Klasyka z klasą: Jean-Paul Belmondo. Twardziel o duszy romantyka [ - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl W ślad za pierwszą „Kolekcją filmów” Jean-Paula Belmondo Kino Świat zdecydowało się wydać drugi box. Co różni oba wydawnictwa, oczywiście poza zawartością? Fakt, że w pierwszym zaprezentowano dzieła stylistycznie różnorodne – od dramatu, poprzez komedie sensacyjne, film płaszcza i szpady, aż po kryminał. Drugi natomiast to – z jednym wyjątkiem – zbiór thrillerów i dramatów kryminalnych. Słowem: kino gatunkowe!
Klasyka z klasą: Jean-Paul Belmondo. Twardziel o duszy romantyka [ - recenzja]W ślad za pierwszą „Kolekcją filmów” Jean-Paula Belmondo Kino Świat zdecydowało się wydać drugi box. Co różni oba wydawnictwa, oczywiście poza zawartością? Fakt, że w pierwszym zaprezentowano dzieła stylistycznie różnorodne – od dramatu, poprzez komedie sensacyjne, film płaszcza i szpady, aż po kryminał. Drugi natomiast to – z jednym wyjątkiem – zbiór thrillerów i dramatów kryminalnych. Słowem: kino gatunkowe!
Spadkobierca (1973) [70%] W 1973 roku Jean-Paul Belmondo zagrał w dwóch filmach – gatunkowo skrajnie odmiennych, ale artystycznie równie udanych. Zrealizowany przez Philippe’a de Brokę „ Wspaniały” był bardzo udaną komedią sensacyjno-przygodową, obliczoną jako parodia obrazów z Jamesem Bondem; z kolei „Spadkobierca” to podejmujący nader poważny temat dramat sensacyjny z rozwiniętym wątkiem politycznym, sięgającym nawet czasów hitlerowskiej okupacji Francji. Reżyserem dzieła był, dzisiaj już zapomniany, choć wciąż jeszcze żyjący, Philippe Labro (także scenarzysta i prozaik). W latach 1969-1984 nakręcił on siedem filmów pełnometrażowych, w których w rolach głównych pojawiały się takie gwiazdy, jak Yves Montand, Jean-Louis Trintignant, Gerard Depardieu i oczywiście Belmondo. W „Spadkobiercy” gra on Barta Cordella, dziedzica wielkiej fortuny, który po śmierci ojca wraca do kraju, aby przejąć kontrolę nad firmą rodzinną, w skład której wchodzą fabryki, zakłady zbrojeniowe, gazety. Bart jest typowym playboyem, klasycznym enfant terrible, za życia starego Cordella nierzadko przysparzającym mu trosk i kłopotów. Między innymi dlatego został swego czasu wyekspediowany ze swoją żoną, Włoszką Giovanellą, za Ocean do Stanów Zjednoczonych. Gdy jednak dociera do niego wieść o wypadku lotniczym, w którym zginął ojciec, nie waha się ani chwili i wsiada na pokład samolotu lecącego do Paryża. Już na lotnisku przekonuje się, że nie będzie mu łatwo w ojczyźnie. Na szczęście próba wrobienia go w przemyt narkotyków jest szyta zbyt grubymi nićmi i ostatecznie, po interwencji zaprzyjaźnionego z Cordellami ministra, Bart zostaje wypuszczony. Ale to dopiero początek prawdziwych kłopotów. Dziedzic fortuny z czasem czuje się coraz bardziej osaczony, nie wie, któremu z najbliższych współpracowników może zaufać. Na dodatek nabiera pewności, że stary Hugo Cordell zginął w wyniku sabotażu. Pytania, komu i dlaczego zależało na jego śmierci – są kluczowe dla dalszego rozwoju sytuacji. Belmondo okazał się idealnym odtwórcą postaci tytułowej. Bart – z jego wrodzoną szarmanckością wymieszaną z nonszalancją, z pewnością siebie i lekceważeniem skostniałych norm i zasad – jest z ducha amerykański, nie ma dla niego rzeczy niemożliwych do zrobienia, nie ma kobiet nie do zdobycia. Jeśli ktoś jednak naciśnie mu na odcisk, musi liczyć się z kontruderzeniem. Zdobywszy więc informacje, kto stał za zamachem na nestora rodu, Cordell junior podejmuje działania, które – czego