„Topór” miał być smaczną i oryginalną komedią grozy, zwłaszcza że w projekcie zgodzili się wziąć udział Robert Englund, Tony Todd i Kane Hodder. Niestety, jak to często bywa, z zamierzeń wyszły nici.
Znów na bagnach
[Adam Green „Topór” - recenzja]
„Topór” miał być smaczną i oryginalną komedią grozy, zwłaszcza że w projekcie zgodzili się wziąć udział Robert Englund, Tony Todd i Kane Hodder. Niestety, jak to często bywa, z zamierzeń wyszły nici.
Adam Green
‹Topór›
EKSTRAKT: | 40% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Topór |
Tytuł oryginalny | Hatchet |
Reżyseria | Adam Green |
Zdjęcia | Will Barratt |
Scenariusz | Adam Green |
Obsada | Joel Moore, Tamara Feldman, Deon Richmond, Kane Hodder, Mercedes McNab, Robert Englund, Joshua Leonard, Tony Todd, Adam Green |
Muzyka | Andy Garfield |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 84 min |
Gatunek | groza / horror, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Plany były wielkie. Przede wszystkim film miał być powrotem do stylistyki kina grozy lat 80-tych, co poniekąd akurat się udało – przynajmniej jeśli chodzi o kicz. Bo tego, czym wygrywały horrory z tamtego okresu, czyli oryginalności, w „Toporze” nie ma ani krztyny. Twórcy obiecywali również inteligentną grę z konwencją oraz pastisz rozmaitych wątków i scen znanych z klasyki. Tu jednak skończyło się na całkowitej porażce, bo opowiadana w filmie historia podąża ścieżkami schematów wręcz wiernopoddańczo i w trakcie trwania seansu nie sposób opędzić się od myśli, że wszystko to już kiedyś było i oglądanie filmu jest trudem w sumie nadaremnym. Sytuację być może uratowałaby odrobina humoru, ale to, co uchodzi tutaj za humor, stoi momentami na tak żenująco niskim poziomie, że nic, tylko walić głową w mur.
Po Nowym Orleanie krąży legenda, że żył sobie kiedyś z ojcem na bagnach potwornie zdeformowany dzieciak, Victor Crowley. Pewnego dnia w domku wybuchł pożar. Ojciec, próbując dostać się do środka, zaczął rąbać drzwi siekierą, ale jedno z uderzeń było na tyle niefortunne, że zabiło miotającego się po drugiej stronie drzwi Victora. Pogrążony w żalu ojciec do końca życia nie opuścił bagien. Jednak po jego śmierci w okolicy zaczęli znikać ludzie. Zrodziła się plotka, że Victor wrócił z martwych i morduje każdego, kto zapędzi się w okolice domku. Oczywiście nie wierzy w to ani organizujący nocną wycieczkę po bagnach przewodnik, ani jego klienci. Jednak gdy łódź tonie, a pogoniona przez aligatory ekipa wydostaje się na brzeg, okazuje się nagle, że istnienie Victora nie jest bajeczką. Szeregi wycieczkowiczów sukcesywnie zaczynają topnieć wśród fontann krwi i przeraźliwych wrzasków.
Zrobić pastisz wcale nie jest łatwo. Sztuka ta świetnie się udała na przykład Wesowi Cravenowi w „Potworze z bagien”, gdzie groza została spleciona z science fiction wedle klasycznych reguł znanych z filmów o szalonych naukowcach. W „Toporze” jednak nie ma żadnego inteligentnego łączenia wątków. Adam Green, scenarzysta i reżyser w jednym, najwyraźniej nie zrozumiał idei pastiszu i nakręcił po prostu kolejny slasher, w którym grupa młodzieży (trzy osoby starsze zostają niemal natychmiast zabite) jest ganiana po odludnej okolicy przez fizycznie zdeformowanego świra. I gdzie tu oryginalność? Gdzie świeżość w szybkim wyeliminowaniu zrzędliwego małżeństwa i tłustego erotomana, w klasycznej metodzie „uderz i ucieknij”, w nieprzemyślanych decyzjach i działaniu w pojedynkę? Nie mam bladego pojęcia.
Do tego to, co ma uchodzić za humor, jest najczęściej porażająco niskich lotów. Potwór na bagnie rzuca się w strumień moczu bohatera z zamiarem odgryzienia mu penisa. Dwójka bohaterów roztrząsa sprawę wszy łonowych u jednej z partnerek. Przed wejściem do sklepu obficie rzyga jakaś dziewczyna (niby co ta scena miała dodać do filmu?). Kto inny pociąga z butli własne siki. Zwyczajnie ubaw po pachy. Na poziomie. Dystyngowany. I w ogóle. Niewiele lepiej jest z obfitymi chluśnięciami krwią (ma to chyba robić za groteskę), wymyślnymi metodami uśmiercania, jakie stosuje Victor czy „ultrazabawnym” duetem tępej blondynki i nieprzesadnie lotnej brunetki, które na zawołanie obnażają biust. Sądząc z przedstawionej na opakowaniu DVD listy nagród, jakie „Topór” dostał na kilku podrzędnych festiwalach, taki właśnie poziom humoru przypadł do gustu całkiem sporej grupie widzów. Mam jednak smutne podejrzenia, iż było tak wyłącznie dlatego, że konkurujące z „Toporem” filmy przedstawiały sobą jeszcze niższy poziom. Nie byłoby w tym zresztą nic dziwnego, bo trudno dziś o rzeczywiście dobry horror.
Zwyczajnie szkoda zmarnowanej szansy i włożonego w realizację „Topora” wysiłku, bo od strony technicznej film prezentuje się całkiem dobrze. Ma klarowne zdjęcia (a przecież większość akcji dzieje się w nocy), bardzo porządne efekty specjalne (to akurat zasługa Johna Carla Buechlera, od lat pracującego przy horrorach klasy B) i może się pochwalić garścią dynamicznych kawałków muzycznych, z których dwa wykonuje Marilyn Manson. Trochę mniej zadowolenia budzi obsada filmu. Za przyłożenie się do roli i pewną swobodę w kreacji postaci można pochwalić jedynie czarnoskórego Deona Richmonda oraz pełną wdzięku Tamarę Feldman, z tym, że w kilku scenach jej gra jest wyraźnie przeszarżowana. Nie ma co natomiast zachwycać się tak mocno reklamowanym występem Roberta Englunda i Tony’ego Todda. Rola tego pierwszego ogranicza się do rzucenia paru kąśliwych komentarzy podczas nocnych łowów na aligatory, drugi zaś ma równie krótki występ, ale przynajmniej zakończony ładną puentą.
Wbrew oczekiwaniom reżysera, który liczył na to, że „Topór” osiągnie status filmu kultowego i stanie się takim samym zalążkiem serii, jak było w przypadku „Piątku trzynastego” czy „Halloween”, produkcja poniosła klapę. Czy reżyser się tym zraził? A skąd! Uznał najwyraźniej, że widzowie nie poznali się na jego geniuszu i wystarczy nakręcić kilka dodatkowych filmów z Victorem Crowleyem, żeby – metodą faktów dokonanych – udowodnić światu, że zdeformowany morderca z bagien jest jednak świetnym materiałem na horror. Pierwsza z kontynuacji jest szykowana na październik bieżącego roku. Ja jednak wciąż uważam, że „Topór” jest słabym filmem, który ani nie wnosi nic nowego do gatunku, ani nie potrafi grać z konwencją, o humorze już nie wspominając. Ot, historyjka do jednokrotnego obejrzenia i natychmiastowego zapomnienia.