 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
20. „Mrozu. MTV Unplugged” Mrozu W ostatnim czasie otworzył się worek z koncertami z cyklu „MTV Unplugged”. Bez prądu grali już Lady Pank, Margaret, Natalia Kukulska, a ostatnio Organek. Mam jednak wrażenie, że, o dziwo, to Mrozu poradził sobie z tą formułą najlepiej. Przyznam, że kupił mnie luzem i osobowością, dowodząc, że jest po prostu zwierzęciem scenicznym. Nie wiem, jak to się stało, ale nawet najbardziej błahe utwory w tej interpretacji zyskały głębię.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
19. „Moje serce w Warszawie” Sorry Boys Jak co roku, pod patronatem Muzeum Powstania Warszawskiego ukazała się płyta nawiązująca do zrywu niepodległościowego z 1944 roku. Po wykorzystaniu poezji i pieśni powstańczych, od jakiegoś czasu poszukiwane są inne sposoby opowiedzenia o tamtych wydarzeniach. Zespół Sorry Boys zaprezentował autorski materiał poświęcony życiu przeciętnych warszawiaków i ich rozterkach okresu wojny. A jednocześnie zrobił to na tyle uniwersalnie, że bez problemu można te piosenki odnieść do naszej codzienności.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
18. „Heartcore” Spięty Choć „Heartcore” to solowy album Spiętego, spokojnie mogłaby go firmować cała ekipa Lao Che. Do tej pory żaden z jego autorskich dzieł nie był tak zbliżony klimatem do tego, co robił z macierzystą formacją. Porzucił rolę deklamującego hiphopowca i ponownie zaczął śpiewać. Do tego bardziej przyłożył się do tekstów, które wypadły o wiele mniej pretensjonalnie, niż na poprzednim krążku. A skoro wilka ciągnie do lasu, może pora na małą reaktywację?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
17. „Life Is But a Dream…” Avenged Sevenfold „Life is But a Dream…” podoba mi się, bo nie brzmi jak typowy album Avenged Sevenfold. Nie spodziewałem się, że muzycy z takim stażem i skonkretyzowanymi oczekiwaniami fanów, odważą się dokonać stylistycznej wolty i zaprezentować krążek pełen eksperymentów. Oczywiście nie obyło się bez hejtu, ale wydaje mi się, że mamy do czynienia z dziełem, które należycie docenione zostanie dopiero po latach. Mam nadzieję, że M. Shadows z kolegami się nie złamią i nie zrezygnują w przyszłości z kolejnych prób wydostania się poza swoją strefę komfortu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
16. „Afr Ai D” Mariusz Duda Na Mariuszu Dudzie działanie pod swoim imieniem i nazwiskiem wymusił covidowy lockdown. Początkowo projekt ten miał się zakończyć, wraz z domknięciem ambientowej trylogii. Tymczasem otrzymaliśmy ciąg dalszy, który stanowi początek nowej muzycznej przygody wokalisty Riverside. „Afr Ai D” to wciąż muzyka elektroniczna, ale o wiele bardziej bogato zaaranżowana. Na płycie pojawiła się chociażby gitara, której do tej pory Duda unikał. W efekcie powstała ciekawa rzecz, którą powinni docenić zwolennicy jego bardziej rockowych przedsięwzięć.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
15. „First Two Pages of Frankenstein” The National Pozycją piętnastą odpieram wszystkie zarzuty, że pominąłem w zestawieniu Taylor Swift. Otóż, nie. Można ją usłyszeć w utworze „The Alcott” z płyty „First Two Pages of Frankenstein” zespołu The National. Ale to nie dlatego ten krążek zajmuje tak wysoką pozycję. To po prostu porcja solidnego, przebojowego, a jednocześnie zwiewnego indie rocka, który chwyta za serce.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
14. „Laugh Track” The National I kiedy wydawało się, że The National pokazał już szczyt swoich możliwości na rok 2023, kilka miesięcy po „First Two Pages of Frankenstein” pojawił się „Laugh Track”, który okazał się jeszcze lepszy. Znalazły się na nim jeszcze bardziej przebojowe utwory, które w idealnym świecie powinny zawojować listy przebojów, nie tylko rozgłośni alternatywnych. Z całym szacunkiem dla U2, którego duch unosi się nad tymi kompozycjami, ale Bono z kolegami raczej już tak dobrej pozycji w swojej dyskografii mieć nie będą.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
13. „Mirror to the Sky” Yes Yes, yes, yes – jak mawiał klasyk. Zespół Yes to kolejny weteran, który mógłby już tylko grać swoje stare kawałki i nikt nie będzie robił mu z tego powodu wyrzutów. Muzykom to jednak mu nie wystarcza i co jakiś czas serwują nam nową muzykę. Zawsze przyzwoitą, ale nawet na ich tle „Mirror to the Sky” wyróżnia się na plus. To chyba jest najlepszy krążk formacji od czasu, kiedy panowie definitywnie pożegnali się z Jonem Andersonem. Jego zastępca – Jon Davison świetnie sobie radzi, a Steve Howe, Geoff Downes, Billy Sherwood i Jay Schellen pokazali klasę na miarę klasycznego składu z lat 70.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
12. „Gipsowy odlew falsyfikatu” Lech Janerka Przed ukazaniem się „Plagiatów” – poprzedniej płyty Lecha Janerki – artysta powiedział, że są to kompozycje, które stworzył jeszcze przed Klausem Mitffohem i jeśli odniosą sukces, będzie to oznaczało, że najlepsze rzeczy napisał na początku kariery i niepotrzebnie się potem męczył. Ten sukces nastąpił. Janerka zaś konsekwentnie przez dziewiętnaście lat trzymał się swojego postanowienia. Dobrze, że się wreszcie złamał, aczkolwiek nagrał materiał na własnych zasadach. Kompletnie nieprzebojowy, pozbawiony nośnych refrenów, a jednocześnie urzekający pięknymi melodiami. Do tego dochodzą rewelacyjne teksty, osadzone w unikalnej, janerkowej poetyce.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
11. „Live” Kaśka Sochacka Czy mając na koncie jeden album i dwie EP jest sens nagrywanie płyty koncertowej? W przypadku Kaśki Sochackiej – jak najbardziej. Okazało się bowiem, że takie utwory, jak „Wiśnia”, „Ciche dni” czy „Niebo było różowe”, które już w wersjach studyjnych są rewelacyjne, na żywo wypadają jeszcze lepiej. Intymna atmosfera, jaką udało się wytworzyć artystce została bezbłędnie uchwycona przez realizatorów, dzięki czemu, słuchając tego krążka, samemu można się poczuć, jakby siedziało się na widowni. Ciarki gwarantowane. |