Podczas gdy „Reinkarnacja” jeszcze ujdzie jako udane dzieło Takashiego Shimizu, to „Labirynt strachu” jest już raczej jaskółką upadku reżysera.
Żywoty powtarzane
[Takashi Shimizu „Reinkarnacja”, Takashi Shimizu „Labirynt strachu” - recenzja]
Podczas gdy „Reinkarnacja” jeszcze ujdzie jako udane dzieło Takashiego Shimizu, to „Labirynt strachu” jest już raczej jaskółką upadku reżysera.
Takashi Shimizu
‹Reinkarnacja›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Reinkarnacja |
Tytuł oryginalny | 輪廻 [Rinne] |
Dystrybutor | Kino Świat |
Data premiery | 2005 |
Reżyseria | Takashi Shimizu |
Zdjęcia | Takahide Shibanushi |
Scenariusz | Takashi Shimizu, Masaki Adachi |
Obsada | Yûka, Karina, Kippei Shîna, Tetta Sugimoto, Shun Oguri, Marika Matsumoto, Mantarô Koichi, Atsushi Haruta |
Muzyka | Kenji Kawai |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | Japonia |
Seria | Kolekcja Asian Terror |
Czas trwania | 96 min |
Gatunek | groza / horror, kryminał |
EAN | 5903560916673 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Takashi Shimizu zbudował swoją markę na serii doskonałych horrorów „Ju-on”, u nas znanych jako „Klątwa Ju-on”. Najpierw, w roku 2000, były dwie historie przeznaczone na rynek VHS, po nich – w 2002 i 2003 – dwie kinowe, szczęśliwie puszczone do dystrybucji i u nas, równolegle ze słabszymi amerykańskimi remake’ami, potem zaś… Cóż, było różnie. Na ogół z górki – i to w tym gorszym znaczeniu. W 2004 światło dzienne ujrzały całkiem porządne jeszcze, ale wyczuwalnie chaotycznie zrealizowane „Marebito” i „The Grudge – Klątwa”, zaś rok 2006 przyniósł wyraźnie słabsze „Grudge – Klątwa 2” i „Yume ju-ya”. Podobnie przeciętne były „Koszmary” z 2011, a nakręcony trzy lata później „7500” otarł się o katastrofę nie tylko w warstwie fabularnej. Dwa filmy będące przedmiotem niniejszej recenzji, puszczone u nas swego czasu do dystrybucji DVD, pochodzą już niestety z tego słabszego okresu twórczości Shimizu.
Pierwszy z nich, „Reinkarnacja”, powstał w roku 2005, niedługo po nakręceniu „The Grudge – Klątwy”, ale jeszcze przed realizacją jej kontynuacji, która – nie wiedzieć, czemu – zgubiła w polskiej wersji przedrostek „the” i stała się „Grudge – Klątwą 2”. Film ma intrygujący wstęp i elegancką, bardzo spokojną realizację, dzięki czemu groza – jak już nadchodzi – rzeczywiście budzi dreszcze.
Bohaterami jest ekipa filmowców, która zabiera się do kręcenia horroru na podstawie zdarzeń sprzed 35 lat, kiedy to pewien naukowiec zamordował w położonym na uboczu hotelu dwójkę swoich dzieci oraz dziewięć innych, zupełnie przypadkowych osób spośród gości i personelu, po czym – już w pobliskiej wiosce – popełnił samobójstwo. Pieczołowicie odtwarzają wnętrza budynku w studiu, ale i zabierają na wycieczkę do porzuconego od tamtych zdarzeń hotelu całą obsadę, żeby „nasiąknęła” atmosferą i lepiej wczuła się w rozpisane role. Sęk w tym, że przynajmniej jedna z aktorek twierdzi, że jest wcieleniem jednej z ofiar. Zmuszona do wzięcia udziału w wyjeździe, na miejscu zaczyna widywać przebitki ze zbrodni sprzed lat, w rzeczywistości obserwując nie tyle obecne rekonstrukcje kolejnych zgonów, ile faktyczne morderstwa, chwilami wręcz fizycznie uczestnicząc w panicznej ucieczce przed mordercą. Równolegle biegnie wątek żyjącej zupełnie gdzie indziej kobiety, która ze względu na męczące ja od dzieciństwa sny i nasilające się urojenia próbuje na własną rękę rozgryźć tajemnicę zbrodni sprzed lat – wyciągając informacje ze starych gazet czy prowadząc rozmowy z wciąż jeszcze żyjącą żoną mordercy.
