powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CCXXXV)
kwiecień 2024

Tu miejsce na labirynt…: Co tam, panie, w innym świecie?!
Hawkwind ‹Stories from Time and Space›
Hawkwind i Dave Brock wydają się być wieczni. Nie do zdarcia. Prawie jak The Rolling Stones. O czym dobitnie świadczy najnowszy album psychodeliczno-spacerockowych Brytyjczyków – „Stories from Time and Space”. Nie jest to już wprawdzie ta hardrockowo motoryczna formacja z lat 70. czy nawet 80. ubiegłego wieku, ale wciąż potrafi pokazać pazur i – co wcześniej zdarzało się rzadziej – zaskoczyć subtelniejszymi dźwiękami.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Lata mijają, ale dla Dave’a Brocka – lidera Hawkwind – nie ma to najmniejszego znaczenia. Na cztery miesiące przed swoimi osiemdziesiątymi trzecimi urodzinami wydał właśnie nową płytę swojego sztandarowego zespołu. Długo nie kazał zresztą na nią czekać, bo przecież od premiery poprzedniej, „The Future Never Waits”, minął – a w zasadzie minie za niespełna trzy tygodnie – dopiero rok. Widać, brytyjski wokalista i gitarzysta (okazjonalnie także klawiszowiec) wciąż kipi pomysłami. Dość powiedzieć, że jest autorem bądź współautorem dziewięciu z trzynastu kompozycji, jakie znalazły się na „Stories from Time and Space”. Co ciekawe, album ten nagrano w tym samym składzie co poprzedni, a to oznacza, że Brock miał u swego boku następujących muzyków: śpiewającego gitarzystę Magnusa Martina, klawiszowca Timothy’ego Lewisa (ukrywającego się pod pseudonimem „Thighpaulsandra”), basistę Douga MacKinnona oraz perkusistę Richarda Chadwicka, który ma najdłuższy – obok lidera formacji – staż w Hawkwind (gra w nim od 1988 roku, ale zadebiutował na wydanym dwa lata później longplayu „Space Bandits”).
Nie można też zapomnieć o tym, że w jednym utworze (chodzi o „What are We Going to Do While We’re Here”) pojawia się na „Stories from Time and Space” gość specjalny (zwłaszcza dla nas) – to związany przed laty z grupą Akurat polski saksofonista Michał Sosna (w tej samej roli można go było usłyszeć również na „At the Roundhouse”, „Acoustic Daze” oraz „All Aboard the Skylark”). Widać Dave ma do niego słabość. A my, w Polsce, powód do radości. Zwłaszcza że najnowsze dzieło Hawkwind wciąż trzyma dobry poziom, aczkolwiek, jak to często z tą formacją bywa, ma skłonności do przesady. Nowy krążek trwa niemal dokładnie godzinę. Niepotrzebnie. Gdyby przyciąć go o dziesięć, może nawet piętnaście minut, mógłby prezentować się jeszcze ciekawiej.
Kilka poprzednich albumów Brytyjczyków, pomijając ten sprzed roku, prezentowało się słabiej (vide „All Aboard the Skylark”, koncertowy „Hawkwind 50 Live”, „Carnivorous”, „Somnia”). Między innymi z tego powodu, że powielało wypracowany w latach 70., a dopracowany w kolejnej dekadzie schemat. Pojawienie się przed trzema laty w składzie Hawkwind Timothy’ego Lewisa (zwłaszcza jego!) i Douga MacKinnona wniosło jednak dużo oddechu i świeżej krwi, a to przełożyło się na muzykę. I parę zaskoczeń. Ciekaw jestem, czy gdybym nie mówiąc Wam, kto to gra, puścił otwierający krążek numer „Our Lives Can’t Last Forever” odgadlibyście, że Dave Brock i jego kompani? A gdybym chwilę później poprawił utworem „Till I Found You”? I na koniec dorzucił „Frozen in Time”?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dlaczego właśnie te trzy? Ponieważ, pomijając dwie syntezatorowe miniatury „kosmiczne”, czyli „Eternal Light” i „The Black Sea”, różnią się one znacząco od pozostałych. Skoro więc nie przypominają Hawkwind, to kogo? Moje pierwsze skojarzenie było oczywiste: to progresywno-popowy Camel z lat 80. ubiegłego wieku, głównie z okolic „The Single Factor” (1982) oraz „Stationary Traveller” (1984). Podobne subtelne brzmienie głosu wokalisty i delikatnie powłóczyste syntezatory, do tego „ciepły” bas i stonowane, ale smakowite partie gitar. Gdyby te trzy kompozycje zaśpiewał Andy Latimer, wrażenie byłoby stuprocentowe. I żebyśmy się zrozumieli: to pokrewieństwo stylistyczne w niczym mi nie przeszkadza. Przeciwnie, sprawiło mi ogromną radość i nie obraziłbym się, gdyby za rok podobnych utworów na kolejnym longplayu Hawkwind było jeszcze więcej. Nie wiem tylko, czy taką woltę gatunkową znieśliby wielbiciele Dave’a Brocka.
