Trupów sporo, choć z tym tysiącem to lekka przesada. Jeśli liczycie na kąpiel w fontannie krwi, kupcie lepiej „Kill Billa”, odświeżcie „Martwicę mózgu” albo dajcie Samoobronie dojść do władzy. Na keczup Rob Zombie zbytnio się nie wykosztował. Postawił na coś zgoła innego...
DVD: Dom 1000 trupów
[Rob Zombie „Dom 1000 trupów” - recenzja]
Trupów sporo, choć z tym tysiącem to lekka przesada. Jeśli liczycie na kąpiel w fontannie krwi, kupcie lepiej „Kill Billa”, odświeżcie „Martwicę mózgu” albo dajcie Samoobronie dojść do władzy. Na keczup Rob Zombie zbytnio się nie wykosztował. Postawił na coś zgoła innego...
Rob Zombie
‹Dom 1000 trupów›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Dom 1000 trupów |
Tytuł oryginalny | House of 1000 Corpses |
Dystrybutor | Monolith |
Reżyseria | Rob Zombie |
Zdjęcia | Tom Richmond, Alex Poppas |
Scenariusz | Rob Zombie |
Obsada | Sid Haig, Bill Moseley, Sheri Moon, Karen Black, Chris Hardwick, Erin Daniels, Jennifer Jostyn, Rainn Wilson, Tom Towles, Dennis Fimple |
Muzyka | Rob Zombie, Scott Humphrey |
Rok produkcji | 2003 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 105 min |
Parametry | Dolby Digital 5.1; format 1.85:1 |
WWW | Strona |
Gatunek | groza / horror |
EAN | 5902619128210 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Postawił na atmosferę. Hipnotyzującą, paranoidalną, bliższą niepokojącemu realizmowi japońskiego gore niż temu, czym karmią nas ostatnimi laty amerykańscy twórcy kina grozy. Kąsek bardzo łakomy dla percepcji wyrobionego fana horroru, niedzielni zajawkowicze raczej szybko się ugną pod natłokiem psychicznej przemocy, sadyzmu (choć nie aż tak skrajnego jak np. w „Guinea Pig”), kiczu a’la Corman, wyuzdanej erotyki i bezdennie czarnego humoru spod znaku Tromy.
Zaczyna się cokolwiek konwencjonalnie. Dwie podróżujące przez kraj pary trafiają do muzeum osobliwości, gdzie ekscentryczny właściciel-clown opowiada im legendę o niejakim Doktorze Psycho (w oryginale jest Dr Satan, ale nasi specjaliści od łopatologii i maślanego masła musieli swym zwyczajem przemianować), który w okolicy żył, dźgał i zarzynał, póki ducha (rzekomo) nie wyzionął. Zaintrygowana młodzież postanawia zwiedzić miejsce pobytu szaleńca i w ten oto sposób los pcha ich do tytułowego domu, nie tyle tysiąca trupów, co wariatów. I to jakich! Manson, Leatherface i Giertych to przy nich francuskie pudelki. W tym właśnie momencie urywa się coś, co zaczynało śmierdzieć kolejnym tanim modelem teksańskiej piły, a zagaja autonomiczna wizja, w której prawdziwa makabra splata się z cyrkowym szaleństwem, a nowatorskie pomysły z hołdem dla klasyki. Wizja totalnie pokręcona, z pewnością nie na każde nerwy, niemniej unikalna i mogąca pasjonatów gatunku szczerze zafascynować, zarówno na płaszczyźnie fabularnej (film równie dobrze mógłby się nazywać „Dom 1000 smaczków”), jak i formalnej („Dom 1000 tricków”).
Wpierw o tej drugiej, ważniejszej, bo to ona tworzy wspomniany wcześniej klimat. Debiutant Zombie dokonał rzeczy z pozoru niemożliwej – do jednego kotła powrzucał tuzin reżyserskich, operatorskich i montażowych sztuczek – podzielony ekran, slow motion, przyspieszenie taśmy, żonglowanie barwami od tęczy do sepii, rozmaite filtry i inne mniej lub bardziej zaawansowane techniki. Niejeden już tak próbował i niejeden już utonął w odmętach quasitwórczego chaosu. A tu z tych odmętów wyłania się nowa jakość. No, może nie tak zupełnie nowa – wyraźnie widać inspiracje, głównie Stone’m – ale jak na dzisiejsze oblicze gatunku, to i tak rzecz absolutnie niezwykła. Jeden z nielicznych przypadków horroru, który oficjalnie niby nie przeraża, ale wprowadza widza w pewien klaustrofobiczny, narkotyczny niemal stan niepokoju, który potęguje jeszcze psychodeliczna muzyka autorstwa, a jakżeby inaczej, Zombiego. Maksymalnie chore wizje z łatwością mogą powrócić w sennych koszmarach, co uzyskać jest przecież o niebo trudniej niż na chwilę przestraszyć wyskakującym znikąd kotem czy intensywnym nasileniem syntezatorowego basu. Tu nie ma typowo horrorowej ilustracji muzycznej, jest współczesny rock’n’roll (w tym fantastyczny cover „Brickhouse” Commodores), country z lat 40. i pop z 20. – i wierzcie lub nie – w zestawieniu z sekwencjami makabreski robi to piorunujące wrażenie.
Osobny akapit należy się doskonale dopasowanym do ról świrusów, cudownie kiczowato ucharakteryzowanym aktorom, wśród których brylują weterani drugoligowego kina grozy –Sid Haig (znany również z serii blaxploitation z Pam Grier, ostatnio w niewielkiej rólce u Tarantino w „Kill Bill vol. 2”), Bill Moseley (charakterystyczny dryblas, Chop Top z sequela „Teksańskiej masakry...”, grał też m.in. w „Armii ciemności”, „Blobie”, remake’u „Nocy żywych trupów”) i Karen Black (na koncie ma ponad 130 filmów, ale jako taką popularność poza USA zyskała stosunkowo niedawno dzięki roli matki Stiflera w „American Pie”). W wyjątkowo pozytywnej roli pojawia się Tom Towles (remake „Nocy żywych trupów”, „Borrower”, „Twierdza”, „Klincz”). Natomiast niewątpliwym odkryciem jest oszałamiająca blond-piękność Sheri Moon, prywatnie żona reżysera. Wykreowana przez nią postać Baby zrobiła taką furorę, że obecnie powstaje komiks poświęcony w całości tej bohaterce.
Na koniec słowo o smaczkach. Od nawiązań do szlagierów gatunku aż się roi, a co ciekawe, Zombie wyszedł i poza nurt. Imiona najważniejszych bohaterów zaczerpnął od braci Marx (Kapitan Spaulding, Otis Driftwood, Firefly), a akcję umieścił w domu, który wcześniej był „najlepszym burdelikiem w Teksasie”. Resztę odkryjecie sami. Naprawdę warto. Zachodni krytycy zrównali „dom” z ziemią, lecz jakie to ma znaczenie, skoro dla tysięcy miłośników horroru film już sekundę po premierze zyskał status kultowego? A propos premiery – mam dla Was jeszcze jeden niebanalny smaczek. W inauguracyjny weekend „Dom 1000 trupów” zarobił 3,460,666 dolarów, co w przeliczeniu na ilość lokalizacji dało dokładnie 666 dolarów na kino. Czy można się więc dziwić decyzji dystrybutora o wprowadzeniu filmu od razu na DVD? Bojówkarze Radia Maryja nie śpią...