Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street
(Sweeney Todd: The Demon Barber of Fleet Street)
Tim Burton
‹Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street |
Tytuł oryginalny | Sweeney Todd: The Demon Barber of Fleet Street |
Dystrybutor | Galapagos, Warner Bros |
Data premiery | 22 lutego 2008 |
Reżyseria | Tim Burton |
Zdjęcia | Dariusz Wolski |
Scenariusz | John Logan |
Obsada | Johnny Depp, Helena Bonham Carter, Alan Rickman, Timothy Spall, Sacha Baron Cohen, Jayne Wisener, Jamie Campbell Bower, Laura Michelle Kelly, Ed Sanders, Anthony Head, Peter Bowles |
Muzyka | Stephen Sondheim |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 117 min |
Parametry | Dolby Digital 5.1; format: 2,35:1 |
WWW | Strona |
Gatunek | musical, thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Niesłusznie zamknięty w więzieniu Benjamin Barker poprzysięga zemstę nie tylko za tę okrutną karę, lecz także za druzgocące konsekwencje tego faktu, które dotknęły jego żonę i córkę. Po wyjściu z więzienia Benjamin zmienia nazwisko na Sweeney Todd i ponownie otwiera swój zakład fryzjerski, stając się Demonicznym Golibrodą z Fleet Street.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje
Filmy – Publicystyka
Utwory powiązane
Czym byłby dziś gotyk, gdyby nie Tim Burton i jego wierny team złożony z Deppa i żony? Makijażem emo? Koronką gothloli? Emblematem Tokio Hotel na plecaku? U Burtona nie wyczuwa się fałszu dyktowanego modą. Mroczny wiktoriański świat pochłania bez reszty. Wszyscy aktorzy zagrali śpiewająco, nie tylko w sensie dosłownym. Morderczo dobry musical.
KS – Kamila Sławińska [5]
Zadziwiające: niekonwencjonalny materiał muzyczny, niebanalni aktorzy w głównych rolach, znany z ekstrawagancji reżyser za sterem całego przedsięwzięcia – a na ekranie film, który nie zadziwia dokładnie niczym. Co każe mi przypuszczać, że Burton i spółka jakoś nie mieli serca do tego przedsięwzięcia. Obejrzeć, owszem, można, tylko po co? Uszminkowanego Deppa mieliśmy ostatnio w co najmniej dwóch bardziej emocjonujących filmach, a tryskającą fontannę krwi pokazują dziś w co drugim hollywoodzkim produkcie. Co gorsza, cały humor w filmie jest zasługą libretta Sondheima, nie reżyserskich pomysłów Burtona. Gdyby nie moja prywatna zasada dodawania trzech punktów za sam udział Saschy Baron Cohena (skądinąd bardzo tu niewykorzystanego), byłoby nawet słabiej.
Znajomi mówią, że to film o terroryzmie, a ja tam myślę, że raczej o narcyzmie Burtona i Deepa. Obaj panowie tak się zatracili w nowych strojach, zabawkach i tym, że mogą sobie pośpiewać, nawet niespecjalnie mając ku temu argumenty, i zapomnieli, że ekspozycja nie powinna trwać połowy filmu, a zawiązanie akcji, kulminacja i zakończenie kwadrans.
MW – Michał Walkiewicz [5]
Burton tak się zapatrzył w gotycką ikonografię i w ogóle ciemność wszeteczną, że zapomniał o widzach spragnionych emocjonującej opowieści. Upadł na kolana przed Sondheimem i Wheelerem, a przecież zwykł tworzyć kino autorskie, które nie zasadza się wyłącznie na scenografii i kostiumach. Sorry, ale jak widzę narcystycznego Deppa, który robi mroczne miny, to mam ochotę otworzyć sobie żyły. Wirtuozeria formalna to za mało jak na tragiczne losy golibrody z Fleet Street.
KW – Konrad Wągrowski [5]
Cóż, muszę się ze wstydem przyznać, że za dużo śpiewania w filmie mnie męczy. Tak, wiem, na tym polega musical. Ale niechże to śpiewanie ma bardzo fajne aranżacje jak w „Chicago” czy „Moulin Rouge”. Tymczasem w „Sweeneyu Toddzie” śpiewanie oczywiście posuwa cały czas akcję do przodu, ale jest zadziwiająco monotonne i po jakimś czasie nużące. Zgadzam się też z kolegą Kubą, że nie zawadziłoby tu ukrócić nieco ekspozycję, a bardziej rozwinąć dobrą finałową eskalację, która trwa tu zaledwie kilkanaście minut, a ilością zdarzeń dwukrotnie chyba przebija całe wcześniejsze półtorej godziny. Poza tym scenografia palce lizać – aż chce się ją wykorzystać do innych filmów z tej epoki. Tyle że dopieszczona scenografia skutecznie też przysłania bohaterów, przez co film generuje zadziwiająco mało emocji, jak na temat krzywdy i zemsty. Depp mnie nie przekonał. A w ogóle film u nas polegnie – miłośnicy horrorów odpadną przy pierwszym zaśpiewie, miłośnicy musicali przy pierwszym poderżniętym gardle. Ale za granicą się podoba. Cóż, kulturowe różnice.
Tim Burton kazał swemu ulubionemu aktorowi Johnny’emu Deppowi i swojej życiowej partnerce Helenie Bohnam Carter śpiewać i mordować. I całkiem nieźle im to wychodzi. Filmowa adaptacja posępnego, przebojowego musicalu o opętanym żądzą zemsty fryzjerze i zakochanej w nim, bynajmniej nie ciepłej wdówce, w reżyserii Burtona, miłośnika purnonsensu i gotyku, była skazana na sukces. Fani reżysera zawiedzeni nie będą. Ciemne, prawe czarno-białe zdjęcia, raz po raz przenika czerwień – to od krwi ofiar morderczej pary. I lepiej tego dnia, gdy ogląda się opowieść o golibrodzie żonglującym brzytwami, zrezygnować z krwistego steku na obiad.