Film Campbella ma nieodpowiedni tytuł. Nie chodzi tutaj o polskie tłumaczenie, które niezbyt wiernie oddaje znaczenie angielskiej nazwy, ale o emocje, jakie film wzbudza w widzu. Ani bezgranicznie nie zachwyca, ani nie odpycha. Bez granic nie może również działać główna bohaterka, poddająca się wciąż narzucanym barierom w życiu i miłości. Ładnie zrealizowany obrazek, trochę poruszający, z dobrym Clivem Owenem i nominowaną do Złotej Maliny Angeliną Jolie. Niedawno ukazał się na DVD w dystrybucji ITI Home Video.
DVD: Bez granic
[Martin Campbell „Bez granic” - recenzja]
Film Campbella ma nieodpowiedni tytuł. Nie chodzi tutaj o polskie tłumaczenie, które niezbyt wiernie oddaje znaczenie angielskiej nazwy, ale o emocje, jakie film wzbudza w widzu. Ani bezgranicznie nie zachwyca, ani nie odpycha. Bez granic nie może również działać główna bohaterka, poddająca się wciąż narzucanym barierom w życiu i miłości. Ładnie zrealizowany obrazek, trochę poruszający, z dobrym Clivem Owenem i nominowaną do Złotej Maliny Angeliną Jolie. Niedawno ukazał się na DVD w dystrybucji ITI Home Video.
Martin Campbell
‹Bez granic›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Bez granic |
Tytuł oryginalny | Beyond Borders |
Dystrybutor | ITI |
Reżyseria | Martin Campbell |
Zdjęcia | Phil Meheux |
Scenariusz | Caspian Tredwell-Owen |
Obsada | Angelina Jolie, Clive Owen, Teri Polo, Linus Roache, Noah Emmerich, Yorick van Wageningen, Timothy West, John Bourgeois, Kate Ashfield |
Muzyka | James Horner |
Rok produkcji | 2003 |
Kraj produkcji | Niemcy, USA |
Czas trwania | 127 min |
Parametry | Dolby Digital 5.1; format 2,35:1 |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, wojenny |
EAN | 5903570127175 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Łączenie łzawego melodramatu ze społecznym przesłaniem wymaga od reżysera talentu i wyczucia, aby nie popadł w zbytni sentymentalizm. Takie filmy mają widza poruszyć, a nie znudzić i wywołać niesmak przesłodzonym, banalnym ujęciem miłości. Niestety, Martin Campbell wydaje się być pośrodku drogi między interesującym twórcą a scenarzystą oper mydlanych. Ciekawie buduje opowieść, aby w pewnym miejscu zapaść się w grząskim gruncie fabularnej przeciętności i łopatologii. Niepotrzebnie wysuwa na pierwszy plan nie uwiarygodniony psychologicznie wątek romansu, traktowany przez widza często obojętnie, kiedy porusza przede wszystkim pokazując przesycone okrucieństwem kraje Afryki. W obraz wkrada się także obłuda. W końcu, chcąc zwrócić uwagę widza na materializm wszechobecny w dzisiejszym świecie, gdy ludzie z drugiej półkuli chcą po prostu godnie żyć, twórcy nie powinni kreować pięknie skomponowanego dziełka, napiętnowanego patosem. A tak, okazuje się, że Campbell użył interesującego, choć trudnego tematu jako tła dla związku głównych bohaterów. Wycyzelowana realizacja znajduje swoje uzasadnienie, ale jednocześnie w opozycji do tematu staje się wadą.
Główna bohaterka, Sarah, jest jedną z wielu bogatych egoistek, które zważają tylko na swoje najbliższe otoczenie. Nastawienie Sarah gwałtownie się zmienia na balu charytatywnym, podczas którego porywczy lekarz Nick atakuje bogaczy o bezlitosność i egocentryzm. Wystąpienie Clive’a Owena jako Nicka działa elektryzująco. Zapowiada drapieżny film, obnażający współczesną bezduszność, poruszający, nietuzinkowy. Tym większe rozczarowanie, kiedy nagle odmieniona Sarah postanawia wszystko rzucić w celu pomagania biednym i chorym w Afryce, oczywiście w towarzystwie wybuchowego lekarza. Każdy zorientuje się, że między nimi już wkrótce zaiskrzy, mimo że więcej ich dzieli niż łączy. Według scenarzysty romans okraszony trudną pracą w krajach skrajnej biedy nie wystarczy, aby utrzymać uwagę widza. Dorzucony zostaje wątek policyjny z agentem CIA i wymuszona końcówka, której nie powstydziłaby się żadna telenowela.
