To wielki grzech marnować iskrę Bożą
[Andriej Tarkowski „Andriej Rublow” - recenzja]
Pełen pokory, oddany Bogu i własnej pracy Andriej Rublow, jest pogodzony ze światem, jaki by on nie był. Odbija się to również na malowanych przez niego freskach i ikonach. W przeciwieństwie do swego mistrza Teofana Greka, który starał się w swych dziełach odzwierciedlić otaczającą go rzeczywistość (z jej bestialstwem i drapieżnością), Rublow tworzył wizje wyidealizowane, przedstawiał świat nie taki, jaki widział, ale jaki chciał widzieć. Często narażał się tym sposobem na krytykę. Jak wówczas, gdy poirytowany Kirył przed Teofanem Grekiem nie bez urazy stwierdził, że w jego obrazach „nie ma strachu (…), nie ma wiary i prostoty, która pochodzi z głębi duszy”. Ale nie tylko na płaszczyźnie artystycznej artysta spierał się ze swoimi nauczycielami i przyjaciółmi. Praktycznie przez cały film przewija się zaangażowany dyskurs teologiczno-filozoficzny Andrieja z Kiryłem. Najpełniej został on przedstawiony w noweli trzeciej – „Pasja Andrieja 1406” – w trakcie skrzącej się od wyszukanych chwytów retorycznych i metafor dyskusji. Nieco w tle znalazł się tym samym nie mniej istotny dyskurs Rublowa z jednym ze swoich pomocników Fomą, której głównym zagadnieniem jest status artysty – zależnego od księcia, ale za to tworzącego z pełnym brzuchem, bądź też zachowującego pełną niezależność, lecz pracującego z brzuchem burczącym z głodu. Minęły całe epoki, a dylemat ten – jak się okazuje – wciąż pozostaje aktualny. Takich odniesień do współczesności jest w filmie zresztą znacznie więcej. Nic więc dziwnego, że osoby odpowiedzialne za sowiecką kinematografię odniosły się do dzieła Tarkowskiego z wyjątkową nieufnością. Bo czyż tak naprawdę pełna okrucieństwa Ruś XV wieku różniła się od Związku Radzieckiego epoki Lenina i Stalina? Czyż książę skazujący pracujących dla niego malarzy na oślepienie – co było dla nich równoznaczne ze śmiercią artystyczną – nie przywodził na myśl generalissimusa Dżugaszwilego, zsyłającego do łagrów bądź skazującego na rozstrzelanie najwybitniejszych rosyjskich aktorów, poetów, pisarzy? Czyż epidemia głodu przywołana na początku „Milczenia 1412” nie miała prawa kojarzyć się ze sztucznie wywołanym wielkim głodem na Ukrainie, który – zaledwie trzy dekady przed powstaniem „Andrieja Rublowa” – pochłonął miliony niewinnych ofiar?
