„Ogr: Osada potworów” nie ma najmniejszych szans olśnić widza wyrafinowaniem, ale jako tło do posiłku sprawdza się znakomicie. Dalekie tło.
Doroczna rozrywka w tanim stylu
[Steven R. Monroe „Ogr: Osada potworów” - recenzja]
„Ogr: Osada potworów” nie ma najmniejszych szans olśnić widza wyrafinowaniem, ale jako tło do posiłku sprawdza się znakomicie. Dalekie tło.
Steven R. Monroe
‹Ogr: Osada potworów›
EKSTRAKT: | 40% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Ogr: Osada potworów |
Tytuł oryginalny | Ogre |
Dystrybutor | IDG |
Data premiery | 2008 |
Reżyseria | Steven R. Monroe |
Zdjęcia | Tom Harting |
Scenariusz | Chuck Reeves |
Obsada | John Schneider, Ryan Kennedy, Katharine Isabelle, Brendan Fletcher, Chelan Simmons, Andrew Wheeler, Kyle Labine, Kimberley Warnat |
Muzyka | Pinar Toprak |
Rok produkcji | 2008 |
Kraj produkcji | Kanada, USA |
Czas trwania | 90 min |
Gatunek | fantasy, groza / horror, SF |
EAN | 5907583193097 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Filmów z ogrami – jeśli nie liczyć garści produkcji fantasy – praktycznie nikt nie kręci. Są trolle, gobliny, wilkołaki, yeti i – z rzadka – smoki, ogrów natomiast jak na lekarstwo. Co prawda w dzisiejszych czasach trudno nakręcić na przykład horror z ogrem, bo wizerunek stwora został wykoślawiony – aczkolwiek w tym dobrym sensie – przez pogodnego „Shreka”, ale próby takiej nie podejmują nawet amatorzy, co jest dość zastanawiające. Bodaj jedynym wyjątkiem od powyższej reguły jest film o wszystko mówiącym tytule „Ogr: Osada potworów”. Inna sprawa, że jest w nim tylko jeden ogr, a osada jest w rzeczywistości raczej miasteczkiem, i to zamieszkanym przez zwykłych ludzi. No, z grubsza zwykłych.
Sednem opowieści są poczynania grupki przyjaciół, ciągniętej w głęboki las przez chłopaka szukającego mitycznego, zaginionego stulecie temu miasteczka. Gdy kumpel uszkadza sobie kostkę na biegnącym w poprzek umownej ścieżki pasie kamieni, dwójka idzie szukać pomocy, natomiast on sam, w towarzystwie zostawionej z nim dziewczyny, wypatruje w gęstwie pokaźnych rozmiarów ziemiankę z nasprejowanym (znaczy się wypalonym) na wrotach pentagramem. Ponieważ w kraju, w którym wiara w diabła jest mocno zakorzeniona i rozpowszechniona, nikt z bohaterów najwyraźniej nie wie, co to takiego pentagram, dziewczę upiera się przy tezie, że wymalowany symbol jest znakiem wilkołaków (bo tak było w jakimś filmie), chłopak zaś rzuca, iż „u pogan pięcioramienna gwiazda to symbol kobiecości i planety Wenus” i kuśtyka szarpać za wrota. Z wnętrza ziemianki bucha dławiący koleżankę fetor, a chłopak – pozbawiony najwyraźniej nie tylko zdolności logicznego rozumowania, ale również węchu, słuchu i przede wszystkim instynktu samozachowawczego – zostaje capnięty przez siedzącego w środku ogra i rozerwany na strzępy. Kilka minut później ginie również dziewczę, uciekające przez las na oślep. W tym czasie idąca po pomoc parka dociera do miasteczka, gdzie – będąc świadkiem wyboru oficjalnej ofiary dla ogra – zostaje złapana i ląduje w celi. Razem z wybrańcem. Teraz już tylko trzeba czekać na stwora, który przyjdzie do miasteczka na odrobinę rozrywki. A przychodzi co roku, w dzień zimowego przesilenia, za każdym razem rozszarpując przywiązaną do krzyża ofiarę.
