Przeciętny rok trwa 525 600 minut. To czas, który każdy powinien dobrze wykorzystać, a miłośnik kina – poświęcić na starannie dobrane filmy. Gdyby każde 120 minut spędzone na oglądaniu filmu było tak wartościowo zużyte, jak przy “Rent” Chrisa Columbusa, niejeden wielbiciel celuloidowej sztuki byłby bardziej niż usatysfakcjonowany. W Polsce tylko na DVD.
La vie bohème
[Chris Columbus „Rent” - recenzja]
Przeciętny rok trwa 525 600 minut. To czas, który każdy powinien dobrze wykorzystać, a miłośnik kina – poświęcić na starannie dobrane filmy. Gdyby każde 120 minut spędzone na oglądaniu filmu było tak wartościowo zużyte, jak przy “Rent” Chrisa Columbusa, niejeden wielbiciel celuloidowej sztuki byłby bardziej niż usatysfakcjonowany. W Polsce tylko na DVD.
Chris Columbus
‹Rent›
EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Rent |
Dystrybutor | Imperial |
Reżyseria | Chris Columbus |
Zdjęcia | Stephen Goldblatt |
Scenariusz | Stephen Chbosky |
Obsada | Adam Pascal, Rosario Dawson, Anthony Rapp, Idina Menzel, Jesse L. Martin, Tracie Thoms, Wilson Jermaine Heredia, Taye Diggs, Daniel London, Sarah Silverman |
Muzyka | Rob Cavallo, Doug McKean, Jamie Muhoberac, Tim Pierce |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 135 min |
Parametry | Dolby Digital 5.1; format: 2,40:1 |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, musical |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Filmowa adaptacja broadwayowskiego musicalu zachwyca różnorodnością i świeżością, a po skończonym seansie pozostawia widza nie tylko z piosenkami rozbrzmiewającymi w pamięci, ale także z kilkoma tematami do przemyślenia. Stanowi przykład filmowego spektaklu, który nie jest zbyt spektakularny i nie próbuje podporządkować fabuły stronie muzycznej. Piosenki i niewyszukana choreografia nie stanowią w “Rent” osi twórczej oraz jedynego pretekstu do opowiedzenia tej, a nie innej historii. To fabuła gra pierwsze skrzypce, a oprawiona w ramy porywającego musicalu jeszcze silniej oddziałuje na widza i zyskuje na oryginalności. Do niełatwych tematów poruszanych w produkcji Columbusa nie pasowałyby lekkie, sympatyczne linie melodyczne, zagnieżdżające się w umyśle już po pierwszym zapoznaniu się z filmem. Dlatego opowieść budują w większości rockowe numery, odzwierciedlające buntownicze nastroje bohaterów, żyjących i tworzących gdzieś na marginesie społeczeństwa, pozostawionych samym sobie z problemami, odrzuconych ze względu na swoją inność i nieprzystosowanie do ogółu.
Ogromną zaletą “Rent” jest sposób w jaki potraktowano temat inności. Mimo że bohaterowie są przykładami niesamowitej ludzkiej różnorodności, to przedstawiono ich w podobny, ludzki sposób, nie jak dziwolągi, którym trzeba się lepiej przyjrzeć. Twórcy poruszają tematy AIDS, homoseksualizmu, biseksualizmu, fenomenu drag queens, ale zamykają je w środowisku biednych, nowojorskich artystów, odizolowanych od społeczeństwa, żyjących we własnym mikroświecie, w którym mogą jakoś funkcjonować. Jednak Columbus nie kreuje tej bohemy na centrum często nieakceptowanego “outsiderstwa”, ale opowiada o czymś zupełnie innym: o tym, jak niezależnie od orientacji seksualnej, przekonań czy charakteru wszyscy jesteśmy ludźmi o tych samych pragnieniach i słabościach, a nade wszystko potrzebujemy miłości. Wniosek trywialny, ale poruszający w cynicznych realiach, w których przyszło nam żyć, a w dodatku niejedyny, jaki przychodzi do głowy po seansie.
“Rent” wypełniony został znakomicie zrealizowanymi i zaśpiewanymi piosenkami, ale ile piosenek, tyle też poruszonych tematów. Widz ma możliwość nie tylko delektować się czysto audiowizualną perfekcją, lecz także skoncentrować się na portrecie filmowej rzeczywistości, w którym co rusz natykamy się na problemy dotyczące każdego człowieka. Dlatego film Columbusa można oglądać na różne sposoby: jako kontrowersyjny, wzbudzający skrajne emocje musical, bądź jako kino z zacięciem społecznym, w którym muzyka ma za zadanie przede wszystkim przyciągnąć uwagę widza i zintensyfikować jego przeżycia. Tym bardziej że – jak już wspomniałam – piosenki to nie trywialne teksty i popowe melodie, ale energetyczne, wieloznaczne utwory, warte kilkukrotnego przesłuchania. Ukłon należy się aktorom, wśród których brakuje gwiazdorskich nazwisk – najsłynniejsza w tym gronie jest Rosario Dawson – bo to oni budują ten film od wokali po wielkie uczucie włożone w role. Widać to już od pierwszych minut, od pierwszych scen i nie zmienia się aż do melancholijnego, ale mimo wszystko pokrzepiającego zakończenia.
