film czarno-biały, zaś mnie najbardziej skojarzyło się z reklamowo-propagandowymi plakatami właśnie z lat 50., pokazującymi szczęśliwe amerykańskie rodziny zajadające płatki kukurydziane i tego typu rzeczy. Malowano je w charakterystycznym stylu, aż tak realistycznym, że nierealistycznym. Z kolei krytycy wskazują inspiracje dziełami Edwarda Hoppera i Davida Hockneya – słynnych malarzy amerykańskich z XX wieku. Rzeczywiście – w wielu scenach dekoracje wyglądają jak namalowane na płótnie tło, gdzie charakterystyczne pustynne ostańce nawet nie próbują udawać prawdziwych skał. Co zresztą dobrze zgrywa się z ujęciem fabuły w wielki, teatralny nawias: co jakiś czas jest ona przerywana czarno-białymi wstawkami, w których narrator objaśnia historię pisania i wystawiania sztuki. Wrażenie nierealności i teatralności pogłębia sama alienacja miejsca: tytułowe „miasteczko” to tak naprawdę raptem kilka domków kempingowych oraz mała stacja benzynowa z jadłodajnią. W tle zieje wielki i bardzo „gipsowy” krater po uderzeniu asteroidy oraz stoi prowadzący donikąd fragment estakady z napisem „droga permanentnie zamknięta”. Czy ma to być jakiś symbol? Kto wie? Film rozgrywa głównie motyw utknięcia na odludziu – najpierw w osobach rodziny głównego bohatera (psuje im się samochód), a potem wszystkich postaci. Można się domyślić, że w takim „kotle” ponawiązują się jakieś relacja, może romanse, i tak się faktycznie dzieje. Tyle, że jest to pokazane w tak nijaki sposób, że trudno bohaterom kibicować. Szczególnie potencjalny związek fotografa i aktorki grzęźnie w nijakich, sennych monologach. Za to jak starannie jest to wszystko zakomponowane wizualnie! Okna domków kempingowych służą za ramy portretów, pojawiają się kadry w kadrach (bohater wywołuje swoje zdjęcia na bieżąco), w jednej z czarno-białych wstawek wykorzystane jest odbicie w lustrze. Humor kojarzył mi się trochę z „Latającym Cyrkiem Monty Pythona”, szczególnie moment, kiedy narrator pojawia się nie w swojej scenie i chyłkiem wycofuje. Bohater przewozi prochy swojej żony w pojemniku z plastikową przykrywką, w jakich gospodarne panie domu chowają w lodówce resztki z obiadu, generał wygłasza dziwaczną przemowę, a wspomniane już „sztuczne” dekoracje kojarzą się z montypythonowskimi kolażami. Fabuła nie jest może porywająca, jednak ma swoje zalety dzięki grupce genialnych nastolatków i ich wynalazkom. Nie będę zdradzać zbyt dużo, ale ten pomysł z budką telefoniczną to było coś.
Tytuł: Asteroid City Tytuł oryginalny: Asteroid City Data premiery: 16 czerwca 2023 Obsada: Bryan Cranston, Edward Norton, Jason Schwartzman, Jake Ryan, Scarlett Johansson, Grace Edwards, Maya Hawke, Rupert Friend, Tom Hanks, Jeffrey Wright, Jeff Goldblum, Adrien Brody, Tilda Swinton, Matt Dillon, Willem DafoeRok produkcji: 2023 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 104 min Gatunek: dramat, komedia, romans Ekstrakt: 70% |