Andriej Tarkowski opowiada w swym filmie o człowieku wybitnym, pod wieloma względami – zarówno mentalnie, jak i artystycznie – wyprzedzającym swoją epokę. O człowieku, który w dwadzieścia lat po premierze filmu zostanie ogłoszony przez Cerkiew Prawosławną świętym. A jednak reżyserowi udaje się uniknąć banalnej patetyczności. Między innymi dlatego, że Rublow, choć jest postacią najważniejszą, nie zajmuje jednak całej przestrzeni ekranowej. Często obserwujemy go w tle, jedynie jako niemego świadka wydarzeń. Tarkowski znalazł też kilka prostych, ale przekonujących sposobów na podkreślenie najistotniejszych cech charakteru genialnego malarza, przede wszystkim zaś jego pokory i łagodności. Kiedy wdaje się w dyskurs z Kiryłem, kamera pokazuje mnicha tylko od tyłu. Gdy wygłasza swoje poglądy teologiczne na temat Jezusa, Judasza i faryzeuszy, nie widzimy nawet jego twarzy. W czasie obchodzonej przez pogan Nocy Kupały, dostając się przypadkiem w samo „oko cyklonu”, Rublow nie ulega żadnej z pokus – ani, by skorzystać z wdzięków urokliwej poganki Marfy, które ta chętnie by mu ofiarowała, ani, by podjąć próbę jej nawracania. Ma przecież świadomość własnych ułomności i wie, że nikt nie jest wolny od grzechu. Niewiele czasu minie, a sam weźmie na swe sumienie stokrotnie większą winę, za którą płacić będzie przez kilkanaście następnych lat. W miarę upływu czasu widz może się jednak poczuć rozczarowany – jest to przecież film o wybitnym malarzu, tymczasem na ekranie nie widać prawie wcale jego dzieł. To świadomy zabieg reżysera, który to, co najważniejsze, zostawił na koniec. W trwającym około ośmiu minut, nakręconym na kolorowej taśmie finale pojawiają się wreszcie prace Rublowa – mówiąc dokładniej, jest to w artystyczny sposób przedstawiona, z wieloma detalami, najsłynniejsza chyba ikona namalowana przez artystę, „Trójca Święta” (dzisiaj eksponowana w moskiewskiej Galerii Trietiakowskiej).
Tytułową rolę zagrał Anatolij Sołonicyn – aktor, który z równym talentem potrafił oddać na ekranie świętość, jak i przekleństwo. Urodził się w 1934 roku w Bogorodsku, prowincjonalnym mieście niedaleko Niżnego Nowogrodu (w czasach stalinowskich przechrzczonym na Gorki) w rodzinie nadwołżańskich Niemców. Mając dwadzieścia sześć lat, został absolwentem szkoły aktorskiej działającej przy Teatrze Dramatycznym w Swierdłowsku (wcześniejszym i dzisiejszym Jekaterynburgu). Później pracował między innymi w teatrach w Mińsku, Nowosybirsku, Tallinie oraz Leningradzie. W kinie zadebiutował w 1963 roku w dramacie wojennym Gleba Panfiłowa „Sprawa Clausa Clausewitza”; po „Rublowie” pojawił się natomiast między innymi w głośnych „Kontrola na drogach” (1971) Aleksieja Giermana, „Swój wśród obcych, obcy wśród swoich” (1974) Nikity Michałkowa, wstrząsającym „Wniebowstąpieniu” (1977) Larisy Szepitko, „Dwudziestu sześciu dniach z życia Dostojewskiego” (1981) Aleksdandra Zarchiego (w którym to filmie fenomenalnie zagrał samego Fiodora Michajłowicza), wreszcie w „Agonii” (1981) Elema Klimowa. Nie zapomniał o nim również Tarkowski, który obsadził Sołonicyna jeszcze w trzech swoich obrazach: „Solarisie” (1972), „Zwierciadle” (1974) oraz „Stalkerze” (1979). Aktor zmarł w pełni sił twórczych, mając niespełna pięćdziesiąt lat, w 1982 roku. W postać Kiryła wcielił się Iwan Łapikow, absolwent szkoły teatralnej w Charkowie, przez wiele lat występujący w jednym z teatrów w Stalingradzie (dzisiejszym Wołgogradzie). Choć nigdy nie stał się artystą z pierwszej ligi, to jednak dane mu było zakosztować pewnej popularności dzięki kreacjom w filmach Jurija Nagibina („Priedsiedatiel”, 1964), Igora Szatrowa („Minuta mołczanija”, 1971) i Siergieja Bondarczuka („Oni walczyli za ojczyznę” z 1975, „Step” z 1977 oraz „Borys Godunow” z 1986 roku). Z kolei grający Daniłę Czarnego Nikołaj Grinko, Ukrainiec z pochodzenia, wszystko, co najlepsze w swojej karierze, zawdzięcza właśnie Tarkowskiemu. Spośród stu ról filmowych, które zagrał, najwartościowszymi są – poza „Rublowem” – te w „Dziecku wojny”, „Solarisie”, „Zwierciadle” i „Stalkerze”. Choć nie można też zapomnieć o jego udziale w legendarnym mistyczno-wizjonerskim filmie Siergieja Paradżanowa „Cienie zapomnianych przodków” (1964), „Wojnie i pokoju” (1967) Bondarczuka oraz „Dwudziestu dniach bez wojny” (1976) Giermana. Polscy widzowie mogą go natomiast kojarzyć z telewizyjnymi fantastycznymi „Przygodami Elektronika” (1979) Konstantina Bromberga.