przewidzieć nie był w stanie – prowadzą do tragicznego końca. Film zrealizowany został w typowym dla połowy lat 70. ubiegłego wieku stylu; Philippe Labro wystylizował „Spadkobiercę” na kino niemal paradokumentalne, a swego bohatera pokazał w sposób przypominający punkt widzenia mediów. Dynamiki fabule dodaje zaś równoległe prowadzenie kilku wątków, co uzyskano dzięki odpowiedniemu montażowi. Poza Jean-Paulem Belmondo z gwiazd kina francuskiego na ekranie pojawiają się jeszcze między innymi Jean Rochefort (seria o Angelice i „Widmo wolności” Luisa Buñuela) oraz Jean Desailly („ Szpicel” Jean-Pierre’a Melville’a i „ Gładka skóra” François Truffauta) jako André i Jean-Pierre, doradcy Barta Cordella. Trzy lata po nakręceniu „Spadkobiercy” doszło do drugiego – i zarazem ostatniego na planie filmowym – spotkania Jean-Paula Belmondo z reżyserem Philippe’em Labro. I ponownie zaowocowało ono bardzo przyzwoitym filmem sensacyjnym, który broni się nawet prawie czterdzieści lat od powstania. Tym razem gwiazdor francuski wciela się w tytułowego Łowcę – człowieka od zadań specjalnych, który działa na zlecenie rządu, choć poza granicami prawa. Jak naprawdę się nazywa? Niekiedy Roger Pilard i jest agentem ubezpieczeniowym, innym znów razem – Jean Lafontaine i jest groźnym przestępcą ekstradowanym z Kanady do Francji. Zmienia tożsamości jak rękawiczki i pozostaje nieuchwytny dla wrogów. Jego największym plusem jest skuteczność – jeżeli podejmuje się jakiegoś zadania, można być pewnym, że je wykona. Popisuje się przy tym niezwykłą pomysłowością i odwagą, nie brakuje mu brawury, a gdy trzeba, to i bezwzględności. Bywa karzącą ręką sprawiedliwości, docierając tam, dokąd nie jest w stanie dotrzeć Temida. Oczywiście nie robi tego z czystej miłości do ojczyzny, jest bowiem sowicie opłacany, ale też rozmach przygotowywanych przez niego operacji niejednokrotnie wymaga dużych inwestycji. Biorąc pod uwagę powyższe, nie ma się co dziwić, że Łowca jest człowiekiem znienawidzonym przez organizacje przestępcze, które wydały na niego wyrok śmierci. Zanim go jednak dopadną, on musi dopaść Krogulca – wroga publicznego numer jeden, nadzwyczaj śmiałego złodzieja i zabójcę, który wymyka się służbom policyjnym. Krogulec (gra go, zamrły w sierpniu 2010 roku, Bruno Cremer, bohater „Ceny strachu” Williama Friedkina, w ostatnich latach kariery występujący przede wszystkim jako komisarz Maigret) uderza zawsze z zaskoczenia, napada na sklepy jubilerskie i banki, wykorzystując jako pomocników przestępców młodocianych, których następnie likwiduje, aby nie mogli go rozpoznać. Taka jest jego zasada: muszą zginąć wszyscy, którzy widzieli jego twarz. Ale nawet tak metodycznego szwarccharakterowi przytrafiają się błędy – w czasie skoku na jubilera zaskakuje go dwóch policjantów, których tuż przed udaną ucieczką zabija, na miejscu napadu pozostawia jednak rannego wspólnika, dwudziestoparoletniego Costę Valdeza (debiutujący na ekranie Patrick Fierry). Valdez trafia do więzienia, lecz nie chce współpracować z władzami i milczy. Policja jest natomiast przekonana, że zna on jakieś szczegóły, które pomogłyby zidentyfikować Krogulca; dlatego zapada decyzja, aby wysłać za kratki Łowcę, dorabiając mu przy tym odpowiednio bandycki życiorys. Ma on zdobyć zaufanie Costy i wyciągnąć od niego wszystko, co chłopak wie na temat poszukiwanego złodzieja. Nie trzeba chyba dodawać, że w finale czeka widzów ekscytujący pojedynek pomiędzy Łowcą a Krogulcem! Film Labro został skonstruowany według najlepszych