Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 2

« 1 2 3 4 24 »

Alan Akab

Więzień układu – część 2

Długo zastanawiał się jak to zrobić. Ustawienie i ukrycie kilkunastu przekaźników było łatwiejsze od maskowania przewodu, który musiałby się ciągnąć przez setki metrów tuneli. Lecz nie o wygodę chodziło, tylko o bezpieczeństwo. Przewody były rozwiązaniem nieco staroświeckim, jednak czasem skutecznym.
Osłona antyradiacyjna gwiazdolotu miała pozostać nieukończona. Główne moduły komputera każdego statku znajdowały się w sterówce, posiadającej niezależne zabezpieczenia przed promieniowaniem. Co nie szkodziło ludziom, mogło zaszkodzić elektronice – i na odwrót. Zresztą, ludzi na pokładzie być nie powinno. Jeśli by się jacyś znaleźli, sami byliby sobie winni. Teoretycznie.
Zaś praktycznie…
Pomieszczenie, które wybrał miało w przyszłości służyć jako laboratorium. By zwiększyć sprawność czułych instrumentów należało odizolować je od wszelkiego rodzaju promieniowania. Nawet pole sztucznego ciążenia mogło wpływać na wyniki ich pracy. Dodatkowa warstwa ekranująca osłaniała je równie dobrze przed polem magnetycznym jak i wiązką skanującą, jaką omiatano świeżo zbudowane statki przed wypuszczeniem w kosmos. Pomieszczenie było już dawno wykończone, nikt nie miał tam czego szukać. To tu Wilan zamierzał umieścić komory. Niestety, komputer i ekranowane pomieszczenie dzieliła przestrzeń, która zaraz po opuszczeniu doków miała zostać wystawiona na działanie promieniowania kosmicznego. Niektóre pasma mogłyby przeniknąć przez warstwę skały, a połączenie musiało być całkowicie odporne na zakłócenia transmisji danych. Od tego mogło zależeć ich życie.
Teraz jego uwaga koncentrowała się na wtapianiu przewodu w ścianę. Niewielkim ogrzewaczem plazmowym roztapiał wierzchnią warstwę, by zanurzyć w niej kolejny metr zwiniętej w szpulę struny, grubości nie większej niż kilka splecionych włosów, lecz równie wytrzymałej jak molekularne włókno.
Powoli przesuwał po ścianie długi na dłoń i gruby na dwa złożone palce ogrzewacz, wzdłuż przyłożonego do niej drugą ręką przewodu. Twarda, skalna ściana topiła się niczym żel wszędzie, gdzie tylko zbliżył przód ogrzewacza. Gdzieś na środku przyrządu znajdował się grzebień, wciskający w głąb skały nanizany weń przewód. Po przejściu ogrzewacza rozgrzana, półpłynna masa była formowana i schładzana, zaś odzyskane ciepło powracało do przedniej części przyrządu.
Szczególnie dużo uwagi poświęcał temu, by po zakończeniu operacji świeżo roztopiona i schłodzona powierzchnia skały wyglądała tak, jakby nie była ruszana od chwili, gdy wycięto w niej korytarze. Było w tym coś ze sztuki – skomplikowane fałszerstwo na wagę powodzenia. Zupełnie mimochodem, w odruchu nabytym przez lata pracy, zauważył, że grubość wewnętrznej powłoki korytarzy była zawyżona. Nic dziwnego, że za każdym razem, gdy wchodził na pokład czuł, że staje się lżejszy. Aż do dziś myślał, że to tylko zwykłe, ludzkie odczucie. Błąd jak ten, z pozoru błahy i na rękę, gdyż ułatwiał Wilanowi ukrycie dokonanych modyfikacji przed skanowaniem, mógł wpływać na działanie innych systemów. Obiecał sobie, że w wolnej chwili sprawdzi inne korytarze. Zamierzał powierzyć temu statkowi losy swojej rodziny i musiał wiedzieć o wszystkim, co się z nim działo.
