„Jesteś naiwnym romantykiem” – takie zdanie pada w kierunku Mohana, głównego bohatera filmu „Swades – Mój kraj” autorstwa wizjonera kina Ashutosha Gowarikera. I to jedno zdanie podsumowuje postawę samego reżysera: jego film to idealistyczna propozycja przemiany Indii i obraz nieustannej przepychanki między rzeczywistością a szczerymi pragnieniami patrioty. Inspirujące, acz dyskusyjne zarazem.
Pociąg do Bollywood: Cudze chwalicie, swego nie znacie
[Ashutosh Gowariker „Swades: Mój kraj” - recenzja]
„Jesteś naiwnym romantykiem” – takie zdanie pada w kierunku Mohana, głównego bohatera filmu „Swades – Mój kraj” autorstwa wizjonera kina Ashutosha Gowarikera. I to jedno zdanie podsumowuje postawę samego reżysera: jego film to idealistyczna propozycja przemiany Indii i obraz nieustannej przepychanki między rzeczywistością a szczerymi pragnieniami patrioty. Inspirujące, acz dyskusyjne zarazem.
Ashutosh Gowariker
‹Swades: Mój kraj›
„Swades” można odbierać na dwóch poziomach : lokalnym – indyjskim oraz uniwersalnym – światowym. Gowariker łatwiej porusza się w obszarze refleksji ogólnej, bo już rozważania na temat własnego kraju zmuszają go do krytyki ojczyzny i nie pozwalają mu być obiektywnym. Stąd w obraz Indii, jaki serwuje nam reżyser, wkrada się idealizm, który Gowariker sam sobie zarzuca, utożsamiając się z głównym bohaterem filmu. Wydaje się także sugerować, że większość patriotów nie umie porzucić nadziei na rozwój swojego kraju, choć z drugiej strony patrioci według twórcy to ci, którzy widzą potrzebę zmian i dynamicznego działania, a nie tylko z założonymi rękami opiewają wspaniałość swojej ojczyzny. W rezultacie otrzymujemy obraz Indii, oczywiście odpowiednio złagodzony na potrzeby mainstreamu, czyli bez obrazów skrajnego brudu, nie bałwochwalczy i ślepy, ale po części surowy i na pewno bliższy rzeczywistości niż w tradycyjnych masala movie. Gowariker nie chce robić bajki, tylko film społeczny, zmusić do dyskusji, nawet jeśli nie o Indiach, to o ojczyźnie każdego widza o innej narodowości. Dlatego prawdziwość „Swades” dotyczy przede wszystkim ideologii oraz problemów, o których się w filmie mówi, a nie sposobu, w jaki się je przedstawia. Ten jest ciągle podkolorowany i na potrzeby Bollywoodu zmiękczony, bo według reżysera najwyraźniej nie obrazy mają nam dać do myślenia, a słowa. Przeszkadza tylko hurraoptymistyczna wizja więzi obywatel-kraj i łatwość w odnajdywaniu rozwiązań. To chyba nie takie łatwe, panie Gowariker…
„Swades” skupia się na zderzeniu żyjącego od kilkunastu lat w USA i pracującego w NASA indyjskiego emigranta Mohana ze społecznością małej wioski w Indiach, do której bohater przyjeżdża w poszukiwaniu swojej dawnej opiekunki. Oczywiście, to tylko fabularny wybieg, mający na celu wrzucić Hindusa „z zewnątrz” na powrót do jego pierwotnego środowiska. Mohan symbolizuje postęp Zachodu, wiedzę, intelekt, wolę działania. Wnosi kaganek oświaty w miejsce, w którym rządzi podział na kasty, religia, tradycja, bieda i troska o jutro. Zdaje sobie sprawę z bolączek Indii i nawet je otwarcie krytykuje, nie przysłaniając wszystkich problemów nękających kraj Gandhiego głuchym na wszystko zachwytem i ślepą miłością. Nie deprecjonuje ani swojego, ani żadnego innego, bardziej rozwiniętego kraju, ale zachowuje dystans obserwatora. Stojąc w połowie drogi między Indiami a Stanami, może zdobyć się na próbę bycia bezstronnym. Bohater wychodzi z tej próby zwycięsko (chyba przede wszystkim dzięki przekonującemu Shahrukhowi Khanowi w roli Mohana, nagrodzonemu za „Swades” Filmfare Award dla najlepszego aktora), gorzej już z Gowarikerem, który wydaje się piastować zasadę „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”, choćby dom chylił się ku upadkowi, a nędza i analfabetyzm prowadziły do zagłodzenia rodziny go zamieszkującej na śmierć. Reżyser peroruje, jak ludzie sami niszczą swój kraj, ale potem funduje nam bardzo optymistyczne zakończenie. Nie można go w sumie za to winić, bo przecież sugeruje nim, że warto o ojczyznę walczyć i jej nie zostawiać, chociażby była bardzo podupadła i wiele nie oferowała (jak to przez kilka ostatnich lat robią Polacy, uciekający zagranicę w poszukiwaniu perspektyw). Jednak zgrzyt pozostaje…
