 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Stronę B otwiera najkrótszy w całym zestawie, ale zarazem bardzo bogaty od strony aranżacyjnej, „Lied des Teufels” (zapamiętajcie ten tytuł!). Do perkusisty stopniowo dołączają kolejni instrumentaliści – basista, flecista i pianista. Całość zaś składa się na przepiękną, nostalgiczną melodię. Trudno się więc dziwić, że to właśnie ten utwór zyskał największą popularność i że już niebawem muzycy zdecydowali się w dość specyficzny sposób, o czym jeszcze będzie mowa, zdyskontować jego sławę. „Taue der Fremdheit” otwiera mocna partia fortepianu, być może stworzona pod wpływem „Etiudy rewolucyjnej” Fryderyka Chopina; w każdym razie podobieństwo – nie melodii, ale ekspresji wykonania – jest zaskakujące. Tradycyjnie, jak miało to miejsce już wcześniej, skoro Wolf-Rüdiger Uhlig zasiada do fortepianu, to Peter Barth sięga po saksofon. Dialog tych dwóch instrumentów nadaje zaś ton całej kompozycji. Na finał muzycy Hanumana serwują kolejny z rozbudowanych utworów – jedenastominutowy „Sonnenaufgang”. Po długim wstępie – z wysuniętym na plan pierwszy saksofonem oraz coraz bardziej zadziornymi organami i plumkającym w tle basem – otrzymujemy kawałek zaskakujący o tyle, że na tle hardrockowych organów pełniący tu rolę wokalisty Barth raczy fanów melorecytacją na pograniczu krzyku. Gdy zaś na krótko bierze sobie wolne, jego miejsce natychmiast wypełnia Jörg Hahnfeld, który wreszcie zyskuje możliwość zaprezentowania własnych umiejętności w partii solowej. Ostatnie słowo należy jednak do Bartha, tym razem w roli saksofonisty. Longplay Hanumana – zespół zawdzięczał swoją nazwę jednemu z bohaterów starożytnego hinduskiego poematu „Ramajana”, uczestnikowi wojny z demonem Rawaną – nawet po ponad czterdziestu latach od publikacji wciąż brzmi świeżo. Wpływ na to mają przede wszystkim rozmach aranżacyjny i bogate instrumentarium. Nie brakuje też w muzyce Niemców klimatu i emocji. Niestety, po wydaniu płyty postanowił rozstać się z kolegami Uhlig. Widać nie wierzył w to, że uda mu się na trwałe zapisać w dziejach muzyki rockowej, a może po prostu zdecydowały względy natury materialnej i chęć „ustawienia” się na przyszłość. W każdym razie, porzuciwszy własne dziecko, na krótko zakotwiczył jeszcze we Frumpy, któremu pomógł nagrać płytę „By the Way” (1972), po czym podjął studia prawnicze, ale prawnikiem też nie został. Jak już wiemy, niebawem związał się z branżą turystyczną i pozostaje jej wierny po dziś dzień. Pamiątką po latach szaleńczej młodości pozostały więc trzy płyty długogrające (włącznie z „By the Way”) i… kadry z niskobudżetowego erotyczno-muzycznego dramatu „Ich – ein Groupie” (1970) szwajcarskiego reżysera Erwina C. Dietricha (w napisach występującego jako Fred Williams), na planie którego muzycy Murphy Blend pojawili się obok przyjaciół z innej zachodnioberlińskiej formacji krautrockowej – Birth Control.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pozostała trójka, zasmakowawszy pewnej popularności, podjęła decyzję o kontynuowaniu kariery. Ale by nie konfliktować się z Uhligiem, Peter, Jörg i Thomas postanowili zmienić szyld – wybrali jednak taki, który z miejsca miał kojarzyć się z Hanumanem, Lied des Teufels (sic!). Przyjęli też, na miejsce zwolnione przez Wolfa-Rüdigera, nowego muzyka – gitarzystę i wokalistę Ralfa Schultzego. Z instrumentarium zniknęły więc klawisze, powróciła za to gitara; pojawił się również wibrafon, na którym zagrał Holm. Chcąc nie chcąc, wymusiło to na kwartecie zmiany stylistyczne – formacja odeszła od klasycznego krautrocka o progresywnej proweniencji w stronę progresu z silnymi akcentami bluesowymi i w nieco mniejszym stopniu jazzowymi. Po