Pomimo kryzysu tradycyjnych nośników i popularności losowych list odtwarzania, artyści wciąż nagrywają albumy. I nie brakuje wśród nich bardzo udanych pozycji. Kompilując zestawienie najlepszych wydawnictw, które ukazały się w 2023 roku miałem nie lada problem, by ograniczyć się tylko do trzydziestu.  | ‹PP›
|
30. „PP” Pidżama Porno „PP” to kolejna porcja piosenek Grabaża o Polsce i złej miłości. Tyle tylko, że może już nie wywodzą się bezpośrednio z punk rock city, a bardziej z rock’n’roll town. „PP” to świetnie brzmiąca, bardzo gitarowa płyta, gdzie muzycznie dzieje się dużo dobrego. Choć, oczywiście, na pierwszym planie i tak są trafiające w punkt teksty, które nawet jeśli dotyczą spraw bieżących, przybierają uniwersalną wymowę.  | ‹Chaos & Colour›
|
29. „Chaos & Colour” Uriah Heep Są takie zespoły, które szanuję za dokonania z przeszłości, ale nie spodziewam się, by jeszcze mnie czymś zaskoczyli. Należy do nich Uriah Heep. Owszem, ostatnie albumy grupy nie były złe, ale tylko tyle. Tymczasem „Chaos & Colour” to pozycja wyśmienita. Panowie w wieku emerytalnym zaczęli grać z energią młodzieńców, a do tego niezwykle dopisała im inwencja w tworzeniu wpadających w ucho melodii. Wszystko zaś brzmi retro, ale jednocześnie ze współczesną mocą. Pozostaję pod wrażeniem.  | ‹RökFlöte›
|
28. „RökFlöte” Jethro Tull Jethro Tull to drugi, po Uriah Heep, wiekowy zespół, który odkrył w sobie nowe pokłady energii. Niby wszystko to, co prezentuje na „RökFlöte” już było w twórczości zespołu, ale zostało podane w tak wyśmienity sposób, w jaki zespół jeszcze w XXI wieku nie grał. Znajdziemy tu zarówno rockowy żar, jak i charakterystyczne elementy folkowe i obowiązkowe, niepodrabialne brzmienie fletu Iana Andersona.  | ‹But Here We Are›
|
27. „But Here We Are” Foo Fighters To nie jest najlepsza płyta Foo Fighters, ale na pewno jedna z najbardziej zaskakujących. Zwłaszcza w drugiej połowie, kiedy Dave Grohl z kolegami porzucają tradycyjną formułę piosenkową i udają się w bardziej progresywne rejony, czego zwieńczeniem są rewelacyjny, bardzo emocjonalny, dziesięciominutowy „The Teacher” oraz brudny, przesterowany „Rest”. Dobrze, że Foo Fighters szybko otrząsnęli się po stracie perkusisty Taylora Hawkinsa, aczkolwiek słuchając „But Here We Are”, ma się wrażenie, że jego duch unosi się nad tą muzyką.  | ‹Touchdown›
|
26. „Touchdown” U.D.O. Udo Dirkschneider nie składa broni. Wraz ze swoim zespołem po raz kolejny dołożył do pieca tak, że w zeszłym roku lato po prostu nie chciało się skończyć (album ukazał się w sierpniu). „Touchdown” to porcja solidnych, metalowych riffów i ostrych solówek, okraszonych tym jednym, charakterystycznym śpiewem, brzmiącym niczym dźwięk wiertarki udarowej. Czy można chcieć czegoś innego?  | ‹In Times New Roman›
|
25. „In Times New Roman…” Queens Of The Stone Age Po sześciu latach Queens Of The Stone Age wracają z nową płytą, która… brzmi, jak klasyka Queensów. Surowe, rockowe granie, osadzone w tradycji retro, nabite przez wyeksponowaną sekcję rytmiczną. A jednak to wciąż działa. Josh Homme ma rękę do nośnych melodii, których tu nie brakuje. I jedyne, czego może jest mniej, niż kiedyś, to firmowego, stonerowego brzmienia, ale mówi się trudno.  | ‹+ Piekło + Niebo +›
|
24. „+ Piekło + Niebo +” WaluśKraksaKryzys WaluśKraksaKryzys nie zwalnia tempa i z godną podziwu regularnością, co dwa lata, serwuje nam nowy album. „+ Piekło + Niebo +” nie jest co prawda aż tak przebojowy i bezpośredni, jak „ATAK” z roku 2021, ale pokazuje, że Waluś to zjawisko na naszej scenie, a co ważniejsze, jako artysta wciąż się rozwija. Wspomniana płyta jest tego najlepszym dowodem.  | ‹CMF2›
|
23. „CMF2” Corey Taylor Corey solo nie jest tak ekstremalny, jak z kolegami, ale w tym wypadku to zaleta. Dzięki temu album jest urozmaicony. Obok ewidentnych walców znalazły się tu również ballady, zaś większość refrenów cechuje stadionowy potencjał. Z drugiej strony, gdyby dograć dwóch klaunów podskakujących na kotłach i okładających beczki kijami, byłby to najlepszy album Slipknot od lat.  | ‹Huta Luna›
|
22. „Huta Luna” Furia To mógłby być album na pierwszą dziesiątkę, a może i na trójkę. Jego pierwsza część to bowiem gęsty, ale melodyjny black metal. Do tego nagrany w bardzo czytelny i selektywny, jak na ten gatunek muzyki, sposób. Niestety kompozycja finałowa „Księżyc, czyli Słońce”, psuje ogólnie pozytywny odbiór całości. To bowiem dwadzieścia siedem minut mało konkretnych, ambientowych dźwięków, które donikąd nie prowadzą. Szkoda, bo chciałoby się by ten krążek znalazł się wyżej.  | ‹Koniec wakacji›
|
21. „Koniec wakacji” Gruzja A skoro przy ekstremalnych doznaniach jesteśmy, polecam „Koniec wakacji” zespołu Gruzja. To szalona mieszanka industrialu, punku, metalu, piosenki poetyckiej, kabaretu, performance’u i Bóg (albo diabeł) wie jeszcze czego. Obok tej płyty nie sposób przejść obojętnie. Szokuje zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej. „Koniec wakacji” albo się pokocha, albo znienawidzi. Ja optuję za tym pierwszym. |