Od wycięcia korytarza nikt tu nie pracował. Surowe wnętrza tonęły w ciemnościach. By coś widzieć, Wilan musiał użyć skanera widma, w codziennej pracy pomagającego mu dostrzec nieciągłości struktury w elementach. Nie użył lampy, to mogłoby kogoś zwabić. Skaner był pasywny, lecz energia topionej ściany sprawiała, że dla niego było jasno jak w rozjaśnienie. Człowiek bez skanera ujrzałby najwyżej niewielki rozżarzony punkcik w miejscu pracy ogrzewacza. Gdyby ktoś tu wszedł, prosto z oświetlonej części statku, prędzej wpadłby na Wilana, niż dostrzegł, co tu robił. Mimo to co kilkanaście sekund Wilan rozglądał się czujnie dookoła, nasłuchując. Za każdym razem wydawało mu się, że w pobliżu dostrzega ruch. Jak teraz. Jakieś nieuchwytne poruszenie, ledwie dostrzegalne, znikające niemal natychmiast, gdy tam spojrzał.
Znowu to samo, pomyślał. Jestem zbyt zmęczony albo zaczynam mieć manię prześladowczą. Albo obie rzeczy naraz. Jeśli ktoś by coś zauważył, już bym siedział w areszcie. Mój zespół nie składa się z durniów.
Czas, jaki zmarnował wypatrując duchów wystarczył, by skała zestaliła się wokół nieaktywnego ogrzewacza. Puścił tkwiący w ścianie przyrząd, robiąc przerwę. Wygasił skaner, zdjął go z twarzy i przetarł oczy. Dookoła panował ten sam cichy mrok, towarzyszący mu od początku pracy. Chwilę węszył, ale nic nie poczuł. I dobrze. Po wstępnym przetopieniu wierzchniej warstwy, podczas wycinania tuneli, wszelkie dodatki, jakie wcześniej znajdowały się w masie asteroidy, dawno uleciały z powietrzem. Nie pozostało w niej nic, co mogłoby nadać lawie zapach topionej skały. Nikt nie powinien niczego zauważyć.
Odetchnął powoli, głęboko. Już nie myślał o duchach. Jego umysł zajął inny problem. Czy będą potrzebować regeneratora powietrza? O zdobyciu skafandrów nawet nie marzył. Pilnowano ich lepiej niż bank swoich impulsów. Będzie musiał polegać na powietrzu zawartym wewnątrz kadłuba. Komory inercyjne mają swoje własne regeneratory, ale kiedyś będą musieli je otworzyć i przejść do śluzy, by opuścić statek. Co wtedy?
Kadłub był uszczelniony. Wszelkie otwory, które w przyszłości miały prowadzić na zewnątrz, teraz były zatkane twardą pianką. Objętość przestrzeni statku była ogromna. Jeśli pozostanie tu atmosfera, wystarczy jej na całe dni przebywania poza kapsułą.
Z drugiej strony… Przypomniał sobie rozkład czynności, tych wykonanych i tych dopiero planowanych. Korytarze były świeżo wydrążone; ledwie parę miesięcy temu ukończono wytapianie ostatnich odcinków. Wszystko to wykonano w próżni, nim asteroida została doczepiona do doku. Wprawdzie topiona skała była natychmiast przedmuchiwana tlenem, lecz robiono to zbyt szybko – dość by ulotniły się tylko najbardziej reaktywne pierwiastki. Nie planowano głębokiej transformacji i przekrystalizowania jej struktury. Ściany miały na zawsze pozostać takie, jakie były teraz, utleniając się w sposób naturalny, podczas przelotu.
Czasem, by ułatwić oddychanie ścian, kadłub wypełniano powietrzem o składzie pół na pół tlenu i azotu. Nie wątpił, iż część tlenu zostanie związana przez powierzchnię skały. Jaka – tego nie wiedział. Uznał, że nie będzie musiał się martwić o pełne odtwarzanie składu powietrza, jednak chciał pozostawić możliwość jego uzupełniania.
