Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

« 1 2 3 4 5 17 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

Miejsce wątłych, góra dziesięcio-, piętnastojardowych drzewek zajęły kolosy wysokie na jedną ósmą mili. Indianie orzekli, że drzewa wyglądają na sekwoje, ale z całą pewnością nimi nie są. Zamiast wzgórz porośniętych wrzosami były porośnięte wrzosami wzgórza, co niektórzy powitali z niekłamaną ulgą. Panował dziwny półmrok, na bezchmurnym niebie nie świeciło ani słońce, ani księżyc. Z pewnością nie była to normalna noc, ale i z dniem nie miało to nic wspólnego. I z niczym, czego kiedykolwiek doświadczył człowiek.
– Przechodzenie przez tę bramę nie było najlepszym pomysłem – odezwał się Lancelot. Książę spojrzał na niego groźnie – Tak, wiem, że nie mieliśmy innego wyjścia.
Powoli szli przez dziwną krainę. Nie znali kierunku, na niebie nie było gwiazd, które pozwoliłyby zorientować się w przestrzeni, zawiodły nawet stare skautowskie sposoby jak sprawdzanie mchu na pniach drzew, bo wszędzie było go jednakowo dużo. Spoglądanie na kompas też nic nie dało – igła kręciła się na wszystkie strony, jakby stali na wielkiej bryle żelaza. Pozostawało iść naprzód z nadzieją, że droga dokądś prowadzi.
Początkowo było bardzo spokojnie, ujrzeli tylko stado smoków lecących nad górami na horyzoncie. Smoki ziały ogniem i wyglądały na wściekłe, więc odetchnęli z ulgą, kiedy stracili je z oczu. Spoceni weszli do wąskiego, głębokiego wąwozu, przez który wiódł gościniec, spodziewając się w każdej chwili sypiących się z góry głazów i wycia wrogów, ale nic się nie stało, ze zboczy nie osunął się nawet jeden kamyczek. Półmrok nie ustępował, wydawało się, że będzie już tak zawsze.

Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Na rozwidleniu dróg napotkali trzech potężnie zbudowanych rudowłosych wojowników, odzianych w skóry. Celtowie z Drużyny rozpoznali swych współplemieńców, powitali ich gromko. Napotkani byli patrolem wysłanym przez wodzów naprzeciw Drużynie, o której pochodzie słyszeli już dawno – powtórzył ich słowa Conan Barbarzyńca. Wojownicy obiecali wyprowadzić ich z tej krainy i bezpiecznie przywieść do własnych siedzib, znajdujących się niecałe trzy dni drogi od tego miejsca. Ryszard nie zastanawiał się długo i chętnie zgodził się na ich pomoc. Czuł co prawda, że coś tu nie gra, ale przytłoczony dziwnością tej krainy przyjąłby pomoc samego diabła, gdyby ten obiecał go stąd wyprowadzić.
Niebawem weszli na trudny skalisty teren, pełen wykrotów i stromych przepaści. Tu i ówdzie tryskały gorące gejzery, powietrze wypełniała dusząca para, pozostawiająca w gardle kwaśny posmak. Niedaleko gościńca, ze ściętego wierzchołka góry spływał szeroki strumień ciemnoczerwonej lawy, paląc roślinność na swej drodze; szare kłęby dymu i pary zasnuwały powietrze. Jeźdźcy musieli zsiąść z koni i prowadzić je za uzdy na zwężającej się ścieżce. Coraz częściej spotykali strome podejścia odbierające oddech. Powietrze stawało się coraz rzadsze, nie wypełniało płuc.
Dziwne, cholera, te góry – myślał Ryszard ciężko dysząc i ocierając pot z czoła – Przez kilka godzin zrobiliśmy chyba z pół mili w górę, a szczyty wciąż przed nami. Znam ten pieprzony kraj, jestem jego władcą. W Brytanii nie ma tak wysokich gór.
– Czy to na pewno dobra droga? – zapytał przewodników.
– To jedyne przejście, panie – odrzekł jeden z nich – Niedaleko jest przełęcz, potem pójdziemy już w dół. Zaczekajcie tu, pójdziemy przodem i zbadamy, co jest przed nami. Ta przełęcz to idealne miejsce na zasadzkę.
Jakbyś z ust mi to wyjął – pomyślał Ryszard, patrząc na oddalających się przewodników. Trzy postacie rozpłynęły się w mglistym powietrzu. Po piętnastu minutach Ryszard zaczął się niepokoić, po pół godzinie wysłał własnych ludzi w ślad za tamtymi. Wrócili po kwadransie twierdząc, że po przewodnikach wszelki ślad zaginął, a obiecanej przełęczy też nie ma, droga wciąż pnie się w górę. Mgła taka, że czubka nosa nie widać.
– Możesz mi to wytłumaczyć, Conanie? – zapytał olbrzymiego Celta.
– Zaklinam się, panie, wyglądali i mówili jak nasi ludzie! – tłumaczył się Conan – W głowie mi się to nie mieści, ale Merlin musiał znaleźć wśród naszych ludzi jakichś zdrajców, którzy przeszli na jego stronę. Nic nie podejrzewałem, klnę się na swój grób!
– Idziemy dalej tą drogą? – zapytał Henryk.
– Nie, wracamy – zadecydował Ryszard po chwili namysłu – Boję się tego, co moglibyśmy napotkać na przełęczy, a jeszcze bardziej, że tam może nie być żadnej przełęczy. Nie chcę żywcem wniebowstąpić. Spróbujemy obejść te cholerne góry.

