powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CCXXVIII)
lipiec-sierpień 2023

Zelotka
Leon Brand
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Oleum! Przypomniało mi się. Wróciłam do kartek z nową nadzieją… Wydobywane od zawsze, zdecydowaną wartość zyskało od czasu, kiedy stwierdzono spadki temperatury. Wojny, migracje mieszkańców zagęściły populację. „Ruchu migracyjnego nie dało się kontrolować, strach i głód pędził tłum przed siebie” – przeczytałam zdanie i znów spojrzałam w okno. Poczułam, że robi mi się gorąco. Może teraz?
Odczekałam chwilę.
Nie.
Szlag by to trafił. Tu coś musi być!
Po kolejnych kilku godzinach dostałam niewielki posiłek, który zjadłam nad opracowaniem o wyprawach do wnętrza słupa. Nigdy nie udało się dotrzeć do końca, nigdy nie widziano też spodu słupa. W tamtych czasach gorące oleum dosłownie wychlapywało się na zewnątrz wodospadami, kiedy słup wracał do wysokiej pozycji. Najdalej w głąb czeluści dotarła wyprawa niejakiego Grorda, z południa. No tak, oni mieli tam doświadczenia z gorącem i ze wspinaniem się: po siedem palców u każdej dłoni, płaski nos, którego nozdrza zamykały się na zawołanie – dla większości z nas południowcy wyglądali obrzydliwie. Opuszczali się z olbrzymią prędkością między uderzeniami i jednemu z uczestników wyprawy wydało się, że na końcu widzi, iż słup się rozszerza, a także zmienia strukturę.
Skupiłam się znów: Czym jest słup? Tym razem nagły ból zwalił mnie na podłogę i wyplułam to, co miałam w ustach. Coś wierciło mi się we wnętrznościach, jakbym zjadła żywe zwierzę, chcące się teraz wydostać na zewnątrz. Leżałam przez chwilę na boku, aż tępy ból przeszedł. Powoli, ostrożnie wstałam i na wszelki wypadek dokończyłam posiłek, nie zaglądając do notatek.
Znów zrobiło mi się strasznie gorąco. Otworzyłam okno. Kilka pięter w dół. Nie zamierzałam jednak uciekać. Delikatny powiew podrzucił kartki na podłodze.
Wyjęłam z kieszeni drucianą dziewczynkę z latawcem. Prawie o niej zapomniałam. Podobno kiedyś mogliśmy nawet latać. Postawiłam ją na parapecie i spróbowałam się rozluźnić, dyskretnie sprawdzając, czy ból w brzuchu nie wraca.
– No, wreszcie. – Usłyszałam głos znad głowy.
– Jaketan?
Wisiał na linie zaczepionej o wystający ze ściany pręt. Przysięgam, że nie miałam pojęcia, jak mógłby się tam dostać.
– Myślisz, że zrobisz wrażenie tym, że pamiętasz moje imię? – Odwrócił głowę, ale widziałam, że się uśmiecha.
– Chcesz mnie znowu zachęcić do ucieczki? Już raz powiedziałam: nie.
– Czyli mam sobie iść? – Widziałam w jego oczach jakąś enigmatyczną iskrę.
– Jestem odpowiedzialna za Mirisa.
– Twój brat ma się nieźle. Osobiście sprawdzałem. Myślisz, że jak uciekniesz, to każą mu skrobać kisiel?
Wzruszyłam ramionami. Pewnie nie…
– Nie są bez serca. Mam linę, nawet ty dasz radę.
Prychnęłam. To było bezczelne.
– Przepraszam! – Jaketan wyciągnął rękę.
– Nie o to chodzi. – Pokręciłam głową. – Jestem blisko czegoś. Czuję… wierzę, że tak jest.
– Nie mów tak! – Podobnie jak Haprit, rozejrzał się nerwowo, zapominając, że zwiesza się ze ściany i dodał spokojniej: – Nie rozumiem cię w ogóle.
– Witam w moim życiu. Gdybym rozumiała, to by była pewność. A tak? Jak inaczej to nazwiesz?
Jaketan spojrzał na mnie wyjątkowo poważnie. Zaufałam mu. Teraz dopiero się zorientowałam. Czy może to on mi pierwszy zaufał, opowiadając o podziemnym mieście? Wciąż wisiał z wyciągniętą ręką, ale teraz widziałam, że trzyma ją po to, bym ją uścisnęła. Owinęłam dłoń wokół jego lodowatych palców. Musiał tu już czekać jakiś czas.
– Ręce mi grabieją – powiedział poważnie i uścisnął moją dłoń. Skórę miał wyschniętą, ale nadal delikatną. – Będę tu bywał, na wypadek, gdybyś się rozmyśliła.
Miałam drugą szansę, żeby uciec. I coraz wyraźniej czułam, że to się nie dzieje bez przyczyny. Że zostając tu, postępuję źle. No, dobrze. Uciekłabym, ale co dalej? Gdzie bym się chowała? W podmieście do końca życia? I co z Mirisem?