wzorców amerykańskich, wśród których na pierwszym miejscu należałoby wymienić – to żadna nowość – „Brudnego Harry’ego”. Podobne są konstrukcja postaci i – z małymi wyjątkami – schemat fabularny; identyczne natomiast – przesłanie, które można streścić krótko: dla zaprowadzenia sprawiedliwości można działać nawet poza prawem! Cztery lata po „ Wspaniałym” i dwa po „Niepoprawnym uwodzicielu” Jean-Paul Belmondo ponownie wystąpił w zwariowanej komedii przygodowej, która musiała być dla niego miłą odskocznią od kręconych w tamtym czasie niemal taśmowo dramatach kryminalnych i sensacyjnych („Spadkobierca”, „Stavisky”, „Strach nad miastem”, „Łowca”, „Ciało mojego wroga”). W „Dublerze” Francuz wciela się, nie pierwszy zresztą raz na ekranie, w dwie postaci – w słynnego gwiazdora kinowego Brunona Ferrariego oraz ciągle pakującego się w kłopoty kaskadera Mike’a Gauchera. Ten drugi od lat próbuje swych sił na planie filmowym, nigdy jednak nie zdołał wybić się ponad przeciętność, prześladuje go pech albo gubi brawura. Tak jest i tym razem. W czasie kręcenia jednej ze scen w samochodzie puszczają hamulce, w efekcie czego dochodzi do groźnego w skutkach wypadku. Mike i towarzysząca mu kaskaderka, a zarazem narzeczona, z którą tego samego dnia ma wziąć ślub, Jane Gardner (gra ją średnio utalentowana, ale za to odpowiednio wyglądająca Amerykanka Raquel Welch) trafiają do szpitala. I chociaż agent Gauchera, zapobiegliwy Hiacynt (specjalizujący się w komediach Charles Gérard), sprowadza do ich łóżek sędziego pokoju, ceremonia nie odbywa się – Jane, wściekła na Mike’a, odmawia zamążpójścia. Od tego momentu ich drogi się rozchodzą. Po rekonwalescencji kobieta nie reaguje na żadne próby kontaktu, jakie podejmuje jej niedoszły mąż – nie odbiera od niego kwiatów, nie czyta listów, które ten wysyła, nie chce go widzieć na oczy. Mężczyźnie wiedzie się również fatalnie w sprawach zawodowych, nikt nie chce go zatrudniać przy produkcji filmów, dlatego chcąc zarobić na utrzymanie, oszukuje pomoc społeczną i bierze upokarzające fuchy (jak na przykład „rolę” małpy, która w supermarkecie reklamuje… makaron). Aż pewnego dnia Paryż obiega wieść o przybyciu zza Oceanu aktora Brunona Ferrariego, który ma nakręcić we Francji swój najnowszy przebój – „Zakochanego szpiega”. Ferrari postrzegany jest przez wielbicieli jako twardziel, na którego widok mdleją kobiety i który samodzielnie wykonuje większość popisów kaskaderskich w swoich filmach; prawda jest jednak zupełnie inna – to tchórzliwy homoseksualista nie tylko nienawidzący kobiet, ale bojący się nawet wspiąć po zwykłej drabinie. Producent obrazu nie ma wyboru, musi poszukać dublera; wkrótce okazuje się, że jedynym, który wchodzi w rachubę – z powodu podobieństwa fizycznego – jest Gaucher. Mike oczywiście przyjmuje propozycję, widzi w niej bowiem szansę na odbicie się od dna i odzyskanie pięknej Jane. „Dubler” powstał w dość specyficznych czasach, gdy wciąż panowała duża swoboda seksualna, a w sferze publicznej nie przejmowano się jeszcze zbytnio poprawnością polityczną. Dlatego homoseksualista Ferrari nazywany jest tu po prostu „pedałem”, a sposób, w jaki go sportretowano, nie rodzi żadnych wątpliwości co do tego, że miał zostać – i został – wyszydzony (choć z nutą sympatii dla samej postaci). Poza tym sporo w tym filmie gagów rodem z komedii slapstickowej, pościgów jak w obrazie płaszcza i szpady i dużo humoru sytuacyjnego. Czemu zresztą trudno się dziwić, skoro reżyserii podjął się Claude Zidi, który już wcześniej