Prostaczek na miarę swoich czasów [Michał Szczerbic „Sprawiedliwy” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Nieczęsto zdarza się zadebiutować w roli reżysera, mając ponad siedemdziesiąt lat. A to właśnie stało się udziałem Michała Szczerbica. Na usprawiedliwienie, którego tak naprawdę twórca nie potrzebuje, można dodać, że przecież wcześniej przez prawie czterdzieści lat pracował on jako kierownik produkcji. Szkoda tylko, że „Sprawiedliwy” – będący ważnym głosem w temacie Holokaustu – przemknął przez kina zupełnie niezauważony.
Prostaczek na miarę swoich czasów [Michał Szczerbic „Sprawiedliwy” - recenzja]Nieczęsto zdarza się zadebiutować w roli reżysera, mając ponad siedemdziesiąt lat. A to właśnie stało się udziałem Michała Szczerbica. Na usprawiedliwienie, którego tak naprawdę twórca nie potrzebuje, można dodać, że przecież wcześniej przez prawie czterdzieści lat pracował on jako kierownik produkcji. Szkoda tylko, że „Sprawiedliwy” – będący ważnym głosem w temacie Holokaustu – przemknął przez kina zupełnie niezauważony.
Michał Szczerbic ‹Sprawiedliwy›Michał Szczerbic (rocznik 1944) to brat zmarłej przed trzema laty, dzisiaj trochę już zapomnianej, mającej swoje „pięć minut” w latach 60. ubiegłego wieku aktorki Joanny Szczerbic, która z kolei była żoną Jerzego Skolimowskiego. Gdy siostra robiła karierę filmową, Michał studiował prawo na uniwersytecie, a potem organizację produkcji filmowej w łódzkiej „Filmówce”. Poświęcił się drugiemu ze zdobytych zawodów. Współpracował między innymi z Agnieszką Holland („Aktorzy prowincjonalni”, 1978; „Gorączka”, 1980; „Julia wraca do domu”, 2002), Feliksem Falkiem („Szansa”, 1979), Filipem Bajonem („Limuzyna Daimler-Benz”, 1981), Krzysztofem Zanussim („Rok spokojnego słońca”, 1984; „Stan posiadania”, 1989; „Persona non grata”, 2005; „Serce na dłoni”, 2008), Markiem Koterskim („Dom wariatów”, 1984), Andrzejem Wajdą („Wielki Tydzień”, 1995; „Pan Tadeusz”, 1999) oraz Janem Jakubem Kolskim („Pornografia”, 2003). W filmografii Szczerbica nie brakuje także dzieł, które dotykały wciąż bardzo drażliwego w Polsce tematu eksterminacji Żydów, jak chociażby „Lista Schindlera” (1993) Stevena Spielberga, „Jakub kłamca” (1999) Petera Kassovitza czy „Pianista” (2002) Romana Polańskiego. Plus oczywiście „Wielki Tydzień” Wajdy. Można było domyślać się, że tak często przewijające się w pracy Szczerbica wątki żydowskie nie są przypadkiem. Dlaczego, okazało się całkiem niedawno, kiedy postanowił on przenieść na ekran historię własnej rodziny – matki i ojca, którzy w czasie wojny uratowali młodą Żydówkę. Nie tylko sam wyreżyserował tę opowieść, ale również napisał scenariusz. Miał w tym już pewne doświadczenie – to w końcu spod jego „pisarskiej” ręki wyszła znakomita „Róża” (2011) Wojtka Smarzowskiego (o nieszczęsnym „Wiedźminie” wolałby pewnie, podobnie jak i my, zapomnieć). Zdjęcia do „Sprawiedliwego” kręcono jesienią 2014, premiera natomiast odbyła się w lutym ubiegłego roku. Film krótko gościł na ekranach; mimo przychylnych recenzji, został praktycznie zignorowany przez publiczność. Wydanie na płycie DVD także nie ofiarowało mu „drugiego życia”. Czy słusznie? Pech Szczerbica polegał głównie na tym na tym, że nieco wcześniej pod osąd widzów oddane zostały „W ciemności” (2011) Holland, „ Pokłosie” (2012) Władysława Pasikowskiego oraz „ Ida” (2013) Pawła Pawlikowskiego. Kameralny i wyciszony „Sptawiedliwy” nie był w stanie z nimi konkurować. Trafił po prostu w zły – dla siebie – czas. Ale czy byłoby mu łatwiej, gdyby trafił do kin na przykład w 2010 