W postać nauczyciela Rublowa, Teofana Greka, wcielił się – wówczas już ponad siedemdziesięcioletni – Nikołaj Siergiejew. Co ciekawe, mimo ogromnego doświadczenia aktorskiego, w kinie po raz pierwszy można go było zobaczyć dopiero w 1954 roku – w dramacie obyczajowym Josifa Chejfica „Żurbinowie” („Bolszaja siemja”). Później korzystali z jego usług jeszcze między innymi Michaił Romm („Dziewięć dni jednego roku”, 1961), Aleksandr Stolper („Żywi i martwi”, 1964), Grigorij Czuchraj („Żyli sobie dziad i baba”, 1964) oraz Aleksandr Mitta („Jak car Piotr Ibrahima swatał”, 1976). Podwójną rolę wielkiego księcia i jego młodszego brata, w filmie określonego mianem młodszego księcia, zagrał prawdziwy stachanowiec radzieckiej i rosyjskiej kinematografii – Jurij Nazarow. W ciągu pięćdziesięciu pięciu lat kariery filmowej, która zresztą wciąż trwa, zagrał on blisko… sto sześćdziesiąt ról. Niestety, w jego przypadku ilość nie zawsze przechodziła w jakość. Na wyróżnienie zasługują bowiem tylko nieliczne: w „Czerwonym namiocie” (1969) Michaiła Kałatozowa, „Zwierciadle” Tarkowskiego, „Ojcu Sergiuszu” (1978) Igora Tałamkina oraz sztandarowym dziele Gorbaczowowskiej „pierestrojki”, czyli „Małej Wierze” (1988) Wasilija Piczuła, w którym to filmie Nazarow pojawił się w roli ojca tytułowej bohaterki. Najważniejszą postacią ostatniej z ośmiu nowel tworzących „Rublowa” był Boriska, grany przez Nikołaja Burlajewa, który najpierw studiował aktorstwo w moskiewskiej Wyższej Szkole Teatralnej imienia Borisa Szczukina (ukończył ją w 1968 roku), a następnie reżyserię we WGIK-u (1975). Na ekranie zadebiutował jeszcze jako nastolatek. Odkrył go Andriej Michałkow-Konczałowski, który zaangażował chłopca do swego obrazu dyplomowego „Malczik i gołub” (1961), za który uhonorowano go weneckim „Brązowym Lwem” w kategorii filmów dla dzieci. Gdy Tarkowski szukał odtwórcy głównej roli do swego pełnometrażowego debiutu, „Dziecka wojny”, Konczałowski przyprowadził na plan właśnie Burlajewa i to on został Iwanem. W następnych latach aktor wyspecjalizował się głównie w ekranizacjach wielkiej literatury rosyjskiej („Bohater naszych czasów” według Michaiła Lermontowa, „Gracz” według Dostojewskiego), a gdy w 1986 roku postanowił zadebiutować jako reżyser, zdecydował się przenieść na ekran biografię… Lermontowa. W połowie lat 90. ubiegłego wieku wziął rozbrat z kinem. Milczenie przerwał dopiero w ubiegłym roku, pojawiając się – jako car Mikołaj II – w dramacie historycznym Andrieja Krawczuka „
Admirał”.
