Opowieścią o nawróceniu stalinowskiej zbrodniarki Julii Brystigerowej, zwanej w latach 50. XX wieku „Krwawą Luną”, Ryszard Bugajski kontynuuje swą opowieść o najnowszych dziejach Polski. Po raz kolejny stara się dotrzeć do trzewi komunistycznego totalitaryzmu, sportretować system przez pryzmat jego najwierniejszych wyznawców. „Zaćma” to film bardzo skromny, ale ściskający za serce i za gardło.
Nie tylko Temida jest ślepa
[Ryszard Bugajski „Zaćma” - recenzja]
Opowieścią o nawróceniu stalinowskiej zbrodniarki Julii Brystigerowej, zwanej w latach 50. XX wieku „Krwawą Luną”, Ryszard Bugajski kontynuuje swą opowieść o najnowszych dziejach Polski. Po raz kolejny stara się dotrzeć do trzewi komunistycznego totalitaryzmu, sportretować system przez pryzmat jego najwierniejszych wyznawców. „Zaćma” to film bardzo skromny, ale ściskający za serce i za gardło.
Polska komunistyczna (a zwłaszcza stalinowska) to temat stale powracający w twórczości reżyserskiej Ryszarda Bugajskiego. Niektórych może to dziwić, że ćwierć wieku po upadku PRL-u ktoś ciągle czuje potrzebę, by opowiadać o tamtych czasach. Ale czy naprawdę powinno? Skoro wiele zbrodni (także sądowych) z lat 40. i 50. XX wieku wciąż jeszcze nie zostało rozliczonych i napiętnowanych. Skoro wiele ofiar nie doczekało sprawiedliwości dla swoich oprawców. Co w takim razie pozostaje, jak nie – mimo upływających lat – mówić o tym głośno, przypominać, nie pozwolić odejść w niepamięć? Bugajski (rocznik 1943) zaczął swą misję na początku lat 80., kręcąc słynne „Przesłuchanie”. Film ten został jednak „zapółkowany”, a jego twórca zmuszony do emigracji. Parę lat po powrocie na stałe do kraju reżyser zaadaptował na potrzeby Teatru Telewizji tekst Piotra Kokocińskiego „Miś Kolabo” (2001), w którym opowiedział o praktykach stosowanych przez Służbę Bezpieczeństwa w epoce konspiracyjnej „Solidarności”.
W późniejszych dziełach Bugajski cofnął się o kilka kolejnych dekad, do czasów stalinowskich, jakby chcąc dopełnić cząstkowy obraz wyłaniający się z „Przesłuchania”. I tak powstały – ponownie dla Teatru Telewizji – „Śmierć rotmistrza Pileckiego” (2006) oraz – z myślą o „dużym ekranie” – „
Generał Nil” (2009), czyli historia Augusta Emila Fieldorfa, dowódcy Kierownictwa Dywersji (Kedywu) Armii Krajowej. Wspólnym mianownikiem obu produkcji był los tytułowych bohaterów – skazanych na podstawie fikcyjnych dowodów i wymuszonych torturami zeznań na śmierć przez sądy komunistyczne (Pileckiego zabito strzałem w tył głowy, Fieldorfa powieszono). W swym najnowszym obrazie postanowił natomiast spojrzeć na ten sam temat z odwróconej perspektywy, oczyma kata. Główną postacią „Zaćmy” jest bowiem „osławiona” pułkownik Julia Brystigerowa, potocznie nazywana „Krwawą Luną”, funkcjonariuszka Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP), kierująca w nim Departamentami III (odpowiedzialnym za walkę z podziemiem zbrojnym) oraz V (społeczno-politycznym).
Brystigerowa (w ostatnich latach życia, chcąc zerwać z niechlubną przeszłością, używająca spolszczonej wersji swego panieńskiego nazwiska, czyli Prajs) była bardzo barwną postacią. Z wykształcenia była historykiem, pracowała nawet przez jakiś czas jako nauczycielka; zrobiła doktorat z filozofii; studiując w Paryżu, poznała Pabla Picassa, pozowała mu do obrazów. Po powrocie do Polski, jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej, została etatową działaczką komunistyczną, za co parokrotnie trafiała do więzienia. Po 1941 roku, przebywając na terytorium Związku Radzieckiego, związała się najpierw ze Związkiem Patriotów Polskich, później wstąpiła do Polskiej Partii Robotniczej, była też – już po wojnie – prominentną działaczką PZPR. Do listopada 1956 roku pracowała w MBP, zyskując wśród więźniów – działaczy zbrojnego podziemia i ludzi Kościoła – wyjątkowo złą sławę. Po latach wspominano ją jako „zbrodnicze monstrum”, przekonywano, że torturując podczas przesłuchań podejrzanych, czerpała z tego satysfakcję seksualną.
