Kino irańskie, chociaż od paru dekad cieszy się zasłużoną renomą na całym świecie (czego dowodzą regularnie zdobywane nagrody na najważniejszych festiwalach), wciąż dociera na polskie ekrany wybiórczo, a na DVD pojawiają się tylko najbardziej znane i kasowe hity. Jak na przykład „30 gramów” Saeeda Roustayiego – ponury dramat kryminalny, jakiego nie powstydziłby się mistrz gatunku Jean-Pierre Melville.
Policjant śmie wątpić!
[Saeed Roustayi „30 gramów” - recenzja]
Kino irańskie, chociaż od paru dekad cieszy się zasłużoną renomą na całym świecie (czego dowodzą regularnie zdobywane nagrody na najważniejszych festiwalach), wciąż dociera na polskie ekrany wybiórczo, a na DVD pojawiają się tylko najbardziej znane i kasowe hity. Jak na przykład „30 gramów” Saeeda Roustayiego – ponury dramat kryminalny, jakiego nie powstydziłby się mistrz gatunku Jean-Pierre Melville.
Saeed Roustayi
‹30 gramów›
Określanie „30 gramów” mianem thrillera czy dramatu kryminalnego, jak zrobiłem to w zajawce, nie odpowiada jednak w stu procentach rzeczywistości. Owszem, irański film jak najlepszy dreszczowiec trzyma widza w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Owszem, jest historią pojedynku, jaki toczą ze sobą policjant z wydziału narkotykowego i handlarz heroiną. Ale to także – choć nieco zakamuflowany – manifest społeczno-polityczny, będący krytyką systemu stworzonego w rządzonej od końca lat 70. ubiegłego wieku przez ajatollahów Republice Islamskiej Iranu. Wprawdzie nie tak wymowną, jak na przykład pamiętne „
Rękopisy nie płoną” (2013) Mohammada Rasoulofa czy „
Taxi – Teheran” (2015) Jafara Panahiego, ale nie mniej sugestywną i wstrząsającą. Tym bardziej interesującą dla zazwyczaj stroniącego od takiego kina widza, że ubraną w gatunkowy kostium „czarnego kryminału”.
Dzieło pochodzącego z Teheranu scenarzysty i reżysera Saeeda Roustayiego (rocznik 1989) zostało w ubiegłym roku obsypane laurami w swojej ojczyźnie. Na odbywającym się od początku lat 80. międzynarodowym festiwalu filmowym w stolicy Iranu dostało nagrody za najlepsze montaż i dźwięk oraz docenione zostało przez publiczność; do tego doszło jeszcze osiem (sic!) nominacji w innych kategoriach. Bardziej szczodre okazało się natomiast jury przyznające coroczne Hafez Awards, które doceniło sam film, reżyserię, aktorów (dwóch!) grających główne role męskie oraz zdjęcia. Honor, jaki spotkał „30 gramów” w Wenecji, czyli nominacja do najlepszego obrazu w konkursie „Horyzonty”, wydaje się w tym kontekście mało znaczący. Zwłaszcza że ostatecznie dzieło Roustayiego musiało uznać, podobnie jak siedemnaście innych filmów, wyższość ukraińskiej „Atlantydy”.
Samad Majidi (którego gra, fantastycznie zresztą, Payman Maadi, znany z „Co wiesz o Elly?” i „Rozstania” Asghara Farhadiego) to ambitny funkcjonariusz z wydziału antynarkotykowego policji teherańskiej. Od dawna marzy o tym, aby przyskrzynić człowieka, który uważany jest za głównego bossa mafii handlującej w stolicy Iranu „białym proszkiem”. Niestety, Naser Khakzad (w tej roli Navid Mohammadzadeh, którego można było obejrzeć w pokazywanym na festiwalu Transatlantyk dramacie „Bez daty, be podpisu” oraz „Duszności”, którą z kolei poznali bywalcy Nowych Horyzontów) wymyka się zastawianym na niego pułapkom. Na dobrą sprawę nie wiadomo nawet, jak wygląda i gdzie mieszka. Zdesperowany Samad i pracujący w jego wydziale Hamid (Houman Kiai) oraz Ashkani (Maziar Seyedi) sięgają po coraz bardziej radykalne metody, włącznie z nalotem na bezdomnych, w wyniku którego do aresztu trafia kilkaset osób. Majidi wierzy, że znajdzie wśród nich choć jeden trop, jaki powiedzie go do Khakzada.