Warto wspomnieć również o pojawiającym się w „Rublowie” zaledwie na kilka minut (głównie w noweli pierwszej i na chwilę w ostatniej) ukraińskim Żydzie Rołanie Bykowie. Zagrał on niezwykle charakterystyczną postać – nie tylko dla filmu, ale dla całej średniowiecznej Rusi – skomorocha, czyli wędrownego błazna, aktora, tancerza i śpiewaka w jednym. Obdarzony niezwykłą wręcz vis comica aktor, co udowodnił we własnej ekranizacji Gogolowskiego „Nosa” oraz „Dwunastu krzesłach” według Ilfa i Pietrowa (oba filmy z 1977 roku), znakomicie sprawdzał się również w rolach dramatycznych, a zwłaszcza w przeklętym przez władze sowieckiej kinematografii „Komisarzu” (1967) Aleksandra Askoldowa oraz apokaliptycznych „Listach martwego człowieka” (1986) Konstantina Łopuszanskiego, których scenariusz wyszedł spod pióra Borysa Strugackiego. Ciekawostką dotyczącą Bykowa może być wydana w tym roku w Polsce wspomnieniowa powieść jego pasierba Pawła Sanajewa „Pochowajcie mnie pod podłogą”, w której znany aktor przedstawiony został jako „karzeł-krwiopijca”. Jedyną znaczniejszą rolą żeńską w „Rublowie” jest dziewczyna, której Andriej uratował życie podczas najazdu Tatarów. Zagrała ją Irma Rausz, znana również jako… Irina Tarkowska. Młodsza o sześć lat od Andrieja, została jego żoną w 1957 roku. Małżeństwo rozpadło się po trzynastu latach, kończąc tym samym króciutką karierę aktorską Irmy. Po rozstaniu z mężem zajęła się już tylko reżyserią filmową – była w końcu absolwentką WGIK-u na wydziale reżyserii (również uczennicą Romma) – ale w połowie lat 80. XX wieku porzuciła także ten zawód. Wtedy też postanowiła pisać książki dla dzieci. Sam Tarkowski po „Rublowie” nakręcił jeszcze tylko pięć filmów fabularnych: wspomniane już wcześniej „Solaris”, „Zwierciadło” i „Stalker” (w Związku Radzieckim) oraz „Nostalgię” (we Włoszech, 1983) i „Ofiarę” (w Szwecji, 1985). Ostatnie lata życia spędził jako emigrant w Europie Zachodniej. Gdy umarł w końcu grudnia 1986 roku, świat stracił jednego z największych – po Ingmarze Bergmanie i Akirze Kurosawie – wizjonerów powojennego kina.
„Andriej Rublow”, choć zaliczany jest dzisiaj do najważniejszych obrazów w historii kina, spotykał się też jednak z krytyką. O ile nie dziwi stanowisko zarządców sowieckiej kinematografii, którzy wysłali film na półkę, o tyle zaskoczeniem mogła być ocena Aleksandra Sołżenicyna (wtedy jeszcze obywatela Związku Radzieckiego), który uznał, że dzieło Tarkowskiego uprościło duchową atmosferę średniowiecznej Rusi. Specyficznie podeszła natomiast ukraińska reżyserka Kira Muratowa, której „Rublow” najpierw się spodobał, a potem – gdy dowiedziała się o tym, że na planie filmowym za zgodą reżysera zarżnięto krowę – stwierdziła, że Tarkowski przestał dla niej istnieć. Sprawa nieszczęsnej krowy zatoczyła zresztą znacznie szersze kręgi, docierając do „najwyższych czynników” – w tym do samego sekretarza generalnego KPZR Leonida Breżniewa. A poeta Stanisław Kunjajew napisał nawet o tym wiersz… W ostatniej noweli filmu jest scena, w której Kirył kaja się przed Andriejem. Wyznaje mu, że przez całe życie zazdrościł mu talentu, ale teraz – kiedy dowiedział się, że Rublow przestał malować – postanowił przekonać go, by powrócił do pracy. Padają wtedy niezwykle ważkie słowa: „To wielki grzech marnować iskrę Bożą”. Tarkowski był niewątpliwie obdarzony tą iskrą i, co najważniejsze, nie zmarnował jej, czego niezaprzeczalnym przykładem jest właśnie „Andriej Rublow”.