Mimo mielizny, na jaką trafia reżyser, “Bez granic” ogląda się nieźle, a po seansie pozostaje po tej produkcji jakiś ślad. Zapamiętujemy ją ze względu na nieco wygładzone, ale nadal wstrząsające obrazy upadku tysięcy ludzi cierpiących od licznych chorób i głodu. Wyróżnia się tu Clive Owen. Wciąż jeszcze mało znany brytyjski aktor kreuje postać zdesperowanego lekarza w sposób pełen pasji. Wierzymy mu, podczas gdy nagła chęć niesienia pomocy u Sarah, granej przez Angelinę Jolie, trąci nieprawdopodobieństwem. Czyściutka i ułożona w każdym kadrze Jolie nie wygląda na osobę, która zna ból obcowania ze śmiercią i chorobą. Laureatka Oscara prezentuje, zwłaszcza w pierwszej połowie, wyjątkową aktorską sztuczność, co nie idzie w parze z pełnioną przez nią prywatnie funkcją Ambasadora Dobrej Woli. Może nie jest to amatorszczyzna na miarę Złotej Maliny (Angelina zdecydowanie przebiła samą siebie w “Tomb Raider 2”), ale rola plasująca się na poziomie przeciętności.
Trudno doprawdy zorientować się, jakie intencje miał Campbell, jeżeli postanowił skoncentrować się na wątku miłosnym, a o uczuciu między bohaterami można mówić dopiero w drugiej połowie historii. W pierwszej reżyser trochę chce nas zszokować, tylko nie za bardzo! W końcu masowy widz nie ogląda filmu, żeby zastanowić się nad sytuacją Trzeciego Świata. Campbell jawi się tu jako hipokryta, a nawet odrobinę eskapista. Wmawia nam, że Europejczycy i Amerykanie to bezduszni egoiści, wśród których tylko kilku przejmuje się losem bliźnich, by za moment uciec od szorstkiej, okrutnej rzeczywistości, w peanie na cześć poświęcenia w miłości między kobietą i mężczyzną. Wszystko to piękne, szkoda tylko, że nie przekonujące i porwane, jakby scenarzysta miał pomysł na dwie fabuły, ale musiał skupić się na jednej. Na szczęście, oszczędzono nam koniecznego w Hollywood happy endu. Chociaż ostatnie sceny, wspomagane pompatyczną muzyką Jamesa Hornera, raczej nie zaskakują w kategoriach łzawego, nieszczęśliwego zakończenia, udaje się im wzbudzić w widzu coś w rodzaju współczucia dla głównych bohaterów. Zaskakujący wybryk Campbella, który przez większość filmu przygotowuje nas na typowe, suche i banalne pożegnanie z postaciami dramatu. Widać twórcy nie mogli się powstrzymać od skomplikowania fabuły, przez co ostatnie kadry napełniają pogardą dla tanich chwytów a la tasiemiec telewizyjny.
Między kolejne fragmenty “Bez granic” wkradły się tematy warte podjęcia w dzisiejszym nastawionym na popcornową publiczność kinie. Daleko posunięty altruizm, ofiarność, nie tylko w miłości, ale także w przyjaźni. Mechanicznie przychodzi zastanowienie nad obecnym stanem świata i cywilizacji. Przemyślenia może nieco płonne, bo tyle zjawisk obecnie wzbudza oburzenie, że trudno cokolwiek zmienić pod wpływem jednej myśli. Podobne stwierdzenie może brzmieć cynicznie, ale dzisiejszy świat nie jest dla romantyków. Warto jednak zauważyć nie do końca udaną próbę zgłębienia współczesnych problemów w produkcji Campbella, który przestraszył się tego, co mógłby powiedzieć, dlatego z radością wpada w tory pospolitego romansu.
