Tsotsi
Gavin Hood
‹Tsotsi›
Opis dystrybutora
Tsotsi w języku południowoafrykańskich gett oznacza dosłownie "kandydat" lub "gangster". Film opowiada wydarzenia sześciu dni z życia bezwzględnego przywódcy gangu, który strzela do kobiety przed jej domem i kradnie samochód. W popłochu nie zauważa, że na tylnim siedzeniu samochodu znajduje się dziecko...
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka
Utwory powiązane
MC – Michał Chaciński [5]
Filmowy banał, przy którym można się przekonać jakim osiągnięciem było "Miasto boga". Tsotsi opowiedziane jest w przewidywalny sposób, nie mówi w gruncie rzeczy nic nowego o życiu w getcie i łopatologicznie próbuje sprzedać nawrócenie bohatera. Oczywiście pytanie, czy film tego typu musi mówić coś nowego. Moim zdaniem dzisiaj już tak. Zbyt wiele razy widzieliśmy historie epatujące dramatami getta, liczące głównie na poczucie winy zachodniego widza, który po wyjściu z kina stwierdzi, że gdzieś tam na świecie żyje się jednak strasznie trudno. No żyje się, ale jak opowiedzieć o tym w świeży sposób? Autor Tsotsi nie wie. Świetnie broni się tylko aktorstwo.
Bardzo ładny film. Za ładny. Pocztówkowe zdjęcia w soczystych barwach nieszczególnie oddają klimat i charakter slumsów RPA. Tu nawet sceny brutalnej przemocy utrzymane są w tonacji sentymentalnej. Motywy postępowania bohatera nie zawsze są jasne, a jego błyskawiczna przemiana – niewiarygodna. Bez zarzutu jest za to debiutujący w tytułowej roli Presley Chweneyagae, muzyka kwaito, scena przewijania dziecka w gazetę i wszystkie sceny z „mamką pod przymusem”. „Tsotsi” chwilami chwyta za serce, częściej jednak wywołuje dyskomfort swą przesadną – jak na wcale niewesołą tematykę, jaką porusza – urodą i bajkowością. Tak musiałyby wyglądać „My, dzieci z dworca Zoo” wyprodukowane przez Disneya.
WO – Wojciech Orliński [8]
Nie raziła mnie przemiana głównego bohatera - w końcu nie oglądamy filmu o statystycznym bandziorze tylko akurat o takim, który miał taki frojdowski uraz. Zachwycałem się więc tak zwanym całokształtem, a więc rewelacyjną obsadą (to wszystko debiutanci? nie mogę w to uwierzyć, grają lepiej od wszystkich naszych Zapasiewiczów razem wziętych), scenerią, portretem "townships", przesłaniem społecznym. Na koniec rutynowa uwaga - dlaczego u nas tak nie potrafią?
MS – Małgorzata Sadowska [6]
„Murzynek Tsotsi w Afryce mieszka, czarną ma skórę ten nasz koleżka, włóczy się pilnie przez całe ranki, a w jego życiu nie ma sielanki”. Kolejny perfumowany i unurzany w sepiach obrazek prawdziwego przecież dramatu, który z pewnością zasługuje na dużo lepszy film. A tak skądinąd - może jestem przewrażliwiona - ale zwróciło moją uwagę, że to akurat biały pisarz, biały reżyser i biały producent raczą nas opowieścią o „dobrym dzikim”. Jakiś wtórny kolonializm?!
KS – Kamila Sławińska [7]
GENIALNE aktorstwo. Genialne i przejmujące do szpiku kości, naprawdę. Do tego nie ma się jak przyczepić. Nie mam też żadnych zastrzeżeń do reżyserii, zdjęć, muzyki (kto by przypuszczał, że południowoafrykańska odmiana rapu może być taka interesująca!). nie kupuję natomiast samej historii, która wydaje mi się po pierwsze wydumana, a po drugie zbyt ckliwa. Jeśli zamienienie pozbawionego sumienia mordercy w czułego opiekuna i obrońcę dzieci byłoby takie proste, nie pozostałoby nic innego, jak rozdawać niemowlęta wyjątkowo niebezpiecznym i nieobliczalnym przestępcom w ramach subsydiowanego przez rządy całego świata, stuprocentowo skutecznego programu resocjalizacji. Ładny film, owszem, emocjonalnie trafiony, realizacyjnie sprawny - ale Oskara bym mu nie dała, bo cała ta impreza z cudownym nawróceniem Tsotsiego wieje mi fałszem na kilometr.
Mam wrażenie, że trochę za dużo ludzi odebrało "Tsotsi" jako głupią bajeczkę o złym czarnuchu, który zaczyna opiekować się bobaskiem i staje się dobrym Murzynkiem. Ale on przecież żadnej większej przemiany nie przechodzi. Przez cały film jest taką samą osobą, tylko okoliczności i kontekst jego działania się zmieniają. Tsotsi zawsze działa sercem, ale to serce jest kontrolowane przez otoczenie, środowisko czy daną sytuację. Jego dobre uczynki są zawsze prowokowane przez podobieństwo tej jednej, określonej sytuacji czy osoby do postaci lub wydarzenia z jego dzieciństwa. Świetna jest też cała konstrukcja realizacyjno-fabularna "Tsotsi". Sama treść nie jest zgodna z postulatem, by filmy z Czarnego Lądu pokazywały zamorskiej widowni prawdziwe problemy Afryki, a w rzeczywistości były tylko substytutem prawdziwego współczucia. Nie ma tutaj ostentacji, a o wszystkich tych złych rzeczach mówi się między słowami. Przez cały film pojawiają się plakaty ostrzegające przed HIV (problem HIV), a jeden z bohaterów, jeżdżący na wózku kloszard, kalectwo zawdzięcza pracy w kopalni (problem braku świadczeń i wyzysku w kopalniach). Takich detali jest więcej, a "Tsotsi" w rzeczywistości nie jest takim płytkim filmem, jak może się wydawać.
Oscar dla filmu nieanglojęzycznego. Arcydzieło to to nie jest, ale arcydzieła pojawiają się rzadko. Film ciekawy i ważny, wpisujący się w nurt kina zaangażowanego społecznie. Osadzona w slumsach pod Johannesburgiem opowieść o nawróceniu bezwzględnego bandyty jest nie do końca wiarygodna psychologicznie, ale film broni się, m.in. dzięki kreacji Presleya Chweneyagae. Gavinowi Hoodowi (u nas znanemu jako reżyser "W pustyni i w puszczy") udało się uniknąć łatwego sentymentalizmu. Trzeba zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową – gniewna muzyka Kwaito.