• • •
Gasili mi światło zbyt wcześnie, a włączali zbyt późno. Odkąd zaczął się lód, nie było właściwie czegoś takiego jak doba. Świat otaczała szara poświata, ledwie przebijająca się zza chmur. Nazwy „dzień” używaliśmy umownie na określanie odcinków czasu pomiędzy dłuższym snem, ale i to się powoli rozjeżdżało. Mieszkańcy spali o różnych porach i pamiętam, że nawet w naszej rodzinie matka kłóciła się z ojcem o to, by wreszcie ustalić wspólny czas, kiedy rodzina jest razem i na przykład, spotyka się przy stole.
Czytałam przy samym oknie, zerkając na ścianę i tłum na ulicach, aż do etapu zmęczenia, w którym przestawałam rozumieć litery. To był sygnał, by udać się do łóżka.
Niemal codziennie śniło mi się, że krwawię, jestem goniona przez coś wielkiego, strasznego i uciekam z poczuciem beznadziei. Kiedyś czytałam, że w snach radzimy sobie najczęściej nieco gorzej, niż w życiu. To było co innego. To była presja, żebym nie spała, żebym szukała rozwiązania. Jakbym została wybrana do tego rozwiązania i już to wiedziałam.
Dwukrotnie przychodził nadzorca z pytaniem, czy zamierzam dalej być tak antypatyczna i odmawiać pracy zespołowej. Odpowiadałam zawsze to samo. Prawdę. I znowu zamykali drzwi na klucz. Bywał też Jaketan. Przyniósł mi suszone mięso. Myślę, że odwiedzał mnie częściej, ale nie zawsze się pokazywał.
Nie wiem dokładnie, ile czasu minęło. Dużo. Przeczytałam wszystko. Niektóre opracowania nawet dwukrotnie. W jednej z książek znalazłam szkice starych konstrukcji latających. Zachowałam sobie tę stronę. Nikomu już się nie przyda, a chciałam mieć przy sobie coś, co pozwoli mi się na chwilę oderwać od rzeczywistości. Choćby w marzeniach. Tymczasem kisiel znajdowano już teraz na wychodzącym słupie tylko sporadycznie. Jaketan opowiadał mi o chaosie powoli ogarniającym miasto.
Z kawałka prześcieradła zrobiłam latawiec. Lekki powiew, któremu udawało się dostać pomiędzy osłony, kiedy słup wznosił się albo opadał, unosił zabawkę na całkiem sporą odległość od budynku. Próbowałam odwrócić uwagę od bólu, który, za każdym razem, kiedy słup uderzał w dno, był większy niż poprzednio. Wreszcie, za którymś razem nadzorca podający jedzenie znalazł mnie na podłodze nieprzytomną i przenieśli mnie do szpitala.
Tu dopiero zobaczyłam z bliska prawdziwy obraz sytuacji, w jakiej byliśmy. Leżałam w niekończącym się korytarzu, pośród łóżek, jęków i zapachu śmierci, zastanawiając się, jak w ogóle w takim miejscu można odzyskać zdrowie? Nadzieję? Łóżka wciąż wywożono i wywożono. Byli tu chorzy ze wszystkich stron, z moich okolic i z południa, a także północnicy o wielkich oczach i uszach, przez co często mówiono o nich jak o zwierzętach. Ponieważ jednak lód upodobał sobie wystające części ciała, oni mieli najbardziej przechlapane. Twarze w bandażach, spod których oczy tliły się gasnącą iskrą. Jedyne, co szpital miał do zaoferowania, to jałowe opatrunki. Leżałam więc i testowano na mnie zimne, a potem ciepłe okłady, by zminimalizować cierpienie. Nikt nie wiedział, co mi jest. I prawdę powiedziawszy, wyglądało na to, że nikogo to tak naprawdę nie obchodziło.
– Na moich oczach jeden ze skrobaczy dotknął słupa zbyt mocno i wyrwało go dosłownie z butów – opowiadała kobieta, którą położono obok mnie.
– Wystrzelił w górę razem ze ścianą i zniknął w chmurach. Czekaliśmy na niego, ale nic nie było. Słup go zabrał. Słup jest surowym bogiem…
– Zamilcz, głupia babo – jęknął ktoś z drugiego kąta. – Nie ma bogów!
– A co mi teraz zrobią? Gdzie zamkną? Co mi zostało?
Miris? Nagle przyszła mi do głowy straszna myśl.
– Czy ten porwany człowiek… to był może mały chłopiec? – zapytałam.
Odwróciła się do mnie. Wystawiła w moim kierunku obandażowaną dłoń, przy której nie było palców. Odkryte przedramię pokrywały zaognione rany, po których pełzały oczyszczające larwy. Kontrast między szarością ścian, zwieszającymi się spod sufitu monitorami, których od dawna nikt nie włączał i kłębiącymi się larwami był przygnębiający.
– Pewnie brat, tak? – jęknęła. – Tym razem, to nie był on. Możesz być spokojna.
„Tym razem” uruchomiło we mnie taką gonitwę myśli, że mój rozsądek ukrył się w jakimś niedostępnym miejscu. Jeżeli cokolwiek miało jeszcze w moim życiu sens, to odpowiedzialność za brata.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.