zdobył popularność komediami z Pierre’em Richardem („Diabli mnie biorą”, 1974; „Cenny depozyt”, 1975) i Louisem de Funèsem („Skrzydełko czy nóżka”, 1976). Ciekawostką jest natomiast fakt, że w epizodach pojawili się w „Dublerze” słynny reżyser Claude Chabrol oraz – grający samych siebie – piosenkarze Jane Birkin i Johnny Hallyday. Francuska wariacja na temat „Psów wojny”, nakręcona w rok po głośnej ekranizacji powieści Fredericka Forsytha autorstwa Johna Irvina. Podpisał się pod nią jeden z ulubionych reżyserów Jean-Paula Belmondo, zmarły w listopadzie ubiegłego roku (w wieku lat osiemdziesięciu siedmiu), Georges Lautner. W przeszłości niejeden raz sięgał on po scenariusze z okolic kina akcji – i to zarówno o proweniencji komediowej („Testament gangstera”, 1963; „Był sobie glina”, 1971; „Glina czy łajdak”, 1979), jak i stricte dramatycznej (chociażby „Śmierć człowieka skorumpowanego” z 1977 roku z Alainem Delonem w roli głównej). Bohaterem „Zawodowca” uczynił agenta francuskich służb specjalnych, Josselina Beaumonta, potocznie zwanego – przez żonę, kochankę i kolegów z pracy – „Jossem”. Podobnie jak James Bond, agent 007 Jej Królewskiej Mości, „Joss” ma licencję na zabijanie. I właśnie po to zostaje wysłany do jednego z rządzonych dyktatorsko krajów afrykańskich (w filmie pada jego nazwa, ale podobnie jak Republika Zangaro wymyślona przez Forsytha, jest to państwo zmyślone) – ma zastrzelić jego prezydenta, niejakiego N’Jalę (w tej roli czarnoskóry Pierre Saintons). Niestety jednak nic nie idzie tak, jak powinno. Od razu po pojawieniu się na lotnisku Beaumont zostaje aresztowany i wtrącony do więzienia, krótko potem odbywa się jego proces, w wyniku którego zostaje skazany na długoletni pobyt w obozie pracy. Josselin zdaje sobie sprawę, że końca kary nie doczeka – jeśli nie wykończą go psychopatyczni strażnicy, to zrobi to suchy klimat i wysoka temperatura. Jedyna nadzieja tkwi w ucieczce. Co mu się zresztą, przy pomocy innego współwięźnia, udaje. W efekcie po dwóch latach od wysłania go na Czarny Kontynent specagent wraca do Paryża. Pierwsze co robi, to wysłanie do swoich przełożonych telegramu z informacją, że zamierza wykonać polecone mu zadanie. Przeczytawszy tę wiadomość, pułkownik Martin (gra go Jean-Louis Richard, znany z „ Ostatniego metra” François Truffauta i „ Szoku” Robina Davisa) wpada w przerażenie. Tak się bowiem składa, że lada dzień oficjalną wizytę nad Sekwaną i Loarą rozpoczyna prezydent N’Jala. Teraz jednak przybywa nie jako wróg, ale potencjalny sojusznik i kontrahent handlowy. Jeżeli Beaumont dopnie swego, Francji grozi skandal międzynarodowy. Służby nie mają więc innego wyjścia, jak dopaść swego eksagenta, zanim wykona on – mocno już nieaktualne – zlecenie sprzed dwóch lat. W ślad za „Jossem” ruszają bezwzględny komisarz Rossen (Robert Hossein, tytułowy bohater wyreżyserowanego przez siebie „Wampira z Düsseldorfu” z 1965 roku) oraz nadambitny inspektor Farges (Bernard-Pierre Donnadieu, który przed dwiema dekadami zagrał w „Szwadronie” Juliusza Machulskiego), którzy nie cofną się przed niczym, aby go powstrzymać. Beaumont jest jednak najlepszym z najlepszych, zawodowcem w każdym calu, potrafiącym przewidzieć ruchy przeciwnika z dużym wyprzedzeniem. Na dodatek napędza go chęć zemsty na przełożonych; Josselin nie ma bowiem żadnych wątpliwości, że dwa lata wcześniej służba bezpieczeństwa prezydenta N’Jali wpadła na jego trop tylko dlatego, że – w imię racji stanu – został wystawiony przez własny rząd. Mimo kilku