Legenda Zorro
(Legend of Zorro)
Martin Campbell
‹Legenda Zorro›
Opis dystrybutora
Dalszy ciąg zapierających dech w piersiach przygód Zorro, który ratuje stan Kalifornia przed korupcją i przemocą, a swoje małżeństwo z piękną Eleną przed rozpadem.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje
Utwory powiązane
Nie tak dobry jak „Maska…”, ale też nie tak zły, jak twierdzą krytycy. Cieszą niezłe sceny akcji, choreografia fechtunków, zabawne miejscami one-linery i wyczucie screwball comedy u Banderasa. Irytują prymitywne komentarze polityczne (słowo „Ameryka” pada tu chyba częściej niż „kurwa” w „Chłopcach z ferajny”) i idiotyzm spisku (zły Rufus Sewell chce wysadzić całe USA przy pomocy nitrogliceryny). Czyli wystarczająco Z jak Zabawa, ale trochę za dużo Z jak Superman – scenarzyści, jak widać, nie do końca opanowali alfabet.
Mocno wymuszony film, zarówno w warstwie fabularnej, jak i jakości prezentowanego humoru. Dzieje się dużo, więc trudno się nudzić; żartów jest sporo, więc niektóre śmieszą, ale całość wypada jak jeden z odcinków telewizyjnego serialu sprzed lat. Dobrze się można przy tym bawić tylko na porannym niedzielnym kacu. "Legenda Zorro" to niestety także kolejny dowód, że Zeta-Jones potrafi śpiewać, tańczyć i wyglądać, ale aktorką jest tylko z przypadku.
KS – Kamila Sławińska [2]
Nie przestaje mnie zdumiewać, jak nudne i pozbawione wyobraźni knoty potrafią wysmażyć hollywoodzcy twórcy z fantastycznych legend przeszłości - tych samych magicznych opowieści, co porywały i emocjonowały całe wcześniejsze pokolenia. Współczesny Zorro przestaje być cuchnącym filmowym trupem jednie w momentach, kiedy na ekranie rozgrywa się któraś z pięknie choreografowanych walk. Niestety, nie ma ich w tym obrazie dość dużo, by usprawiedliwić oglądanie całego filmu, a nie tylko promocyjnej zajawki. No, chyba że ktoś jest maniakalnym wielbicielem Zety-Jones. Ja nie jestem.
"Legenda..." jest całościowo gorsza od pierwszej części, ale nie powinno się porównywać ze sobą obu tych filmów. Ten sam reżyser, prawie identyczna obsada, a efekt końcowy zupełnie inny. "Maska Zorro" była raczej kinem przygodowym – dostojnym, pięknym, efektownym, ale nie potrafiącym się zdystansować. Kontynuacja jest troszeczkę wysilona, brak jej też powiewu świeżości, na którym ostro jechała jedynka, ale niesamowicie nadrabia świetną formułą. "Legenda Zorro" idealnie przenosi cechy serialu mojego dzieciństwa, z Guyem Williamsem w roli Don Diego. Nieważne, że grubiutki Garcia nie powrócił, bo jego duch radzi sobie lepiej bez niego. Fajny, sympatyczny, a często tak zabawnie infantylny humor i powrót do dowcipnej natury Tornada dały mi dużo frajdy. W całość nie wpasował się niestety Rufus Sewell, który chyba nie do końca wiedział, z jaką konwencją ma do czynienia, dlatego postanowił zagrać zwyczajnie. Brakowało mi u niego tej demoniczności, ekspresyjności i tego przerysowania, z którym reszta obsady poradziła sobie wyśmienicie. Te nierealna, oparta na teoriach spiskowych fabuła może drażnić, ale wpisuje się w formułę. Nieuniknione są jednak odniesienia do współczesnej Ameryki, czego nawet po wielu staraniach nie da się przeoczyć. Chronią się nawet przed przymrużeniem oka, które jest niezbędna do seansu "Legendy Zorro".