Gowariker używa wielu symboli i aluzji związanych z kulturą indyjską. Wprawdzie wkłada bohaterowi w usta zarzut wobec rytuałów i tradycji, które – choć świadczą o indywidualności Indii – nie zastąpią dobrobytu i nie ukryją zacofania, ale już później wspomina o nich w kontekście czynnika jednoczącego naród. Podtytuł oryginału brzmi „We, the people”, a więc „My, naród”. Państwo tworzy społeczeństwo, a współpraca i działanie wydają się reżyserowi najlepszym lekarstwem na kłopoty kraju. W ten sposób Gowariker atakuje pewne zbiorowe cechy Indusów: niezorganizowanie i nierzetelność. Ponadto, liczy na współpracę ponad niepotrzebnymi podziałami rozbijającymi kraj na mnóstwo niezbornych cząstek. O podzieleniu Indii przypomina tytuł filmu pojawiający się na początku w kilku różnych językach kraju. Stąd też reżyser nie neguje do końca tradycji, bo liczy, że to właśnie tradycja łączy naród – odwołuje się do „Ramayany”, epokowego dzieła literackiego Indii, porównując Ramę (ucieleśnienie dobra) do koniecznego postępu, a Rawanę (ucieleśnienie zła) do bezczynności i obojętności. Ponadto, wprowadza wątek romantyczny, który nadaje filmowi lekkości i rozrywkowej aury, ale który przede wszystkim podtrzymuje główne przesłanie. Ukochana Mohana może być przyrównana do Mother India (Matki Indii), znaczy bohater znajduje miłość dopiero na ziemi ojczystej i jakby ponownie się w niej zakochuje.
Wydawać by się mogło, że Gowariker stworzył ciężki dramat społeczny, ale to nieprawda. Tak bardzo zależy mu na dotarciu do widza, że wybiera optymizm i humor zamiast powagi i dydaktyzmu. Oczywiście, dydaktyzm też się pojawia, bo byłoby niemożliwe, żeby nakręcić film-wykład o patriotyzmie i obowiązkach wobec ojczyzny bez niego, ale jednak dominuje ton lekki i przystępny. Khan wyczuwa konwencję, dlatego jego Mohan to postać z pogranicza refleksji i beztroski.
Oprócz czysto lokalnego przesłania, „Swades – Mój kraj” ma również wydźwięk uniwersalny, bo odnosi się do każdego państwa, a nie tylko do Indii. W szerszym spektrum, na poziomie globalnym, Gowariker rozprawia przede wszystkim o emigracji i wiedzy na temat własnego kraju. Ten pierwszy temat może zwłaszcza zainteresować Polaków, którzy celują w robieniu kariery poza granicami Polski. Ten drugi dotyczy prawie wszystkich, bo przecież nie raz łapiemy się na tym, że inne kraje i kultury znamy lepiej niż swoją. W tej kwestii „Swades” zdobywa punkty, pokazując, jak bardzo naznaczone ironią losu potrafią być relacje między człowiekiem a jego ojczyzną. I chyba właśnie uniwersalna, bardziej generalna strona filmu przemawia do widzów. Nie pozostawia obojętnym i prowokuje. A temat samych Indii? Widzowie w kraju Gandhiego mieli w 2004 roku do wyboru dwa filmy z Shahrukhiem Khanem: „Swades” i „Veer-Zaara”, historię miłosną na tle konfliktu indyjsko-pakistańskiego w reżyserii guru kina, Yasha Chopry. Jak myślicie, co wybrali?
„Swades – Mój kraj” został wydany przez Epelpol Entertainement w wersji dwupłytowej. W stylowym pudełku oprócz dwóch płyt znajduje się nietypowy prezent: podkładka pod myszkę ze zdjęciem promocyjnym z filmu. To miła niespodzianka, szkoda tylko, że po wyjęciu gadżetu wsuwka okazuje się zbyt szeroka na właściwe pudełko. To, niestety, nie jedyne niedopatrzenie tego wydania. Już na płycie z samym filmem w menu opcji zamiast wyboru napisów, mamy do czynienia z „wyborem lektora”. Oczywisty błąd na początku może zdezorientować, ale uspakajam – napisy są i to bardzo dobre, bez literówek.
Tradycyjnie już obraz i dźwięk (DD 5.1) są bardzo dobrej jakości. Wspaniałe piosenki Javeda Akhtara i nominowanego w tym roku do Złotego Globa A.R. Rahmana rozbrzmiewają pełną siłą. Na dysku dodatkowym zestaw bonusów jest solidny, ale nie powala. Zestaw spotów, zwiastun, karaoke, galeria zdjęć, wpadki na planie, usunięte sceny i chyba najciekawsze próby scenariuszowe – to niewiele dla rozpuszczonego fana Bollywoodu, ale w generalnym rozrachunku wystarcza. Wydanie z drobnymi wpadkami, ale staranne i po prostu ładne.