powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CCXXXI)
listopad 2023

Moja anima
Marcel Baron
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Zbliżył się do konsoli sterowniczej za głową animy. Skinął na stojącego nieruchomo technika z neseserem, który podszedł i otworzył go. Wydobył coś ze środka.
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI
Ilustracja: Tatsu, wygenerowane przy pomocy AI
Podali mi skalpel, którym miałem uczynić pierwsze cięcie. Choć sięgnąłem do miejsca tuż przy obudowie inkubatora, bardzo daleko od twarzy mojej animy, ręka mi drżała. Byłem coraz bardziej przerażony, kiedy długo zwiększałem nacisk na ostrze, a ono tylko napinało błonę. Wreszcie ustąpiła i natychmiast na jej powierzchnię wylało się kilka kropli gęstego płynu. Odsunąłem się o krok, nie wiedząc, czy nadal czuję strach czy może zgrozę. Tymczasem technik, ten z prześcieradłem, przejął ode mnie skalpel. Zaczynając od nacięcia, które zrobiłem, pewnym ruchem rozpłatał błonę na całej długości basenu.
– Annie, nadeszła pora, żebyś obudziła się ze snu – przemówił znów pan Crebbo, podczas gdy jeden z techników manipulował przy konsoli. – Poznasz w końcu swoje źródło.
Pochyliłem się nad zbiornikiem, wsparłszy dłonie na jego krawędziach. Również drugi technik wycofał się za masywną instalację. Wstrzymałem oddech.
Poruszyła powoli ustami. Powierzchnia gęstego płynu zafalowała. Wydało mi się, że jej powieki zadrżały. A potem nagle, zupełnie niespodziewanie, usiadła, biorąc głęboki oddech. Otworzyła oczy i natychmiast skierowała je na mnie. Ostatkiem sił powstrzymałem okrzyk przerażenia. Cała wręcz ociekała lepkimi wodami płodowymi, włosy miała pozlepiane, w nieładzie, część pasm przykleiło się do twarzy. Przecięte błony przylgnęły jej do barków, nie mogła swobodnie poruszać rękami. Nic z tego jednak zdawała się nie zauważać, wciąż tylko patrzyła mi w oczy.
– Annie – wykrztusiłem bez sensu to imię wymyślone przez pomyłkę. – To ja.
Poruszyła głową, a potem podniosła się i stanęła wyprostowana. Znów wbiła we mnie wzrok, a jej mina natychmiast złagodniała. Wyciągnęła obie dłonie i ujęła mnie za policzki. Odruchowo cofnąłem się ze wstrętem, kiedy poczułem na skórze wilgoć kleistego płynu. Usta mojej animy otworzyły się w zdziwieniu.
Zmieszany, nie wiedziałem, gdzie podziać oczy. Przecież to byłem ja, ja sam. Tylko że zwielokrotniony i w ciele przeciwnej płci. Nagle pożałowałem gorzko, że nakazałem im uczynić ją podobną do mnie również fizycznie. Na szczęście zaraz podszedł do niej technik i otulił prześcieradłem, po czym pomógł wyjść z inkubatora. Prawie na niego nie spojrzała, ciągle wlepiała swe szeroko otwarte oczy we mnie.
– A więc jestem tobą – powiedziała. – Ale to takie dziwne. Bo przecież jestem mną. Mam mętlik w głowie. Odkąd pamiętam marzyłam o tobie, wyobrażałam sobie nasze spotkanie. Tak bardzo się cieszę, że w końcu się poznaliśmy, ale też bardzo się boję, nie wiem dlaczego.
Przeraziłem się, że tak po prostu zdradzi moje najgłębsze, wstydliwie skrywane sekrety. Na szczęście przypomniała sobie, że są też z nami inne osoby. Przez moment wyglądała na zmieszaną, kiedy pan Crebbo zwrócił się do niej:
– Annie jako produkt naszej firmy obejmuje cię dożywotnia gwarancja. W jej ramach zapewniamy, że jesteś pełnowartościowym człowiekiem, który posiada wszystkie możliwości ludzkiego ciała i umysłu. Pamiętaj jednak, że jako anima nie będziesz potrafiła zakochać się w kimkolwiek innym poza swoim pierwowzorem, chyba że on sam ci to umożliwi wręczając Pierścień Samostanowienia.
– Nie chcę zakochiwać się w kimkolwiek innym. – Zamrugała zdziwiona, jakby taki pomysł wydał jej się zupełnie niewyobrażalny. – Przecież on to ja, a ja to on. Czy ktokolwiek inny mógłby mi się w ogóle spodobać?
Odruchowo dotknąłem obsydianowej obrączki, którą nosiłem na serdecznym palcu lewej ręki. Tymczasem pan Crebbo zaśmiał się lekko. Odprawił techników, po czym zabrał nas do garderoby, gdzie ofiarował Annie dwuczęściowy szaro-pomarańczowy kombinezon z wielkim logo Animy na piersi, a także płaskie pantofle. Długo nie mogłem oderwać wzroku od jej stwardniałych sutków odznaczających się pod cienkim materiałem.
