Młyn i Krzyż
Lech Majewski
‹Młyn i Krzyż›
Opis dystrybutora
Film, osadzony w roku 1564 – tym samym, w którym Bruegel namalował swoje arcydzieło – splata wątek cierpienia Chrystusa z cierpieniem Flandrii uciskanej politycznie i religijnie przez Hiszpanów. W tym kontekście Bruegel, najwybitniejszy filozof pośród malarzy, jawi się jako Szekspir Flandrii, a jego obraz opowiada o tragedii historii i wartości tolerancji.
Inne wydania
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje
Filmy – Publicystyka
Utwory powiązane
MO – Michał Oleszczyk [6]
Majewski jest wielkim reżyserem, którego podziwiam od lat, ale „Młyn i krzyż” to jego najsłabszy film. To, co tak spektakularnie udało się w „Ogrodzie rozkoszy ziemskich” (połączenie wykładu z fabułą i wizualną poezją), tutaj udaje się tylko chwilami. Pierwsze pięć minut zaparło mi dech, ale potem materiał zaczął się rozłazić i zachwyt był co najwyżej okazjonalny – przeważało poczucie chaosu i bezkształtu. Film jest nie dość klarowny, by należycie zrealizować swe wielkie ambicje, dlatego czekam na kolejny projekt Majewskiego, który dosięgnie poziomu „Pokoju saren”, „Ogrodu…” i „Ewangelii wg Harry’ego”.
KW – Konrad Wągrowski [7]
Opus Magnum Lecha Majewskiego jest filmem pięknym i fascynującym, dziełem eksperymentalnym, które może zauroczyć nawet widzów nie przepadających za taką formą (ale jestem też w stanie łatwo sobie wyobrazić, że może ich też znudzić). Film zachwyca oczywiście w dużej mierze dzięki warstwie wizualnej. „Młyn i krzyż” jest po prostu, zwyczajnie piękny. „Ekranizacja obrazu” (Majewski filmowo zinterpretował dzieło Pietera Brueghela „Droga na Kalwarię”) ożywia na ekranie sztukę, ale w sposób, który twórczo łączy obydwa media. Wiele ujęć zwyczajnie zachwyca – oszałamiające wnętrze młyna na skali, wiejskie chaty, XVI-wieczne miasteczko to perełki scenografii (co z tego, że wspomaganej przez komputer). Ale jest w „Młynie i krzyżu” coś więcej niż piękne kadry – przebija z filmu smutna refleksja na temat ludzkości, z drugiej strony może też on stanowić wykład na temat malarstwa tamtej epoki, używanych symboli, wykorzystywanych tematów i – last but not least – znaczenia samego „ekranizowanego” obrazu. Dzięki temu (oraz pięknemu kobiecemu aktowi), można wybaczyć leciutkie dłużyzny środkowej części filmu.
Formalne eksperymenty Majewskiego są tak karkołomne, że właściwie na każdy jego projekt powinienem kręcić nosem i przybijać tylko czerwoną pieczęć z napisem: do muzeum. Tymczasem reżyserowi udaje się rzecz niezwykła. Mianowicie, jak najlepszy uniwersytecki adiunkt historii sztuki łączy bogaty merytorycznie wykład z atrakcyjną obudową. To rzadkie połączenie plasuje dzieła Majewskiego w czołówce światowych reżyserów, kręcących filmy o sztuce. Osobną kategorią w tym dziele jest aktorstwo. Charlotte Rampling ponownie zasłużyła na każdą aktorską nagrodę świata, a Michael York nie mógł sobie wymarzyć lepszego powrotu.