Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi I-III

« 1 9 10 11

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi I-III

Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
– Początkowo miałem wątpliwości – odparł Tristan po chwili namysłu – bo ten paskudny eliksir niemal wyzerował moje wspomnienia z tamtego okresu, ale gdy wspomniałeś o chędożeniu, zaraz przypomniała mi się twoja paskudna, plugawa morda. Nie martw się, stary opoju. Jesteś sobą.
– Wlewasz kojący balsam w moje serce, Tristanie – mnich odetchnął z nieskrywaną ulgą.
Niezwłocznie wypili za szczęśliwe rozpoznanie, nieodzowny element każdego dzieła epickiego.
– A propos band nieudaczników – zapytał nasz bohater, gdy przełknięty, straszliwie mocny alkohol przestał tamować oddech – Co to za ludzie i gdzie się znajdujemy?
– Jesteśmy w słynnym Lesie Sherwood, a ci ludzie to banda przygłupów, którzy każą się nazywać szlachetnymi zbójcami, co to odbierają bogatym i rozdają biednym. Ten wiecznie pijany spasły cham, przywódca, wymyślił tę historię, by wydać się bardziej romantycznym, a to teraz jest bardzo modne. Ponure towarzystwo. Tak, wiem, nie tak to miało być. Niestety, wymysły wodza bandy z Lasu Sherwood trafiły na podatny grunt i legendy przekażą naszym potomkom fałszywy obraz idealistów, wspomagających uciśnionych, ciemiężonych przez feudalną władzę wieśniaków. A prawda jest taka, że tak zwani zbójcy z Sherwood są zwyczajnymi zbuntowanymi uchodźcami, łamiącymi umowę społeczną, będącą podstawą ładu państwowego.
– To niedopuszczalne! – wykrzyknął Tristan.
– No właśnie. Kiedy Rzymianie zwinęli swoje interesy w Brytanii, miejscowa ludność postanowiła stworzyć nowy porządek na drodze wyborów, ale nie demokratycznych, bo demokracja za bardzo kojarzyła im się ze spedalonymi Grekami, tylko uczciwych, a zatem losowych. Urządzono wobec tego loterię opartą na teoretycznie idealnej piramidzie społecznej, opracowanej przez najmądrzejszych z mądrych mędrców druidzkich. Sporządzono tyle losów, ilu mieszkańców liczyła Brytania. Jedna tysięczna promila losów – ustalili druidzi – na monarchę7), jeden promil – arystokracja, jeden procent – szlachta, także jeden – duchowieństwo wszelkich wyznań, wliczając w to Hare Kriszna, Zjednoczony Kościół Mitry Nowego Obrządku i Amway’a, dwa procent – nowoczesne mieszczaństwo na prawach magdeburskich, pięć procent – personel techniczny dworów, a pozostałe dziewięćdziesiąt kilka – chłopstwo. Wybory zasadniczo się udały, tylko paru niezadowolonych z wyciągnięcia losu z napisem „chłop” zbuntowało się i zbiegło do Lasu Sherwood, by żyć poza prawem. Zawsze znajdą się jakieś czarne owce.
– Jutro stąd wybywam – oznajmił Tristan mnichowi – Tobie radzę uczynić to samo. We dwójkę łatwiej będzie nam rozwikłać tę zagadkę, a przyznam, że i ja nie pojmuję pewnych rzeczy. Coś niedobrego dzieje się z naszym średniowiecznym światem, jakby jakiś psychopata na górze dorwał się do sznurków. A ja nie chcę być pieprzoną marionetką.
– Zgoda – rzekł pustelnik – Wyruszymy jutro, przed świtem, zanim te głąby się pobudzą i zaczną zadawać pytania.
– Im szybciej, tym lepiej – zgodził się nasz bohater – nie chcę, by ktokolwiek i kiedykolwiek łączył moją osobę z tą zbieraniną półgłówków, nazywających siebie zbójcami z Lasu Sherwood.
– Ja też – odezwał się Braciszek Tuck.

