Ravi Chopra nakręcił bardzo tradycyjny w stylu narracji bollywoodzki dramat rodzinny, zbudowany na klasycznych rozwiązaniach i tradycyjnym przekazie. Jednak oprócz plejady gwiazd i rozmachu inscenizacji „Baabul” wyróżnia temat – warty przeanalizowania, choć zarysowany dość powierzchownie. Czy oczekiwania innych, tradycja i grupa społeczna mają decydować o wyborach jednostki?
Pociąg do Bollywood: Trędowata
[Ravi Chopra „Baabul” - recenzja]
Ravi Chopra nakręcił bardzo tradycyjny w stylu narracji bollywoodzki dramat rodzinny, zbudowany na klasycznych rozwiązaniach i tradycyjnym przekazie. Jednak oprócz plejady gwiazd i rozmachu inscenizacji „Baabul” wyróżnia temat – warty przeanalizowania, choć zarysowany dość powierzchownie. Czy oczekiwania innych, tradycja i grupa społeczna mają decydować o wyborach jednostki?
„Baabul” to kolejny film Amitabha Bachchana. Gdyby nie jego ciepła, prawdziwa i ujmująca rola, nawet intrygująca tematyka filmu wiele by nie wskórała. Aktor odsuwa w cień całą obsadę, łącznie z utalentowaną i piękną Rani Mukherji, subtelnie grając na emocjach i równoważąc zręcznie cechy swojego bohatera, aby nadać mu wizerunek człowieka z krwi i kości, a nie tylko filmowego gwiazdora. Bachchan wciela się w filmie Chopry w postać bogacza, Balraja Kapoora, który nie widzi świata poza swoim lekkomyślnym synem, Avinashem, oraz beztroską egzystencją rekina biznesu. Pierwsza połowa filmu, może i bardziej dynamiczna niż druga, ale za to dużo płytsza w kwestii treści, zostaje poświęcona romansowi Avinasha z malarką, Malviką. Sielanka kwitnie, relacje między bohaterami odrysowano według szablonu, sceneria ogranicza się do ociekającego luksusem świata wyższych sfer, a humor niekoniecznie można określić jako odkrywczy. Początek znajomości między parą młodych zakochanych opiera się na nieporozumieniach i wypracowanym przez Avinasha qui pro quo, by potem przekształcić się w typowy bollywoodzki romans z miłością nie znającą przeszkód, tęsknymi spojrzeniami i rozmarzonymi bohaterami. Pierwsza połowa to po prostu inny film, w którym ledwo zakomunikowano nadchodzące zmiany i niepokojące pytania z drugiej części produkcji Chopry. Lekkie i przyjemne preludium do prawdziwie zajmującej historii stanowi przede wszystkim niezły kąsek dla wielbicieli Salmana Khana, czyli filmowego Avinasha, i ślicznej Rani Mukherji w roli Malviki. Na pewno jednak należy być zadeklarowanym fanem mainstreamowego indyjskiego kina, żeby bez znudzenia przełknąć tę szablonową historię miłosną i cieszyć się przy tym wspaniałą oprawą wizualną i sielankowym nastrojem filmu.
Druga połowa „Baabul” przynosi z kolei dramat, może i trochę zbyt łzawy, ale przekonująco zagrany przez aktorów, a co najważniejsze podejmujący zastanawiający temat społeczny. Według tradycji wdowa ma nosić dozgonną żałobę i nie wychodzić drugi raz za mąż – oto główna kwestia filmu. Na pierwszy rzut oka, można uznać problem indyjskich przekonań za zbyt hermetyczny, żeby mógł zainteresować kogoś poza entuzjastami indyjskiej kultury oraz bezpośrednio jej członków. Ale tak naprawdę problem traktowanych jak brzemię i zły omen wdów stanowi jedynie punkt wyjściowy do bardziej uniwersalnych zagadnień. Bohater Bachchana stwierdza w jednej ze scen, że wartości stworzone przez człowieka zaczęły go ograniczać. Otwiera to pole do refleksji na temat kultury, która nakłada pęta przystosowania i uległości na kolejne pokolenia własnych stwórców. Od razu narzuca się skojarzenie z konformistycznym modelem zachowań społecznych i reżimami kontrolującymi każdego obywatela, z tym że w tym wypadku miejsce reżimu zajmuje tradycja i obyczaje. To ciekawe spostrzeżenie zaburza jednak budowa scenariusza filmu. Motywacje bohaterów nie są do końca jasne, a ich postępowanie zostaje całkowicie podporządkowane tezie filmu. Buntownicza walka o zmianę społecznych przyzwyczajeń przebiega zbyt szybko, jej przeciwnicy kapitulują, jak gdyby przymuszeni koniecznością domknięcia maksymalnego happy endu. Dlatego lepiej potraktować „Baabul” najpierw jako cieszącą oko podwójną historię miłosną, potem jako rodzinną opowieść o pięknej relacji między teściem i synową, która wpisuje się w schemat porozumienia między pokoleniami i miłości rodzica do dziecka. Warto też przyjrzeć się bardzo dobrym rolom wspomnianego już Amitabha Bachchana i równie interesującej Rani Mukherji – aktorka korzysta wprawdzie ze stałego zestawu metod budowania postaci, ale potrafi przekonać w stu procentach do radości i smutków swojej bohaterki. Niestety, młodsi koledzy Bachchana z planu mogą się jeszcze dużo od niego uczyć. Salman Khan sprawdza się jako sympatyczny lekkoduch, ale zbyt często przekracza granicę błazenady, John Abraham beznamiętnie wodzi wzrokiem za filmową partnerką i obnosi się z niekwestionowaną urodą. Niemniej fani obu panów i tak pewnie będą zachwyceni.
Jeśli natomiast szukać w „Baabul” głębokich refleksji społecznych i egzystencjalnych, takie jakie można znaleźć chociażby w „Swades” Ashutosha Gowarikera lub „Chak de! India” Shimita Amina, to widza czeka ewidentne rozczarowanie. Owszem, Ravi Chopra zajął się niezwykłym tematem: kultura, która powinna poszerzać horyzonty i uwalniać człowieka z kajdan sztywnych systemów, staje się sama ograniczeniem; tradycja, czyli kolektywne wypełnianie zasad i dostosowywanie się do oczekiwań społeczeństwa, potrafi stłamsić buntowników i słabych. Ale Chopra czyni z poruszonej kwestii tylko tło dla fabuły, traktuje go zbyt powierzchownie i przez to uniemożliwia swojemu filmowi przeistoczyć się w coś bardziej wartościowego. Nie zmienia to jednak faktu, że jako rozrywka dla bollymaniaków i kino dostarczające prostych wzruszeń „Baabul” się sprawdza. Szkoda tylko, że jest tak zachowawczy i – nomen omen – tradycyjny. Te same filmowe chwyty towarzyszą burzeniu kulturowych stereotypów. Cóż za ironia!