Takashi Shimizu
‹Labirynt strachu›
Niestety, film dość słabo sprawdza się jako horror, ze swoją rozłażącą się na boki fabułą, lekko śniętą akcją i ukrywaniem praktycznie aż do napisów końcowych istotnych elementów intrygi, bez których widz czuje się trochę jak dziecko we mgle. Jego ogólna koncepcja jest jednak całkiem ciekawie obmyślona, a ogólną ocenę podnosi końcówka, może ciut łopatologiczna i naiwna, ale z pewnością przewrotna i ustawiająca wszystkie składowe historii na właściwym miejscu. Nie ma też co narzekać na klimat, budowany nie tylko szeregiem niepokojących sekwencji z duchami, ale i muzyką, której autorem jest Kenji Kawai.
Drugi z wydanych u nas na DVD horrorów Takashiego Shimizu to „Labirynt strachu”. Też poniekąd podejmuje temat powtarzania zdarzeń z poprzedniego życia, tyle że w tym wypadku nie tyle chodzi o inne życie, ile o zdarzenia z dzieciństwa. Grupa przyjaciół – już dorosłych – odwozi odnalezioną w dziwny sposób koleżankę, zaginioną dekadę temu, do szpitala. Tam zaś okazuje się, że nie sposób znaleźć nikogo z personelu, a sam szpital, jeśli wejść głębiej w puste korytarze, zaczyna przypominać pałac strachu, w którym lata temu doszło do zaginięcia koleżanki. Wracają zepchnięte w podświadomość wspomnienia, po korytarzach plączą się widma bohaterów sprzed dekady, a do tego tu i ówdzie pływa w powietrzu plecak-króliczek. Co więcej – podczas owej feralnej wizyty w pałacu strachu dzieci wystraszyły się widm oświetlonych latarką upiorów, czyli… w sumie siebie, tyle że dorosłych. Historia jest więc mocno zapętlona i trzeba by było nie lada talentu, żeby przedstawić ją z sensem i rzetelnymi emocjami. A Shimizu talent rozmienił na drobne.
Przykro to pisać, ale im dłużej trwa seans, tym fabuła robi się głupsza i głupsza, plącząc bez sensu wymiary, wątki i zdarzenia, a finiszując już zupełnie na bakier z logiką. Shimizu przeszedł samego siebie w zapętlaniu intrygi i najwyraźniej kompletnie się pogubił w swojej własnej kreacji. W tym momencie nie ma co nawet wspominać o widzu, który dostał taki sam kłąb poplątanych wątków, ale bez otoczki, którą reżyser sobie wymyślił i której znaczną część zachował wyłącznie dla siebie. Całość ubogaca technika 3D, widoczna przede wszystkim na przykładzie owego nieszczęsnego, bezsensownie wprasowanego w fabułę króliczka. Przy czym ów króliczek tak bardzo przypadł do gustu reżyserowi, że dwa lata później dostał znacznie większą „rolę” w „Koszmarach”, noszących angielski tytuł „Rabbit Horror (Tormented)”. Nie był to już jednak wówczas plecak-króliczek, a regularny pluszak, niekiedy w towarzystwie faceta w króliczym kostiumie. Co więcej – „Koszmar” niemal zupełnie nie posiadał już cech horroru, będąc raczej czymś w rodzaju dramatu fantasy…
Jeśli więc chcecie zachować szacunek dla Takashiego Shimizu, poprzestańcie na seansie „Reinkarnacji”. Oglądanie „Labiryntu strachu”, mimo że zrobionego poprawnie od strony technicznej i i tak lepszego niż znaczna część horrorów hollywoodzkich, nie będzie przesadnie rozsądnym posunięciem…