Po Camelowym otwarciu w kolejnych numerach zespół staje się już sobą. W rozbudowanym, niemal ośmiominutowym „The Starship (One Love, One Life)” pojawiają się już charakterystyczna motoryka (mimo że na spowolnionym biegu), pulsujące syntezatory i rywalizująca z nimi o prawo głosu gitara. Podobnie rzecz ma się we wspomnianym już, nieco bardziej rozpędzonym od poprzednika „What are We Going to Do While We’re Here”. Tak, to ta kompozycja, w której – w dwóch miejscach – pojawia się saksofon Michała Sosny (i robi naprawdę dobre wrażenie). Wyznacznikiem klasycznie Hawkwindowego „The Tracker” jest natomiast progresywna solówka gitarowa Brocka. Później rozbrzmiewają króciutkie „Eternal Light” (kolejna świetna miniatura do bogatej już kolekcji) oraz Camelowe „Till I Found You” – z partią gitary, jakiej na pewno nie powstydziłby się Latimer.
Zawodzi z kolei „Underwater City”, choć od całkowitego zapomnienia ratują ten numer dźwięki gitary akustycznej, które bardziej jednak niż ze space rockiem kojarzą się z poezją śpiewaną. Gdyby na płycie zabrakło opartego na podniosłych dźwiękach klawiszy „The Night Sky”, też nie byłoby o co kruszyć kopii. Do formy kwintet wraca w tytułowym „Traveller of Time & Space”, którego podstawową wartością jest bogactwo aranżacyjne: mamy tu i – ponownie – delikatną gitarę akustyczną, i „kwasowy” fortepian elektryczny, a nawet fragment do złudzenia przypominający skrzypce elektryczne, aczkolwiek zapewne wygenerowane przez któryś z licznych syntezatorów, jakie muzycy przytachali do studia. Ciekawie jest też w opartym na mocnym groovie, ale za to melodyjnym „Re-Generate”, po którym muzycy prezentują najpierw drugą z miniatur (złowrogie „The Black Sea”), a następnie trzecią inspirację Camelem („Frozen in Time”). Całość wieńczy natomiast „Stargazers” – utwór intrygujący o tyle, że pojawiają się w nim nawet bluesowe organy, przez które, bliżej finału, przebija się już stricte rockowa gitara.
Cieszy mnie ta płyta! Mam nadzieję, że Lewis i MacKinnon pozostaną w Hawkwind na dłużej, dzięki czemu – przy okazji módlmy się także o zdrowie dla Dave’a Brocka! – powstanie pod tym szyldem jeszcze kilka równie wartościowych albumów.
Skład:
Dave Brock – śpiew, gitara solowa, gitara akustyczna, syntezatory, instrumenty klawiszowe
Magnus Martin – śpiew, gitara rytmiczna, syntezatory, instrumenty klawiszowe
Timothy „Thighpaulsandra” Lewis – syntezatory, instrumenty klawiszowe
Doug MacKinnon – gitara basowa
Richard Chadwick – perkusja, instrumenty perkusyjne, śpiew

gościnnie:
Michał Sosna – saksofon (3)



Tytuł: Stories from Time and Space
Wykonawca / Kompozytor: Hawkwind
Data wydania: 5 kwietnia 2024
Wydawca: Cherry Red
Nośnik: CD
Czas trwania: 59:51
Gatunek: rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
CD1
1) Our Lives Can’t Last Forever: 05:38
2) The Starship [One Love, One Life]: 07:40
3) What are We Going to Do While We’re Here: 07:05
4) The Tracker: 05:00
5) Eternal Light: 01:40
6) Till I Found You: 04:52
7) Underwater City: 03:05
8) The Night Sky: 02:28
9) Traveller of Time & Space: 07:27
10) Re-Generate: 05:03
11) The Black Sea: 01:11
12) Frozen in Time: 03:25
13) Stargazers: 05:16
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

119
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.