Pierwszy listopada i od razu pierwsza edycja Esensja ogląda. Zapraszamy do lektury trzech krótkich recenzji filmowych.
Esensja ogląda: Listopad 2017 (1)
[ - recenzja]
Pierwszy listopada i od razu pierwsza edycja Esensja ogląda. Zapraszamy do lektury trzech krótkich recenzji filmowych.
My Little Pony: Film(2017, reż. Jayson Thiessen)
„Fajny film był! I wesoły, i dramatyczny, i z piosenkami, i wszystko!”. To w zasadzie powinno wystarczyć za recenzję, ponieważ najważniejsze, by wizyta w kinie spodobała się zabranemu tam dziecięciu. Od siebie dodam, że film pełnometrażowy to jednak co innego niż odcinek serialu – a może to twórcy uważają, że tego oczekujemy od pełnometrażówek? Mniej tu klasycznych obyczajowych wątków opartych na różnicach charakterów bohaterek, a więcej ratowania świata („Jakie to brutalne jak na kucyki!” skomentowała z pewnym niesmakiem nieletnia wielbicielka dorosłych seriali kryminalnych), postaci nie tylko innych gatunków niż poczciwy kucyk/pegaz/jednorożec, ale i z zupełnie innej stylistyki (piraci na sterowcach, serio??). Nawet sposób rysowania miejscami nieco inny niż w serialu, na co znów zwróciło mi uwagę dziecko.
Na szczęście ostatecznie i tak wszystko sprowadza się do tego, żeby umieć się dogadać.
Mnie osobiście niektóre odcinki telewizyjne podobały się bardziej (halloweenowy o oswajaniu Luny!), ale co kino, to kino – dla młodej widowni zawsze duże przeżycie. Film w sumie dla młodszych, choć nieco starsze może pójść z sentymentu. Maluchy na sali przeżywały co mroczniejsze chwile (oraz te, kiedy Twilight zachowała się paskudnie wobec przyjaciółek – twórcy wyszli ze słusznego założenia, że nie ma nic mroczniejszego niż łzy w oczach różowego kucyka), jednak emocji było akurat tyle, by najmłodsi szybko odzyskali rezon.
Wielki plus za końcową piosenkę „Rainbow” Sii, jako jedyną wykonywaną w oryginalnej wersji, oraz za „Open Up Your Eyes”, która jako musicalowo ważna dla fabuły śpiewana jest po polsku.
The Circle. Krąg(2017, reż. James Ponsoldt)
O-jej. Rzecz z ogromnym potencjałem, w teorii przestrzegająca przed niekontrolowanym rozwojem internetowych gigantów (swego rodzaju połączenie Google′a i Facebooka) w narzędzie do totalnej inwigilacji społecznej, gdzie każdy mail, każdy przelew bankowy, każde skreślenie w wyborach, i wręcz każde puszczenie bąka będzie zarejestrowane i udostępnione absolutnie wszystkim, od Grenlandii po Hindukusz. A co wyszło w praktyce? Przesłodzona bajeczka, w której – poza rodzicami bohaterki – nikt nie uprawia seksu, nikt nie ma dzieci, wszyscy są młodzi, nowocześni i entuzjastycznie nastawieni do nadchodzących zmian. Ba! Mimo że poczynania bohaterki komentują przypadkowi ludzie z całego świata, nie pada ani jedno brzydkie słowo, tak jak i nie pada absolutnie żadna seksualna aluzja. Ot, młodzieżowa pruderia made in Hollywood, dodatkowo usztywniona gorsetem islamskiej przyzwoitości, bo produkcja była w lwiej części finansowana przez firmę z Arabii Saudyjskiej. Co gorsza, historia nie zyskuje żadnego sensownego zakończenia, urywa się jakby w połowie, w przypadkowo wybranym momencie. Trudno więc stwierdzić, co autorzy mieli na myśli – czy chcieli przestrzec przed taką przyszłością (brak prywatności), czy też może ją zareklamować (łatwa walka z przestępczością i terroryzmem, uzyskanie wysokiej frekwencji wyborczej)? Czy twórcy takiego systemu to dobroczyńcy demokracji, czy też może raczej jej grabarze? Ot, pretensjonalna wydmuszka, w której kunsztownie ozdobiono skorupkę nie spostrzegłszy, że ktoś w międzyczasie wyssał ze środka zawartość…
Beyond(2014, reż. Joseph Baker, Tom Large)
Porównanie „Beyond” z nakręconym w tym samym roku, również brytyjskim „Imperium robotów. Bunt człowieka”, powoduje konsternację. Oba filmy traktują o inwazji obcych na Ziemię, w obu na niebie wiszą ogromne statki, i w obu niedobitki ludzkości próbują jakoś przetrwać czystkę. W „Beyond” para głównych bohaterów siedzi cichutko w chatce, wypuszczając się na krótkie wycieczki wyłącznie w świetle dnia, kiedy obcy są nieaktywni. W „Imperium…” z kolei ludzkość jest zamknięta w domach i na wycieczkę pozwala sobie tylko grupka dzieci szukających ojca jednego z nich, pamiętając o chwytaniu co kilkanaście godzin za podłączone do akumulatora kable, żeby wyłączać wwiercony w podstawę czaszki implant nadzorczy. Nie wiadomo, ile kosztował „Beyond”, aczkolwiek nie mógł być drogi sądząc po skromnej obsadzie i sporadycznych efektach specjalnych, natomiast „Imperium…” pochłonęło ponad 20 milionów dolarów. I podczas gdy puszczone do naszych kin „Imperium…”, mające w obsadzie Bena Kingsleya i Gillian Anderson, okazało się fatalnie głupim, infantylnym bzdetem, skromniejsze, ale ciekawiej zrealizowane „Beyond”, będące niemal rasowym dramatem obyczajowym, nie dotarło do nas nawet jako VOD. A szkoda, bo film jest przemyślnie skonstruowany i dysponuje garścią wiarygodnych psychologicznie postaci, toczących ze sobą naturalnie brzmiące rozmowy. Finał co prawda stawia kilka rzeczy na głowie, ale jednocześnie ładnie pogłębia całą historię, osnutą na przeżyciach osób postawionych wobec wysokiego prawdopodobieństwa zniszczenia życia na Ziemi. Bo nim pojawia się wątek obcych, wiemy tylko to, że do planety zbliża się ciało kosmiczne o średnicy 50 kilometrów…