poprzednim swoim zespole artyści „odziedziczyli” także kontrakt z monachijską Kukułką (Kuckuck). I to właśnie ta firma wydała w 1973 roku debiutancki longplay berlińczyków zatytułowany po prostu „Lied des Teufels”. Ach, jedno jeszcze pozostało niezmienione – mało zachęcająca okładka, na której widać w czterech rogach koperty utrzymane w tonacji czerwonej twarze czterech muzyków. Ten kolor wcale chyba, biorąc pod uwagę lewicowe poglądy członków zespołu, nie był przypadkowy. O sile albumu „Hanuman” decydowały trzy rozbudowane i aranżacyjnie bogate kompozycje; na „Lied des Teufels” muzycy poszli w tym samym kierunku, aczkolwiek na pierwszy ogień wybrali niespełna czterominutowy „Wenn du fragst”. Można tę decyzję zrozumieć o tyle, że jest to jednoczenie bardzo melodyjny i przebojowy numer, emocjonalnie zaśpiewany (z anielskimi chórkami w tle), podparty solówką gitary o bluesowym rodowodzie. Klient w sklepie, zastanawiając się, czy warto zainwestować ciężko zarobione marki w kupno albumu zupełnie nieznanej grupy, po wysłuchaniu pierwszych kilkudziesięciu sekund „Wenn du fragst” raczej pozbywał się wątpliwości – pewnie że warto, tym bardziej że dalej było tylko lepiej. Drugi w kolejności „Nichts” zaczyna się od mocnego uderzenia, wzmocnionej wibrafonem sekcji rytmicznej. Z czasem wykluwa się z tego dynamiczne fusion, z doskonale współbrzmiącymi unisono gitarą i saksofonem altowym. Ten duet wraca później jeszcze dwukrotnie, także na finał, aby klamrą spiąć całość. Bluesa tu mniej, ale za to nie brakuje energetycznego jazzu, idealnie wpisanego w stylistykę progresywną. Zamykający stronę A winylowego krążka „Steht nicht abseits” pod pewnymi względami zapowiada drogę, którą zespół podąży w następnych latach. Warstwa instrumentalna, stawiająca na subtelność i nastrój (vide gitara Schultzego i flet Bartha), stoi tutaj w kontraście do rebeliancko zaintonowanego przez Ralfa refrenu. Nie jest to może od razu pieśń mogącą poprowadzić lud na barykady, ale jest w niej wewnętrzna siła społecznego sprzeciwu wobec zastanej rzeczywistości. W podobnym kierunku kwartet zmierza w „Gott, Geld und Freiheit”, w którym arcypoważnej i klimatycznej części instrumentalnej przeciwstawiony zostaje groteskowy chórek. Brzmi on tak karykaturalnie, że nie ma możliwości, aby nie był to zabieg zamierzony przez muzyków. W ostatniej z rozbudowanych kompozycji, „Ich bin nur ein Kind”, ponownie pojawiają się frazy bluesowe, a mówiąc precyzyjniej – bluesowo-hardrockowe (z mocnym akcentem saksofonowym). To jeden z tych utworów, do których można wracać po wielekroć, dosłownie zdzierając płytę. Czego w kontekście tytułu można natomiast spodziewać się po kompozycji zatytułowanej „Das Lied des Teufels”?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
O czym może traktować „Pieśń diabła”? Ku wielkiemu zaskoczeniu, jest to najbardziej subtelny – i zarazem najkrótszy – fragment płyty. Ralf Schultze śpiewa cichutko, akompaniując sobie na gitarze akustycznej, a wspomaga go jeszcze na wibrafonie Thomas Holm. Grają coraz ciszej i ciszej, i ciszej… Pięknie kończy się „Lied des Teufels”. Ale te delikatne tony nikogo nie powinny zmylić. Debiut kwartetu to również mocna deklaracja polityczna, za sprawą której muzycy zaczęli być coraz częściej kojarzeni z mocno lewicującym nurtem krautrocka (i jego pochodnych), do którego aspirowały takie kontestujące zespoły, jak koloński Floh de Cologne, norymberski Ihre Kinder czy zachodnioberlińskie Ton Steine Scherben, Lokomotive Kreuzberg oraz Os Mundi. A to był dopiero początek tej drogi. Dwa lata później – z nowym basistą Peerem Forsbergiem (który zastąpił Jörga Hahnfelda) oraz pojawiającymi się gościnnie wokalistką