Brat Sama, Billy, wyjechał do Ameryki Południowej. Wkrótce po tym jego była dziewczyna zginęła z powodu przedawkowania narkotyków, zostawiając mu pod opieką 11-letniego Scota. Chłopiec tymczasowo trafia pod opiekę Sama. Kiedy Scot przyjeżdża do domu Sama i Erika przywozi, ze sobą mnóstwo kolorowych ciuchów i jeszcze więcej bransoletek. W jego walizce nie brakuje też barwnych broszek, kapeluszy, pudrów, szminek, łańcuszków i różowej szczotki do włosów z pozytywką. Sam i Eryk szybko uświadamiają sobie, że chłopiec jest gejem, lecz w przeciwieństwie do nich ma odwagę, by być sobą na przekór wszelkim stereotypom.

Gejowskie „Dwóch i pół” w pełnym metrażu. Ale uwaga – to nie wada! Sitcomowy humor pasuje jak ulał do konwencji familijnego filmu świątecznego, a „Śniadanie ze Scotem” świadomie nie chce być niczym więcej. Przeciwnie – twórcy tak sprytnie wciskają kontrowersyjne treści w ramy „komedii dla całej rodziny”, że ekranowa adopcja tytułowego Scota (fantastyczny Noah Bernett) przez parę homoseksualną może zyskać poklask nawet u widzów protestujących przeciw takim rozwiązaniom w realu. Stąd może jeszcze długa droga do rewolucji światopoglądowej, ale ziarnko do ziarnka…

Geje czynią różnicę. Bez nich byłaby to sztampowa historyjka o tym, jak to przypadkowa rodzina staje się tą właściwą, a z nimi film zahacza o dużo głębsze tematy – kwestie tożsamości, tolerancji i akceptacji, odwagi pójścia własną drogą. Ale epizod hokejowy tak czy inaczej naprawdę bardzo śmieszny.