• • •
Po raz pierwszy nie wychodziłem z fabryki Animy sam. Było to dziwne uczucie, zarazem rozkoszne i uciążliwe, bo nie mogłem poddawać się bezrefleksyjnie swym impulsom. Musiałem ciągle brać poprawkę na obecność drugiej istoty. Dostosowywać się do tego, co mówi i robi. A Annie, moja anima, dziwiła się wszystkiemu. Wyhodowana w gładkościennym zbiorniku inkubatora, nie znała dotyku rzeczy szorstkich i kanciastych. Zaledwie więc opuściliśmy budynek fabryki przykucnęła i nabrała do dłoni garść drobnego żwiru, po czym ściskała go i w zachwycie przyglądała się, jak kamyczki przesypują się jej przez palce. Samo chodzenie traktowała na początku jak taniec. Bacznie obserwowała moje ruchy i starała się je kopiować, korygując własne, chaotyczne, pełne energii i życia. A ja patrzyłem na to wszystko, trochę zmieszany, trochę zniecierpliwiony, ale przede wszystkim rozczulony.
– Musisz mi pokazać cały świat – powiedziała do mnie z taką wiarą i ufnością, że nie potrafiłem wyprowadzić jej z błędu. Nie zamierzałem donikąd podróżować, nie widziałem sensu w jeżdżeniu do innych miast, w końcu ludzie wszędzie byli tacy sami, a chodzenie i oglądanie budynków nie sprawiało mi przyjemności. Jeśli chciała poznać historię, zawsze mogłem zabrać ją do muzeum. Zaskoczyła mnie jednak siła mojej niechęci do tych jej pomysłów, które nie zgadzały się z moimi pragnieniami. Zmąciło to mój dobry nastrój.
Tymczasem Annie oczywiście nie mogła przeoczyć pomnika, który stał na środku placu. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą, powtarzając w kółko: „Chodźmy tam!” lub „Co to jest?” i nie miałem kiedy wtrącić odpowiedzi. Wreszcie, kiedy już usiedliśmy na brzegu fontanny, Annie zamilkła wyraźnie oszołomiona. Dopiero po chwili, nie przestając wpatrywać się w wyrzeźbioną twarz, zapytała z namaszczeniem:
– Dlaczego ten człowiek ma tak ostre rysy?
– To Przodek – odpowiedziałem i spodziewając się jej następnego pytania, dodałem: –Przodkowie żyli dawno temu. Postawili fundamenty cywilizacji, którą później zbudowaliśmy my, współcześni. Byli wielkimi ludźmi, jednocześnie jednak miotały nimi namiętności. Nie potrafili klonować samych siebie, musieli więc losowo dobierać się w pary. Przez to zupełnie się nie rozumieli, krzywdzili wzajemnie, a nawet mordowali. Jedna z teorii mówi, że toczyli wojny właśnie z miłości. Ponieważ nieszczęśliwa miłość prowadzi do żalu, żal do goryczy, gorycz do zazdrości, a zazdrość do zemsty.
– To straszne – wyszeptała Annie, a w jej oczach rzeczywiście odmalowała się zgroza. – Jak oni mogli tak żyć? Osamotnieni… w tłumie obcych.
Milczałem przez chwilę, nie potrafiąc się nasycić jej widokiem. Jej świeżość, jej prostoduszna naiwność wciąż mnie zadziwiały.
– Dokładnie tak. Z drugiej strony mówi się, że to za sprawą tych ciągłych zmagań mogli wymyślać nowe idee i tworzyć dzieła sztuki. Podczas gdy teraz trwa stagnacja.
Ot, niepopularna opinia, ale to tylko jedna z wielu, jakie żywię. Jeżeli jednak ona tak naprawdę jest mną, nie powinno jej to oburzać. I rzeczywiście, pokiwała tylko głową, wyraźnie myśląc o moich słowach.
• • •
Kiedy zbliżyliśmy się do wejścia na stację metra, tuż nad progiem ruchomych schodów spostrzegłem, że Annie wzdrygnęła się jakby z lękiem. Obejrzała się za siebie, na niebo. Potem chwyciła mnie za rękę i tak zjechaliśmy pod ziemię.
– Czy wiesz, gdzie jesteśmy? – zapytałem.
– Tak. To stacja metra. – A jako że nie skomentowałem tego w żaden sposób, dodała, wyjaśniając: – Uczyli mnie… Kiedy spałam. Pokazywali mi mnóstwo obrazów i łączyli je ze słowami. Musiałam wciąż je powtarzać. Więc w mojej głowie kłębi się wiele rzeczy. Ale to wszystko jest jakieś niejasne. Mam wrażenie, że sens wielu pojęć mi umyka.
W tym samym momencie mknąc gładko na magnetycznej poduszce, na stację z hukiem tłoczonego powietrza wpadł smukły cylinder pociągu. Annie podskoczyła lekko. Na jej twarzy dostrzegłem zmieszanie. Uderzyła mnie myśl, że ona chce wywrzeć na mnie jak najkorzystniejsze wrażenie. Biedaczka!
– To takie dziwne! – stwierdziła enigmatycznie.
– Co takiego?
– Wiedzieć o różnych rzeczach, ale nie wiedzieć, jak to jest się w związku z nimi czuć.
– Czasami nie ma żadnych szczególnych uczuć – powiedziałem oschle i dotknąwszy palcami jej pleców, pchnąłem ją, bo nadal stała nieruchomo. Ruszyła posłusznie ku drzwiom, a ja znów się odezwałem: – Chodźmy, może uda nam się usiąść.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

4
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.