Ritą Prinz i trębaczem Tomem Newingerem – grupa zarejestrowała (w zachodnioberlińskim studiu Audio) drugi longplay – „2 (Höllisch Heiße Rockmusik)”. Szefostwo Kuckuck było już chyba lekko zdegustowane tym silnym skrętem muzyków na lewo, w efekcie płyta ukazała się pod szyldem mocno upolitycznionej wytwórni pläne (sic!) z Dortmundu. Muzycznie longplay wciąż trzymał, przynajmniej momentami, wysoki poziom, chociaż stylistycznie – mimo wyraźnych korzeni progresywnych i krautrockowych – zmierzał coraz bardziej ku… właśnie, czemu? Z jednej strony ku ambitnej piosence autorskiej z elementami folku, w klimacie – sięgając do naszego, wschodnioeuropejskiego podwórka – Marka Grechuty i Anawy, względnie czechosłowackiego C&K Vocal („Es geht aufwärts”, „Überall in diesem Land”), z drugiej – ku kabaretowo zabarwionemu boogie („Klötzer-Rock”) bądź funkowi („Kleine Minderheit”). Opus magnum „2 (Höllisch Heiße Rockmusik)” jest natomiast wypełniająca całą stronę B, dwudziestodwuminutowa, pięcioczęściowa suita „Chile”, która – w warstwie literackiej – stanowi skróconą historię (patrząc z naszej, dwudziestopierwszowiecznej perspektywy) tego południowoamerykańskiego kraju od momentu wyboru na prezydenta we wrześniu 1970 roku Salvadora Allende do mającego miejsce dokładnie trzy lata później wojskowego przewrotu, którego twarzą stał się generał Augusto Pinochet. Każdy z fragmentów zawiera dosadny polityczny komentarz, nierzadko dominujący nad muzyką. Jest to oczywiście laurka wystawiona Allende i jednoznaczne potępienie „faszystowskich puczystów”. Album „2 (Höllisch Heiße Rockmusik)” okazał się ostatnim w krótkiej historii Lied des Teufels. Społeczeństwo zachodnioniemieckie było coraz bardziej zmęczone walką polityczną, nierzadko przybierającą postać zamachów terrorystycznych przeprowadzanych przez skrajnie lewicową Frakcję Czerwonej Armii. Wskutek tego malała też tolerancja wobec ruchów ekstremistycznych (także tych artystycznych). Krótko po wydaniu płyty – ta fraza powraca po raz trzeci w tym tekście – grupa rozpadła się. Jörg Hahnfeld dołączył w tym czasie do formacji Seedog i wziął udział w nagraniu jej jedynej płyty „We Hope to See You…” (1974); później – po wielu latach – odnalazł się jeszcze w elektroniczno-eksperymentalnym Sand. Aktywnym muzykiem pozostał Thomas Holm, lecz odszedł bardzo daleko od muzyki, jaką grywał wcześniej. W każdym razie usłyszeć można go na albumach takich popowych i dyskotekowych wykonawców niemieckich, jak Marianne Rosenberg, Udo Jürgens, Georg Danzer, Peter Griffin, Andi Brauer czy Klaus Hoffmann. Nie znacie? I nic dziwnego. Zdecydowanie nie są to artyści, których dokonania mogłyby zainteresować wielbicieli krautrocka. Ralf Schultze i Peer Forsberg pod koniec lat 70. powołali do życia zaliczany do nurtu Neue Deutsche Welle zespół Artischock („Besorg’s Dir!”, 1982), w którym znalazło się również miejsce dla Achima Schmidta, eksbębniarza Murphy Blend. Ten ostatni z kolei w latach 80. i 90. był zaangażowany w etniczny projekt Argile („Nimdirsi”, 1983; „! Weltmusik”, 1986). Z muzyką rozstał się natomiast na dobre Peter Barth, który, jak się wydawało, miał największe zadatki na zrobienie kariery.
Tytuł: First Loss Data wydania: 1971 Nośnik: Winyl Czas trwania: 35:43 Gatunek: rock W składzie Utwory Winyl1 1) At First: 04:36 2) Speed is Coming Back: 06:03 3) Past Has Gone: 07:37 4) Präludium – Use Your Feet: 05:40 5) First Loss: 07:53 6) Funny Guys: 03:50 7) Happiness: 00:03
Tytuł: Hanuman Data wydania: 1971 Nośnik: Winyl Czas trwania: 38:54 Gatunek: rock W składzie Utwory Winyl1 1) Schädelstätten: 10:37 2) Machtwechsel: 09:35 3) Lied des Teufels: 03:10 4) Taue der Fremdheit: 03:43 5) Sonnenaufgang: 11:23 |