Wojownicze Żółwie Ninja
(TMNT)
Kevin Munroe
‹Wojownicze Żółwie Ninja›
Opis dystrybutora
Dawno, dawno temu... cztery małe żółwie: Leonardo, Donatello, Michelangelo oraz Raphael w tajemniczy sposób urosły, a następnie zaczęły się poruszać i zachowywać jak ludzie. Podobnej przemianie uległ ich przyjaciel, szczur Splinter, który dzięki rozległej wiedzy w dziedzinie wschodnich sztuk walki, uczy żółwie jak walczyć i posługiwać się bronią...
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka
Utwory powiązane
Filmy
Uprzedzam: nie jestem obiektywny, bo zawsze chciałem mieć zieloną karnację i skorupkę na plecach. Ale mnie się nowe żółwie podobają. Oczywiście nie bardziej od wcieleń z oryginalnej kreskówki, komiksu na jej podstawie i oryginału Eastmana czy pełnometrażowych filmów. Ale bądźmy szczerzy – głównym powodem rzekomego „spadku jakości” jest upływający czas. Przygotowałem się na ten powrót – sięgnąłem tak po kostiumową trylogię, jak po animowany serial, a nawet odkurzyłem swoje nunchaku – ale zielone nindżasy straciły trochę kolorków wraz z odejściem lat 90. I pomimo parodystycznego zacięcia nigdy moim zdaniem nie celowały w campie. Punktuję je trochę na wyrost – z szacunku dla mitycznych dla mnie postaci, przyjmując, że mój gnijący ze starości mózg nie jest już w pełni docenić ich walorów. Tak – scenariusz jest dość denny. Tak – humor jest mało wymyślny. Ale przybrudzona animacja sprawdziła się nie najgorzej, a same żółwie obroniły się przed obciachem. Poza tym – ninja zostaje się na całe życie.
Oj, nie przybiję tu nikomu żółwika. Zniknął Shredder, zniknęli Bebop i Rocksteady, ulotniły się gdzieś camp i ironia z komiksów, kreskówek i wcześniejszych filmów fabularnych. Zamiast tego mamy 13 bestii (z czego część wygląda, nie wiedzieć czemu, jak wyjęta z „Potworów i spółki”) sprzed 3 tysięcy lat i infantylny do bólu humor, nawet nie na poziomie podstawówki, a przedszkola. Scenariusza nie dowieziono – w ogóle całość prezentuje się tak, jakby powstała z myślą o mordobiciu na Xboksa i dopiero później jakiś decydent się kapnął, że zarobi więcej, wypuszczając i grę, i film. Mam do sympatycznych gadów wielki sentyment, tymczasem twórcy „TMNT” spaprali robotę do tego stopnia, że nawet gady nie są tu specjalnie sympatyczne. Oczywiście nie mogę tego puścić płazem.
Może i animacja ładna, ale nawet film o zmutowanych gadach-karatekach powinien mieć scenariusz. Nie ma Shreddera, jest totalna – nomen omen – sieczka zamiast fabuły.
MW – Michał Walkiewicz [3]
Kiedy byłem mały i zjadałem własne gluty, spędzałem dużo czasu u babci, bawiąc się z mieszkającym po sąsiedzku kolegą, Piotrkiem Halickim (pozdrawiam!). Dzielił nas płot postawiony przez mojego wujka, ale także coś więcej – on miał figurki Rafaella, Leonarda i Michelangela, ja miałem tylko Donatella; on miał Shreddera, Bebopa, Rocksteady’ego, Caseya Jonesa, ja miałem April O’Neal; wreszcie – podczas, gdy on miał cały technodrom, ja miałem tylko żółwiowy motor. Tak było kiedyś. Ten czas przeminął bezpowrotnie, od wczoraj wiem, że mogę za nim tylko ronić łzy. W głowie mi się nie mieści jak film, w którym zmutowane(!) amerykańskie(!) żółwie(!) ninja(!), wychowywane przez szczura(!) przyjaźniące się z reporterką(!), jedzące pizzę(!), walczące z kolesiami noszącymi imiona muzycznych stylów(!) i samurajem(!) dowodzonym przez mózg(!) w ciele robota(!) z wymiaru X(!) może być potraktowany absolutnie serio (wszystkie powyższe spostrzeżenia by filmoznawca Krzysztof Mielcarek). A może! I to jest dopiero wyczyn.
KW – Konrad Wągrowski [5]
Branie głównego motywu „Kaczora Howarda” na kręgosłup fabularny filmu z pewnością nigdy nie będzie dobrym pomysłem. Do tego mamy karkołomne pomysły polskiego tłumacza na przemycanie elementów naszej rzeczywistości politycznej do filmu o amerykańskich żółwiach-mutantach. Ale poza tym jest ładne od strony graficznej, efektowne w scenach akcji i nie za długie – gdybym był dzieciakiem, zapewne oglądałbym z wypiekami na twarzy.