Przeczucie go nie myli – w efekcie szeroko zakrojonych działań policja dociera do drobnego handlarza Rezy Moradiego (przejmująca rola Alego Bagheriego), a potem już prosto po nitce do kłębka. Aresztowany Naser ma ogromne pieniądze i wpływowych przyjaciół, którzy mogą wyciągnąć go z więzienia. On także jest zdesperowany, ponieważ za posiadanie i handel narkotykami grozi kara śmierci. I raczej trudno spodziewać się, by literalnie stosujący prawo sędzia (gra go Farhad Aslani) wykazał się w jego przypadku wspaniałomyślnością i nie posłał go na szafot. Samad, zdający sobie sprawę z beznadziejnej sytuacji Khakzada, stara się wyciągnąć od niego jak najwięcej informacji na temat całego gangu, apeluje do jego sumienia. Nie wie jednak, co tak naprawdę kieruje Naserem, który jest w tym samym stopniu katem dla milionów uzależnionych od narkotyków, co ofiarą systemu, w jakim przyszło mu żyć. Prowadzone przez nich rozmowy wznoszą film na poziom traktatu moralno-etycznego; w wielu momentach trudno nie przyznać racji przestępcy.
Należy jednak podkreślić, że Roustayiemu nie zależy wcale na sianiu zamętu ani rozmiękczaniu odpowiedzialności; szuka po prostu odpowiedzi na pytanie, co jest przyczyną tego, że pomimo nadzwyczaj surowych kar (z często stosowaną karą ostateczną) miliony obywateli Iranu pogrąża się w narkotykom nałogu. Majidi zdaje sobie sprawę, że nie jest to jedynie wina Nasera i jemu podobnych. Im bardziej go zresztą poznaje, tym większą ma co do tego pewność. Skupiając się na postaci mafioza, reżyser dokonuje dogłębnej wiwisekcji systemu panującego w kraju – systemu, który od czterech dekad nie potrafi poradzić sobie z dotykającymi coraz szersze kręgi społeczeństwa irańskiego biedą i wykluczeniem, z beznadzieją i depresją. Kogo na to stać, stara się opuścić ojczyznę i szukać szczęścia na emigracji. Kiedy zbliżamy się do końca historii, można odnieść wrażenie, że choć Majidi i Khakzad stoją po dwóch stronach barykady, wiele ich łączy (jak na przykład miłość do najbliższej rodziny i dbałość o jej przyszłość).
„30 gramów” to kryminał brutalny nie dlatego, że reżyser chce zaszokować widza sadyzmem czy zwyrodnieniami; brutalna jest po prostu rzeczywistość współczesnego Iranu – z jego drakońskim, ale sprzyjającym nadużyciom systemem prawnym, z brakiem poszanowania dla praw człowieka i traktowaniem aresztantów, którymi często stają się ludzie i tak przetrąceni przez los, jak bydło. Możemy się również przekonać, jak cienka jest linia oddzielająca tych, którzy popełniają przestępstwa, od tych, którzy mają im zapobiegać, a po fakcie doprowadzać bandytów przed wymiar sprawiedliwości. Granice praworządności przekracza się wielokrotnie każdego dnia, balansując na krawędzi i ryzykując nie tylko swoim dobrym imieniem. Ktoś mógłby zapytać, jak taki film – niepozbawiony przecież krytyki pod adresem państwa – mógł zyskać uznanie władz (bo bez niego nie zdobyłby tylu nagród w ojczyźnie)? Odpowiedzi na to i wiele podobnych pytań przynosi lektura książek Hoomana Madja „
Ajatollah śmie wątpić. Paradoks współczesnego Iranu” (2008) oraz „
Demokracja ajatollahów. Wyzwanie dla Iranu” (2010).
