„Moon Knight: Czerń, biel i krew” to kolejna odsłona inicjatywy Marvela polegającej na prezentacji krótkich historii jedynie za pomocą czerni, bieli i czerwieni. Choć akurat w przypadku Księżycowego Rycerza zamiast tej ostatniej, bardziej pasowałby ciemniejszy odcień niebieskiego.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przypomnijmy pokrótce, że Moon Knight jest niezwykłym superbohaterem. Nie wpisuje się w ramy śmiertelnika, który zyskał nadnaturalne zdolności i teraz musi zmierzyć się z moralnym problemem wielkiej mocy i wielkiej odpowiedzialności. Niegdyś był najemnikiem Markiem Spectorem, który został postrzelony i od niechybnej śmierci uratowało go stare egipskie bóstwo Khonshu, tym samym wybierając go na swojego ziemskiego awatara. Chociaż wcale tak być nie musi, ponieważ nasz heros cierpi na przypadłość wielorakiej osobowości. Jednocześnie ze Spectorem funkcjonuje też szemrany taksówkarz Jake Lockley i bogaty biznesmen Steven Grant. Można się więc spierać, który z nich był pierwszy. A może żaden? Historii zaprezentowanych w „Moon Knight: Czerń, biel i krew” jest dwanaście i, jak to bywa w antologiach, prezentują różny poziom. Zarówno jeśli chodzi o stronę fabularną, jak i wizualną. Sam Moon Knight jest na tyle ciekawą i skomplikowaną postacią, że aż się prosi, by w albumie, gdzie nie trzeba przejmować się dopasowaniem do sztywnych formatów serii głównej, pozwolić sobie na małe szaleństwo i dać się ponieść wyobraźni. Dlatego też dziwi, jak bardzo zachowawczo zachowało się kilku scenarzystów. Głównym błędem jest bowiem traktowanie Marka Spectora jak zwykłego superherosa, który ma po prostu okładać złych gości. Tą drogą poszedł Murewa Ayodele w epizodzie „Taki biały, a taki mroczny”, w którym gościnnie pojawia się nawet Spider-Man. Innymi scenarzystami obierającymi ten sam kurs okazali się: David Pepose w „Całodobowej harówie”, Patch Zircher w „Krwistoczerwonym szybowcu”, Erica Schultz w „Nieudanym kursie”, Nadia Shammas w „Zapachu krwi” i Paul Azaceta w „Urodzonym, aby istnieć”. Co ciekawe, niezbyt wyszukanym historiom często towarzyszą dość przeciętne rysunki. Nie mamy co prawda do czynienia z ewidentnymi wtopami, ale też nie ma czego podziwiać. Dotun Akande i David Lopez prezentują nieznośną wręcz sterylność, Leonardo Romero podszywa się pod stylistykę znaną z serii „Torpedo”, natomiast Dante Bastianoni pomylił Moon Knighta z Batmanem. Najlepiej radzą sobie ci, którzy rysują do własnych scenariuszy, czyli Azaceta ze swoim brudnym stylem i Zircher, preferujący szczegółowe kadry. Temu drugiemu należą się dodatkowe brawa za sensowne wykorzystanie czerwieni. Niektórzy twórcy bowiem zupełnie nie wiedzą, co z nią zrobić i zamiast stosować ją oszczędnie, dla podkreślenia istotnych szczegółów, szastają nią na lewo i prawo. Szczęśliwie w zbiorze trafimy też na kilka mniej oczywistych segmentów, którym towarzyszą ciekawe prace grafików. W otwierającym całość „Anubis Rex” Jonathan Hickman, czyli najbardziej znany scenarzysta na liście płac, serwuje makabryczną i psychodeliczną wersję naszego bohatera, co potęguje dość chaotyczna kreska Chrisa Bachalo. Podobny manewr, choć w nieco bardziej symbolicznej fabule zastosował w „Dzień dobry” Christopher Cantwell, zaś partnerujący mu rysownik Alex Lins postarał się o przejrzystość kadrów. Prostszą fabułę w „Puste niebo nie istnieje”, zaproponował znany, chociażby z przygód Conana Barbarzyńcy, Jim Zub. Wraz z rysownikiem Djibrilem Morissette-Phanem, stworzyli niezbyt wyszukaną, ale przyjemną opowieść akcji z elementem nadprzyrodzonym. Równie nieskomplikowaną, ale podaną w oryginalnej formie, fabułę zaprezentowali Marc Guggenheim i wspierający go graficznie Jorge Fornes. Nosi tytuł „Koniec” i stanowi historię opowiedzianą od końca właśnie. Z tym, że nie tak pomysłowo, jak w „Memento” Christophera Nolana, a bardziej jak w „Nieodwracalnych” Gaspara Noé. Osobliwym i osobnym dziełem jest miniatura „Astroświry” autorstwa Ann Nocenti z rysunkami Stefano Raffaele’go. To jedyne w antologii zabawne przedstawienie Moon Knighta. Może i głupkowate, ale na swój przewrotny sposób oryginalne. Zdecydowanie ubarwia klimat całości. Wreszcie dochodzimy do najlepszego rozdziału pod tytułem „Pusty grobowiec”. Odpowiedzialny za niego Benjamin Percy, jako jedyny uchwycił to, co jest siłą Moon Knighta, a mianowicie nie tylko kostium superbohatera, ale także jego rozszczepienie osobowości. Marka Spectora zaprezentował jako szaleńca, a Khonshu jako przekleństwo, które dodatkowo mąci mu w głowie. Szkoda, że inni twórcy nie poszli tą drogą, bo mielibyśmy do czynienia z prawdziwą perełką wydawniczą. Dodatkowy, niesamowity klimat tworzą szkice Vanesy R. Del Rey, która spokojnie mogłaby wziąć na warsztat prozę Lovecrafta. Na deser dostajemy galerię alternatywnych okładek autorstwa różnych rysowników. Choć na ogół prezentują się bardzo dobrze, to i tak żadna z nich nie dorównuje tej, która zdobi niniejszą pozycję. Jej autorem jest niezawodny Bill Sienkiewicz i pozostaje tylko żałować, że nie przypadł mu do narysowania żaden z epizodów, bo przypuszczam, że pozamiatałby konkurencję. Do tej pory w podobnej, trójkolorowej estetyce, widzieliśmy zbiory poświęcone Wolverine’owi, Elektrze, Carnage’owi i Deadpoolowi. Żaden z albumów nie dorównał legendarnemu „Batman: Black & White”, na którym pomysł Marvela ewidentnie się wzorował, niemniej albumy przyjemnie się czytało. Tak też jest z „Moon Knightem”, choć po zakończeniu lektury ma się nieodparte wrażenie, że z tego bohatera można było wycisnąć o wiele więcej.
Tytuł: Moon Knight. Czerń, biel i krew Scenariusz: Jonathan Hickman, Nadia Shammas, Christopher Cantwell, Paul Azaceta, Ann Nocenti, Jim Zub, Patch Zircher, David Pepose, Benjamin Percy, Erica Schultz, Marc Guggenheim, Murewa AyodeleData wydania: 6 kwietnia 2023 Rysunki: Chris Bachalo, Alex Lins, Dante Bastianoni, Stefano Raffaele, Djibril Morissette-Phan, Paul Azaceta, David Lopez, Patch Zircher, Leonardo Romero, Vanesa R. Del Rey, Jorge Fornés, Dotun AkandeISBN: 78-83-67571-09-8 Format: 152s. 180x275 mm Cena: 75,00 Gatunek: superhero Ekstrakt: 60% |