Kozincew tak rysuje tytułową postać, by wciągnąć widza do gry intelektualnej, zmusić go do postawienia sobie kluczowych pytań: z jednej strony o moralność w polityce, z drugiej – o siłę więzi rodzinnych (a szerzej: międzyludzkich) w obliczu walki o wpływy i władzę. Tak naprawdę jest to pytanie o kondycję człowieka – aktualne w każdym czasie i pod każdą szerokością i długością geograficzną. Dramat króla mieści się gdzieś pośrodku wielkiej sceny odmalowanej przez reżysera; mamy na niej bowiem do czynienia jeszcze z dwiema tragediami: tą małą – hrabiego Gloucesteru, który, jak Lear krótkowzroczny, dał się zwieść nieślubnemu synowi, oraz największą – całego państwa, które w wyniku wojny domowej zmierza ku przepaści. Ten fatalizm sytuacji został w filmie oddany idealnie.
Zdecydował o tym nie tylko wybór czarno-białej taśmy, ale przede wszystkim plenerów. Przyroda jest bohaterom nie mniej nieprzyjazna niż najzagorzalsi wrogowie. Ponury nastrój filmu przełamuje nieco postać królewskiego błazna, który z typową dla siebie swadą na bieżąco komentuje rozwój wydarzeń, w niczym nie oszczędzając chlebodawcy. Nie należy jednak oczekiwać odeń jarmarcznego humoru; z jego słów przebija bowiem troska o kraj nie mniejsza niż z patetycznych wypowiedzi tych, którzy dzierżą berło i koronę. To wszystko skłania zaś do mało radującej kontestacji, że świat, w którym żyjemy, nie jest niczym innym jak wielką sceną błazeństw. W klimat dzieła Kozincewa perfekcyjnie, choć i niekiedy boleśnie, wbija się symfoniczna muzyka – podkreślająca najdramatyczniejsze zwroty akcji i pogłębiająca psychologiczny portret głównych dramatis personae.
Rolę tytułową Grigorij Michajłowicz powierzył pięćdziesięciojednoletniemu wówczas, mało znanemu poza swoją ojczyzną, Estończykowi (rodem z Tallina) Jüriemu Järvetowi, o którym usłyszał teraz nie tylko cały Związek Radziecki, ale i świat. To nie przypadek, że dwa lata później Andriej Tarkowski obsadził go – jako cybernetyka Snauta – w swoim „
Solarisie” według Stanisława Lema. Gonerylę zagrała Łotyszka Elza Radziņa (Gertruda z „
Hamleta”), a Reganę – Galina Wołczek (służąca Maritornes z „
Don Kichota”); debiutantką była za to wcielająca się w najmłodszą z córek Leara, Kordelię, Walentina Szendrikowa, absolwentka moskiewskiej Wyższej Szkoły Teatralnej imienia Borisa Szczukina. Choć bezsprzecznie piękna i zdolna, nie zrobiła wielkiej kariery. Zaliczyła jeszcze tylko dwie główne role – w białoruskiej baśni „Mogiła lwa” (1971) Walerija Rubinczika oraz dramacie społecznym Ilji Gurina „Stare długi” (1979) – po czym zeszła na dalszy plan, by po upadku Kraju Rad wycofać się całkowicie z zawodu. Jej męża, króla Francji, zagrał Litwin Juozas Budraitis („
Anastazja Słucka”, „
Czarna Błyskawica”, „
Miłość ON/OFF”), zdradzieckiego Edmunda – jego rodak Regimantas Adomaitis („Nikt nie chciał umierać”, „Trudno być bogiem”), a szlachetnego księcia Albany – Donatas Banionis („
Solaris”, „Tadas Blinda. Początek”). Honoru Łotwy bronili zaś, poza Radziņą, Kārlis Sebris (filmowy hrabia Gloucesteru) i Leonhard Merzin (jego syn Edgar). Z Rosji z kolei Kozincew sprowadził Władimira Jemielianowa („
Wrogie żywioły”), czyli hrabiego Kentu, oraz Aleksieja Pietrenko („
12”, „
Pochowajcie mnie pod podłogą”), który swoją twarzą obdarzył Oswalda, jedną z największych kanalii w sztuce Szekspira.
Przyglądając się obsadzie filmu, nie można nie wspomnieć o fenomenalnie zagranej przez Olega Dala roli królewskiego błazna. Aktor ten urodził się w 1941 roku; mając dwadzieścia dwa lata, ukończył stołeczną Wyższą Szkołę Teatralną imienia Michaiła Szczepkina, później zaś występował w teatrach Moskwy i Leningradu. Zadebiutował, jeszcze podczas studiów, w dramacie młodzieżowym Aleksandra Zarchiego „Gwiaździsty bilet” (1962); należną sławę przyniosły mu główne kreacje w wojennych obrazach „Żenia, Żenieczka i katiusza”
Władimira Motyla oraz „Kronika nurkującego bombowca” Nauma Birmana (oba z 1967 roku). Ostatnią rolę zagrał trzynaście lat później w dramacie obyczajowym Leonida Mariagina „Niezwanyj drug”. W marcu 1981 roku znaleziono go nieżywego w pokoju hotelowym w Kijowie… Autorem zdjęć do „Króla Leara” był litewski operator Jonas Griciaus, któremu Kozincew zaufał już (i nie zawiódł się) przy „
Hamlecie”; ścieżkę dźwiękową stworzył natomiast po raz kolejny Dymitr Szostakowicz. I znów nie można w tym przypadku mówić jedynie o ilustracji do obrazu, słynny twórca skomponował bowiem dzieło symfoniczne, które znakomicie broni się również w osobnej formie. A to prawdziwa sztuka, w całej historii kinematografii udająca się nielicznym. Po zakończeniu pracy nad adaptacją Szekspira Grigorij Michajłowicz poświęcił się pisaniu: w 1972 roku wydał książkę zatytułowaną „Głębia ekranu”, a rok później – mający formę dziennika „Przestwór tragedii” (również poświęcony, a jakże!, autorowi „Makbeta”). Jeśli ktoś czekał na następne – i książki, i filmy – musiał przeżyć srogi zawód. Na początku maja 1973 roku podczas pobytu w sanatorium w Komarowie reżyser miał zawał serca; wkrótce przewieziono go do szpitala w Leningradzie, gdzie zmarł jedenastego maja. Ogromną stratę poniosła nie tylko kinematografia radziecka. Płakać po Kozincewie powinni wszyscy wielbiciele dramaturga ze Stratfordu.