powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CCXXXIII)
styczeń-luty 2024

Nie taki krautrock straszny: „Spotkałem się z kolegą, bo kolega jest od tego…”. Od The Subjects – przez Subject Esq. – po Saharę
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Z kolei Petera Stadlera zastąpił nie mniej doświadczony od Woodlanda klawiszowiec Hennes Hering, były muzyk doskonałego Out of Focus („Out of Focus”, 1971; „Four Letter Monday Afternoon”, 1972). Oba nowe nabytki wyraźnie więc wzmacniały potencjał zespołu, który jesienią 1973 roku zaszył się w – założonym zaledwie dwa lata wcześniej przez Giorgio Morodera – monachijskim studiu Musicland (realizatorem dźwięku pozostał jednak Reinhold Mack). Longplay „Sahara Sunrise” ukazał się rok później; na okładce widniała podobizna greckiego boga Pana – taką bowiem nazwę nosił sublabel Arioli specjalizujący się w rocku progresywnym. Otóż to! Tym razem muzycy skręcili wyraźnie w stronę progresu, odchodząc jednocześnie od fusion. Co wcale nie oznacza, że całkowicie zrezygnowali ze stylistycznego eklektyzmu, o czym można przekonać się przede wszystkim, słuchając trzech kompozycji zawartych na pierwszej stronie krążka. Wykrojono z nich także promocyjnego singla, na którym znalazły się „Rainbow Raider” (w wyjątkowo krótkiej, niespełna trzyminutowej wersji) oraz „Circles”. Czy był on w stanie zachęcić kogoś, kto już wcześniej nie kibicował Subject Esq. – mam wątpliwości.
Wschód Słońca
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wybrany na początek „Marie Celeste” prezentuje się intrygująco – mimo wykorzystania saksofonu, dominuje w nim pierwiastek rockowo-progresywny, w czym największą zasługę mają nowi muzycy grupy – Woodland i Hering (za sprawą organów). Drugi w kolejności, znany z singla, „Circles” może z kolei pozostawić słuchacza w konfuzji. To bardziej… country niż rock, a co dopiero krautrock. Na dodatek trudno zrozumieć ten wybór, ponieważ dzięki takiej stylistycznej wolcie kompozycja wcale nie stała się ciekawsza czy bardziej przebojowa. Honor ratuje na szczęście pełna, dłuższa od singlowej o prawie sześć minut, wersja „Rainbow Raider”. Po popowo-soulowym wstępie (swoją drogą ciekawe, czy to wpływ Morodera?) ciąg dalszy jest już taki, jaki być powinien – progresywny, z odważnie wykorzystywanymi syntezatorami i delikatną gitarą, przypominającą o jazzrockowych korzeniach formacji. Doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego pomiędzy pierwszym a trzecim numerem umieszczono coś tak niepasującego do reszty, jak „Circles” – to decyzja ewidentnie chybiona, której nie da się usprawiedliwić w żaden sposób.
Stronę B wypełnia za to potężna, niemal półgodzinna, dwuczęściowa suita tytułowa. „Sunrise” to odpowiedź na to, co działo się wtedy w brytyjskim rocku progresywnym, na rozdęcie Yes i melodyjność Camela, kombinacje rytmiczne King Crimson i psychodeliczne poszukiwania Pink Floyd. Chociaż są fragmenty, które sugerują, że panowie z Sahary mogli inspirować się także kolegami zza miedzy, to jest elektronicznymi eksperymentami The Cosmic Jokers (czyli mocno podrasowanymi barbituranami produkcjami Klausa Schulzego i Manuela Göttschinga) oraz symfonicznym romantyzmem Novalis (ach, te orkiestrowe syntezatory imitujące smyczki!). „Sunrise” to nie tylko opus magnum tego longplaya, ale całej twórczości monachijczyków. Wyżej nie zdołali już się wspiąć. Żałować tylko można, że zawartość strony A – przynajmniej w części – zaniża poziom, a poza tym zdaje się sugerować, że muzycy cierpią na pierwsze stadium artystycznej schizofrenii. Koncerty promujące krążek cieszyły się jednak popularnością. W ciągu dwóch lat muzycy zjeździli wzdłuż i wszerz praktycznie całe zachodnie Niemcy, wystąpili w tym czasie na kilku festiwalach, po czym…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jak Feniks z popiołów
…w 1975 roku musieli zmierzyć się z trzęsieniem ziemi wewnątrz zespołu. Z Saharą pożegnali się bowiem Harry Rosenkind i Alex Pittwohn (ten ostatni pozostał technikiem odpowiedzialnym za brzmienie podczas występów na żywo); za dalszą współpracę podziękował również Nicholas Woodland. Kto ich zastąpił? Nicholasa – Günther Moll z jazzowo-funkowej grupy Die Nachbarn („Hallo”, 1970), a Harry’ego – Holger Brandt, który miał już na koncie kooperację z krautrockowym zespołem Missing Link („Nevergreen”, 1972) i eksperymentalnym Between („Hesse Between Music”, 1974), chociaż nie stronił też, jako muzyk sesyjny, od lżejszych produkcji. Materiał na krążek „For All the Clowns” (wydany już bezpośrednio przez Ariolę) nagrany został w Union Studios – czyli tam, gdzie powstał „Subject Esq.” – w sierpniu 1975 roku. Pojawienie się w sklepach longplaya poprzedziło wydanie singla z kompozycjami „Flying Dancer” oraz tytułową (znacznie, jak w przypadku „Rainbow Raider”, okrojoną). Wsłuchując się w drugie wydawnictwo Sahary, można odnieść wrażenie, że muzycy wyciągnęli wnioski i nie popełnili tych samych błędów – w efekcie płyta jest stylistycznie dużo bardziej zwarta i reprezentatywna dla dokonań grupy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Przyjrzyjmy się jej zawartości. Otwiera ją krótki i przebojowy „Flying Dancer”, który może się podobać, choć na kolana na pewno nie powala. Lepiej wypada „The Source (Part I & Part II)” – jedyny numer, w którym możemy usłyszeć jeszcze grającego na akustycznej gitarze dwunastostrunowej Woodlanda. Jeśli dodamy do tego nastrojowe syntezatory, otrzymamy subtelny i melodyjny progres. Z kolei numer tytułowy – na longplayu wydłużony do jedenastu minut – to kwintesencja rocka progresywnego połowy lat 70., z wokalnymi wycieczkami w stronę Genesis oraz majestatycznymi syntezatorowymi pasażami, które parę lat później staną się wyznacznikiem stylu SBB. Strona B ujęta zostały w ramy suity. Na jej początek („Prélude”) i koniec („Fool the Fortune”) umieszczono akustyczne instrumentalne miniatury, pomiędzy nimi natomiast pojawiają się dwuczęściowy „The Mountain King” oraz „Dream Queen” (jednolitość formy widać więc także w tytułach). Obie kompozycje to ponownie esencja stylu, tym razem – dzięki wykorzystaniu na dużą skalę fletu – przywodząca na myśl dokonania Jethro Tull.
