Największy francuski gangster Jacques Mesrine miał niewątpliwie talent do zabijania nie mniejszy niż van Gogh do malowania. Jednak „Wróg publiczny numer jeden cz. I” Jeana – Francoisa Richeta pokazuje faceta, który choć uciekał z najlepiej strzeżonych więzień świata, czasem musiał po prostu odprowadzić dzieci do przedszkola.
Największy francuski gangster Jacques Mesrine miał niewątpliwie talent do zabijania nie mniejszy niż van Gogh do malowania. Jednak „Wróg publiczny numer jeden cz. I” Jeana – Francoisa Richeta pokazuje faceta, który choć uciekał z najlepiej strzeżonych więzień świata, czasem musiał po prostu odprowadzić dzieci do przedszkola.

W zeszłym roku, na premierę tego filmu czekała cała Francja. Z ekscytacją podobną tej, jak kilka dekad temu towarzyszyła obserwowaniu zbrodni Jacquesa Mesrine’a Przez ponad dwadzieścia lat policja bezskutecznie go ścigała, kompromitując się na oczach świata. W końcu dokonała egzekucji na ulicy, kiedy dwudziestu funkcjonariuszy ostrzelało jego samochód. Reszta Francji wieszała nad łóżkiem jego plakaty i nazywała go „francuskim Robin Hoodem”. Wierzono, że walczy z establishmentem. Mesrinowi wystarczyły czterdzieści trzy lata życia, trzydzieści dziewięć zabójstw, niezliczone porwania i kilka ucieczek z najbardziej rygorystycznych więzień na świecie, aby w rubryce „zawód” mógł wpisywać: wróg publiczny numer jeden. Żył z brawurą i z rozmachem godnym Jamesa Bonda: działał w różnych miejscach na świecie (m.in. w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i na Wyspach Kanaryjskich). Ten demoniczny władca wyobraźni doczekał się biografii, jakiej nie nakręcono Napoleonowi, de Gaulle’owi ani Gustave’owi Eifflowi. Dwuczęściowy, trwający ponad cztery godziny epos pokazuje postać fascynującą i wyjątkową, ale ani przez chwilę nie sprzedaje sloganów o życiu gangstera jedynie whisky i adrenaliną płynącym.
Mesrine wielokrotnie próbował „żyć normalnie”. Rzucał gangsterski półświatek dla bardziej przyziemnych zajęć (m.in. prowadził restaurację, był szoferem i pracował w biurze architekta), ożenił się, założył rodzinę, nabył piwny brzuszek. Zawsze jednak wracał do zabijania, pod skrzydła potężnego mafiosa Guido. Richet, zwłaszcza na początku filmu, konfrontuje sugestywne sceny krwawych akcji gangsterów z rodzinnym żywotem Mesrine’a. Reżyser nie gloryfikuje jednak przemocy. Uwielbienie francuskiego wroga publicznego do zbrodni należałoby rozpatrywać raczej pokrętnymi kategoriami: nałogu, z którego szpon niełatwo się wyrwać albo osobliwej pasji. Richet nie podejmuje się tłumaczenia, dlaczego mordowanie, porywanie czy rabowanie tak pociągało Mesrine’a, bo w filmie odarł je z charyzmy. Pozostaje tylko teza o „instynkcie śmierci” – niezaspokojonej sile, która wciąż przeciągała go na ciemną stronę mocy, a narodziła się prawdopodobnie podczas służby na algierskiej wojnie w latach pięćdziesiątych. Tu Mesrine dokonuje pierwszego morderstwa, bez mrugnięcia okiem zabijając łkającą kobietę.
W tej krótkiej retrospekcji rodzi się bohater bezlitosny, wybuchowy, odrażający. Ale ocena jego postępowania wcale nie pozostanie dla widza tak prosta i jednoznaczna. Richet przez cały film balansuje między Mesrinem obrzydliwym i zasługującym na pogardę, a Mesrinem szalenie szarmanckim i pociągającym, którego wyjątkowego sprytu trudno nie podziwiać. Rabuje z elegancją i znakomitym refleksem. Ma niebywałe zdolności aktorskie, które kilka lat później przydadzą mu miana „człowieka o tysiącu twarzy”. Ale nie jest szpanerem z ustami wyładowanymi cynicznymi ripostami. W „Wrogu publicznym numer jeden” nabiera on także cech człowieka sterowanego skrajnymi emocjami i kanalizującego swoją agresję natychmiastowo, w możliwie najbrutalniejszy sposób. Kto nie chciał z nim współpracować, umierał od jego kuli. Kto stał mu na drodze, otrzymywał pocałunek śmierci. Mesrine był gangsterem, który potrafił czule kochać, ale chwilę później groził żonie wymachując bronią, bo nie chciała go puścić na akcję.
Richet zauważa w życiorysie swojego bohatera ciekawą rzecz: mimowolnymi ofiarami działań Mesrine’a były głównie kobiety. To one najbardziej cierpiały za sprawą porywczego charakteru gangstera. Jego kochanka, prostytutka Sarah, doświadczyła bolesnej zemsty swojego alfonsa, wcześniej pobitego przez Mesrine’a. Żona Sofia zostawała sama z dziećmi, wiecznym podejrzeniem, że jest zdradzana i poczuciem zagrożenia dla własnego bezpieczeństwa. Wreszcie Jeanne Schneider, kochanka i wierna towarzyszka rabunków Mesrine’a, dzięki której ta para stała się nową wersją Bonnie Parker i Clyde’a Barrowa. Wielokrotnie udało im się umknąć wymiarowi sprawiedliwości, zwiewali z więzienia z łatwością większą niż zabijali. Ale rozdzieleni nie byli już tak sprytni: Mesrine uciekł po kilku dniach, zaś Jeanne odsiedziała cały, kilkunastoletni wyrok.
Zaskakujące, że wszystkie te wymiary postaci oddaje Vincent Cassel – etatowy ekranowy zabijaka, do którego rola skończonego bandziora przyrosła wieki temu i rzadko robiła miejsce na przyjemniejsze wcielenia. Gra on w tym filmie rolę życia, a towarzyszą mu największe aktorskie nazwiska: Gerard Depardieu, Cecile de France, Roy Dupuis, Ludivine Sagnier (w drugiej części dołączają do nich m.in. Mathieu Almaric i Anne Consigny). W „Wrogu publicznym”, Cassel kreuje Mesrine’a skromnymi środkami i bez szarżowania, jakby kompletnie chciał się oderwać od schematów pokazywania gangstera przez kino. W jego wykonaniu gangster na pewno nie jest nadczłowiekiem. Zwłaszcza sceny w kanadyjskim więzieniu, gdzie strażnicy terroryzują zbrodniarza na wszelkie najgorsze sposoby pokazują człowieka, który nie zawsze był górą. Jego życie nie obracało się jedynie wokół perfekcyjnych zbrodni dokonywanych w szykownych płaszczach i twarzowych kapeluszach. Były blaski, ale były i cienie.