Pierwotnie film miał być sequelem 'Kobiety-Kota', ale po tym, jak Halle Berry zrezygnowała z roli, postanowiono dopisać kilka piosenek do scenariusza i zrobić nowatorski komiksowy musical...
Columbus nie próbuje dołożyć do opowiadanej historii dydaktycznej nachalności. Nie ocenia, jedynie przedstawia, a wnioski do wyciągnięcia pozostawia widzom. Udało mu się nakręcić ważny film z szacunkiem dla inteligencji odbiorcy oraz z nastawieniem obserwatora, który zdaje się być przekonany, że obraz mówi sam za siebie. I tak faktycznie jest – dorzucanie irytujących nauk czy pretensjonalnych mądrości wygłaszanych na ekranie okazuje się po prostu zbędne. Reżyser konstatuje losy bohaterów bez osądów, a jednocześnie kładzie nacisk na wyeksponowanie każdej z postaci, w sposób prosty mówiąc o jej wyjątkowości i jednoczesnym tragizmie.
“Rent” gloryfikuje tradycje musicalu, jakich się już nie praktykuje, czyli brak agresywnego montażu i piosenki funkcjonujące nie tyle jako ogniwo spajające film, ale przede wszystkim jako motor dla historii. Jednocześnie jest niezwykle dynamiczny fabularnie, w dużej mierze antyamerykański i bardzo aktualny. Oczywiście wśród tych wszystkich zalet znajdzie się i wada: w tej ludzkiej różnorodności zabrakło miejsca dla kontrastu, jak gdyby zderzenie zewnętrznego uniwersum z tym zamkniętym środowiskiem nie było warte głębszego zainteresowania, a świat – bardzo przeciętny, a mimo to niezwyczajny – był poza tym wszystkim, co dzieje się na ekranie. Niemniej nie trzeba koniecznie traktować tego jako kropli goryczy psującej istotę filmu. “Rent” zapada w pamięć, bo jest taki jak jego bohaterowie: inny.
Nie dość, że polscy widzowie nie mieli okazji oglądać “Rent” w kinach, to wydanie DVD Imperial Home Video pozostawia wiele do życzenia w sferze dodatków. Strona techniczna płyty jest na szczęście zadowalająca. Obraz i dźwięk cieszą oczy i uszy, zostały przygotowane na wysokim poziomie, już powszechnym przy nowych produkcjach wydawanych na srebrnych krążkach. Brak lektora trudno uznać za wadę, bo przecież większość dialogów została zastąpiona piosenkami, których tłumaczenia inaczej przedstawić się nie da niż za pomocą napisów. A tych mamy pod dostatkiem w opcjach językowych, ponieważ dysk został przeznaczony tak dla regionu drugiego, jak i piątego.
Śmiesznym wydaje się zamieszczanie na liście dodatków na okładce wydania takiego bonusu jak “dostęp do wybranych scen”, bo to przecież konieczna opcja na każdej płycie. A jednak, Imperial wyraźnie próbuje zatuszować mizerność spreparowanego przez siebie dysku, sztucznie mnożąc ilość potencjalnych ciekawostek umieszczonych na DVD oprócz samego filmu. Enigmatyczne sformułowanie “Reportaże”, również widniejące na okładce, okazuje się bez pokrycia, bo w menu dodatków niczego takiego już nie uświadczymy. W bardzo ciekawie zaprojektowanym menu znajdziemy jedynie, oprócz tradycyjnych opcji, komentarz reżysera i obsady, sceny niewykorzystane oraz zwiastuny innych tytułów. Fragmenty wycięte z gotowego filmu dostępne są z komentarzem, ale można je obejrzeć także bez niego. Żal większości z nich, bo prezentują równie wysoki poziom, co cała produkcja. Najbardziej intrygujące jest alternatywne zakończenie, które sugeruje, że Columbus chciał z początku zamknąć “Rent” w konstrukcji ramowej, co niewątpliwie miałoby mocną wymowę. Wybrał rozwiązanie widoczne w filmie, natomiast czy zrobił dobrze, to już decyzja widza. Szkoda, że w zakładce trailerów nie zamieszczono nawet zwiastuna samego dzieła Columbusa, a jedynie różnych, prawie w ogóle niepowiązanych z “Rent” produkcji. Nic zachęcającego.
Na szczęście sam film ogląda się bez zarzutu. Problem ograniczonych dodatków to kwestia drugorzędna. Najważniejsze, że “Rent” w ogóle trafił w ręce polskich miłośników dobrego kina.