Polną drogą pełną wybojów, gdzieś na końcu świata, jechał obdarzony wielkim kołdunem, potężnie zbudowany rycerz w czarnej zbroi, na grubokościstym, kruczoczarnym ogierze. Dziesięć stóp za nim podążał na lichej szkapinie chudy giermek. Rycerz zwał się Godfryd i był sławnym średniowiecznym bohaterem, choć w szkolnych podręcznikach występuje pod innymi imionami; natomiast jego giermek nosił miano Emerald. Młodzieniec był rodzonym, choć nieprawym synem pewnego multijebliwego księcia, który już od dziesięcioleci dostarczał rycerzom z połowy Brytanii dzielnych giermków. Mówiono opisowo, że żaden z nich nie był pozbawiony krwi książęcej w swych żyłach, a bardziej rzeczowo – że co jeden, to bastard. Giermkowie dziedziczyli jednak nadzwyczaj dużo po swych matkach, ponieważ byli wierni, odważni, przystojni i silni.
Godfryd ostatnio wiele podróżował. Śmiały czasami aż do brawury, sprawny dużo bardziej, niż można byłoby przypuszczać z jego pokaźnie wzdętej sylwetki, chciwy wciąż nowych przygód angażował się w różne ryzykowne przedsięwzięcia na całym znanym i nieznanym świecie. Wraz z mrowiem wynajętych robotników burzył długie na osiem tysięcy kilometrów starożytne fortyfikacje Pasa Azjatyckiego, pozostałe po wymarłej cywilizacji Shangri-Bla, by zrobić Chińczykom miejsce na postawienie Wielkiego Muru, pomagał utrwalać mit białego boga w Ameryce Południowej, a także wraz z garstką śmiałków doprowadził do zniszczenia resztek Indoeuropejczyków w Ameryce Północnej, jak również wszelkich materialnych śladów ich bytności na tym kontynencie, by dać niejakiemu Krzysztofowi K. szansę na obronienie tytułu odkrywcy Nowego Świata.
Godfryd niczym jakiś nieopierzony młodzik wciąż spragniony był bohaterskich czynów we własnym wykonaniu. Ostatnimi czasy, spędzając dawno odkładany urlop na Wyspie, dowiedział się, że w pewnym zagubionym na odludziu zamku okrutna władczyni, znana ogółowi jako Lady Zdefloruj Mnie, w wysokiej wieży przetrzymuje siłą swego narzeczonego, próżno wyczekującego pomocy i uwolnienia od przerażającego koszmaru twarzy Lady. Plotki głosiły, że siły młodzieńca są już na wyczerpaniu, niedługo może skapitulować i zgodzić się na ślub. Godfryd nie dbając o resztę wykupionego turnusu natychmiast postanowił pomóc nieszczęśliwemu i już od tygodnia ze swym nieodłącznym giermkiem kierował się w stronę twierdzy.
Na drodze stał rycerz. Wyglądało na to, że broni przejazdu.
– Przepuść mnie – odezwał się Godfryd.
– Nie mogę – smutno odparł rycerz – Pani pobliskiego zamku nakazała mi strzec tej drogi i absolutnie nikogo nie przepuszczać. Alternatywą jest strzeżenie jej komnaty, ale od środka – tak więc nie mam żadnej alternatywy. Chyba to rozumiesz.
– Szkoda – odrzekł Godfryd i wyciągnął broń. Strażnik, pogodzony ze swym losem wzruszył ramionami i uniósł swój miecz. Sprawa trwała niecałe pięć sekund. Godfryd zeskrobał resztki nieznajomego rycerza z ubrania i skinął głową Emeraldowi, że czas ruszać dalej.