mrugnięć okiem do widza, obraz Lautnera to rasowy dreszczowiec, oparty na inteligentnym scenariuszu (jego kanwą była powieść brytyjskiego pisarza Patricka Alexandra), którego autorzy nie zapomnieli o kilku zaskakujących zwrotach akcji i pełnym dramatyzmu finale (z "Chi Mai", czyli pięknym motywem przewodnim skomponowanym przez Ennia Morricone, w tle). Bez dwóch zdań – film portretuje Jean-Paula Belmondo w szczytowej formie! „Brudny Harry” odcisnął ogromne piętno na światowej kinematografii. Po premierze filmu z Clintem Eastwoodem na całym świecie zaczęły powstawać obrazy o twardych gliniarzach, którzy na przekór całemu światu – a zwłaszcza swoim szefom – dążą do rozprawy z groźnymi bandytami. We Francji etatowym odtwórcą podobnych ról został Jean-Paul Belmondo. Wystarczy wspomnieć o wyreżyserowanym przez Henriego Verneuila „ Strachu nad miastem” (1975); nakręcony osiem lat później „Raptus” – autorstwa specjalisty od kina gangsterskiego, Jacques’a Deraya („Borsalino”, „Borsalino i spółka”, „ Flic story”) – jest jego swoistą kontynuacją. Belmondo gra w nim komisarza Philippe’a Jordana – człowieka, który nigdy nie schodzi z ringu pokonany, dla którego nie ma granic, gdy ściga groźnych bandytów. Tym razem pada na Sauveura Meccacciego (w tej roli Amerykanin Henry Silva, który na przełomie lat 60. i 70. XX wieku wystąpił w wielu włoskich dramatach kryminalnych), kontrolującego z Marsylii handel narkotykami na całym południu kraju. Ambitny gliniarz stara się, jak może, zatruć mu życie; niejednokrotnie przy tym narusza przepisy, przez co zostaje usunięty z wydziału narkotykowego i przeniesiony do zwykłego komisariatu w centrum Paryża. Jordan nie ma jednak wcale zamiaru, jak jego nowi koledzy, zajmować się pijakami, kieszonkowcami, prostytutkami i alfonsami. Po głowie wciąż chodzi mu Meccacci i to jego stara się dopaść, przy okazji – niejako po drodze – prostując kilka innych spraw i wyrównując rachunki. Philippe jest typowym „samotnym wilkiem”, który rozwiązując własne i cudze problemy, nie ogląda się na innych; choć w pracy dopinguje go i stara się pomagać mu inspektor Rojinski (gra go Pierre Vernier, znany z filmów „ Stavisky” i „ Pan Klein”), Jordan nie chce narażać jego życia ani zdrowia w imię osobistej wendety. Akcja „Raptusa” poprowadzona jest w zabójczym tempie, nie brakuje brawurowych scen – jak chociażby pościg helikopterem za łodzią przewożącą narkotyki czy pojedynek samochodowy na ulicach Paryża – w których Belmondo tradycyjnie wykonywał jeszcze wszystkie popisy kaskaderskie (zrezygnuje z nich dopiero dwa lata później po groźnym wypadku na planie „Skoku”). Za co należą mu się dodatkowe brawa. I chociaż trudno w fabule filmu Deraya doszukać się czegoś nietypowego, wyjścia poza schemat, to mimo wszystko ma on niewątpliwy urok – dzięki swej bezpretensjonalności, i nieudawaniu, że jest czymś więcej niż – podkreślmy: na wysokim poziomie – rozrywką. W dobrej zabawie nie przeszkadzają zaś ani pojawiający się co jakiś czas na obliczu głównego bohatera sardoniczny uśmieszek (którego na marsowej twarzy Harry’ego Callahana nie uświadczymy), ani fakt, że pięćdziesięcioletni aktor zaczął już łysieć, co przydaje mu nieco tatusiowego wyglądu. Najważniejsze, że Jordan jest – tak samo jak Brudny Harry – pozbawiony skrupułów, kiedy ma naprzeciw siebie bandytę. Warto wspomnieć jeszcze, że w „Raptusie” jedną ze swoich pierwszych ról filmowych zagrał Tchéky Karyo („Nikita”, „1492. Wyprawa do raju”, „Patriota”), dzisiaj znany już wielbicielom kina na