Pożegnania i powroty
W porównaniu z „Sahara Sunrise” był to zdecydowany krok naprzód, dobrze wróżący na przyszłość. Tyle że… gdy grupa ruszyła w trasę promocyjną, zabrakło już w jej składzie Holgera Brandta (którego zastąpił Werner Schmitt) i Günthera Molla. Wszyscy muzycy wrócili do składu zespołu jeszcze tylko raz – na wielki koncert, jaki odbył się 24 czerwca 1977 roku w Theater der Jugend z okazji dziesiątych urodzin formacji. Skąd to miejsce i ten czas? Otóż ów Teatr Młodzieżowy (obecnie Schauburg) to dawna największa europejska dyskoteka, czyli klub nocny Blow Up – ten sam, w którym niegdyś Subject Esq. supportował Johna Mayalla. Trudniej wytłumaczyć jubileusz; widocznie Michael Hoffmann uznał, że profesjonalna kariera grupy zaczęła się w 1967 roku, a nie dwa lata wcześniej, gdy powołano do życia The King and the Subjects. W każdym razie był to też jeden z ostatnich występów pierwszego wcielenia Sahary, kilka miesięcy później grupa została rozwiązana, by powrócić na scenę po prawie trzech dekadach.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Główni twórcy zespołu w tym czasie nie próżnowali. Jak wielu artystów krautrockowych, bez większych zahamowań dali się ponieść wielkiej fali disco i popu, jaka zalała Europę w drugiej połowie lat 70. i w następnej dekadzie XX wieku. Stefan Wissnet zaangażował się w prowadzony przez Morodera projekt Munich Machine, a Hoffmann – jako producent i autor piosenek – nawiązał współpracę z takimi wykonawcami, jak Dario Farina, Cristiano Minellono, Al Bano & Romina Power, Ricchi e Poveri i wielu, wielu innych. Widać jednak ciągnęło a (a raczej wilki) do lasu, dzięki czemu w 2006 roku Sahara odrodziła się w niemal oryginalnym składzie (Hoffmann, Pittwohn, Woodland, Wissnet, Hering, Rosenkind). Dwa lata później ukazało się koncertowe wydawnictwo DVD „Back on Stage”, zawierające dwa występy zagrane na żywo w Monachium: 2 sierpnia 2006 pod gołym niebem w amfiteatrze w Parku Olimpijskim oraz 13 stycznia 2007 roku w hali Metropolis Music Hall. Muzycy zagrali same stare kompozycje, w repertuarze nie znalazł się ani jeden numer, którego fani nie znaliby z „Subject Esq.” (1972), „Sahara Sunrise” (1974) czy „For All the Clowns” (1975).
Post mortem
Znacznie więcej „nowości” można za to znaleźć na składankowym albumie „Lost Tapes”, który przed czterema laty wydała – specjalizująca się w odkurzaniu krautrockowych staroci – monachijska wytwórnia Ohrwaschl Records. Na kompakt trafiło dziewięć kompozycji zarejestrowanych pomiędzy czerwcem 1971 a 1975 rokiem. W większości są to numery koncertowe („Gras”, „Freedom”, „From Emmental to Cheesebourg”, „3 Moniate”, „Marie Celeste”), ale trafiło się też kilka rejestracji studyjnych („Moon”, „Two Stones”, „Giantania (A Capricorn Is Flying)” oraz „Mind”). Niestety, ich jakość pozostawia co nieco do życzenia; album ma więc głównie wartość archiwalną, będąc – może nie doskonałym, ale godnym uwagi – dopełnieniem dyskografii Subject Esq. i Sahary. Nowa Sahara parokrotnie przerywała już swoją działalność. Najpierw po serii koncertów w listopadzie 2010 roku, ale potem wracała – zawsze na kilka występów – każdego roku. Dopiero po grudniu 2016 muzycy zrobili sobie nieco dłuższą przerwę – aż do kwietnia 2019 roku, kiedy to trzykrotnie zagrali w salce INTERIM-Theater w monachijskiej dzielnicy Laim – tej samej, w której znajdowało się liceum, do którego kilka dekad wcześniej uczęszczali Hoffmann oraz Rosenkind i Wissnet. To się nazywa miłość do swojej „małej ojczyzny”.
powrót; do indeksunastwpna strona

188
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.