Ryszard Bugajski nie pomija oczywiście haniebnej przeszłości „Krwawej Luny”, ale poznajemy ją jedynie w formie retrospekcji. Podstawowa część filmu poświęcona jest bowiem nieco późniejszemu epizodowi z życia Brystigerowej (w tej roli Maria Mamona, znana z „
Generała Nila” i „
Ziarna prawdy”), kiedy zapewne kierowana wyrzutami sumienia, jak również pod wpływem wizyt w ośrodku Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach pod Warszawą, zbliżyła się do chrześcijaństwa. Scenariusz „Zaćmy” w dużym stopniu oparty jest na dokumentach esbeckich, donosach związanych z Laskami agentów działających w ramach sprawy obserwacyjno-operacyjnej pod kryptonimem „Kobra”. Nawet jeśli swe dosłowne odpowiedniki w rzeczywistości mają jedynie dwie przedstawione w filmie postaci – Brystigerowa i prymas Stefan Wyszyński (którego zagrał Marek Kalita, vide „
Czerwony pająk”, „
Drogówka”) – to pozostali bohaterowie istotni dla fabuły, jak ksiądz Cieciorka (kolejna znakomita rola Janusza Gajosa) czy konwertytka siostra Benedykta (stonowana Małgorzata Zajączkowska), także inspirowani są osobami żyjącymi naprawdę (w drugim przypadku chodzi o siostrę Bonifację).
Akcja rozgrywa się na początku lat 60.; Brystigerowa – posługująca się już nazwiskiem Prajs – pracuje jako redaktorka w Państwowym Instytucie Wydawniczym; pisze książki (w filmie mowa jest o wydanych w 1960 roku „Krzywych literach”). Najchętniej wyparłaby z pamięci nieodległą przecież przeszłość. Do Lasek – które Bugajski przechrzcił na Górki – jedzie, aby spotkać się z często goszczącym w tym miejscu prymasem Wyszyńskim. Kiedyś już spotkali się, choć w zupełnie innych okolicznościach – w 1949 roku, w okresie nasilenia walki z Kościołem katolickim. Pamiątką, jaka pozostała funkcjonariuszce MBP po tamtym spotkaniu, była wręczona jej przez Wyszyńskiego Biblia. Teraz „Krwawa Luna” wraca myślami do tamtych wydarzeń. Ale dostać się przed oblicze prymasa wcale nie jest tak łatwo; najpierw na jej drodze staje ksiądz Cieciorka, jak święty Piotr strzegący wrót do Raju. To on ma ostatecznie podjąć decyzję, czy Brystigerowa dostąpi zaszczytu rozmowy z prymasem. Dla dawnej prominentnej przedstawicielki władzy dysputa z nim jest jak przejście przez Czyściec.
Ksiądz, doskonale wiedzący z kim ma do czynienia, trafia w czułe punkty; chce zmusić Lunę do refleksji; pragnie, by poddała ona rewizji swą wcześniejszą działalność, by przyznając się do zbrodni, oddała cześć i honor ofiarom. Jest „złym policjantem”; rolę „dobrego” pełni z kolei siostra Benedykta, będąca – podobnie jak Brystigerowa – Żydówką. Nie tylko jednak z tego powodu zakonnica stara się wspierać ją psychicznie, ma też swoje osobiste powody. W „Zaćmie” wszystko zostaje – w pewnym sensie – odwrócone, przestawione z nóg na głowę (a może dokładnie na odwrót). Kobieta, przed którą jeszcze nie tak dawno drżeli najtwardsi bojownicy podziemia, teraz sama musi prosić o zrozumienie, jest inwigilowana przez swoich niedawnych towarzyszy, doświadcza poniżenia ze strony milicjantów. W chaosie, w jakim pogrążyła się po utracie pracy w bezpiece, straciła wiarę – w komunizm; teraz stara się znaleźć nową – w Boga. Ale Bóg okazuje się wymagający, a jego służący mu kapłani wcale nie chcą ułatwiać zbrodniarce zadania.
Kulminacyjną sceną „Zaćmy” jest spotkanie „Krwawej Luny” z prymasem Wyszyńskim. Aby udanie zwieńczyć swoje dzieło, Bugajski musiał zadbać o towarzyszące ich rozmowie napięcie – i wywiązał się z tego, niełatwego przecież zadania, znakomicie. Ascetyczna sceneria, teatralny sposób gry i kadrowania (reżyser wykorzystał tu swoje doświadczenia z pracy nad telewizyjnymi spektaklami) – wszystko to sprawia, że na plan pierwszy wybija się dialog, a może raczej spór moralno-teologiczny. Prymas, o dziwo, nie jest tu wcale, czego można by się po takiej postaci spodziewać, uosobieniem pokory; bardziej przypomina starotestamentowego Jahwe – srogiego i dalekiego od pobłażania. Ale jednocześnie zachowując dystans, filmowy Wyszyński – prawdziwy zapewne także – nie wykorzystuje swej pozycji; nie musi, bo prawda jest jego orężem. Fundamentem „Zaćmy” są jednak nie tylko sceny rozmów Brystigerowej z kapłanami; ten film „budują” również detale, które dowodzą, że zasiadając do pisania scenariusza, Ryszard Bugajski dokładnie zgłębił temat. Nie jest to może najwybitniejsze dzieło twórcy „Przesłuchania”, lecz na pewno niewiele ustępuje jego najsłynniejszemu obrazowi.