całym świecie. W imię przyjaźni (1987) [70%] O ile takie filmy, jak „Łowca” czy „Raptus” można uznać za odpowiedź na obrazy z Clintem Eastwoodem w roli głównej, o tyle twórcy „W imię przyjaźni” inspirowali się innym wielkim hitem kina akcji rodem z Hollywood – „Żyć i umrzeć w Los Angeles” (1985) Williama Friedkina (choć co nieco podpatrzyli także w serialu „Policjanci z Miami”). Stan Jalard (Jean-Paul Belmondo) i Simon (Michel Creton) są nie tylko policyjnymi partnerami, ale i od wielu lat bliskimi przyjaciółmi. Ich służba powoli dobiega końca. Jalard zdecydował się już nawet poprosić o dymisję, jego kumpel postanawia zrobić dokładnie to samo. Po przejściu na emeryturę chcą razem wyjechać z kraju, zabierając ze sobą ośmioletniego Christiana, syna Simona, którego matka zwiała w siną dal krótko po urodzeniu chłopca. Ale zanim do tego dojdzie, muszą wypełnić jeszcze jedno zadanie – złapać arcygroźnego przestępcę Charly’ego Schneidera (w tej roli Jean-Pierre Malo, w ostatnich latach znany z jednej z ważniejszych ról w „Możliwości wyspy” Michela Houellebecqa), podejrzewanego o handel narkotykami i napady z bronią w ręku. Szczęście zdaje się im sprzyjać, gdy informator policyjny przekazuje wiadomość, że Schneider znajduje się w klubie nocnym „New York”. Od tego momentu nic jednak nie idzie zgodnie z planem – Charly’emu udaje się bowiem uciec, pozostawiając w toalecie trupa Simona. Stan, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kto zabił jego partnera, przed przełożonymi udaje nieświadomego. Posuwa się nawet dalej – niszczy pisemną rezygnację ze służby; chce pozostawić w policji, bo wie, że tylko w ten sposób będzie mógł dopaść Schneidera i pomścić przyjaciela. Od tamtej tragicznej chwili mijają dwa lata; Jalard awansuje do stopnia szefa wydziału prewencji, ma pod sobą kilku dochodzeniowców, a przed sobą jeden tylko cel – wytropić i ująć ukrywającego się gdzieś, prawdopodobnie poza krajem, Charly’ego. Tylko jak to zrobić, jeżeli prawdą jest, że zwiał aż do Caracas i z dalekiej Wenezueli kieruje kolejnymi napadami. Pewnego dnia dociera jednak do Stana elektryzująca plotka, że Schneider powrócił do Paryża. Komisarz natychmiast przystępuje do akcji, każąc inwigilować ludzi związanych przed laty z bandytą, co zresztą szybko przynosi efekt. Niestety, krótkotrwały, ponieważ bezwzględny morderca eliminuje każdego, kto mógłby naprowadzić gliniarzy na jego ślad, każdego, wobec którego nabiera choćby najmniejszych podejrzeń. Ale Jalard nie ustępuje, nie zwykł bowiem nie wyrównywać starych rachunków. „W imię przyjaźni” Jacques’a Deraya to mocne kino policyjne, w którym trup ściele się gęsto, a psychopatyczny szwarccharakter – mimo że inteligencją na pewno nie dorównuje Erikowi Mastersowi z filmu Friedkina – pozostaje gwarancją, że napięcie nie opadnie do ostatniej minuty. Mamy więc tutaj nieodłączne atrybuty podobnych produkcji – pościgi samochodowe i strzelaniny, konflikt wewnątrzpolicyjny (Stan kontra komisarz Pezzoli, grany przez znanego z „Zawodowca” Michela Beaune) i lekko zarysowany wątek… hmm, w zasadzie trudno nazwać go miłosnym czy romantycznym, ale w każdym razie dotyczy on relacji damsko-męskich (Schneider i prowadząca salon fryzjerski Sandra). Nie brakuje również szczypty humoru, którą wprowadzono, stawiając na drodze Jalarda dziesięcioletniego, notorycznie uciekającego z domu dziecka Christiana, uczciwie informującego kolejne kochanki swego ojca chrzestnego, że mają ostrą konkurencję. Druga adaptacja filmowa, znanej także w