– Mniej więcej w tej chwili przekupieni przez nas ludzie Conana – Graal relacjonował czarownikowi realizację ich wspólnego planu – ci, którzy mieli wprowadzić Drużynę na drogę bez wyjścia, aby musieli skierować się do siedzib Celtów, spełnili swoje zadanie. Zastępca barbarzyńcy nie podejrzewa podwójnego podstępu, nie ma obawy.
– Uruchom następne przekaźniki. Chcę, by dostali coś ekstra. I każ dowódcom szykować wymarsz, za kilka godzin mogą ruszać.
– Zdążą dokładnie na czas?
Merlin spojrzał na niego znad kart Tarota, które rozkładał dla zabicia czasu. Nie wierzył w takie bzdury.
– Zdążą bez wątpienia.

Ponownie pokonali kamienistą górską drogę, tym razem schodząc w dół. Nadal było ciemno.
– Noc polarna? – zastanawiał się Achilles, przeklinając jednocześnie lekkie sandały, zupełnie nie chroniące nóg na ostrych skałach – Jesteśmy tak daleko na północy? A nasi pewnie spalili już Troję. Cholera jasna. Mógłbym się chociaż ogrzać.
– Nie martw się, Achillesie – mówił Godfryd – Gdy skończy się misja Drużyny wyruszymy razem z Braćmi Li, zdobędziemy jakiś zamek, rozpalimy fajny ogień i będziemy mieli radochę.
– Ale to nie będzie Troja! – stękał Grek.
– Pięta, Achillesie. Pamiętasz o pięcie?
Poszli na zachód, wzdłuż łańcucha górskiego, szukając dogodnego przejścia, nisko położonej przełęczy. Wędrowali przez las tych wielkich drzew, nie będących sekwojami. Korony olbrzymów były gęste, liście lśniły soczystą zielenią ze srebrnym połyskiem, jakby jesień tu jeszcze nie dotarła. Wszystko to powodowało jeszcze większy mrok. Przynajmniej smoki nas nie obsrają – myślał Tristan – Po pierwsze, nie zmieszczą się w tym gąszczu, po drugie, gówno przez niego nie przeleci, po trzecie – w tej ciemnicy i tak nie mają szans trafić.
– To na pewno nie są sekwoje – mówili Indianie, którzy dokładnie, za pomocą łat triangulacyjnych, lunet i kalkulatorów zmierzyli kolosy – Ale i nie mallorny. Przecież nie jesteśmy w Śródziemiu.
Pokazywali obliczenia Ryszardowi twierdząc, że te drzewa nie mają prawa istnieć, bo są za wysokie, by dostarczyć wodę do szczytowych konarów. Książę nie słuchał ich wywodów. Wystarczał mu codzienny bełkot profesora.
Dotarli na olbrzymią polanę, pośrodku której stało drzewo-gigant, koroną dosięgające chmur, godne zwać się Yggdrasilem. Niewykluczone, że to był właśnie on. To tu powinna odbyć się ostatnia bitwa, właśnie pod tym drzewem, żeby było bardziej epicko. Niestety, nie napadł na nich żaden wróg i po wyryciu kozikami na korze olbrzyma swych imion na pamiątkę, spokojnie poszli dalej, zaprzepaszczając taką szansę. O’Merry, gdyby wiedział, byłby niepocieszony.
