Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi VII-IX

« 1 15 16 17 18 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi VII-IX

– Zaproponuj mu coś do jedzenia i picia, Godfrydzie – odezwał się wreszcie – Ludzie, rozbijamy tu obóz. Pasuję. Nie da rady, muszę się zastanowić, co dalej. Aha, Godfrydzie, znajdź jeszcze kilku ludzi, którzy potrafią porozumieć się z Achillesem.
– To nie takie trudne, mój panie – odrzekł nasz lingwista – W zasadzie słownictwo nie odbiega od koine, tylko wymowa jest inna. Wyjaśnię ci różnice, to będziesz mógł sam z nim pogadać.

Zaopiekowali się przybyszem, sprawiającym wrażenie niedożywionego, dali mu cieplejsze ubranie, bo jego płaszcz z cienkiej wełny wystarczał może pod Troją, ale w jesiennej Anglii był lichym zabezpieczeniem przed chłodem. Usiedli razem z nim przy ogniu, wszyscy przynajmniej jako tako znający grekę, a więc Godfryd, Ryszard, Tristan, Henryk – i oczywiście profesor.
– Jestem potężnie wkurwiony – mówił Achilles, namiętnie wgryzając się w wielki sarni pasztet – Pod Troją szło nam całkiem dobrze, mieliśmy przewagę, obrońcom brakowało żywności, jeszcze paręnaście dni i miasto byłoby nasze. Zajęliśmy wszystko dookoła, nie mieli szans uciec, a ci w Mykenach mieli własne problemy i raczej nie myśleli o wyprawie na odsiecz jakiejś głupiej, zapomnianej forteczce na krańcu cywilizowanego świata. Wy też uważacie, że źle robiliśmy? Co z tego, że byli Grekami jak my? To była nasza kolej. Kiedy oni wpadli na Peloponez sześćset lat wcześniej mordując i paląc, nie pytali Minojczyków o pozwolenie. Mieliśmy już dość koczownictwa, chcieliśmy się ustatkować, więc rżnęliśmy Achajów bez opamiętania, pragnąc ich miast, ich złota i kobiet. Kultura mogła zaczekać. Byliśmy silni, sprawni i zdecydowani. I wtedy pod Troją zjawił się jakiś starzec, głodny, zagubiony, dziwacznie ubrany i mówiący tak jakoś inaczej niż my, ale nie jak Achaje. Przyjęliśmy go do siebie. Myślicie, że okazał wdzięczność? Nie. Zaraz zaczął się panoszyć, wygadywać niesamowite brednie o wymogach epickości, rozstawiał nas na prawo i lewo, pozabierał fajne żelazne miecze, które kupiliśmy od azjatyckich handlarzy z południa, mówiąc, że pod Troją znano tylko brąz, wtrącał się do każdej walki, każdego uderzenia. Był nie do wytrzymania. Chcieliśmy z chłopakami utopić go w latrynie, ale ten nadęty Agamemnon polazł na jego lepkie słówka, zapragnął być bohaterem epickim i kazał nam go słuchać. Cholerny, przemądrzały, ślepy kurdupel.
Na wszystkich pieprzonych bogów całego świata, pomyślał Tristan, udało ci się, O’Merry!
– Chodziłem wściekły jak jasna cholera – kontynuował Achilles – Zasady wprowadzone przez starca mogły opóźnić zdobycie Troi o miesiące, a ja miałem już dość spania pod gołym niebem i przymierania głodem. Miałem serdecznie dość tej wojny i już chciałem zmyć się stamtąd na południe, dołączyć do ludów morza i razem z nimi masakrować Egipcjan, kiedy nagle zjawił się świetlisty mur, wciągnął mnie do środka i przeniósł tutaj. Nie wiem, czy to spełnienie moich życzeń, czy kara za jakieś winy. Godfryd opowiedział mi o tym, co robicie. Może zostanę z wami. Mógłbym pomóc ścigać czarownika Merlina.
Ryszard zastanawiał się moment nad słowami Achillesa.
– Nie możesz tu zostać, niestety – rzekł wreszcie – To sprzeczne z wszystkimi zasadami, a przede wszystkim łamie najświętsze dla nas – no, przesadziłem, może nie dla nas, ale na pewno dla Zarządu – prawo nie mieszania epok. Ty, dzielny Achillesie, jesteś człowiekiem starożytnym, a to jest, jakbyś na to nie spojrzał, średniowiecze. To niedopuszczalne, nie możemy na to pozwolić. Czy mam rację?
– W zasadzie tak, panie – wtrącił się profesor – Z tym, że nie do końca.
– No to wytłumacz mi, z łaski swojej, dlaczego dzielny Achilles może tu przebywać?
– Odpowiedzi może być kilka, mój dobry książę. Po pierwsze, jeśli potraktować rzeczonego Achillesa jako funkcję falową, to istnieje, co prawda bardzo małe, ale niezerowe prawdopodobieństwo jego pojawienia się w szóstym stuleciu. Po drugie, Achilles jako zbiór cząstek elementarnych, a raczej falocząstek, może tu przetunelować, nie łamiąc zasady nie mieszania epok, o zachowaniu energii nie wspominając. Po trzecie, możemy potraktować Achillesa w całości jako cząstkę elementarną, czy też raczej parę przeciwnych co do ładunków cząstek, Achillesa i Anty-Achillesa, oraz, teoretycznie, jako symetryczną parę, na przykład O’Merry’ego i Anty-O’Merry’ego, gdzie ci pierwsi pojawiają się tutaj, ci drudzy, przypuśćmy, pod Troją – a wtedy warunkiem pojawienia się takiej pary jest niezwykle krótki czas istnienia, jednak zakładając obecność osobliwości czasoprzestrzennych kompletnie zmieniających aktualną metrykę, można przypuszczać, że czas istnienia tych cząstek w określonym punkcie przestrzeni byłby dość długi, na przykład liczony w godzinach, może nawet dniach. Z kolei wracając do hipotezy pierwszej i drugiej, przy obecnym czasie życia Wszechświata prawdopodobieństwo przejścia kwantowego Achillesa, czy też takiego rozwiązania funkcji falowej, by pojawił się tutaj, nie wydaje się tak mało prawdopodobne, jakby mogło…
– Bzdury! Pierdoły! Bełkot!!! Masz mi tylko wytłumaczyć, jak to, do cholery, możliwe!!!
– Magia, mój książę? – wyszeptał blady profesor.
– Magia, mówisz? Tak, to możliwe – uspokoił się Ryszard – Twierdzisz zatem, że kilka dni jego obecności tutaj nie narusza żadnych zasad? Dobrze więc, dzielny Achillesie, możesz zostać z nami. Jakiś czas.
– Tylko gdzie jest Anty-Achilles? – zastanawiał się przez chwilę profesor, ale przestał, gdy dostał od Ryszarda przez łeb.