Polsce, powieści Georges’a Simenona „Obcy w domu” (1940). Pierwsza powstała dwa lata po publikacji książki, w okupowanej przez nazistów Francji, a podpisał się pod nią Henri Decoin, choć autorem scenariusza był Henri-Georges Clouzot. Pięćdziesiąt lat później, a więc w trzy lata po śmierci pisarza, do tematu powrócił Georges Lautner (autor „Zawodowca”). Głównym bohaterem filmu, będącego zresztą bardzo wierną, mimo że uwspółcześnioną, ekranizacją Simenona, jest adwokat Jacques Loursat (gra go Jean-Paul Belmondo), niegdyś wielka gwiazda palestry, po której chwale nie pozostał nawet cień. Dziesięć lat wcześniej żona Loursata popełniła w miejscu publicznym samobójstwo; w efekcie tego traumatycznego zdarzenia mecenas wycofał się z zawodu, zamknął w swojej posiadłości i sukcesywnie, jak najbardziej świadomie, zaczął pogrążać się w alkoholizmie, korzystając z przepastnych zasobów swojej, wypełnionej tysiącami butelek wina, piwniczki. Zerwaniu uległy też praktycznie jego relacje z córką Isabelle (w tej roli zaczynająca dopiero karierę, pochodząca z Brazylii, Cristiana Réali), która w chwili śmierci matki miała niespełna dziesięć lat. Teraz jest już dorosła, mieszka w tym samym domu co ojciec, ale ze sobą nie rozmawiają; trudno byłoby o to zresztą, biorąc pod uwagę, że Jacques praktycznie każdego wieczoru upija się do nieprzytomności. Dom dawno już zamieniłby się w – potraktujmy to jako określenie symboliczne – ruinę, gdyby nie dawna guwernantka Isabelle, a teraz w zasadzie gospodyni Loursata, pani Fine (niezwykle doświadczona Renée Faure), która dba o to, aby dawny adwokat miał co jeść i w co się ubrać, która każdego dnia, wchodząc do jego gabinetu i rozsuwając grube zasłony w oknach, przywołuje go do życia. Jacques ma swoje przyzwyczajenia dotyczące nie tylko pijaństwa, dwa razy w tygodniu odwiedza znajdujący się nieopodal jego domu burdel; gdy pewnej nocy wraca stamtąd, stojąc pod drzwiami i mocując się z zamkiem, słyszy dochodzący z wnętrza budynku odgłos wystrzału. Wtedy momentalnie – przynajmniej na krótko – trzeźwieje; chwilę później w pokoju na piętrze znajduje zwłoki młodego człowieka. Nie zna go, jego córka także twierdzi, że nigdy nie widziała denata. W takim razie skąd nieznajomy wziął się w domu Loursata? Kto go w nim zastrzelił i dlaczego? Jacques próbuje w następnych dniach rozgryźć tę zagadkę, przy okazji dowiadując się, jak bogate życie towarzyskie, także pod jego dachem, z czego nie zdawał sobie wcale sprawy, prowadziła Isabelle. Niebawem policja aresztuje podejrzanego – jest nim pracownik sklepu płytowego, znajomy córki mecenasa, Antoine Manu (Sébastien Tavel); Loursat ma jednak wątpliwości co do jego winy, tym bardziej że jest przekonany, iż zarówno Isabelle, jak i wszyscy jej znajomi, w tym siostrzeniec Jacques’a, Arnaud, kłamią jak najęci. Dlatego, w trosce o prawdę, podejmuje się obrony oskarżonego, co jest dla niego nie lada wysiłkiem, biorąc pod uwagę nie tylko trawiący go nałóg, ale i dziesięcioletni rozbrat z zawodem. „Obrońca” to klasyczny film psychologiczny, który z biegiem czasu zamienia się w dramat sądowy. Powieść napisana została w klimacie „czarnego kryminału” i w tej formie sprawdzała się świetnie, podobnie zresztą jak jej pierwsza adaptacja. Przeniesienie akcji w lata 90. XX wieku zatarły nieco ten niepowtarzalny nastrój, choć przyznać trzeba, że Jean-Paul Belmondo w roli próbującego doprowadzić do zwycięstwa sprawiedliwości, a przy okazji uratować resztki swej godności adwokata Loursata sprawdza się świetnie.
|