Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj osiemnasty studyjny album Hawkwind i zarazem drugi nagrany w składzie (zaledwie) trzyosobowym.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Po wydaniu „ Electric Tepee” (1992) Dave Brock był na tyle usatysfakcjonowany poziomem artystycznym, jak i wynikami sprzedaży albumu, że postanowił niczego nie zmieniać. Dlatego kolejny album Hawkwind, wydany pod koniec października 1993 roku „It Is the Business of the Future to Be Dangerous”, można uznać w zasadzie za dopełnienie poprzednika. Po pierwsze: został zarejestrowany w tym samym trzyosobowym składzie (Brock, Alan Davey, Richard Chadwick). Po drugie: muzycy po raz kolejny udali się do miasta Devon, gdzie Dave miał swoje prywatne studio nagraniowe. Po trzecie: ponownie longplay ukazał się pod szyldem londyńskiej wytwórni Essential Records. Po czwarte: stylistycznie nie różni się niczym znaczącym od „Electric Tepee”; to taka sama mieszanka space rocka z ambientem, techno i trance’em oraz domieszką tak zwanej „szkoły berlińskiej”. Widać lider Hawkwind doszedł do wniosku, że jeśli maszyneria funkcjonuje – przynajmniej na razie – prawidłowo, to nie ma sensu w niej czegoś zmieniać ani ulepszać na siłę. Kilkanaście dni po wydaniu płyty zespół ruszył w trasę koncertową po Wielkiej Brytanii (w listopadzie 1993 roku), by zaraz potem przenieść się do Holandii i Niemiec (w grudniu). Pamiątką po tych wojażach okazał się wydany w następnym roku krążek „The Business Trip”. Jedno jest pewne: po zadyszce spowodowanej potężną zmianą składu, jaka nastąpiła na początku lat 90., nie było już śladu. „It Is the Business of the Future to Be Dangerous” to długa płyta, trwa trochę ponad godzinę (chociaż to i tak jedenaście minut muzyki mniej niż w przypadku „ Electric Tepee”). Zupełnie niepotrzebnie, ponieważ gdyby zredukować ją do mniej więcej pięćdziesięciu minut, zdecydowanie by na tym zyskała. Mam zresztą swoje typy utworów, które bez najmniejszych obaw o utratę jakości można by wyciąć: to kompletnie nijaki „Let Barking Dogs Lie” oraz połączone ze sobą „3 or 4 Erections in the Course of a Night” i „Techno Tropic Zone Exist”. Ich usunięcie wyszłoby albumowi jedynie na dobre. Ale to wciąż były czasy, w których artyści zachwycali się „pojemnością” płyty kompaktowej i pakowali na nią także te kompozycje, które raczej nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego (ewentualnie dopiero po wielu latach jako bonusy przy okazji kolejnej reedycji). Album otwiera, będący dziełem całego zespołu, numer tytułowy. Fraza „It Is the Business of the Future to Be Dangerous” została zresztą zaczerpnięta z wydanej w połowie lat 20. ubiegłego wieku książki „Science and the Modern World” autorstwa angielskiego filozofa, matematyka i fizyka teoretycznego Alfreda Whiteheada (1861-1947). I nie ma co ukrywać – jest to mocny wstęp, pełen monotonnego niepokoju, opartego na mieszance psychodelii i elektroniki. Z mnóstwem ścieżek syntezatorowych i efektów dźwiękowych, które jednak wcale nie potęgują chaosu, lecz służą ornamentacji motywu przewodniego. Drugi w kolejności „Space is Their (Palestine)” to najdłuższy, niemal dwunastominutowy, fragment longplaya. I jak na czas trwania przystało, sporo się w nim dzieje: orientalizujące perkusjonalia, dorzucone do tego trance’owe rytmy i wsamplowane głosy męskie – to jedynie podbudowa. Najważniejsze jest bowiem to, co zostaje wzniesione ponad warstwą rytmiczną, a jest to rozbudowany nastrojowy motyw przywodzący na myśl muzykę bliskowschodnią. Przy czym Brock – kompozytor tego numeru – robi to w sposób nienachalny. Elementem spajającym dwie części „Tibet is Not China” jest przejmujący orientalny (buddyjski) chórek dziecięcy wsamplowany w elektroniczno-syntezatorowy podkład; w części