Wbrew pozorom film nie jest horrorem, choć trzeba przyznać, że plansza tytułowa jeży włos na głowie informacją, iż obraz został sprokurowany przez kanadyjskie studio Cinetel, seriami wypuszczające na rynek tanie, przeznaczone dla telewizji knoty sf i fantasy. Nie inaczej jest w tym przypadku – „Ogr” to niskobudżetowe fantasy, które tak naprawdę nigdy nie powinno wylądować na płycie DVD. Tragedii jednak nie ma. Pomysł jest dość oryginalny, intryga na ogół unika sztampy (los ofiary, rola policji, finał), a część aktorów rzeczywiście z zaangażowaniem odgrywa swoje role. Gdyby tylko nie szemrane podstawy pomysłu…
Miejscowość, której dotyczy opowieść, została odcięta od świata w roku 1859, kiedy to wyposażony w księgę z pentagramem na okładce miejscowy mag – postać często spotykana wśród amerykańskich purytanów, u których nawet zerwać byle chwastu nie można było bez posądzenia o czary – usunął nękającą mieszkańców plagę morderczych krost na dłoniach, zastępując ją paktem z morderczym ogrem i przejmując zarazem urząd burmistrza. Dlaczego? Bo tak sobie zażyczył w ramach wynagrodzenia za usunięcie zarazy. Czemu w ogóle chciał urzędu burmistrza w dziurze liczącej kilkanaście domów i – uwaga – KILKUSET mieszkańców? Podobno z żądzy władzy. Ale musiała to być raczej malutka żądzunia. Jeszcze lepsze jest pytanie, skąd się wziął ogr, czterometrowe, szare, kiepsko animowane bydlę. Otóż najwyraźniej ulągł się z… zarażonych mieszkańców, wygnanych na tak zwaną kwarantannę do wspomnianej już ziemianki.
Żeby było dziwniej, mieszkańcy wioski wcale się nie starzeją, ale też się nie rozmnażają. Nie ma wśród nich żadnych dzieci, i zdaje się, że już w trakcie nakładania na miasteczko i jego najbliższe okolice klątwy nie było tam ani jednego dziecka. Wśród tych kilkuset mieszkańców. Przez blisko 150 lat co roku mag wybierał laską osobę „o mężnym sercu”, i ta – po przywiązaniu do krzyża (takiego w kształcie litery T) – kończyła jako rozrzucone po trawniku mokre ochłapy, leżące sobie i gnijące, bo ogr… wcale nie konsumuje swoich ofiar. On je tylko rozrywa. Po czym wraca do ziemianki i siedzi w niej kolejne 364 czy 365 dni. Czym więc się żywi? Robakami i korzonkami, które przebiją się przez sklepienie ziemianki? No ale cóż, przecież to magia… I przez te 150 lat topnienia społeczności nikt nie wpadł na pomysł, żeby bestię utłuc. Mimo że coraz wyraźniej było widać, że w okolicach roku 2035 żądny władzy nad ludzkimi duszami mag sam będzie musiał przykuć się do krzyża na ofiarę. Bo miasteczko będzie wyludnione. A ponieważ krążą pogłoski, że być może mag celowo wywołał zarazę, żeby dzięki jej likwidacji przejąć władzę, pojawiają się wątpliwości dotyczące stanu umysłowego albo maga, albo scenarzysty.
Inne pytania to – kto uszył ogrowi slipy (odpowiedź, że scenarzysta, nie liczy się), skąd po półtora wieku tkwienia w zaklętym kręgu mieszkańcy wciąż mają tak wielkie ilości soli, kosztownej przecież w połowie XIX wieku, gdy ich odcinano od świata zewnętrznego, skąd mają tłuszcz do łuczyw, zwłaszcza że w okolicy nie ma najmniejszego nawet zwierzątka, skąd mają ubrania, etc, etc. Wiem, bez sensu się czepiam, bo to przecież tani, telewizyjny film o wielkim ogrze, drącym na kawałki ludzi w wiosce rządzonej przez faceta ze strzelającą świetlnymi promieniami laską. Jak by jednak nie było, „Ogr: Osada potworów” oglądać się mimo wszystko daje, zwłaszcza że ani nie nudzi, ani nie epatuje tekturowymi postaciami. A jeśli postawić go obok innych cudactw rodem z Cinetelu, to już w ogóle jest klasą premium de luxe…
Nie no, jak na produkcję w swoim gatunku to z 60% bym przyznał. Mnie się podobał.