Historia Sarah i Nicka rozgrywa się w różnorodnych sceneriach, często magnetyzujących swoją egzotyką czy nawet dzikością. Słusznie skontrastowano dwa różne uniwersa: szary, bogaty, industrialny Londyn z rozpaloną słońcem Etiopią lub zniszczoną, nieprzyjazną Czeczenią (wprawdzie obszary te zostały “zagrane” przez inne miejsca, ale praca scenografów robi wielkie wrażenie). Uzyskano w ten sposób podkreślone rozgraniczenie, które silniej wpływa na odbiór filmu i historii w nim opowiadanej. W dwie godziny mamy okazję odwiedzić rzadko pokazywane na ekranie miejsca kuli ziemskiej. Taka sposobność niewątpliwie łagodzi irytację wywołaną bojaźliwością reżysera w wyborze odpowiedniej konwencji. Raz oglądamy film społeczny, raz melodramat. Brak zdecydowania odciska ślad na nietuzinkowym pomyśle, który mógł zaowocować oskarowym obrazem.
“Bez granic” nie pojawiło się w polskich kinach, chociaż miało swoje miejsce w planach dystrybutorów. Dopiero niedawno ITI wydało film na DVD, w zachęcającej, niskiej cenie, typowej dla produkcji nie goszczącej wcześniej na ekranach. Dysk prezentuje się zaskakująco dobrze tak w sferze technicznej, jak i w kwestii materiałów dodatkowych. Dobre wrażenie robi już ilość wersji językowych. Do wyboru mamy trzy wersje dźwiękowe i około trzynastu wersji napisowych. Bogaty zestaw jak na drugoligowe wydanie nieznanego polskim widzom filmu. Dodatki może nie są zbyt liczne, ale umożliwiają poznanie wielu szczegółów produkcji.
Dodatki (80%)
W dokumentach o kręceniu filmu, podzielonych ze względu na scenerię, zamieszczono wiele interesujących wypowiedzi ekipy, ciekawostek i informacji na temat trudów tworzenia scenografii czy scen masowych. W pierwszej części dokumentu oglądamy starą cukrownię na obrzeżach Montrealu w Kanadzie, która została przeobrażona w stolicę targanej wojną w 1995 roku Czeczeni. Lokacja zostaje szczegółowo omówiona z każdej strony: operator Phil Meheux opowiada o specjalnym, nerwowym stylu kręcenia kamerą ręczną w celu wydobycia atmosfery zagrożenia, Angelina Jolie podkreśla jak realność scenerii wzbudzała uczucia przygnębienia w ekipie i statystach. Po obejrzeniu starań scenografów w Montrealu, przenosimy się do śnieżnych terenów północnego Quebecu, gdzie kręcono ostatnie sceny filmu. Tym razem głównym tematem wypowiedzi twórców stają się trudne warunki pogodowe. Ostatnim miejscem, do którego przenosi nas materiał “Making of”, jest upalne Wybrzeże Kości Słoniowej czyli filmowa Etiopia.
Druga część dokumentu kontynuuje wątek pustynnej Afryki. Porównana zostaje praca aktorów na planie z efektem końcowym w gotowym obrazie. Martin Campbell okazuje się niezwykle zdeterminowanym i dbałym o detale reżyserem, jeżeli wierzyć słowom Clive’a Owena. Oprócz Afryki, obserwujemy jeszcze zmagania ekipy w filmowej Kambodży. Oba dokumenty są rzetelnie zrealizowane, trwają w sumie około czterdziestu minut. Pokaźna porcja informacji dla wielbicieli oglądania pracy twórców “od kuchni”.
Pięciominutowy materiał o Angelinie Jolie jako Ambasadorze Dobrej Woli ma dopełnić zadanie samego filmu: poruszyć nasze sumienie. Aktorka mówi o cierpieniach i silnej woli uchodźców. Opisuje, jak jej życie zmieniło się po spotkaniu skrajnego okrucieństwa.
Komentarz twórców został opatrzony jedynie angielskimi i niemieckimi napisami, więc nie znającym języka będzie udaremnione jego wysłuchanie. Pozostały wywiad z Caspianem Tredwell-Owenem, scenarzystą “Bez granic”, stanowi przykład krótkiego i średnio wciągającego bonusa, robionego dla zapełnienia dysku.
Nieco niewyważony film Campbella otrzymał udane wydanie DVD. Doskonały obraz i dźwięk pozbawiony zakłóceń, nadaje fabule drapieżności. Szkoda, że “Bez granic” nie zostało wprowadzone do polskich kin. Generalne wrażenie uległo by spotęgowaniu dzięki srebrnemu ekranowi.