Zapadł zmierzch. W prowizorycznym obozie większość rycerzy skupiła się przy wielkim ognisku, gdzie Achilles snuł opowieści o czasach, kiedy wszystko było prostsze. Z rozdziawionymi gębami słuchali o porzuceniu prakolebki na dalekiej północy, gdy przyszły mrozy i zabrakło zwierzyny, o wędrówce z pradawnych siedzib na południe, krwawych podbojach, złupionych osadach, pokonywaniu wielkich rzek, szerokich stepów, o wziętych jeńcach, zrabowanym bydle i kunsztownych wytworach rąk ludzkich, jakich ich oczy nigdy nie oglądały, skarbach dumnych niedawno królów, powalonych w proch ziemi ich orężem. Słuchali w milczeniu, próbując wydobyć z pokoleniowej pamięci wspomnienia własnych przodków, ich dni chwały, kiedy to oni wdzierali się do Europy w blasku łun pożarów, wycinając w pień tubylców proszących o litość w niezrozumiałych językach. Marzyli.

Achilles nie zdążył dokończyć opowieści. Jego słowa przerwało okropne wycie dobiegające ze wszystkich stron.
– Orkowie! Atakują nas orkowie! Otoczyli cały obóz!
Wszyscy rzucili się na nadbiegające zewsząd chude, powykręcane stwory uzbrojone w długie szable. Nawet Uryna i czarodzieje, zmuszeni do walki, dziesiątkowali wrogów świetlistymi błyskawicami. Tristan, pozbawiony karabinu, spokojnie spoczywającego w namiocie, ścinał paskudne głowy ogromnym mieczem. W najgorętszych opałach znalazł się Godfryd z pozostałymi Braćmi Li, otoczony przez wysokich napastników owiniętych w czarne płaszcze, z czarnymi hełmami na głowach. Niesamowici rycerze posługiwali się świetlnymi mieczami w rozmaitych barwach, głośno posapując przy każdym uderzeniu.
– Tego jeszcze brakowało – myślał Godfryd, uchylając się przed ciosami najpotężniejszego z czarnych – Renegaci Rycerzy Yedi, jak w mordę. A ten przede mną dziwnie przypomina cholernego Vadera.
Bracia Li skupili się przy sobie, ramię przy ramieniu, bezskutecznie próbując dać odpór kilkunastu napastnikom. Inni dostrzegli ich kłopoty, ale nie mogli pomóc, sami szczelnie otoczeni przez chmary wrogów. Godfryd był wściekły. Zaplanował był przeżyć aż do końca tej historii, a tu taki niefart.
Niespodziewanie dla wszystkich z lasu wybiegła liczna grupa ludzi w zielonych ubraniach, uzbrojonych w miecze, topory i włócznie; z wrzaskiem rzucili się na orków, po części niwelując ogromną przewagę liczebną stworów. Na czele biegł młodzieniec o jasnych włosach.
– Przybywamy, Godfrydzie, panie mój! – krzyczał – Twój wierny giermek Emerald nadchodzi z odsieczą!
Natarcie szlachetnych zbójców przeważyło szalę bitwy. Drużyna ruszyła do kontrataku, rozbijając szyki orków, którzy nagle stracili ochotę do dalszej walki, pierzchając na wszystkie strony. Godfryd własnoręcznie ściął Vadera, a także dwóch innych Yedi, trzech zasiekł Emerald, pozostałych Bracia Li. Rycerze nie próbowali nawet ścigać uciekających wrogów, zajęli się gaszeniem płonących namiotów i ratowaniem dobytku, opatrywaniem rannych.

– On gdzieś tu jest – wściekał się Ryszard – inaczej nie mógłby tak szybko reagować na nasze ruchy. Kryjówka Merlina jest o dwa kroki stąd, a my w kółko łazimy wokół niej!
– Poproś o pomoc jędzę – zasugerował Henryk, oglądając miecz wyszczerbiony na orkowym łbie.
– Jędza nie kiwnie palcem – odparł książę – Mam nieodparte wrażenie, że ona nie zrobi już niczego, by nam pomóc, będzie dbała tylko o swój pomarszczony tyłek. Zastanawiam się, czy nie nadszedł czas powiedzenia Urynie: do widzenia. Jej i tym przeklętym, małomównym czarodziejom.
Henryk wyjął osełkę i zajął się ostrzeniem broni.
« 1 15 16 17 18 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.