Twórcom „Paleniska” najwyraźniej pomyliły się priorytety. Zamiast pakować pieniądze w stronę techniczną filmu, większość budżetu wydali na odtwórców głównych ról – Michaela Paré, Toma Sizemore’a, Danny’ego Trejo i rapera Ja Rule. Jaki był tego efekt, łatwo zgadnąć.
Piecowy morderczyk
[William Butler „Palenisko” - recenzja]
Twórcom „Paleniska” najwyraźniej pomyliły się priorytety. Zamiast pakować pieniądze w stronę techniczną filmu, większość budżetu wydali na odtwórców głównych ról – Michaela Paré, Toma Sizemore’a, Danny’ego Trejo i rapera Ja Rule. Jaki był tego efekt, łatwo zgadnąć.
William Butler
‹Palenisko›
EKSTRAKT: | 30% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Palenisko |
Tytuł oryginalny | Furnace |
Reżyseria | William Butler |
Zdjęcia | Viorel Sergovici |
Scenariusz | Scott Aronson, William Butler, Aaron Strongoni |
Obsada | Michael Paré, Ja Rule, Jenny McShane, Danny Trejo, Tom Sizemore, Kelly Stables |
Muzyka | Haavard Christopher Hana, Noah Sorota |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 90 min |
Gatunek | groza / horror |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Niektórzy twierdzą, że „Palenisko” to film niskobudżetowy. Zastanawiam się jednak, gdzie leży granica między wysokim a niskim budżetem. Jaka kwota ją wyznacza? Czy trzy miliony dolarów, które wydano na ten film, to dużo, czy mało? Co więcej – czy istnieje w ogóle pojęcie budżetu „normalnego” bądź „przeciętnego”? Moje wątpliwości biorą się stąd, że po „Palenisku” wcale nie widać, żeby twórcy dysponowali paroma milionami dolarów. Zdjęcia są słabe, efekty tandetne, udźwiękowienie fatalne – zupełnie jak w filmach na poły amatorskich, gdzie fundusze nie sięgają nawet pół miliona zielonych. Jedynie obecność kilku znanych nazwisk w obsadzie pozwala domniemywać, że rzeczywiście w grę mogły wchodzić jakieś większe pieniądze.
Film zaczyna się od krótkiego wprowadzenia na temat terenu, na którym w połowie XIX wieku postawiono więzienie Blackgate. Dreszcz niepokoju mają budzić u widza informacje o tym, że w XVII wieku zniknęła tu cała osada holenderskich emigrantów, w powstałej tutaj później miejscowości miała miejsce masakra mieszkańców, po okolicznych lasach masowo padała zwierzyna, zaś gdy w końcu powstało tu więzienie, na jego terenie miała miejsce zadziwiająco wysoka liczba tajemniczych zgonów. Sęk w tym, że w świetle fabuły wszystko to jest pozbawione sensu, bowiem nadnaturalna siła, z którą borykają się bohaterowie, sięga korzeniami nie wieku XVII, a lat 50-tych XX wieku. Wtedy to bowiem zamordowany został dyrektor więzienia, zaś jego kilkuletnia córka zaginęła bez wieści. Wkrótce potem w więzieniu wybuchł pożar. Zniszczone przez ogień skrzydło budynku zostało zamurowane na prawie pół wieku. Teraz jednak, w związku ze spodziewanym przeniesieniem kilkuset więźniów z innej placówki, wybito w murze dziurę i zaczęto przygotowywać się do remontu. Sprawy ulegają komplikacji, gdy w krótkim odstępie czasu giną samobójczą śmiercią dwaj ludzie, którzy poprzedniego dnia weszli do pomieszczenia z wielkim piecem. Zagadkę ich śmierci usiłuje rozwikłać przysłany tu z miasta policjant (Michael Paré), któremu pomoc niosą dwie atrakcyjne kobiety – policyjna patolog i więzienna psycholog.
Normalnie w tym miejscu skończyłbym streszczenie i przeszedł do punktowania słabszych i mocniejszych stron filmu. W przypadku „Paleniska” nie sposób jednak pominąć kilku elementów fabuły, które dobitnie pokazują, jakiej klasy twórcy maczali swoje szpotawe łapki w tym projekcie. Otóż przeciętnie uzdolniony scenarzysta (i reżyser) poprzestałby na wymienionych wyżej wątkach, konstruując na ich bazie – zależnie od umiejętności – mniej lub bardziej klimatyczny horror. Scenarzysta „Paleniska” przeciętniakiem jednak najwyraźniej nie był, uznał bowiem, że grasujący po więzieniu ognisty duch oraz prowadzący śledztwo, wikłający się w romansiki policjant to zdecydowanie za mało, żeby powstał z tego sensowny film. W związku z tym do skryptu dorzucone zostały trzy wątki. Pierwszy, umiarkowanie zbędny, to problemy związane z bezzasadną mściwością gburowatego, sadystycznego strażnika (w tej roli ewidentnie męczący się i odwalający skandaliczną momentami fuszerkę Tom Sizemore). Drugi wątek, doklejony wyraźnie na siłę, a zdaniem scenarzysty wręcz niezbędny w historii dziejącej się w więzieniu, to próba ucieczki dwóch skazańców (Ja Rule i Danny Trejo). Trzeci zaś wreszcie wątek, rozbrajająco absurdalny i niezamierzenie komiczny, to DODATKOWY duch siedzący w piecu. Tym razem należący dziewczynki. Po co to wszystko?