Wystarczy jeden filtr atomowy by uzdatnić powietrze ze spalin reaktora. Na wszelki wypadek. Filtry były małe, a ich konstrukcja tak prosta, że nieomal nie do zepsucia. Nikt go nie zauważy, a nawet jeśli, nie zwróci na to uwagi. Takich małych, tanich elementów było wszędzie pełno. Były częścią wielu urządzeń codziennego użytku. Miały go nawet destylarki.
Dodał zdobycie i zainstalowanie filtru do pojutrzejszych zadań. O takich drobiazgach też musiał pamiętać, lecz było ich tak wiele, że sama myśl o przeoczeniu choćby jednego nigdy nie dawała mu spokoju. O czym jeszcze powinienem pamiętać? – pytał siebie, aktywując ogrzewacz. Kolejno wyliczał w myśli pozostałe do zrobienia modyfikacje, podczas gdy ręce same wykonywały dobrze wyuczone czynności.
Powoli, lecz systematycznie, przewód znikał pod powierzchnią skały.
• • •
Iwen powoli zaczynał rozumieć jak działa szkoła. Tydzień, jaki minął od pojawienia się w nowej klasie, obfitował w nowe, ważne informacje, które starał się zapamiętać i poukładać. Wciąż nie wiedział wszystkiego, lecz szybko się uczył. Wciąż obserwował.
Inni chłopcy, nie tylko z jego grupy, byli zwykle równie poważni jak dorośli. Dziwne dzieci, uznał. Prawie nie kontaktowali się z rówieśnikami z innych klas, robił to tylko kapitan i wyznaczeni chłopcy. Szybko zrozumiał to, co oni wiedzieli od początku – każda informacja, jaką mógł bezwiednie zdradzić, mogła być wykorzystana przeciwko nim. Dzieci spoza grupy były potencjalnymi wrogami. Jeśli nie chciał być źródłem kłopotów, musiał nauczyć się myśleć jak inni.
Iwen przyznawał przed samym sobą, że nigdy dotąd nie został przyjęty do klasy tak szybko i tak łatwo. Arto twierdził, że jego obecność wzmocni grupę i to wystarczyło, by większość go zaakceptowała. Kilku chłopców nawet zdążył polubić – jak Orfiusa, który chyba jako jedyny poza nim naprawdę lubił i potrafił się śmiać i któremu Iwen, choć był słabszy od niego, imponował wiedzą, zachowaniem i niezależnością. Lecz większość nie odnosiła się do niego z sympatią.
Wielu było obojętnych, a kilku wręcz niechętnych. Prawie wszyscy z tych ostatnich zajmowali miejsca w tylnych rzędach. Nie lubił tego, lecz w duchu przyznawał im rację. Byli najlepszymi z najlepszych i nie mieli powodów by traktować go jak swojego. Trzymali się z daleka, gdy był w pobliżu, swoją postawą wyraźnie dając mu do zrozumienia, że na razie jest dla nich nikim. Owszem, może kiedyś coś z niego będzie, lecz póki co marnował tylko powietrze i czas przydzielonych mu nianiek i opiekunów.
Nie taki był plan Iwena. Nie obchodziła go grupa, nie zamierzał angażować się w ich sprawy, chciał tylko, by dali mu spokój. Wszyscy. Dlatego starał się zdobyć sympatię najważniejszych wojowników. Arto był najważniejszy, lecz – na razie – nieosiągalny. Zaczął więc szukać kogoś, kto był na tyle blisko kapitana, by samą swoją znajomością z Iwenem wpływać uspokajająco na każdego, kto próbowałby dobrać się do jego skóry. Szybko odkrył, że nikogo takiego nie było. Ci z góry chętniej widzieliby jego porażkę niż sukces. Na Ziemi to Iwen był tym poważniejszym, sprytniejszym i mniej dziecinnym. Tu było odwrotnie.
« 1 2 3 4 24 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.