Drzewa zaczęły się przerzedzać, znowu wyszli na otwartą przestrzeń. Ujrzeli w oddali zmagania armii widm, oni jednak pozostali niezauważeni. Demony walczyły w absolutnej ciszy, rozszarpywały się, cięły zakrzywionymi mieczami, ginęły w bezgłośnych eksplozjach pomarańczowego ognia.
– Jeszcze trochę, Ryszardzie – odezwał się Henryk – W jednym scenariusz na pewno nie kłamał. Bitwa już blisko.

Izolda pochowała nieszczęsną istotę, która niegdyś była mewą, wydłubując mieczem w ziemi płytki grób i nakrywając ciało zniesionymi z pobliskiego strumyka kamieniami. Ruszyła gościńcem, wciąż myśląc o słowach stworzenia dotyczących jej i Tristana. I pewnie dlatego, że nie chciała w nie uwierzyć, powtarzała sobie w myślach, że to tylko bzdurne gadanie mutanta. Ale słowa ciągle wracały, mimo że spychała je w niepamięć. Zastanawiała się, co robić. Nie uda mi się zawiadomić Drużyny o grożącym niebezpieczeństwie – myślała – Po prostu nie mogę liczyć na cud, że znajdę ich odpowiednio szybko. Mam iść za nimi, zawsze w tyle, może nawet ujrzeć ich z daleka, zobaczyć ostatnią bitwę – i nie móc się przyłączyć, bezsilnie obserwować klęskę? Nigdy. Pójdę sama do kryjówki Merlina, wbrew temu, co mówił tamten zabójca. Znajdę ją i będę czekać. Musi być jakiś sposób.
Nie zdążyła wcześniej oddalić się zbytnio od łańcucha górskiego, w którym według słów mordercy ukryta była tajna baza czarownika. Z gościńca widziała ośnieżone szczyty; nie mogły być daleko. Kilkanaście mil lotem ptaka.
Zdecydowała się. Zatrzymała się w jednym miejscu przez dwa dni, polując w lesie i wędząc mięso. Tam, wysoko w górach, może nie być okazji. Żałowała, że nie umie wyprawiać skór; ubity miś, który zaskoczył ją podczas oprawiania jelonka byłby niezłym futrem. Nie miała grubego ubrania, odpowiedniego na chłodne październikowe noce. W pobliżu nie znalazła jednak żadnej ludzkiej osady, gdzie mogłaby kupić cieplejszą odzież. Czasy zresztą niebezpieczne, kto wie, jak zareagowaliby mieszkańcy takiego pustkowia na widok samotnej kobiety. Nie poradzę sobie z tuzinem chłopów z widłami. A wystarczy, żeby jeden z nich miał dobry łuk i pewne oko – nie zdążę pociąć żadnego z nich. Trudno, zmarznę – pomyślała kulbacząc konia – Bywało już gorzej.
« 1 2 3 4 5 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.