Na koniec scenarzysta chyba się połapał, że za mocno naplątał w scenariuszu i policjant po prostu nie zdąży rozwiązać zagadki przed napisami końcowymi, pojawia się bowiem retrospekcja, w której usłużny duch pokazuje bohaterom (i oczywiście widzowi) kluczowe momenty zbrodni sprzed lat. Ot, żeby było łatwiej i żeby policjant nie musiał już grzebać po papierzyskach, z których i tak niewiele wynikało. Dzięki tej „inteligentnej inaczej” metodzie kilka sprawa faktycznie się wyjaśnia, jednak zarazem pojawiają się nowe wątpliwości. Bo na ten przykład – dlaczego miały miejsce zdarzenia w kostnicy? Po co duch dziewczynki straszy więźniów? Czemu raz pomaga bohaterom w śledztwie, a niedługo potem próbuje ich zabić? No i w końcu – last but not least – co ma do całej sprawy krzyżyk?
Takich pytań jest znacznie więcej, jak choćby: jakimż to cudem mister popiołek funkcjonuje poza obrębem więzienia? Jak również: czy naprawdę najlepszym miejscem na wychowywanie małego dziecka jest więzienie? Albo: jak można zranić ogniem kogoś, kto z ognia się zrodził (chwilę wcześniej zadałem to samo pytanie w stosunku do „
Czasu śmierci”)? W filmie jest po prostu tyle logicznych dziur i niejasności, że nawet jeśli całość ogląda się umiarkowanie znośnie, to po zakończeniu seansu głowa może spuchnąć od próby ogarnięcia fabuły. Ale brak logiki, czy też może raczej nieokiełznana fantazja scenarzysty, to jedno. Odrębną sprawą jest kiepska realizacja filmu.
Brak profesjonalizmu widać bowiem tutaj już od pierwszego kadru. Wracający do domu facet ignoruje żonę, która zamierza świętować rocznicę ich ślubu, zamyka się w łazience i po chwili strzela sobie w łeb. Problem w tym, że przedstawiona para niespecjalnie wygląda na małżeństwo. On – bysiowaty, spocony i ubrany w byle jakie ciuchy, ona – szczupła, opalona, gibka, paradująca po mieszkaniu w eleganckiej, koronkowej bieliźnie. On – pewnie z ekipy realizacyjnej, ona – z castingu. Być może przesadzam, ale jestem wyczulony na olewcze podchodzenie do widza. Dużo wyraźniej widać je na przykładzie samego budynku więzienia. Odrapane ściany, zrujnowane wyposażenie, wszechobecna rdza oraz… rozstawieni przed celami, znudzeni więźniowie w zadbanych, cywilnych ciuchach (jakieś bluzy dresowe, kaptury, etc). A Blackgate to ponoć więzienie o zaostrzonym rygorze. Może trzeba było zamiast w znanych aktorów, zainwestować na przykład w kilkadziesiąt kompletów jednolitych kolorystycznie (choćby i pomarańczowych) uniformów? Albo kwestia kluczowego dla fabuły pieca. Owszem, konstrukcja robi odpowiednie wrażenie, tyle że palenisko jest zamykane drzwiczkami zaopatrzonymi w monstrualnych wręcz rozmiarów otwory, przez które swobodnie można przełożyć rękę. W sumie więcej tam dziur, niż metalu. W jaki więc sposób można uzyskać w środku wysoką temperaturę i w ogóle obsługiwać urządzenie, skoro następuje bardzo duża wymiana powietrza z otoczeniem? No i „biuro dawnego naczelnika” (jak rozumiem, chodziło raczej o „dawne biuro naczelnika”), posadowione na półpiętrze piwnicy, w bliskim sąsiedztwie plątaniny rur. Bo przecież to takie naturalne, że umieszcza się gabinet, w którym od czasu do czasu bywają ministerialni goście, w podziemiach więziennego bloku, zamiast w ogromnym, podobnym do pałacu, budynku głównym. Takich kwiatków jest w „Palenisku” po prostu zatrzęsienie.
Jak by tego było mało, zdjęcia są dość ciemne, a jakikolwiek szybszy ruch owocuje czkawką obrazu. Dźwięk oryginalnej ścieżki jest po prostu paskudny, bełkotliwy i momentami kompletnie niezrozumiały, muzyka natomiast przypomina oprawę nowoczesnego baletu – bliżej jej do hałasu pracującej kanalizacji, niż do harmonijnych odgłosów uzyskiwanych za pośrednictwem zestawu muzycznych instrumentów. W tym wszystkim chyba najlepiej wypadają efekty specjalne, aczkolwiek i tak sporo brakuje im do ideału. Szczególnie mocno widać to na przykładzie niechlujnie wykonanej sceny w windzie. Bohaterowie duszą się, dławią, omdlewają od żaru, który wszystko topi, ale po wyjściu – ani jedna kropelka potu nie perli się na ich czołach. I nie, nie była to iluzja, skoro po otwarciu drzwi rozpalone do czerwoności wnętrze windy widzą dwie inne dramatis personae, a wraz z nimi i my. Wygląda też na to, że wzmacnianie nadnaturalnych objawień błyskami lamp stroboskopowych zaczyna niebezpiecznie wchodzić w krew twórcom spod znaku taniego kina.
Mimo wymienionych wyżej błędów „Palenisko” daje się od biedy oglądać, choć wcale nie jestem pewien, czy w ogóle ma sens mordowane się z takimi filmami. W końcu to któraś tam –nasta liga kinematografii…