roku? Niekoniecznie. Mimo ogromnego doświadczenia Michała Szczerbica w branży filmowej, obraz ma wiele niedoskonałości typowych dla debiutu. Swoje zrobiło też zapewne zaangażowanie emocjonalne, związane z faktem opowiadania o bliskich sobie osobach. To nie przypadek, że Polański nie podjął się ekranizacji „Listy Schindlera”, a opowiedział o losach Władysława Szpilmana. Zdawał sobie sprawę, że wracając pamięcią do krakowskiego getta, prawdopodobnie zagubiłby gdzieś dystans i obiektywizm. Tego dystansu zabrakło Szczerbicowi właśnie w kreowaniu postaci małżeństwa ratującego żydowskie dziecko, Anastazji (w tej roli Urszula Grabowska) i Jana (którego zagrał Jan Wieczorkowski), którzy – a zwłaszcza Jan – zamiast ludźmi z krwi i kości są na ekranie chodzącymi pomnikami. Nie bez powodu dużo barwniejszymi bohaterami okazują się ci prawdziwi „sprawiedliwi”, wiejski prostaczek Pajtek (kolejna doskonała rola Jacka Braciaka) i jego siostra Dziunia (Katarzyna Dąbrowska). Akcja „Sprawiedliwego” rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Punktem wyjścia do przedstawienia historii wojennej są wydarzenia z lat 60., kiedy to po kilkunastu latach pobytu w Izraelu przyjeżdża do Polski Żydówka Hanna (zasługująca na brawa Aleksandra Hamkało). Robi to wbrew sobie, wysłana przez radę kibucu, w którym mieszka. Jej zadaniem jest przekonanie Anastazji i Jana, którzy pomogli w jej ocaleniu, by zgodzili się na odebranie przyznawanego nie-Żydom przez jerozolimskie Jad Waszem medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Nie rozumie, dlaczego odmawiają; uważa, że to nie fair. Nie przekonują jej tłumaczenia Jana, że tak naprawdę nie dokonali niczego wielkiego, że nie można być nagradzanym za zwykłą ludzką przyzwoitość. Z biegiem czasu okazuje się, że ich wątpliwości mają drugie dno. Że prawdziwym bohaterem, który ryzykował znacznie więcej od nich, był kto inny. Rola Pajtka w wydarzeniach sprzed dwóch dekad odsłaniana jest stopniowo, wraz z kolejnymi wspomnieniami snutymi przez Anastazję, Jana, wreszcie Dziunię i jej przyszywaną siostrę Zosię (Anna Karczmarczyk). Problem jednak w tym, że kolejne elementy dodawane do jego portretu, nie wnoszą w zasadzie nic nowego. Pajtek, choć skrzący się kolorami, też jest postacią jednowymiarową. Mimo że Szczerbic postarał się o to, aby drugi plan zaludnić „złymi Polakami” – vide donoszący Niemcom dawny kochanek Dziuni (Tomasz Borkowski), granatowy policjant (Mariusz Słupiński), wreszcie cała rodzina szmalcowników – nie ma ani jednej postaci, która przeszłaby ewolucję. W jedną bądź drugą stronę – od Zła do Dobra bądź na odwrót. Zasygnalizowane zostało to jedynie w postępowaniu Dziuni, ale i ona szybko – trochę zbyt szybko – pozbywa się wątpliwości. Nie do końca Szczerbic poradził sobie także z płynnością narracji. Snute w latach 60. wspomnienia bohaterów nie zawsze zazębiają się z tym, co akurat pokazywane jest odnośnie okresu wojny. Należy wziąć pod uwagę, że mógł to być zabieg świadomy. Tylko czemu miałby służyć, skoro napięcia w ten sposób i tak nie udało się zbudować. I to kolejny (zapewne nie ostatni) kłopot, jaki może mieć widz ze „Sprawiedliwym” – im bliżej końca, tym bardziej wygaszane są emocje. Finałowa scena wypada natomiast średnio interesująco. Brak w niej mocniejszego akcentu, może jakiegoś uniwersalnego, ponadczasowego przesłania. Chyba że o to właśnie chodziło Szczerbicowi. Choć, po prawdzie, reżyserowi powinno raczej zależeć na tym, aby jego dzieło skłaniało / zmuszało do dyskusji także po seansie. A tu nie ma za bardzo o czym dyskutować. 
|