Dojechali do fortecy, zatrzymali się przed wielką, masywną bramą wjazdową, zamkniętą na głucho. Godfryd zatrzasnął nieprzezroczystą przyłbicę zawczasu przygotowanego specjalnego hełmu, który w pełni chronił go przed zgubnym widokiem Lady, ale poważnie utrudniał poruszanie. Nic to, jakoś trafię na oślep na szczyt tej pieprzonej baszty – pomyślał. Machnął mieczem, przy którym Zerwikaptur wyglądałby jak sprężynowy nóż kupiony na wiejskim odpuście; brama rozpadła się w kawałki. Macając przed sobą orężem jak ślepiec laską przeszedł przez próg. Emerald pozostał na zewnątrz, bardzo zdenerwowany faktem, że jego pan kazał mu czekać, zamiast pozwolić wesprzeć go w walce. Ze środka dobiegały co chwilę wrzaski; miał nadzieję, że to nie Godfryd staczający się ze szczytu schodów.
Nagle ujrzał pędzących drogą czterech jeźdźców z obnażonymi mieczami. W nie najlepszym momencie ta odsiecz – pomyślał. – Mój pan wystawia mnie na ciężkie próby. Przygotował się, przyjął pozycję. Konni dotarli do niego niemal jednocześnie, ale żaden z nich nie przekroczył bramy. Emerald był naprawdę dobrym giermkiem.
Minęło jeszcze kilkanaście minut. Krzyki wewnątrz zamku stały się coraz rzadsze. Wreszcie w bramie ukazał się Godfryd, podtrzymujący słaniającego się bladolicego młodzieńca.
– Nie wiem, jak ci dziękować, szlachetny panie – wysapał młodzieniec, gdy Godfryd uniósł przyłbicę – Codziennie przychodziła do mnie i kazała mi patrzeć na siebie, bym wreszcie zmądrzał i się w niej zakochał. Bogowie, gdybym miał taką twarz jak ona, to bym na niej siedział, a w modlitwach prosił Najwyższego o odszkodowanie. Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem, nieznajomy rycerzu. Dysponuj moim życiem.
– Porozmawiamy później – przerwał jego wybawiciel – Teraz w drogę, twoja Lady może próbować nas ścigać.
Spojrzał na trupy leżące dookoła.
– Dobra robota, Emeraldzie – pochwalił giermka – Ruszamy.
Ciąg dalszy nastąpi
koniec
« 1 9 10 11
25 czerwca 2005
1) A nie, jak twierdzą niektórzy, bo się ludziska nie myli. Owszem, myli się, ale przez brak mydła czy substancji podobnej można było to mycie nazwać namaczaniem, nie kąpielą piorącą, a namaczanie działa na kupę przyklejoną do tetrowej pieluchy, nie na człowieka średniowiecznego.
2) Bedier twierdzi, że porwali go kupcy norwescy, ale to stuprocentowa nieprawda, a poza tym anachronizm – Norwegowie w tamtych czasach nie zajmowali się kupiectwem, tylko łupieniem, przybierając ksywę Wikingowie, a to zasadnicza różnica.
3) Do patroszenia większych zwierząt wymagany jest odpowiednio większy sprzęt. W ówczesnych czasach podłączano zwierzę, dajmy na to misia, elastycznym wężem do rury wydechowej ciągnika siodłowego (Volvo FL12, Iveco, etc.) , kierowca włączał silnik i cisnął gaz do dechy. Mięso zwierzątka co prawda zalatywało nieco spalinami, ale rekompensował to niezapomniany widok majestatycznie frunących flaków, pokonujących czasami odległość do 150 jardów.
4) złoty – to taka narodowa waluta jednego z państw europejskich, zastąpiona przez euro – przyp. tłum.
5) Co zaowocowało nielichą katastrofą ekologiczną. Winę, jak zwykle, zrzucono na iracki tankowiec z nieszczelnymi zbiornikami.
6) Jeśli ktoś myśli, że to z języka hiszpańskiego, nie myli się wcale.
7) Jedna tysięczna promila losów dawała dokładnie dziewięć dziesiątych całego losu. Niestety, nie można było wybrać na króla dziewięciu dziesiątych osoby, powierzając pozostałej jednej dziesiątej sprawowanie innej funkcji, przykrojono więc przyszłego monarchę do statystyki, obcinając szczęśliwemu zdobywcy tronu jedną rękę.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.