pierwszej towarzyszą mu jedynie nostalgiczne klawisze, w drugiej dołącza natomiast rozpędzona perkusja i pełna rozmachu rockowa gitara. Dopiero w tym momencie możemy usłyszeć Hawkwind, jaki znaliśmy z albumów wydawanych w latach 70. i 80.! O „Let Barking Dogs Lie” już wspominałem – i to niepochlebnie. Dość powiedzieć, że największą atrakcją tego dziewięciominutowego, utrzymanego w stylistyce techno i trance, kawałka są odgłosy… szczekających psów. Więcej chyba dodawać nie trzeba, prawda? Na szczęście zaraz po nim rozbrzmiewa stworzony przez Alana Davey′a „Wave Upon Wave”. Podobnie jak „Blue Shift” i „Space Dust” z „Electric Tepee”, zdradza on fascynację basisty i klawiszowca ambientowym wydaniem „szkoły berlińskiej”. Jest też bardzo miłym dla ucha przerywnikiem. Po nim pojawia się natomiast „Letting in the Past”, który okazuje się nową wersją znanego z longplaya „ Church of Hawkwind” (1982) utworu „Looking in the Future”. Na chwilę powraca w nim stary dobry Hawkwind – dynamiczny i spacerockowy, który zresztą płynnie przeistacza się w… …„The Camera That Could Lie” – kompozycję o tyle nietypową, że utrzymaną w stylistyce reggae. Bywalcy koncertów Hawkwind z przełomu lat 80. i 90. byli już mentalnie przygotowani na taki niecodzienny eksperyment. Utwór ten pojawiał się bowiem jako środkowa, instrumentalna część „Damnation Alley” (zostało to utrwalone chociażby na krążku „ Palace Springs”); tutaj został jednak wzbogacony o tekst, który zapożyczono z piosenki „Living on a Knife Edge” (zawartej na „ Sonic Attack”). Jak by na to nie patrzeć, choć reggae jest „ciałem obcym” w kośćcu Hawkwind, to jednak Brock, Davey i Chadwick zagrali je z wyczuciem. O mocno elektronicznych, a nawet odrobinę industrialnych „3 or 4 Erections in the Course of a Night” i „Techno Tropic Zone Exist” należałoby, jak to już nadmieniałem, jak najszybciej zapomnieć. Także dlatego, że po nich pojawia się rzecz nadzwyczaj ciekawa – Hawkwindowa wersja klasyka The Rolling Stones „Gimme Shelter” (z wydanego w 1969 roku albumu „Let It Bleed”). Pierwotnie nagrana została na potrzeby kampanii prowadzonej przez brytyjską organizację charytatywną Shelter (zajmuje się ona po dziś dzień ochroną praw lokatorskich), a śpiewała w niej – uwaga! to nie żart – Samantha Fox. W wersji albumowej zamiast niej słyszymy wokal Chadwicka. I jest to zdecydowanie najsłabszy element tego mocno space’owego utworu. Zastanawia mnie natomiast pojawiająca się pod koniec drugiej minuty harmonijka ustna – w opisie płyty nie ma bowiem informacji, kto na niej zagrał, całkiem więc prawdopodobne, że została wykrojona z oryginału i wsamplowana. Całość wieńczy sześciominutowy instrumentalny „Avante”, troszeczkę przypominający zaserwowany na otwarcie „It Is the Business of the Future to Be Dangerous”. Tym samym album zostaje spięty syntezatorowo-elektroniczną klamrą, która przydaje mu posmaku nowoczesności. Skład: Dave Brock – śpiew, gitara elektryczna, instrumenty klawiszowe, sample, programowanie, sekwencery Alan Davey – gitara basowa, instrumenty klawiszowe, sample, programowanie, sekwencery, chórki Richard Chadwick – perkusja, instrumenty perkusyjne, śpiew (11)
Tytuł: It Is the Business of the Future to Be Dangerous Data wydania: 25 października 1993 Nośnik: CD Czas trwania: 63:17 Gatunek: elektronika, rock W składzie Utwory CD1 1) It is the Business of the Future to be Dangerous: 06:26 2) Space is Their [Palestine]: 11:46 3) Tibet is Not China – Part 1: 03:39 4) Tibet is Not China – Part 2: 03:21 5) Let Barking Dogs Lie: 09:02 6) Wave Upon Wave: 03:13 7) Letting in the Past: 02:53 8) The Camera That Could Lie: 04:56 9) 3 or 4 Erections in the Course of a Night: 02:02 10) Techno Tropic Zone Exist: 04:31 11) Gimme Shelter: 05:34 12) Avante: 06:02 Ekstrakt: 70% |